niedziela, 30 marca 2014

venomous poison


NICHOLAS FARRELL
dyrygent taki, że nawet jego kiszki źle marsza grają
 bardzo stara karta, sentymentu wiele

Nic go nie obchodzi, nic nie interesuje, nie ma znajomych, nie znosi pomidorów, nie chodzi do kościoła, nie ma rodziny, nie kocha nikogo, nie jest spokojny, nie potrafi się opanować, nie je śniadań, nie chodzi na imprezy, nie znosi klarnetu, nie unika kłótni, nie czyta „Newsweeka”, nie bierze narkotyków, nie interesuje się niczym życiorysem lub zainteresowaniami, nie zawiera sam z siebie nowych znajomości, nie jest niekulturalny, nie trwoni pieniędzy, nie stroni od kaparów, nie krzyczy, nie śpi, nie mówi, nie leniuchuje, nie pija soków, nie przepada za piłką nożną, nie nosi swetrów, nie ma w mieszkaniu kwiatków, nie jest cierpliwy, nie lubi gorąca, nie daje nikomu róż, nie obchodzi świąt, nie gra w mahjonga, nie pamięta o swoich urodzinach, nie kupuje słodyczy, nie ma telewizora, nie chce się starzeć, nie pragnie świętego spokoju, nie słucha rad, nie ucieka, nie powstrzymuje przekleństw, nie trawi nachalnych osób, nie współpracuje, nie działa w grupie, nie czyta romansów, nie wybacza, nie zapomina, nie rysuje, nie przepada za żurawiną, nie ma roweru, nie bazgroli, nie gryzie, nie obejdzie się bez zegarka, nie odzywa się do sąsiadów, nie plotkuje, nie wywnętrza się, nie kłamie, nie zawodzi, nie knuje, nie chce swojej krzywdy, nie gada bzdur.
 
Ogólnie jest na nie. Od małego. Bo nie tolerował laktozy
Nie czuje. Nie widzi. Nie myśli. Nie żyje.
ALAN
POWIĄZANIA

127 komentarzy:

  1. [Piosenka z twej karty tak bardzo kojarzy mi się z dzieciństwem ._.
    Poza tym, witam serdecznie :) I czy to z moim wzrokiem jest coś nie tak czy nie został podany wiek Nicholasa? '-']

    Jassmine

    OdpowiedzUsuń
  2. [Mam jakiś niewyjaśniony pociąg do dyrygentów (pięknie mi wyszła ta gra słowna w odniesieniu do Twojej karty i postaci, ha!)
    Witam na blogu oczywiście i zapraszam na wątek.]

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ano nie boli, niestety. A przydałoby się, bo i ja często czegoś zapominam '-'
    Kombinujemy, kombinujemy. Tylko nie wiem co, bo nie widzę, żadnego punktu zaczepienia między nimi. Przychodzi mi do głowy tylko tyle, że mogliby być dwójką praktycznie nieznających się ludzi, którzy mają po prostu wspólnych znajomych, więc teoretycznie są zmuszani do spędzania ze sobą czasu, choć i tak wtedy rzadko rozmawiają. No i teraz moglibyśmy wpakować ich w jakąś sytuację, w której zostają sami, rozdzieleni od reszty paczki. Nie wiem, może robiliby coś nielegalnego i złapałaby ich policja i tak jakoś by się stało, że Nicholas i Jassmine zaczęliby uciekać w tę samą stronę. Albo, coby było zabawniej, nie zdążyliby uciec i policja przykułaby ich do siebie, a kiedy tamci zajmowaliby się innymi, zmyliby się z miejsca zdarzenia, nie przejmując się, że są do siebie przykuci, co zaczęłoby być kłopotem dopiero po pewnym czasie :)]

    Jassmine

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dzień dobry. Przefajna karta, dawno mi się żadnej tak dobrze nie czytało. ]

    Charles.

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Również powitam na blogu i życzę dobrej zabawy :)
    Zapraszam do siebie.]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  6. [Po alkoholu większość facetów tańczy jak Bobby. No, może nie tak stylowo. :D
    Chciałam przyjść już z pomysłem, ale karta jest tak fajna, że nie jestem w stanie nic zaproponować poza ewentualnym rozpoczęciem wątku. :<]

    Bonnie B. (prawie jak Boney M.)

    OdpowiedzUsuń
  7. [Wyczuwam bromance.]

    Johann Holm

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Mogłabym coś zaproponować, ale najpierw powiedz mi czy to ma być normalny wątek czy jakiś dziwny/niemoralny ? ]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  9. [Uwielbiam ją. :D
    On wychowywał się w Nowym Orleanie? Bo jeśli tak, to mam pewien pomysł. Mogli przyjaźnić się, będąc dziećmi. Kiedy Bonnie miała dziesięć lat, jej ojciec umarł, jej matce trochę odbiło, więc Brown zerwała wszystkie znajomości, nie radząc sobie z tym. Teraz Farrell może nawet nie pamiętać, że się kumplowali, to już zależałoby od jego charakteru. A jeśli chodzi o wątek, to może po nieudanej próbie Nicholas przyjdzie wściekły do kawiarni, w której pracuje Bonnie i dziewczyna wyleje mu na dłoń gorącą kawę? ;D]

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Hm.. Szczerze wątpię czy Priscilla dałaby radę chociażby podrapać go w okolicach oka, jednak skoro piszesz, że byłby zdolny doprowadzić ją do takiego stanu, to wyzwanie podjęte xD.
    Nie mam nic przeciwko wrogom, jednak... To trochę nudne. Co powiesz na to, żeby nieco ubarwić ich przyszłą znajomość?
    Otóż może niech Priscilla w całe swojej uroczej okazałości zadurzy się w Nicholasie i będzie starała się jakoś zagadać. Pojawi się okazja ( szalona impreza, gdzie oboje będą jedyni trzeźwymi osobami czy coś w ten deseń - ważne, żeby byli zmuszeni do rozmowy) i oczywiście ona spłonie rumieńcem, zrobi z siebie mała idiotkę co i będzie mu schlebiać i utworzy powód do drwin/zwykłych docinek, które doprowadzają ją do emocjonalnego zwątpienia i zdruzgotania, co rozbudzi w niej bestie( kota czy jamnika, wiadomo, bez szaleństw.) i przestanie być tak miło. A dalej już samo się potoczy....Chyba.
    Boże, to nie jest dobra pora na myślenie, ale w sumie... Może być ciekawie. Mam nadzieję, że zbytnio nie namieszałam. Jeśli ci się nie podoba lub masz jakieś uwagi/ zastrzeżenia, to wal śmiało! :>]
    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaraz po przekroczeniu progu domu, w którym swoją siedzibę miało bractwo dziewcząt, pożałowała swojej decyzji. Nie powinna być tak ugotowała i nieasertywna - kolejny raz dała się namówić na imprezę, a przecież nawet nie miała ochoty na opuszczanie swojego ciepłego i przytulnego pokoju.
    Choć z nami, będzie fajnie. Nie zostawimy cię, poznasz fajnych kolesi, może w końcu znajdziesz sobie kogoś... Zabawne. Zawsze tak mówią, obiecują, jednak później i tak gówno z tego wychodzi, bo po pierwszym kwadransie zostaje sama, a jej koleżanki bawią się w najlepsze z jakimiś umięśnionymi facetami.
    Często zastanawiała się co jest z nią nie tak, dlaczego nie ma w sobie tyle swobody i śmiałości jak inne dziewczyny. Czasem chciałaby wyprzeć się wszystkich swoich zasad moralnych i obietnic, jednak kiedy jakaś pijana laska z desperacją w oczach,(które podkreśla bardzo rozmazany, spływający i niechlujny makijaż) liże się z trzema kolesiami pod rząd, cieszy się, że nie jest taka. Zdecydowanie woli uchodzić za nieśmiałą cnotkę niż puszczalską desperatkę... Ma przecież czas na takie rzeczy... Chyba.
    Zwykle to ona ogarnia swoje znajome, od czasu do czasu trzyma im włosy, kiedy te zgotują nad toaletami czy odprowadza innych do pokoi. Gdyby nie jej dobre serce, z pewnością mogłaby mieć z tego nieźle korzyści - niektórzy sporo zapłaciliby za nieupublicznianie niektórych zdjęć lub rozpowszechnianie pewnych informacji.
    Wraz z wzrostem tempa imprezy i ilości wypitego alkoholu rosła również niechęć Prissy do przebywania na tej domówce. Czuła się przeraźliwie obca i nader trzeźwa. Unoszący się w powietrzu zapach palonych papierosów i jointów przyprawiał ją o ból głowy, jednak nie chciała wychodzić sama. Wiedziała, że prędzej czy później koleżanki zaczną jej szukać, a później będzie musiała odpowiadać im na setki pytań, na co ochoty nie miała.
    Podeszła do okna i otworzyła je na oścież aby zaczerpnąć choć odrobinę świeżego powietrza, jednak ulga była tylko chwilowa - różnica temperatur sprawiła, że po niecałych trzech minutach dostałą gęsiej skórki. Zamknęła okno i zaczęła wzrokiem szukać swoich znajomych, aby sprawdzić w jakim są stanie. Nagle jej spojrzenie skrzyżowało się z oczami chłopaka, którego nie mogła nie kojarzyć. Znała go bardzo dobrze... Z widzenia oczywiście!
    Obserwowała go od jakiegoś czasu i niestety musiała przyznać, że ilekroć gdzieś go widziała, jej serce nieznaczenie przyśpieszało. To nie był dobry znak.
    Poczuła na sobie jego uważne spojrzenie, co sprawiło, że spłonęła rumieńcem. Czuła się cholernie niezręcznie, jednak (chyba po raz pierwszy w życiu) zdecydowała się na odważny krok i podeszła do niego powoli. Nie miała pojęcia jak ma zagadać, ani co ma powiedzieć, jednak było już za późno aby zrezygnować.
    - Hej, co tam? - uśmiechnęła się nieśmiało i wyrzuciła z siebie patrząc na niego niepewnie. Po jego oczach oceniła, że nie jest ani pijany ani zjarany, co w sumie miało swoje plusy i minusy - świadome odrzucenie czy zignorowanie będzie bolało dwa razy mocniej, jednak jeśli zdecyduje się zacząć jakąś rozmowę, będzie ona o wiele bardziej przyjemna i ciekawa.
    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  12. Oczywiście wszystko jest dla ludzi i warto zachować umiar, jednak Priscilla czuła, że to do niej po prostu nie pasuje. Nigdy nie przepadała za smakiem piwa, wódki czy jakiegokolwiek innego alkoholu, zdecydowanie wolała coś słodszego i pozbawionego jakichkolwiek procentów. Czasem lubiła zapach papierosów, szczególnie wtedy kiedy mieszał się on z męskimi perfumami czy testosteronem, wtedy ją nawet pociągał, jednak „komory” dymne nie miały w sobie nic przyjemnego czy pociągającego. Sama nie paliła, gdyż w dzieciństwie naoglądała się tych wszystkich reklam społecznych pokazujących ludzi z obwisłą, żółtawą skórą, która jest efektem ubocznym palenia papierosów… Z resztą szkoda jej było na to kasy, zdecydowanie wolała wydać ją na jedzenie czy kosmetyki.
    Przechyliła lekko głowę i zaczęła się zastanawiać nad tym co taki chłopak jak on robi na tej kanapie, z dala od reszty imprezowiczów, którzy właśnie wykonywali prawdziwe dzikie tańce do najnowszego hitu jakiegoś sławnego DJ’a. Dlaczego siedzi tu sam i nie korzysta z darmowego alkoholu?
    Jak zwykle( czyli raz na ruski rok), kiedy podchodziła do chłopaka zaczynała się stresować, przez co jej umysł zalała fala wątpliwości.
    Może ma zbył humor albo właśnie dowiedział się o tym , że pies jego dziadka zginął pod kołami jakiejś ciężarówki? A co jeśli po prostu chciał pobyć sam a ona jest kolejną natrętną idiotką? Tego nie przewidziała, a przecież było to całkiem logiczne i prawdopodobne wytłumaczenie. Cholera.
    Niestety, a może i stety było już za późno na odwrót, więc uśmiechnęła się jedynie niepewnie modląc się w duszy, aby jej przypuszczenia okazały się dalekie od prawdy. Widząc, że zgasił do połowy wypalonego papierosa, zdziwiła się trochę… Żaden normalny facet nie zmarnowałby połowy fajki, jednak było to całkiem miłe z jego strony.
    Dopiero po wypowiedzeniu szalonego powitania, uświadomiła sobie jak beznadziejnie ono brzmi… „Co tam?”. Serio? Tylko na tyle było ją stać? O dziewczyno, błagam, weź się w garść!
    Słysząc jego zaproszenie, które zabrzmiało bardziej jak polecenie uniosła lewą brew do góry. Gdyby nie to, że był przedstawicielem płci męskiej, a ona nie przepadała za kłótniami, z pewnością zwróciłaby na to uwagę. Teraz to nie miało znaczenia – w końcu znalazła się okazja, żeby z nim pogadać…
    Zajęła miejsce na skórzanej kanapie tuż obok niego, uśmiechnęła się nieco pewniej i założyła kosmyk włosów za ucho. – Ta… Jest na co popatrzeć, widocznie bawią się świetnie. – zaśmiała się cicho obserwując jakąś dziewczynę, która właśnie tańczyła na stole w bardzo osobliwy sposób.
    - Nie no, co ty? Przecież ja się wyśmienicie bawię - powiedziała z nutką sarkazmu w głosie. – Serio to naprawdę tak widać? – zapytała patrząc na niego uważnie. – Cóż… Jakoś nie kręcą mnie takie imprezy, jednak obiecałam, że w tym roku nie będę taka aspołeczna, więc oto i jestem. – wyjaśniła. – A co do dymu to zdecydowanie preferuje nieco inne zapachy.
    - Nie łapię jednak dlaczego ty siedzisz tutaj taki samotny? Coś się stało?
    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  13. To był ciężki dzień dla Bonnie. I choć była przyzwyczajona do swojego pecha, tego dnia naprawdę miała wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Spóźniła się na wykład, nie zaliczyła ćwiczeń, bo sprzęt odmówił jej współpracy, prawie utopiła się na treningu i odkąd tylko założyła fartuch w kolorze mlecznej czekolady, trafiała na samych klientów, którzy swoje frustracje chcieli odbić na przynoszącej im kawę Bonnie. W dodatku przypaliła szarlotkę i właściciel potrącił jej za składniki z wypłaty. Czuła się beznadziejnie, a fakt, że ręce drżały jej tak, że nie potrafiła utrzymać dzbanka z kawą, nie pomagał.
    Bonnie miała duże aspiracje. Chciała osiągnąć sukces większy niż skończenie studiów informatycznych, praca w podrzędnej firmie i łańcuch łączący ją z domem chorej matki. Wiedziała, że z tej sytuacji jest wyjście, ale wypierała ze świadomości najlepszą dla siebie opcję, rezygnując ze swoich ambicji i sama mocniej zaciskała obrożę na szyi. Zazdrościła artystom, bo kojarzyli jej się z wolnością, zazdrościła wszystkim, którzy bez walki z sumieniem mogli pozwolić sobie na podążanie własną drogą. I wyczarowując na piance cappuccino czekoladowego kwiatka, krzyczała wewnątrz, zdzierając sobie gardło, bo wiedziała, że może więcej.
    Gdy mały dzwonek nad drzwiami oznajmił pojawienie się kolejnego gościa, Bonnie akurat wykładała świeżo upieczone ciasto. To były ostatnie minuty jej zmiany. Molly, jej zmienniczka, już przebierała się na zapleczu i Brown niedługo miała zakończyć ciąg swoich karierowych porażek. Kiedy chłopak się odezwał, podniosła wzrok.
    Brown pielęgnowała każde wspomnienie, nie chciała niczego zapomnieć, musiała pamiętać wszystko, dlatego najbardziej irytującą rzeczą było dla niej, gdy nie potrafiła sobie czegoś przypomnieć. Jego jednak pamiętała, choć – wyjątkowo – wolałaby nie. Farrell kojarzył jej się z tym momentem w jej życiu, gdy była najsłabsza i najbardziej żałosna. Nie chciała postrzegać tak samej siebie, więc gdy dowiedziała się, że Nicholas wyjechał, przyjęła to z niechętną ulgą. Kiedy zobaczyła go trzy lata temu na uczelni, przestraszyła się, ale on najwyraźniej w ogóle jej nie kojarzył, więc przestała reagować paniką na jego widok.
    Wzięła talerzyk, nałożyła kawałek pachnącego brownie i podeszła. Postawiła talerzyk i pustą filiżankę przed chłopakiem, mrucząc jakieś ciche powitanie. Czekała, aż kawa się zaparzy w dzbanku. Patrzyła na kapiące krople, zaciskając pięści. Może nie reagowała już paniką, ale dalej czuła się nieswojo w jego towarzystwie, nawet gdy była po prostu dziewczyną od kawy i ciasta. Złapała dzbanek i wróciła do niego, mając zamiar nalać mu kawy, a później mleka, ale w tym momencie ktoś zawołał ją do stolika i wrzątek zamiast do filiżanki wylądował na dłoni Farrella.
    Nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Wpatrywała się tępo w jego mokrą, coraz bardziej czerwoną dłoń i chciało jej się płakać.
    ─ Ja… ja… ─ Nie była w stanie nawet wydukać przeprosin.
    ─ Bonnie, zimna woda i żel chłodzący! Szybko! ─ Stojąca w progu Molly, ubrana już w firmowy fartuch, próbowała przywołać Brown do porządku.
    Bonnie czerwona niemal tak bardzo jak ręka Nicholasa, spojrzała na niego żałośnie, pokazując mu wejście na zaplecze, gdzie znajdowała się mała łazienka dla pracowników, po czym ruszyła przodem.
    Gdyby przyszedł kilka minut później, nic takiego by się nie zdarzyło.
    Jak pech to pech.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Była klasycznym przypadkiem szarej myszki, która boi się wyściubić chociażby kawałek nosa poza swoją strefę bezpieczeństwa. Zdecydowanie woli oglądać innych niż być oglądaną, a wszelakich wystąpień publicznych unika jak ognia. Sama nie wie dlaczego, jednak niemal ciągle przepełnia ją irracjonalny lęk przez byciem osądzaną i ocenianą. Chciałaby być tą lubianą i szanowaną, jednak jest to ponad jej możliwość. Brak jej siły przebicia, jednak sama jest sobie winna – nigdy nie wybiega poza normę, trzyma się zasad i życie w czystości.
    Była mu wdzięczna, że przejął stery ich powitania, wstępu do konwersacji czy jakkolwiek inaczej nazwać ich wymianę zdań. Gdyby sama musiała ją poprowadzić z pewnością zakończyłaby się wcześniej niż porządnie zaczęła.
    Kiedy muzyka zmieniła się na o wiele spokojniejszą i przyjemniejszą westchnęła z ulgą. Miała serdecznie dość dzikich łupanek, które leciały od samego początku imprezy. Jasne, do tego może i lepiej się tańczy, jednak wszystko brzmiało niemalże dokładnie tak samo… Czy im to się naprawdę nie nudzi? No cóż, pewnie I tak mają to gdzieś.
    Będąc małym dzieckiem brała lekcję tańca, jednak po uświadomieniu sobie, że nie posiada za grosz poczucia rytmu zrezygnowała. Oczywiście, często tańczyła w swoim pokoju, wyobrażając sobie, że jest na jakimś balu, jednak… Publicznie nie robiła tego za często. Nie ruszał się najgorzej, choć wymachiwanie kończynami na lewo i prawo do energicznej łupanki nie sprawiało jej przyjemność. Jako oddana fanka filmów Disneya marzyła aby chociaż raz brać udział w prawdziwym balu, na którym podawane będą potrawy na srebrnych talerzach, na drewnianym podeście będzie przygrywała orkiestra, a na parkiecie będą wirować kobiety w wielkich, bufiastych sukniach i panowie w eleganckich smokingach i frakach. Również jej wielkim marzeniem było odtańczenie twista( lub czegoś podobnego) w knajpie rodem z lat 80 ubiegłego stulecia… No cóż, pomarzyć sobie może, chociaż kto wie, a nóż kiedyś spotka księcia czy Johna Travoltę?
    Pytanie o to czy coś się stało wyszło z niej niemalże automatycznie, prawdopodobnie przez kobieco-macierzyńską intuicję.
    Uśmiechnęła się lekko i pokręciła delikatnie głową. – Hm.. Może i aspołeczny, a może po prostu dość rozsądny i … nieprzeciętny? – odparła wzruszając ramionami. Rozluźniła się nieco i oparła wyprostowane plecy o oparcie zielonej kanapy. Rozumiała go doskonale, sama nie dołączyła do żadnego z bractw. Nie lubiła być niczym ograniczana no i nie łudźmy się, jednak nie należała do grona bogatych i popularnych czy nieprzeciętnie inteligentnych.
    - Hm… Na studencką sławę może nie, jednak na takiego, który raczej ma bogate życie towarzyskie. W pozytywnym znaczeniu, oczywiście. – odparła o wiele swobodniejszym tonem. – Jesteś na wydziale muzycznym, prawda? – zapytała w celu potwierdzenia swoich wcześniej zgromadzonych danych. – Na jakim kierunku jesteś? – dodała, gdyż tego akurat pewna nie była… Właściwie to nie potrafiła przypisać jego twarzy, gdyż nazwiska jeszcze nie znała, do żadnego z kierunków. Było tego zdecydowanie zbyt wiele. Z jednej strony pasował jej na wokalistę, jednak z drugiej wyobrażała go sobie przy białym fortepianie. Koniecznie w czarnym smokingu. Wyglądałby jeszcze bardziej seksownie niż teraz. O tak…
    Prissy

    OdpowiedzUsuń
  16. [Mogę się w nim zakochać? Byłabym wdzięczna za kontakt na maila oxyester@gmail.com jeżeli masz pomysł na jakąś wolną postać. Ach! I gdybyś miał/miała pytania natury technicznej, takiej dotyczącej wiolonczeli to z chęcią mogłabym pomóc, bo trochę lat już gram ; ) ]

    Agnus

    OdpowiedzUsuń
  17. Najwyraźniej przeznaczeniem Bonnie też była wczesna śmierć ─ właśnie przez takie sytuacje jak ta, gdy okaleczała ludzi. Bonnie nie była niezdarna i bardzo rzadko traciła koncentrację, dlatego każdy swój błąd, za który musieli płacić inni, przeżywała bardzo mocno. Nie była niezrównoważoną neurotyczką, miała twarde zasady i wiedziała dokładnie czego pragnie, niestety na pragnieniach się kończyło, bo mimo że miała w sobie dość siły, by walczyć, to brakowało jej odwagi, by spróbować. Nie miała też nikogo, kto mógłby pokazać jej, że warto. Dlatego trwała w niekomfortowej dla siebie sytuacji, wmawiając sobie co rano, że ma przed sobą całe życie i że jeszcze będzie czas na podjęcie decyzji i rozpoczęcie od nowa.
    Kochała muzykę, ale tylko i wyłącznie jako słuchacz i obserwator. W jej domu stało stare rozstrojone pianino, na którym stały odwrócone do ściany zdjęcia taty. Bonnie nie potrafiła na nim grać, nie była pewna nawet, czy instrument jeszcze nadaje się do czegoś innego niż bycia staromodnym elementem wyposażenia wnętrza. Była kiedyś na koncercie uczelnianej orkiestry. Przez cały czas coś jej nie pasowało i rozpraszało jej uwagę. Dopiero na końcu, gdy przedstawiali muzyków, dowiedziała się, że dyrygował Farrell. I że ktoś przez cały czas stukał nogą w jej fotel.
    Miała wyrzuty sumienia już w momencie, w którym uświadomiła sobie, że gorąca kawa nie trafia do filiżanki. Niemal biegnąc na zaplecze, oddychała nieco szybciej niż zwykle, przekonana, że Joe, właściciel, dowie się o tym wypadku i znowu zabroni jej piec. Od razu powzięła postanowienie, żeby przekonać Nicholasa do tego, żeby nie zmieniał nastawienia do lokalu. Była przekonana, że chłopak jej po prostu nie lubi i specjalnie pojawia się zawsze na koniec jej zmiany, kiedy szykowała się do wyjścia. Poczucie winy i irracjonalny strach sprawiały, że nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, żeby go przeprosić.
    Weszła do łazienki i od razu zaczęła szukać w szafce żelu na oparzenia. Widziała wszystko, oprócz tego cholernego żelu chłodzącego. Gdy się odezwał, jej wyrzuty sumienia zelżały i przestała szukać odpowiednich przeprosin. Starała się zachować spokój, ale nie potrafiła nic poradzić na to, że poczuła złość. Akurat on wiedział najlepiej, czego potrzeba w kawiarni. Po co ją atakował? Przecież nie zrobiła tego specjalnie. Był beznadziejny.
    ─ Tak jakbyś Ty zawsze uważał ─ odburknęła cicho, biorąc z półki gazę i rezygnując z szukania żelu. Odwróciła się do niego i oparła się o ścianę obok chłopaka. Miała zamiar Przyglądała się przez dłuższą chwilę jego zaczerwienionej skórze, po czym splotła dłonie i spuściła wzrok pokonana. ─ Bardzo piecze?

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  18. Miał prawo robić jej wyrzuty, denerwować się i warczeć. Widziała go czasem, gdy wściekły wychodził z próby, trzaskając drzwiami. Zapamiętała go jako raczej radosnego, normalnego dzieciaka. No właśnie, dzieciaka. Już od dawna nie byli dziećmi, dlatego Bonnie wciąż była zdezorientowana, nie mogąc dopasować dzisiejszego Farrella do swoich wspomnień. Skrzywdziła go. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Nicholas pracował dłońmi i że na jakiś czas pozbawiła go tej przyjemności. Miał prawo wściekać się i krzyczeć. I dlatego tak źle się czuła. Gdyby nie miał prawa, mogłaby mówić sobie, że jego reakcja jest przesadzona i nieuzasadniona, gdy tymczasem to właśnie jej zachowanie było dziecinne i niewłaściwe.
    Bonnie unikała kontaktu fizycznego z innymi ludźmi. Czuła się nieswojo, naruszając czyjąś przestrzeń osobistą, dlatego nie robiła nic, by mu pomóc, oprócz trzymania w splecionych dłoniach gazy i czekania na odpowiedni moment, by mu ją podać. Spodziewała się dwóch odpowiedzi na swoje pytanie: krzyku, że jasne, cholera, że boli lub właśnie odpowiedzi Farrella. Mówił, że nie boli, ale jego dłoń zdecydowanie nie wyglądała bezboleśnie. Wręcz przeciwnie ─ poparzyła go naprawdę mocno. Im dłużej patrzyła, tym bardziej żałowała, że się w ogóle tego dnia obudziła.
    Skąd wiesz, ze nie uważam? Kiedyś gdy biegali po bagnach, przez przypadek lub umyślnie wrzucił ją w pokrzywy. Wszystko swędziało ją przez trzy dni, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało, bo bawiła się świetnie. To była jedna z nielicznych rzeczy z dzieciństwa, które zapamiętała.
    ─ Każdy w końcu traci czujność ─ odpowiedziała wymijająco. Nie widziała sensu w przytaczaniu takich historyjek. Obraz Nicholasa, który miała w głowie, nie zgadzał się ani rozmiarami, ani cechami charakteru z mężczyzną, którego właśnie miała przed sobą. Nie mogła powiedzieć, czy Farrell uważa, bo go nie znała i wszystko wskazywało na to, że już nie pozna. Powoli przeniosła wzrok ze swoich palców na jego twarz. ─ Uważasz cały czas?
    Zaczerwienienie z jego ręki nie schodziło. Nie była w stanie powiedzieć, w jak kiepskim stanie jest jego dłoń, ale wyglądała tak kiepsko, że nerwowo zagryzła wargę i zrezygnowana wyciągnęła w jego stronę dłoń z gazą, mocząc ją wcześniej pod strumieniem wody.
    Miała ochotę zdjąć fartuch i wyjść z kawiarni z nadzieją, że następnym razem zrobi krzywdę sobie, a nie komuś innemu.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  19. - Dyrygentura? Super. – powiedziała kiwając z uznaniem głową. Dość rzadki, jednak całkiem prestiżowy zawód. Co prawda Priscilla jako dyrygentów wyobrażała sobie niskich, chudych i siwych starszych panów, jednak dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej spojrzenie na nich jest bardzo wąskie i ograniczone… Może warto zacząć chodzić do filharmonii?
    Nie uważała pracy dyrygenta za zbędną czy pozbawioną jakiegokolwiek sensu, przecież był jak… Trener drużyny piłkarskiej – niby każdy członek drużyny wie co ma robić, jednak bez trenera-przywódcy biegaliby po boisku jak dzieci we mgle. Musiał ogarnąć całą orkiestrę, narzucić jej tempo i dać znak do działania. Co prawda, Priscilla kompletnie nie orientowała się w świecie muzycznym, jednak orkiestra bez dyrygenta wyglądałaby po prostu głupio. Co roku oglądając w telewizji transmisję z Wiedeńskiego Koncertu Noworocznego podziwiała pana z batutą… Ileż on musiał się namachać w przeciągu trwania całego wydarzenia… I w dodatku robił to na stojąco!
    - Nie, na szczęście nie wpadłam na pomysł aby iść na wydział muzyczny. - odparł z lekkim rozbawieniem. Naprawdę nie wyobrażałaby siebie i swojego kompletnego braku poczucia rytmu na jakimkolwiek kierunku związanym z muzyką. Może i dałoby się to jakoś wypracować, jednak i tak byłaby delikatnie mówiąc… Ciężkim przypadkiem.
    – Hm, nie wiem czy mam to odebrać jako komplement czy raczej obrazę, ale dzięki. I tak, masz rację, nie jestem ścisłowcem, a raczej humanistą...przynajmniej po części. – zawsze ciężko było jej przypisać się do jakiejś grupy. Z jednej strony była na typowo humanistycznym wydziale, jednak czasem czuła się bardziej jak artystka… Jedyne czego była pewna, to tego, że w żadnym wypadku nie można było jej nazwać ściłowcem. - Wydział filologii germańskiej się kłania. – uśmiechnęła się odsłaniając zęby i założyła nogę na nogę.
    Ona również była dumna ze swojego wyboru. Uważała, że znajomość języków obcych jest bardzo przyszłościowa i przydatna, a ona, podobno, miała całkiem niezłe predyspozycje językowe. Faktycznie, nigdy nie miała trudności z nauką innych języków czy dialektów, choć czasami załamywała się nad gramatyką, którą faszerowali ją wykładowcy… Żałowała również, że po przyjeździe do Nowego Orleanu porzuciła naukę włoskiego, jednak… Jest jeszcze młoda, ma przecież czas, żeby do tego wrócić!
    Niestety, a może stety, Priscilla poszła na studia tylko i wyłącznie, żeby zdobyć jakieś wyższe wykształcenie. Nie bardzo wiedziała jaką mogłaby zacząć pracę związaną z jej kierunkiem, jednak doskonale wiedziała, że jeśli chce pracować jako charakteryzatorka czy wizażystka, to powinna znać więcej niż jeden język obcy… Z resztą taka wiedza przyda się podczas podróży, które niewątpliwie uwielbiała.
    - Jesteś na IV roku, prawda? – zapytała marszcząc lekko czoło. Strzelała, jednak była niemalże pewna, że jest starszy od niej. – Oj, wybacz, że jeszcze się nie przedstawiłam. Priscilla jestem. – z każdą minutą czuła się coraz lepiej oswojona z sytuacją i zdecydowanie pewniej. Wciąż nie bardzo wiedziała o czy ma rozmawiać, jednak uznała, że przyszedł odpowiedni moment na zdradzenie swojej tożsamości.
    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  20. Bonnie była odpowiedzialna, nie mogła pozwalać sobie na tego typu błędy, bo nie było jej na to stać. Nie mogła tracić koncentracji i mieć problemów ze skupieniem uwagi. Żyła w ciągłym biegu, niemal w ogóle nie miała czasu wolnego. A każdy taki wypadek był niepotrzebną stratą tych nielicznych chwil, które mogłaby mieć dla siebie. Nie mogła mieć problemów. I choć nie mogła, to czasami miała problemy. W takie dni jak ten, gdy nie działo się w jej życiu nic, co mogłoby jej przypomnieć, dlaczego tak się stara, dlaczego tak rozpaczliwie chce żyć. W takie dni jak ten, wszystko było dla niej bez sensu. Dlatego teraz patrzyła na niego, marszcząc lekko brwi w zmartwieniu i nie wiedząc, jak odpowiedzieć na ten zarzut.
    ─ Nie wyspałam się ─ wymruczała, decydując się na półprawdę. Już od dawna się nie wysypiała i nie miało to większego znaczenia na jej brak koncentracji tego dnia. Byli dla siebie praktycznie obcymi ludźmi i nie widziała sensu w zwierzaniu się mu ze swoich problemów. Na pewno miał wystarczająco dużo swoich, nie chciała być kolejnym. Nie wiedziała, czy chciał ją znowu zaatakować, ale tak się właśnie poczuła. Dlatego zrobiła krok w przód i nerwowo skubiąc pasek od fartucha, spojrzała na drzwi. ─ Zaczekaj tu chwilę, dobrze?
    Nie dziwiło jej, że był zły, też pewnie byłaby wściekła na jego miejscu, ale gdzieś w środku miała tę głupią nadzieję, że sprawa rozejdzie się po kościach. Chciała, żeby wziął gazę, owinął dłoń i wyszedł. Chciała, żeby poszedł do domu, pozwolił palcom odpocząć i żeby następnego dnia mógł bez problemu złapać za batutę. Byłoby jej łatwiej, gdyby teraz nie drążył sprawy i po prostu dał jej poradzić sobie z tą sytuacją na jej sposób ─ upiekłaby babeczki z ostrą papryką, zdarłaby gardło, krzycząc na matkę, której nawet by to nie obeszło, po czym przepłakałaby noc przez wyrzuty sumienia. Ale nie, on musiał zadawać głupie pytania, stawiać ją w idiotycznej sytuacji i zmuszać do tego, co właśnie robiła.
    Brown pakowała ciasto. Szarlotkę, którą przypiekła z boku. Po chwili wahania dołożyła też niezjedzony przez niego kawałek brownie. To nie miało sensu, ale czuła, że coś musi zrobić, a była w stanie zaproponować mu jedynie przypalone ciasto. Włożyła ciasto do papierowej torebki i wróciła do łazienki.
    ─ Masz zamiar złożyć skargę? ─ Zapytała, zaciskając mocno palce na brzegu papierowej torby. Nie dała mu ciasta, gdzieś po głowie tłukło jej się idiotyczne wiszę Ci kawę i równie idiotyczne przepraszam. Nie zdecydowała się na żadną opcję. Stała, wpatrując się w niego w napięciu i z każdą chwilą coraz bardziej była przekonana, że Joe się dowie i poleci jej po pensji.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  21. Świat Bonnie tak wyglądał ─ porażka za porażką. Była zbyt skupiona na sobie, żeby wyczuć emocje innych, dlatego udawało jej się pogorszyć sytuację, która pozornie nie mogła być już gorsza. Farrell mógł być zły, to ona nie miała powodu, żeby się na niego złościć, dlatego nie ulegało wątpliwościom, że całe te niezręczne spotkanie było jej winą. Cokolwiek robiła, psuła wszystko jeszcze bardziej. Powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać, dlatego gdy minął ją po prostu w drzwiach, nie odpowiedziała. Pozwoliła mu pójść, nie chcąc psuć mu dnia jeszcze bardziej. Odprowadziła go wzrokiem, po czym oparła się o ścianę i zsuwając po niej, usiadła na podłodze. Wyjęła z torby jego brownie i ugryzła kawałek, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby być jeszcze bardziej beznadziejnym.
    Gratulacje, Brown, spieprzyłaś sprawę.
    Bała się. Zaczynała, gdy otwierała oczy i kończyła, tracąc świadomość we śnie. Łatwo było jej żyć ze strachem. Trzy razy zastanawiała się, zanim wykonała jakikolwiek ruch, zanim cokolwiek powiedziała. Ale czasami jej lęki nakładały się na siebie, atakując ją ze wszystkich stron i Bonnie nie mogła się ruszyć, nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Robiła wtedy głupoty i mówiła, zanim zdążyła pomyśleć. Była płocha i lękliwa, ale lubiła udawać twardą, dlatego nie pozwalała sobie pomagać i nie wpuszczała nikogo do swojego świata. Nie chciała litości, a była przekonana, że właśnie to wówczas by otrzymała. Nie była w stanie od tak otworzyć się przed drugim człowiekiem. Nicholas nie był wyjątkiem, nie widzieli się przez prawie dziesięć lat. Nie wiedziała o nim nic, poza tym, że lubi brownie i że muzyka to prawie cały jego świat. On wiedział o niej zapewne jeszcze mniej.

    Wiedziała doskonale, że tak to się skończy. Nie przespała nocy, wyobrażając sobie okropne pęcherze na dłoni Nicholasa, grymas bólu na jego twarzy i batutę upadającą na podłogę. W dodatku poprzedniego wieczora jej matka miała atak paniki, uderzyła się i Bonnie musiała zawieźć ją do szpitala. Budząc się rano, Brown miała mocne postanowienie, żeby dokończyć w swoim życiu to, co niedokończone. Dlatego pojawiła się przed wykładem w kawiarni, żeby upiec placki z jagodami, zaliczyła oblane ćwiczenia.
    Teraz siedziała na niskim murku przed filharmonią, w której ─ jak się dowiedziała ─ miał być tego dnia Farrell. Trzymała w dłoniach bukiet stokrotek dla mamy, jedną nawet włożyła sobie w nieumiejętnie uczesane włosy, i kubek nieco chłodnej już kawy z mlekiem. Miała dobry humor i nawet perspektywa spotkania z Nicholasem nie mogła jej go popsuć. Chciała zobaczyć, co z jego dłonią, dlatego gdy go zobaczyła, zeskoczyła z murku i podeszła bliżej, chcąc go zaczepić, zanim ucieknie.
    ─ Przepraszam ─ powiedziała po prostu, rezygnując nawet z powitania. Uśmiechnęła się przy tym niepewnie, jakby nie do końca przekonana, czy to pasuje do przeprosin. ─ Nie tylko za rękę.
    Miała dla niego kawę, mimo że poprzedniego dnia pokazał jej wystarczająco dobitnie, jaki jest dumny.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  22. Patrzyła na jego dłoń, niemal czując pod palcami fakturę poparzonej skóry. Spodziewała się, że zakończą rozmowę po jej przepraszam i jego okej. Nie planowała dłuższej rozmowy, nie miała na to czasu. Musiała jeszcze pojechać do szpitala, poza tym koleżanka namówiła ją na studencką imprezę i chciała się jeszcze przebrać. Dlatego była zaskoczona. Przygotowała się na wszystko, ale nie na uśmiechniętego, prawiącego komplementy Farrella. Uniosła delikatnie brwi w zdziwieniu, robiąc krok w tył.
    ─ Naćpałeś się? ─ wymruczała, mrużąc oczy i lustrując go wzrokiem. Dopiero po chwili uniosła kąciki ust, uśmiechając się przekornie i wyciągnęła do niego dłoń z kubkiem. ─ Myślałam, że kończysz wcześniej, więc zdążyła wystygnąć.
    Przynajmniej nie groziło mu kolejne poparzenie. Miała nadzieję, że Nicholas się ugnie i weźmie od niej kawę. Czułaby się źle, gdyby po raz kolejny musiała stawiać go w tak niekomfortowej sytuacji, a gdyby znowu odmówił, najpewniej pojawiłaby się po raz kolejny, atakując go gdzieś na uczelni. Plus był taki, że przynajmniej nie próbowała dać mu stokrotek. Nie zdążyła podać mu kubka, bo gdy spojrzała przez ramię przyciągnięta hałasem, wypuściła papierowe naczynie i kawa rozlała się, mocząc jej trampki i stokrotki, które upadły zaraz po kubku. Nie zwróciła na to uwagi, bo już stała odwrócona plecami do Nicholasa.
    ─ Hej, co Ty robisz? To mój rower! ─ krzyczała, powoli przyspieszając kroku i w końcu biegnąc w stronę swojego przypiętego niedaleko roweru, którego właśnie pozbawiał ją chłopak w kapturze. ─ Zostaw go, do cholery!
    Gdy udało mu się uporać z zapięciem i właśnie wsiadał, prawie dobiegła. Już wyciągała dłoń, żeby złapać go za bluzę i zatrzymać, gdy potknęła się na wystającym kamieniu i poleciała do przodu, boleśnie obijając sobie kolano o chodnik. Chciała zerwać się na równe nogi i pobiec za nim, ale odjechał. Potrzebowała tego roweru, odkładała na niego przez długi czas. To był jej jedyny środek lokomocji, który właśnie znikał za zakrętem. A naiwna Bonnie zdążyła uwierzyć, że nic złego tego dnia jej nie spotka.
    Nie mogło być dobrze. Nie mogło.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  23. Bonnie była przyzwyczajona do swojego pecha, co nie znaczy, że potrafiła go zaakceptować. Mimo wszystko, pomiędzy tymi nieszczęśliwymi chwilami starała się znaleźć małe przyjemności. Odkładanie napiwków, żeby kupić sobie nową książkę, przesadzanie kwiatów z ceramicznych do plastikowych doniczek, codzienne próby uczesania porządnego warkocza, pieczenie tortu urodzinowego dla siedmioletniego syna sąsiadów. Szukała tego, z czego mogłaby czerpać radość i co mogłoby powstrzymać ją od całkowitego załamania psychicznego.
    Ale czasami nie dawała rady. Tak jak teraz, gdy klęczała i wpatrując się w beton, miała ochotę po prostu się rozpłakać. Chciała być twarda, ale gdy zadrżały jej ramiona i poczuła ucisk w gardle, wiedziała, że zaraz popłyną jej łzy. Gdy usłyszała swoje imię, wszystko jej minęło. Słysząc to okropne przykro mi, zyskała pewność, że na pewno nie rozpłacze się przy Farrellu. Już i tak była wystarczająco żałosna w jego oczach. Osiągnęłaby szczyt beznadziejności, gdyby zaczęła płakać przez rower. Gdy usłyszała następne zdanie, po prostu podniosła głowę zaskoczona, ale jego już nie było, nie dał jej szansy odpowiedzieć.
    Podniosła się powoli, dotykając kolana. Może gdyby miała na sobie spodnie, nie uszkodziłaby sobie skóry tak mocno. Siniak zaczynał być już widoczny. Miała jedynie nadzieję, że wystarczy po prostu plaster i będzie mogła normalnie chodzić. Szczególnie, że przez brak roweru czekały ją długie spacery. Próbowała zrobić krok próbny i sprawdzić, w jakim stanie jest jej noga, ale przeszkodziło jej w tym pojawienie się Nicholasa. Uśmiechnęła się, widząc, że trzyma w dłoni nieco sfatygowane stokrotki.
    Posłusznie dała się zaprowadzić i usiadła na ławce, spoglądając z uprzejmym uśmiechem na siedzącego obok starszego mężczyznę, który przekrzywił głowę, przyglądając się z uwagą temu, co działo się obok. Wzięła od niego stokrotki i wyprostowała nogę.
    ─ Nie boli ─ odpowiedziała zdecydowanie i wyciągnęła dłoń, chcąc wziąć od niego gazę.
    Bolało, ale nie musiał wiedzieć.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  24. Było w tym jej uporze trochę rozpaczliwej walki z własną słabością. Nie chciała być zależna, od zawsze musiała radzić sobie sama, dlatego nie lubiła potrzebować pomocy. Czuła się wtedy dłużna, nie była oswojona z bezinteresowną pomocą. Chciała go powstrzymać i faktycznie zrobić wszystko samodzielnie. Nie chciała, żeby przemywał jej rany, ale zaciekawione spojrzenie staruszka siedzącego obok powstrzymało jej protesty. Patrzył tak, jakby obok niego rozgrywało się właśnie przedstawienie teatralne, a speszone spojrzenia Bonnie zupełnie go nie ruszały. Czuła się nieswojo, szczególnie że nigdy nie była mistrzynią występów publicznych.
    Widząc, że przykłada jej chusteczkę do piszczela, spąsowiała. Jej coś takiego nigdy nie przyszłoby do głowy. Pewnie po prostu owinęłaby kolano gazą i oczyściła skaleczenie dopiero w domu. Myślał o wszystkim. Obserwowała go w skupieniu i kiedy się odezwał, rzeczywiście rozproszył jej uwagę. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej i po raz pierwszy cieszyła się, że nie potrafi czesać warkocza, bo gdy spuściła głowę, włosy zasłoniły jej rumieńce. Jego zainteresowanie było jej nie na rękę, dlatego gdy wstał i odszedł na moment, potarła dłońmi policzki, chcąc ukryć swoje zakłopotanie.
    Z pomocą przyszły jej stokrotki, które leżały smętnie na jej kolanach i czekały na wodę. Utkwiła w nich wzrok na moment, jakby wahając się, jak sformułować odpowiedź, żeby go nie urazić.
    ─ Ja… Muszę pojechać do szpitala ─ odpowiedziała w końcu, podnosząc na niego wzrok. Miała zamiar wstać, wsiąść na row… nie miała już roweru. Poprawiła spódnicę i powoli się podniosła, opierając ciężar ciała na nieuszkodzonej nodze.
    ─ Przecież to tylko stłuczenie! Na co lekarzowi głowę zawracać? ─ Usłyszała za sobą głos staruszka. Mruczał coś jeszcze pod nosem o dzisiejszych kobietach, niedocenionych staraniach mężczyzn i kwiatach, ale już go nie słuchała. Wyobrażała sobie tylko jak kręci głową i pochyla się do przodu, opierając obie dłonie na lasce.
    Szła powoli do przodu, starając się iść prosto i nie utykać za bardzo. Chciała pójść z nim na ciasto, zapomnieć o braku roweru i w końcu postawić mu tę cholerną kawę, ale musiała choć na chwilę zajrzeć do Lindy i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Matka źle reagowała na nieznane pomieszczenia i Bonnie, pomimo wszystkich jej wad, martwiła się. Po chwili wahania, zatrzymała się i jakby nie wierząc, że to robi, splotła mocno palce.
    ─ Może odprowadziłbyś mnie, a później zjedlibyśmy coś dobrego? To będzie chwila. ─ Nie miał pojęcia, jak wiele kosztowało ją zaproponowanie czegoś podobnego. Bonnie była dobra w przyjaźni i nieczęsto bywała tak nieśmiała i płochliwa, ale jeszcze rzadziej z własnej woli proponowała komuś zbliżenie się do siebie. Nawet jeśli chodziło o głupi spacer do szpitala.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  25. [Już nieaktualne. Widzę, że jednak nie zrozumiałaś.]

    OdpowiedzUsuń
  26. Bonnie wiedziała dokładnie, co zrobić ─ zgłosić kradzież na policję i zacząć zbierać pieniądze na nowy rower. Nie miała złudzeń, że odzyska jednoślad, dlatego już analizowała w myślach wszystkie propozycje pracy, które sobie wyszukała. Wśród nich było kilka dorywczych zajęć, których przyjęcie byłoby idealnym sposobem na szybkie zarobienie na nowy rower. I całkowite pozbawienie się wolnego czasu.
    Gdy zapytał o szpital, jedynie przytaknęła, zastanawiając się, gdzie mogłaby dorobić w ten weekend. Ostatnio wycięła z gazety ogłoszenie o weselu, na które szukali animatorki dla dzieci. Kiedyś zrobiła odpowiedni kurs, potrafiła rysować i mentalnie wciąż miała jakąś część pięciolatki. Nadawała się idealnie. Martwiło ją jedynie to kolano, bo każdy krok sprawiał jej coraz więcej bólu. Bała się, że spuchnie jej jeszcze bardziej. Była świadoma, że tego dnia nie pojawi się na studenckiej imprezie i mając przed sobą perspektywę następnych weekendów spędzonych w pracy, żałowała.
    Kiedy odezwał się po raz drugi, spojrzała na niego z ukosa, przygryzając dolną wargę w nieco nadąsanym grymasie.
    ─ Nic mi nie jest ─ burknęła w odpowiedzi zdecydowanie, przyspieszając delikatnie kroku. Nie bolało jej tak samo, jak poprzedniego dnia nie bolało jego. Jego uśmiechu nie odczytywała jako aktu życzliwości, a raczej przejaw tego, ze Farrell uważał ją za zwyczajnie słabą. Spojrzała na zgrabną kokardkę na opatrunku, który ─ o dziwo ─ nawet jej nie uwierał, i uśmiechnęła się pod nosem. ─ Zresztą, to Ty robisz tutaj za bohatera. Może minąłeś się z powołaniem?
    Musiała zwolnić. Mimo że nie chciała, to noga naprawdę ją bolała. Powinna być mu wdzięczna, że ją odprowadza, powinna cieszyć się z jego towarzystwa, a tak naprawdę pragnęła tylko dojść w końcu do tego szpitala i usiąść gdziekolwiek. Szła ze spuszczoną głową, ciesząc się, że włosy zasłaniają jej twarz. I nie chodziło nawet o to, że nie wyglądała zbyt pięknie zaczerwieniona i wykrzywiona w powstrzymywanym grymasie bólu.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  27. Brak zaufania i upór Bonnie nie były nieuzasadnione. Jako nastolatka spędzała popołudnia na poszukiwaniach matki po całym mieście, często znajdowała ją wśród bezdomnych, ubraną w dwa różne buty, spodnie od piżamy i słomkowy kapelusz z różową kokardą. Nie wiedziała, co się dzieje, gdy jej Linda pojawiała się w szkole Bonnie z połową twarzy umalowaną czerwoną szminką, przestraszoną i niepoznającą własnej córki, zdobywając miano naczelnej nowoorleańskiej wariatki. Bała się, kiedy matka wrzeszczała, wyzywała i podnosiła rękę, a dziesięć minut później szyła misia, myśląc, że Bonnie ma cztery lata i rozmawiając przy tym ze zmarłym od kilku lat mężem. Brown wiedziała, że coś jest nie tak, ale kiedy jako piętnastolatka dowiedziała się, ze Linda ma Alzheimera, myślała, że to koniec. Brakiem zaufania się broniła, ale gdyby nie upór, nie poradziłaby sobie z tą sytuacją. Nie mogła liczyć na braci, więc została z tym całkowicie sama.
    Tym razem odpowiedziała na jego uśmiech, unosząc lekko kąciki ust. Gdy się zatrzymał i chwycił ją za ramię, miała zamiar zaprotestować. Chciała się wyrwać i iść dalej. Za kilkanaście minut kończył się czas odwiedzin w szpitalu, a ona musiała tam dotrzeć na czas. Słysząc o bólu, zmarszczyła brwi, ale gdy powiedział o autobusie, spojrzała przez ramię i rozpromieniła się. To prawda, że noga ją bolała, ale nie to było najważniejsze. Teraz była pewna, że zdąży. Uśmiechnęła się zachwycona tym pomysłem i gdyby nie fakt, że nie było to w jej zwyczaju, najpewniej rzuciłaby mu się na szyję.
    ─ Świetny pomysł, bohaterze ─ przyznała, poprawiając sfatygowane stokrotki i zerkając na Farrella z uśmiechem.
    Gdy pojazd zatrzymał się przed nimi, jedyne, co Bonnie zauważyła, to niesamowity tłok. Wsiadła powoli, próbując znaleźć miejsce, gdzie mogłaby się czegoś chwycić, ale nie mogła niczego dosięgnąć. Czuła się nieswojo, gdy tak blisko siebie czuła obecność tylu obcych ludzi ─ jak się domyśliła, słysząc obcy język ─ jakiejś wycieczki zagranicznej. Gdy drzwi się zamknęły i autobus ruszył, rzuciło ją w bok, więc złapała się pierwszej rzeczy, którą miała pod ręką, czyli kurtki Nicholasa. Stała przed nim, opierając ciężar ciała na zdrowej nodze i dalej, mimo że już odzyskała równowagę, ściskała mocno materiał jego kurtki i starając się nie wmawiać sobie, że brakuje powietrza, wpatrywała się w swoje wilgotne i brudne od kawy trampki.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  28. Kiedy wysiedli, od razu skierowała swojego kroki w stronę wejścia do szpitala, jakby z góry przyjmując, że Nicholas po prostu poczeka. Dlatego, gdy ją o tym poinformował, uświadomiła sobie, ze właśnie miała zamiar go po prostu zostawić. Nie chciała, żeby z nią szedł, ale czuła się ze świadomością, że chciała go zostawić czekającego przed drzwiami. Wahała się przez chwilę, była nawet gotowa zaproponować mu, żeby poszedł razem z nią, ale w momencie, w którym spuściła wzrok i trafiła na stokrotki, uznała, że chłopak na pewno by tego nie chciał.
    To nie była jego sprawa. Mogła odwiedzać kogokolwiek ─ babcię, brata, matkę, nawet narzeczonego. Dla Farrella na pewno była to niekomfortowa sytuacja. To był jej problem, jej wizyta, jej stokrotki do zaniesienia. Uniosła dłoń i przeczesała włosy, szukając kwiatka, którego wcześniej w nie wplotła. Była trochę zawiedziona, nie znajdując stokrotki palcami. Musiała jej wypaść przy upadku.
    ─ To zajmie tylko chwilę ─ obiecała. Sobie, nie jemu, choć zwracała się do Nicholasa. Bała się, że straci poczucie czasu i nie będzie w stanie wyjść z sali, widząc Lindę w tym stanie. Zdarzało się to już wcześniej i wówczas Bonnie potrafiła spędzić całą noc przy łóżku matki, chcąc być pierwszą osobą, którą ta zobaczy po przebudzeniu. Tego dnia nie mogła. Nie chciała. Miała inne plany na ten wieczór.
    Inne plany na życie.
    Nie była w stanie się do niego uśmiechnąć, dlatego po prostu po raz kolejny poprawiła wstążkę zawiązaną wokół kwiatków i weszła do szpitala. Drogę do odpowiedniej sali znała na pamięć. Zameldowała się jedynie u pielęgniarek i od razu skierowała swoje kroki w odpowiednim kierunku. Zdążyła w ostatniej chwili ─ gdyby szli na piechotę, nie miałaby szans dotrzeć na czas. Powoli weszła do sali, na której leżała Linda, zamykając za sobą drzwi. Poczuła ulgę, widząc, że matka śpi. To zaoszczędzało jej bardzo dużo czasu, ale też budziło nowe wyrzuty sumienia. Przyszła przecież, żeby porozmawiać z Lindą, pomóc jej się oswoić i uspokoić, a cieszyła się, że śpi. Przeszła cicho obok łóżka, mimo wszystko nie chcąc jej budzić. Położyła na szafce stokrotki, po czym wyrzuciła te, które przyniosła poprzednim razem. Wymieniła wodę i włożyła kwiatki do prowizorycznego wazonu zrobionego z wysokiej szklanki. Przez chwilę po prostu stała i patrzyła na spokojną twarz Lindy, po czym pochyliła się i pocałowała ją delikatnie w czoło.
    Kierując się z powrotem do wyjścia, żałowała tej wizyty. Czuła się źle, bo wiedziała, że nie zrobiła tego, co powinna, co zrobiłaby dobra córka. Matka zawsze powtarzała Bonnie, że musi być dobrą córką. Chodzić prosto, mieć zawsze czyste buty i ładnie się wypowiadać. Miała robić wszystko najlepiej, ale nigdy jej się nie udawało. Teraz też nie. Zbliżała się już do drzwi, kiedy dogoniła ją pielęgniarka. Gdy Bonnie dowiedziała się, że jej mamie się pogorszyło, pękła. Po prostu doczłapała do krzesła pod ścianą i się rozpłakała. Cicho, milcząco, w swoim stylu. Drżały jej ramiona, łzy leciały po policzkach, ale nie wydawała z siebie żadnych odgłosów. Płakała, bo bolało ją kolano. Płakała, bo zawiodła Lindę po raz kolejny. Płakała, bo cieszyła się, że jej matce się pogorszyło. I płakała, bo wiedziała, że to złe, a nie potrafiła nic na to poradzić.
    Otarła policzki i oczy, upewniła się, że oddech ma w miarę spokojny, poprawiła kokardkę zawiązaną przez Farrella na opatrunku, po czym po prostu wyszła ze szpitala, starając się uśmiechnąć tak, by nie zwrócił uwagi na jej zaczerwienione oczy i nos.
    ─ Chodźmy. Muszę w końcu postawić Ci kawę ─ wymruczała, splatając nerwowo palce. Teraz, gdy nie miała się już czego złapać i gdy nie trzymała stokrotek, nie wiedziała, co zrobić z dłońmi.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  29. Bonnie miała swego rodzaju obsesję na punkcie wspomnień: pisała pamiętnik, skrzętnie tworzyła albumy ze zdjęciami, zbierała pamiątki. Bała się zapominać, bała się, że będzie taka jak matka – zagubiona, bezbronna i bezradna. Jak dziecko. Dlatego fakt, że z dzieciństwa pamiętała niewiele, frustrował ją. Jednym z jej nielicznych wspomnień był to, gdy razem z Nicholasem znaleźli starą tabliczkę ouija i urządzili sobie seans na strychu. Farrell odwrócił wtedy jej uwagę i poruszył wskaźnik, omal nie przyprawiając jej o atak serca. Gdyby nie roześmiał się wówczas na widok jej miny, nie spałaby tamtej nocy spokojnie.
    Tylko raz miała papierosa w ustach, gdy jako trzynastolatka próbowała zrobić na złość bratu - kaszlała przez dziesięć minut. Była jednak przyzwyczajona do dymu, ponieważ Linda dużo paliła, szczególnie wtedy, gdy Bonnie długo nie wracała do domu. Lubiła ten drażniący zapach, ale gdy podeszła do Nicholasa nie była w stanie o tym myśleć.
    Mimo że bardzo chciała, żeby jej zaczerwienione oczy uszły jego uwadze, to wiedziała, że był zbyt inteligentny, żeby nic nie zauważyć, dlatego już się nawet nie kryła i po prostu przetarła oczy, spuszczając wstydliwie wzrok. Mimo tego małego załamania, nie potrafiła się nie uśmiechnąć, gdy zobaczyła jak się kłania. Dwoma palcami ujęła materiał spódnicy i dygnęła delikatnie, co okazało się bolesnym błędem. Noga koszmarnie ją bolała, od płaczu zaczęła boleć ją też głowa. W dodatku uświadomiła sobie, że ma w portfelu jedynie drobne, resztę ze stokrotek.
    - Może… chodźmy do mnie? – Wychrypiała cicho, nerwowym gestem zaczesując opadające na twarz kosmyki za ucho.
    To było takie głupie. Po co ona w ogóle to proponowała? Na pewno się nie zgodzi. Mogła po prostu poprosić go o pożyczenie pieniędzy lub kupić sobie tylko sok, ale nie, ona musiała zaprosić go do domu. Chodźmy do mnie. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co Nicholas mógł sobie o niej pomyśleć. Nie widzieli się od dziesięciu lat, a ona już w drugi dzień zapraszała go do siebie. Zdecydowanie powinna myśleć, zanim cokolwiek powie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  30. Może gdyby dalej wpatrywała się w swoje splecione dłonie, nie zauważyłaby jak drga mu kącik ust, ale akurat w tym momencie podniosła na niego wzrok. Słysząc, że Nicholas chrząka, poczuła gorąco na policzkach. Bonnie, choć trudno było w to uwierzyć, naprawdę nie miała żadnych problemów z relacjami damsko-męskimi. Mimo że unikała emocjonalnego zbliżania się do innych, to potrafiła kokietować, lubiła przekorne uśmiechy i spojrzenia nieco dłuższe niż zwykle. Co prawda, nie często miała ku temu okazję, ale potrafiła. Nie była w stanie powiedzieć, dlaczego przy Farrellu tak bardzo się denerwuje, nie lubiła pokazywać słabości, ale normalnie szybko by się otrząsnęła i uśmiechała szeroko. Coś było nie tak.
    Chciałaby to cofnąć, chciałaby w ogóle się nie odzywać. I zdecydowanie nie chciałaby słyszeć jego odpowiedzi, bo przecież doskonale wiedziała, że chłopak miał rację. To nie był najlepszy pomysł. To był tragiczny pomysł. W dodatku na pewno pomyślał sobie… Spojrzała na niego przestraszonymi zaszklonymi oczami, mimo że w tamtej chwili najchętniej spuściłaby wzrok lub zakryła twarz dłońmi z nadzieją, że stała się niewidzialna. Gdyby się tak nie denerwowała, nigdy nie zaproponowałaby mu czegoś takiego. A to przecież miał być cudowny, spokojny dzień. Miała iść na imprezę, poznać kogoś nowego, cieszyć się wolnym wieczorem i udawać, że ma całkowicie zwyczajne życie. A zamiast tego stała przed Farrellem bliska płaczu.
    ─ Ja po prostu… ─ zaczęła, przeklinając w myślach brak tych cholernych stokrotek. Jeszcze trochę i w końcu połamie sobie te palce. Chciała się jakoś przekonująco wytłumaczyć z tej głupiej propozycji, ale nie miała pojęcia jak, dlatego po prostu powiedziała prawdę. ─ …nie mam ze sobą pieniędzy.
    Poczuła się trochę lepiej, ale dalej czuła, że ma czerwone policzki. Otarła wilgotne oczy i uśmiechnęła się delikatnie, wzruszając bezradnie ramionami. Nic chciała od niego pożyczać, nie lubiła mieć długów. Zresztą, i tak wystarczająco mocno czuła się już winna, kiedy widziała jego dłoń, przyjęcie od niego czegokolwiek tylko by to pogorszyło. Pochyliła się i poprawiła opatrunek, który zsunął się nieznacznie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  31. Zapomnij. Problem w tym, że ona o niczym nie chciała zapominać. Bonnie musiała myśleć o innych, żeby nie zajmować się samą sobą. Gdy brakowało jej kogoś, o kogo mogłaby się martwić, gubiła się. Nie lubiła zastanawiać się nad sobą, ponieważ przychodziły jej wtedy do głowy najgłupsze (lub najmądrzejsze) pomysły, takie jak oddanie matki do domu opieki, znalezienie pracy z prawdziwego zdarzenie, rzucenie studiów i otwarcie własnej kawiarni, znalezienie sobie kogoś, kogo mogłaby codziennie witać uśmiechem. To było głupie, bo dla niej nieosiągalne. Nie chciała o tym myśleć, dlatego zajmowała się innymi. Poparzonymi dłońmi, niekupionymi kawami i brakiem pieniędzy.
    Miała przyjaciół, ale była zbyt zajęta i zbyt skupiona na domowych obowiązkach i pracy, żeby pogłębiać znajomości, dlatego ograniczała się do nielicznych spotkań zwykle na imprezach lub u Joego po skończeniu swojej zmiany. Najbardziej lubiła te momenty, kiedy mogła pozwolić sobie na spędzenie wieczoru w kawiarni, wracała wówczas do domu, gdy Linda już spała. Bonnie sprzątała wtedy zrzucone z parapetów doniczki, zbierała rozrzuconą po podłodze ziemię, szła do ogrodu i po prostu leżała na trawie. Nie było tego wiele w jej życiu, ale w takich momentach zapominała o innych, zapominała o swoich niezrealizowanych marzeniach i łańcuchu, na którym żyła. Po prostu leżała.
    Było jej wstyd teraz, kiedy o tym myślała i cieszyła się, że jej matka jest w szpitalu.
    Kiedy złapał ją za nadgarstki, wzdrygnęła się. Nie była przyzwyczajona do tego, gdy ktoś dotykał jej bez uprzedzenia, sama też miała pewne opory przed tym, żeby kogokolwiek choćby klepnąć lekko w ramię. Dla niej to było coś dziwnego, nieraz widziała ludzi, którzy przytulają się na powitanie, pocieszają się w ten sposób lub dają upust swojej radości. Bonnie była bardzo powściągliwa, jeśli chodziło o fizyczność, nie rozumiała takich gestów, dlatego zawsze ją to dziwiło. Prawą dłonią złapała lewy nadgarstek i cofnęła ręce, przyciskając je do ciała.
    Już otwierała usta, żeby zaprotestować. Nie mogła się przecież na to zgodzić, nie chciała się na to zgodzić. Ale widząc jego uśmiech, wypuściła powietrze i po prostu uniosła kąciki ust.
    ─ Masło orzechowe jeszcze rozumiem, ale banany? ─ jęknęła i zmarszczyła lekko nosek, kręcąc głową i w miarę swoich możliwości ruszyła naprzód.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  32. Słyszała o koncercie, ale nie miała pojęcia, że to Farrell miał dyrygować. Wiedziała, że chodził do filharmonii na praktyki i że potrafił na próbach rzucać batutą. Bonnie znała jedną ze skrzypaczek, więc mimochodem musiała trochę usłyszeć i cieszyła się, bo dzięki temu, ze usłyszała o jego praktykach, nie musiała o niego wypytywać. Nie zaskoczyło jej, że taką wybrał drogę ─ pamiętała, że już jako dziecko cały czas gwizdał lub wystukiwał rytm, doprowadzając ją do szału, gdy próbowała się skupić na czymś tak ważnym jak na przykład rozsupłanie poplątanych sznurówek.
    Bonnie była trudna w obejściu, mimo że zawsze starała się być raczej zwyczajna i niewymagająca. Łatwo było się z nią przyjaźnić, dopóki nie wnikało się w jej strefę prywatną. Reagowała na wszystko przesadnie, cieszyła się bardziej, łatwiej denerwowała, mocniej stresowała i dłużej przeżywała smutek. Nie było u niej półśrodków, we wszystkim musiała być cała, dlatego w ogóle nie potrafiła ukrywać emocji, przez co często była postrzegana ─ a przynajmniej miała wrażenie, że jest ─ jako neurotyczka. Jedynie w pracy chowała się za profesjonalizmem.
    Gdy zadał to pytanie, a później się zamotał, spojrzała na niego zaskoczona i niemal od razu się zmieszała. Podrapała się po karku, na moment uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Dlaczego on musiał zadawać jej takie pytania? Chciała mu odpowiedzieć jakoś tak ładnie, ale nie była w stanie nic wymyślić, bo w głowie miała tylko prawdziwą odpowiedź. Przez cały okres bycia nastolatką kłamała i udawała, teraz nie chciała, dlatego naprawdę rzadko kłamała.
    ─ Zawsze jak przychodzisz dziesięć minut przed końcem mojej zmiany, to… ─ zawahała się, podnosząc na niego wzrok. ─ …to czuję złość. Zwykle jesteś zdenerwowany i z jednej strony mam wrażenie, że to dlatego, że mnie nie lubisz, więc przychodzisz dopiero wtedy, kiedy ja wychodzę, ale z drugiej strony nie rozumiem, dlaczego nie przyjdziesz, kiedy mnie już nie ma. To przecież tylko dziesięć minut.
    Kiedy zakończyła swój wywód, zmarszczyła lekko brwi i przygryzła nerwowo dolną wargę. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że mogła odpowiedzieć, że po prostu stara się traktować każdego klienta tak samo przyjaźnie, ale ─ mimo że to również była prawda ─ nie takiej odpowiedzi chciała mu udzielić.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  33. Tak zaskoczyła ją jego nagła zmiana nastroju, że nie była w stanie nawet odpowiedzieć. Była przyzwyczajona do podobnych słów, więc nie zrobiło to na niej takiego wrażenia, jakie powinno. Bardziej frasował ją jego ton. Widywała go już złego i zdenerwowanego, ale ta niespodziewana diametralna zmiana odebrała jej mowę. Gdy przyspieszył, została dwa kroki w tyle. Wpatrywała się przez chwilę w jego plecy, próbując zebrać myśli i zanalizować, co się właśnie wydarzyło, ale gdy już się jej prawie udało, dotarli na miejsce.
    Nie weszła do środka. Miała ochotę zawrócić, znaleźć przystanek autobusowy i wrócić do domu, ale zamiast tego stanęła przed nim i uniosła podbródek, wpatrując się w niego zmrużonymi ze złości oczami.
    ─ Nie wszystko kręci się wokół mnie? Jeszcze kilka minut temu mówiłeś, żebym myślała o sobie. Jakiej odpowiedzi oczekiwałeś? Czego Ty ode mnie w ogóle chcesz? ─ mówiła cicho, z każdą chwilą będąc coraz bliżej. W końcu, gdy była na tyle blisko, że musiała zadzierać głowę, zakończyła: ─ Jest pan beznadziejny, panie Farrell.
    Jakby uświadamiając sobie, że zdecydowanie przekroczyła fizyczną granicę, której zdecydowanie nie powinna przekraczać, odsunęła się gwałtownie, omal się nie przewracając. Spojrzała na niego przestraszona, ale mając w pamięci jego chłodny ton, wzięła głęboki oddech, odwróciła się na pięcie i starając się iść jak najmniej kulawo, weszła do środka, od razu kierując się w stronę stolika przy oknie.
    Nie była zadowolona ze swoich słów, zresztą wcale nie myślała, że jest beznadziejny. Nie rozumiała tylko, dlaczego znów ją atakuje. Chyba jednak trochę go irytowała, skoro jedną wypowiedzią potrafiła zepsuć mu humor. I znów, korzystając z tego, że usiadła i że Nicholas nie widzi jej dłoni schowanych pod blatem stołu, splotła palce. Wpatrywała się w niego twardym wzrokiem, mimo wszystko nie chcąc uciekać spojrzeniem. Dopiero po chwili wyjęła z niewielkiej kieszonki w spódnicy wszystkie pieniądze, które miała.
    ─ Wystarczy mi sok pomarańczowy ─ wymruczała, chowając z powrotem kwotę potrzebną na bilet.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  34. Jeśli ktoś miał do tego talent, to łatwo było wyprowadzić Bonnie z równowagi, mimo że nierzadko wykazywała się iście anielską cierpliwością. Potrafiła być bardzo opanowana i cierpliwa, jeśli chodziło o jej matkę lub uciążliwych klientów. Ale Nicholas był mistrzem w swoim fachu i potrafił sprawić, że miała ochotę zrobić mu krzywdę. Denerwował ją, mimo że przecież nic takiego nie robił. Mogła to szybko zakończyć i po prostu wrócić do domu, ale nie wiedzieć czemu zdecydowała się jednak spędzić z nim więcej czasu. Opcje były dwie. Albo miała w sobie coś z masochistki, albo nie potrafiła żyć bez dramatów. To miał być miły dzień, a wychodziło na to, że byłby milszy, gdyby spędziła go po prostu samotnie.
    Gdy zaczął ją przedrzeźniać, miała ochotę go przeprosić. Gdyby nie powiedział ostatniego zdania, pewnie skończyłoby się na tym, że pogrążona w poczuciu winy zaczęłaby go po prostu przepraszać. I przepraszałaby go tak długo, aż nie zacząłby mieć jej dość. Ale musiał dodać coś jeszcze, sugerując jej, że sama by sobie nie poradziła. A ona zawsze sobie radziła. Gdy łzy napłynęły jej do oczu, rozplotła palce i położyła otwarte dłonie na blacie stołu, chcąc się podnieść, ale nim zdążyła wstać, pojawiła się kelnerka. Zupełnie nie zwracając uwagi na Bonnie, uśmiechnęła się do Farrella, pytając o zamówienie.
    Gdy zamówił dla niej sok, nie mogła już po prostu wstać i wyjść. Znów splotła palce, wpatrując się w leżące na stoliku dłonie i czekając, aż oczy przestaną jej wilgotnieć.
    ─ Nie prosiłam o pomoc ─ odwarknęła, nie podnosząc na niego wzroku. ─ Nie musiałeś tego robić, dałabym sobie radę.
    Bonnie nie pomagała nieproszona, nie narzucała się ze swoim towarzystwem, nie zabiegała o pogłębianie znajomości, nie prawiła komplementów. Nie robiła nic, co mogłoby narazić ją na jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne w jakąkolwiek relację. Cierpiała, kiedy komuś działa się krzywda, ale nie potrafiła po prostu podejść, dotknąć, pomóc. Dlatego nie rozumiała, dlaczego Farrell opatrzył jej nogę, dlaczego nie poszedł na skargę, dlaczego próbował dogonić złodzieja i dlaczego chciał spędzić z nią popołudnie. Widziała tylko dwa wytłumaczenia ─ albo chciał czegoś od niej, albo przemawiała przez niego litość. Żadna z tych opcji jej się nie podobała.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  35. To stanowiło jedną z wielu różnic między nimi ─ on potrafił działać instynktownie, ona była zbyt wycofana, żeby sobie na to pozwolić. Nie bywała spontaniczna, nie umiała szukać nowych doświadczeń, nie wychodziła z inicjatywą. I choć udawała, że tak nie jest, to brakowało jej pewności siebie i bywała płochliwa jak łania. Lubiła wmawiać sobie, że ma dopiero dwadzieścia dwa lata, że wciąż może zacząć gdzieś indziej od nowa, inaczej, ale wiedziała, że nawet jeśli jej matka umrze, to nic nie zmieni się w jej życiu. Brakowało jej nawet odwagi na to, żeby przyjmować zaproszenia na randki. Świętowała razem z koleżankami ich nowe związki, zaręczyny i czuła się nie na miejscu z szeroko otartymi oczami Michaela Barrowa, z którym całowała się jako trzynastolatka, we wspomnieniach.
    Gdy pochylił się w jej stronę, ona automatycznie się odsunęła, wbijając skulone plecy w oparcie krzesła. Wpatrywała się w niego, unosząc brwi z niedowierzaniem. Czując, że znowu się czerwieni, zastanawiała się, czy on to robi specjalnie. Najpierw doprowadza ją do szału, a później sprawia, że ma rumieńce. Pewnie nawet nie był świadomy tego, że pogorszył tym sprawę, bo teraz już nie tylko miała zaszklone oczy, a łzy po prostu popłynęły jej po policzkach. Chciała się roześmiać i udać, że to nic takiego, że cieszy ją jego dość osobliwy komplement i że przeszła jej cała złość, ale nie potrafiła.
    ─ Nie rozumiesz. Niezależność to moja wolność ─ wychrypiała, dłonią ocierając mokry policzek.
    Nie wiedziała, po co mu to w ogóle mówi. Mogła przecież tylko podziękować za pomoc i za komplement, a sprawa rozeszłaby się po kościach. Niepotrzebnie otwierała się przed nim. Jeszcze trochę i zacznie opowiadać mu o swoim życiu, a tego przecież nie chciał ani on, ani ona. Dobrze, że nie miała okazji powiedzieć nic więcej, bo dokładnie wtedy pojawiła się kelnerka, przynosząc ich zamówienie. Burgera postawiła przed Nicholasem, ale przed Bonnie wylądowały bliny, na co dziewczyna zareagowała nerwowym potrząsaniem głową. Gdy kelnerka odeszła, odsunęła od siebie talerz, przesuwając go na Farrellową część stołu.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  36. Wcale jej nie dziwiło to, że nie rozumiał. Ona na jego miejscu też niczego by nie rozumiała. Gdy spojrzała na niego i zobaczyła, że przekrzywia głowę, mówiąc do niej jak do dziecka, poczuła wyrzuty sumienia. Psuła mu dzień. Mogła w ogóle nie zgadzać się na ten obiad, gdy tylko dowiedziała się, że Linda miała udar. Doskonale wiedziała, że to nie wyjdzie i że zamiast się dobrze bawić, jedynie pozbawi Nicholasa szansy na miły wieczór. Trochę przez poczucie winy, trochę przez fakt, że widok starającego się Farrella sprawiał, że chciało jej się śmiać, sięgnęła po chusteczkę i wytarła oczy, biorąc głębszy oddech, żeby się uspokoić.
    ─ To moja mama… ─ zaczęła, zastanawiając się, czy znowu nie mówi za dużo. ─ To u niej byłam w szpitalu. Uderzyła się w głowę i miała udar.
    Nie chciała, żeby jej współczuł lub żeby było mu przykro. Uznała po prostu, że należy mu się choć tyle, skoro czekał na nią przed szpitalem. Nawet jeśli go to nie interesowało, to mógł szybko o tym zapomnieć. Zrobiło jej się nieco lżej, jakby przyznawała się do kłamstwa. Nie lubiła tego uczucia, gdy musiała coś ukrywać i przez cały czas bała się, że to niekontrolowanie wyjdzie na jaw, a ona nie będzie na to przygotowana. Chciała mu powiedzieć więcej, pozbyć się wszystkiego, ale gdzieś w środku wciąż czuła się jak czternastolatka, za którą wołali córka wariatki.
    Przysunęła talerz i złapała za sztućce, skubiąc widelcem apetycznie wyglądające placuszki. Chciała mu sprawić przyjemność, wynagrodzić nie tylko to, że przed chwilą się popłakała, ale też fakt, że zamiast żartować, opowiadała o swoich nieszczęściach, i mimo że wciąż czuła się, że w pewien sposób na nim żeruje, to ukroiła kawałek i zjadła kęs. Była zaskoczona słodkim smakiem blina, ale nie potrafiła powiedzieć, co jest w środku.
    ─ Z czym one są? ─ Uniosła brwi, przesuwając nieznacznie talerz w jego stronę, chcąc dać mu spróbować.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  37. Wiedziała, że nic się nie ułoży, ale zrobiło jej się trochę lepiej, gdy to powiedział. Chciała, żeby miał rację i żeby to stało się teraz, już. Ale wiedziała, że to głupie marzenie. Mimo wszystko, uśmiechnęła się do niego, gdy to powiedział. Tym ładnym, trochę nieśmiałym uśmiechem. Nie wiedziała, dlaczego on to wszystko robi, ale cieszyło ją to. Miała nadzieję, że będzie miała okazję, żeby mu się jakoś odwdzięczyć. Trudno było jej się cały czas martwić, dlatego cieszyła się, że ma się do kogo uśmiechnąć, nawet jeśli co dziesięć minut na przemian wyprowadzała go z równowagi i płonęła rumieńcem przez jego słowa.
    Już nieco odważniej skubała swoje danie, skupiając się na smaku i próbując zidentyfikować nietypowy składnik. Była przekonana, że nigdy wcześniej tego nie jadła, dlatego trudno było jej to nazwać. Ciasto w środku było nieco zielonkawe i miało słodki, specyficzny zapach. Była przekonana, że to jakieś zioła, ale nic poza tym. Kelnerka przechodząc obok ich stolika, uśmiechnęła się do Bonnie w taki sposób, że ta miała wrażenie, że robi coś nieprzyzwoitego. I wtedy Brown uświadomiła sobie, że…
    ─ Nicholas… w tym jest haszysz ─ wymruczała, pochylając się nad stolikiem w jego stronę. Zasłoniła usta dłońmi i zmrużyła oczy w uśmiechu. Ramiona zadrżały jej od wstrzymywanego śmiechu. Spojrzała na jego burgera, po czym zerknęła na swoje kolorowe bliny i uniosła brwi, przekornie unosząc jeden kącik ust. ─ Na pewno nie chcesz spróbować?
    Bonnie stroniła od używek, miała tylko jedną przygodę z papierosem. Do alkoholu miała zbyt słabą głowę, a narkotyków się bała. Teraz jednak cała ta sytuacja wydawała jej się po prostu komiczna. Wzbraniała się przez zjedzeniem czegokolwiek i proszę, zdecydowała się zjeść bliny z haszem. Miała jedynie nadzieję, że w daniu było na tyle mało magii, żeby tego nie odczuła.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  38. To było tak nieprawdopodobne, że Bonnie nie potrafiła przestać się uśmiechać do Farrella. Teraz, kiedy już wiedziała, co je, działała jej podświadomość, wymuszając na niej pewne zachowania. Wiedziała o tym, ale nie przeszkadzało jej to i biernie się temu poddawała. W pewnym sensie nawet jej to odpowiadało ─ dobry humor często przyprawiał ją o kolejne absurdalne wyrzuty sumienia, ale jako że mogła to zrzucić na działanie narkotyku i swoją głupią podświadomość, nie dręczyło jej to wcale.
    Zamiast odkroić mu kawałek, po prostu przełożyła mu jednego z trzech niewielkich placuszków na jego talerz. Przez chwilę wpatrywała się w swój talerz, po czym po prostu wróciła do jedzenia. Czuła, że powinna mieć opory, ale fakt, że zamiast skręta miała przed sobą apetycznie wyglądające bliny, sprawiały, że nie widziała w tym żadnego zagrożenia. W dodatku miała przed sobą szczerzącego się Nicholasa, co było tylko kolejnym czynnikiem poprawiającym jej w tamtym momencie humor.
    ─ Wiesz, to mój pierwszy raz ─ wypaliła, przełykając kolejny kęs. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, uświadomiła sobie, co powiedziała i musiała napić się soku, żeby się nie zakrztusić. Od razu zaczerwieniła się aż po koniuszki uszu. ─ To znaczy… Ja nigdy jeszcze… W sensie…
    Chciała mu wytłumaczyć, o co jej chodziło, a zaplątała się jeszcze bardziej. W końcu się poddała, mając jedynie nadzieję, że Nicholas nie zrozumie jej źle. Odgarnęła natrętne kosmyki za ucho, zerkając na jego talerz.
    ─ Jak Twój burger z bananami? ─ zapytała, odchrząkując i przeklinając w myślach fakt, że tego dnia w ogóle nie panuje nad językiem.
    Bonnie, mając gdzieś wewnątrz pewne ograniczenia, zwykle tylko obserwowała eksperymenty znajomych. Nawet jeśli miała ochotę próbować razem z nimi, to raczej jedynie z potrzeby buntu przeciwko narzuconym samej sobie granicom. Nie miała jednak na tyle odwagi, by je przekraczać.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  39. Gdy niemal połowa burgera wylądowała na jej talerzu, jęknęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. To prawda, sądząc po ilość zjadanego przez nią jedzenia, gdyby miała gorszą przemianę materii, wyglądałaby jak pączek, ale ona objadała się zwykle ciastami. Sama czasami też łączyła różne smaki, ale wołowina i banany? Z lekkim ociąganiem ukroiła kawałek mięsa i nadziała go na widelec razem z owocem. Nie przyglądała się jedzeniu, kierując widelec do ust, zamiast tego zacisnęła powieki.
    Które natychmiast otworzyła, gdy burger wylądował w jej ustach i gdy Farrell nawiązał do jej poprzednich słów. Przełknęła kęs, niemal w ogóle nie gryząc i nie czując smaku nietypowej potrawy. Gdyby to było możliwe, to zaczerwieniłaby się jeszcze bardziej. Że też musiał drążyć ten temat. Gdy na niego spojrzała i zobaczyła jego minę, zamiast zawstydzenia poczuła złość. On się po prostu z niej nabijał! Napiła się soku i spojrzała na niego sponad szklanki.
    ─ Mam Ci opowiedzieć? Przecież przeżyliśmy to razem. ─ Na jej ustach pojawił się lekki, krnąbrny uśmiech, gdy przekrzywiła głowę, żeby go lepiej widzieć. Właśnie, podobnie jak on, nabiła na widelec kawałek burgera i bliny, ale nie zdążyła podnieść go do ust, powstrzymana przez kolejne słowa Nicholasa. Spojrzała na niego zaskoczona, po czym podniosła widelec i zębami ściągnęła samą blinę. Przeżuła, potrząsnęła głową i odłożyła widelec, wzdychając. Próbowała powstrzymać cisnący się na usta leniwy uśmiech, ale nie potrafiła. ─ Po raz kolejny uratowana przez pana bohatera.
    Normalnie najpewniej nie zważałaby na jego rady i po prostu sprawdziła sama, teraz nawet nie przyszło jej to do głowy. Miała ochotę cały czas się uśmiechać, wiedziała doskonale, co dzieje się wokół niej, ale zwracała uwagę jedynie na siedzącego naprzeciwko Farrella. Nie myślała o tym, jak wróci do domu i kiedy to się stanie. Nie zastanawiała się nad tym, czy następnego dnia Nicholas znów przyjdzie do kawiarni zły, a ona nie będzie miała odwagi się do niego uśmiechnąć.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  40. Ona, choć nazwa dania była dla niej zastanawiająca, chyba zbyt naiwnie myślała o świecie i o ludziach, bo nie spodziewała się, że w daniu może dostać narkotyk. I zdecydowanie nie podejrzewałaby Nicholasa o tak perfidne działanie, jak świadome zamówienie dla niej tej potrawy. Najpewniej nawet dobry humor nie powstrzymałby jej od zezłoszczenia się na niego, gdyby się dowiedziała. Nie lubiła nie mieć kontroli nad sobą i swoimi poczynaniami. I nawet jeśli gdzieś w środku czuła, że to mógł nie być przypadek, to wolała myśleć, że po prostu przeżyli ciekawą przygodę.
    Kiedy kontynuował tę zawstydzającą dla niej grę słowną, pomimo całego swojego zażenowania nie była w stanie się tak po prostu poddać i przerwać, dlatego powoli skończyła jeść bliny, udając, że się zastanawia nad odpowiedzią. Odsunęła talerz na bok, podejmując wyzwanie, które przed nią postawił.
    ─ To było coś zupełnie nowego. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, ze to może być tak przyjemna przygoda ─ uśmiechała się, pochylając się nieznacznie w jego stronę. Przerwała jednak nagle i oparła policzek na dłoni, kierując wzrok gdzieś w bok i wzruszając ramionami, dodała z pewnym zawodem: ─ Ale… nie spodziewałam się, że to będzie trwać tak krótko.
    Nie potrafiła się powstrzymać i zerknęła na niego błyszczącymi od rozbawienia oczami. Starała się zachować poważny wyraz twarzy i zapewne gdyby na niego wtedy nie spojrzała, udałoby jej się.
    ─ Oby nie za często. Nie chcę wylądować w gipsie ─ wymruczała, spoglądając na blat stołu, jakby mogła przez niego zobaczyć swoje nogi.
    Trudno było jej to przyznać, ale zrobiło jej się miło na myśl, że chociaż raz to nie ona pomaga. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że w ten sposób zaciąga u niego swego rodzaju dług wdzięczności, to nie trwożyło jej to w tamtym momencie, dopiero później miała przyjść złość na jej brak samodzielności.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  41. Kontrolowanie planu dnia, domowego budżetu, pracy grupy na uczelni, a nawet swoich emocji dawało Bonnie poczucie, że panuje nad swoim życiem. Dlatego gdy nagle działo się coś, na co nie była przygotowana, gubiła się i wpadała w panikę. Tak jak teraz, gdy Farrell na nią spojrzał, a ona zamiast się uśmiechnąć, pomimo rozchylonych ust, nie była w stanie przez moment oddychać. Zwyczajnie zaparło jej dech. Gdy kelnerka się pojawiła, miała jedynie nadzieję, że Nicholas tego nie zauważył. Już nie było jej wstyd, po prostu była zła. Na siebie, bo reagowała wbrew sobie. Na niego, bo to przez niego na moment straciła nad sobą kontrolę.
    To było coś małego, coś bez znaczenia, ale dla Bonnie wystarczające, aby poczuła się zagrożona. Od razu pożałowała, że podjęła tę jego głupią grę słowną, zamiast udać głupią i uciąć ją już na samym początku. Gdy zaczął się niecierpliwić i zbierać, z jednej strony odczuła ulgę, z drugiej było jeszcze dostatecznie wcześnie, aby poczuć trochę irracjonalnego zawodu. W końcu mieli jedynie iść coś zjeść. Wzięła swoją kurtkę i przez chwilę po prostu obserwowała, jak chłopak się ubiera.
    ─ Zaraz wrócę. Spotkajmy się przed wejściem ─ poprosiła, cofając się o krok.
    Chwilę zajęło jej, nim znalazła łazienkę. Od razu jednak umyła dłonie i opłukała twarz. Nie chciała patrzeć w lustro, ale spojrzała i próbowała znaleźć choć jedną rzecz, która była w jej wyglądzie na swoim miejscu. Przeczesała palcami luźne kosmyki i do końca rozplątała warkocza, po czym zaplotła go od nowa, tym razem starając się zrobić to prosto, przygładziła włosy zaczesane do tyłu dłonią, po czym zajęła się w końcu tym, po co przyszła do łazienki. Kolanem. Odwiązała kokardkę zrobioną przez Farrella i ostrożnie odwinęła gazę. Noga nie wyglądała aż tak źle, poza tym, że miała zdartą skórę, a kolano było równocześnie zaczerwienione i posiniaczone. Posiłkując się ręcznikiem papierowym obmyła je zimną wodą i ponownie zawiązała gazę, kończąc małą kokardką. Spojrzała na swoje brudne od kawy trampki i uznała, że nie jest w stanie nic z nimi zrobić. Wyglądała nieco lepiej niż wcześniej, ale dalej gdy na siebie patrzyła nasuwało się jej tylko jedno skojarzenie ─ nieszczęście.
    Założyła kurtkę, poprawiła spódnicę i ściskając w dłoni pieniądze na bilet, wyszła z restauracji. Podeszła do Nicholasa już nieco pewniejszym krokiem niż wcześniej. Noga wciąż ją bolała, ale dopóki nie musiała biegać, było w porządku. Właśnie zastanawiała się, jak się pożegnać, gdy zauważyła nadjeżdżający autobus, który był jednym z dwóch jej pasujących z tego miejsca. Odprowadziła go nieco tęsknym wzrokiem, myśląc o tym, jak długo przyjdzie jej czekać na przyjazd następnego.
    ─ Mówiłam poważnie ─ powiedziała w końcu, gdy z powrotem odwróciła głowę w stronę Farrella. ─ To było naprawdę przyjemne. Dziękuję.
    I znów bawiła się palcami.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  42. [ Dzięki :) Co do wątku to ma on być normalny czy jakiś taki bardziej dziwaczny ?]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  43. Bonnie uwielbiała Nowy Orlean, kochała ciasne brukowane uliczki, niepewne grunty na bajorach, jazz dobiegający z każdej strony świata i typów spod ciemnej gwiazdy z połyskującymi złotymi bransoletkami na nadgarstkach. Ale obserwowała to z boku, bez dotykania, próbowania i doświadczania na własnej skórze. Obserwowała przez szyby, zatrzymując się w biegu na kilka sekund, chłonęła zapachy i dźwięki. Żyła gdzieś obok, nie zauważając nawet, jak cała nowoorleańska magia przesiąka jej przez skórę, na stałe związując ją z tym miejscem. Ona nie łapała ludzi za rękę i nie oprowadzała ich po swoim świecie, bo sama nie była nawet świadoma, że stworzyła wokół siebie coś wartego pokazania. Ale byłaby pierwszą osobą, która zgłaszałaby się na takie wycieczki.
    Dla Brown Farrell był łamigłówką, którą bała się rozwiązać, nad którą nawet bała się myśleć, czując równocześnie lęk przed tym, że może być dla niej zbyt skomplikowana i przed tym, że ─ co gorsza ─ zbyt szybko wpadnie na odpowiedni trop i będzie chciała więcej. Dlatego wolała zachowywać dystans i, mając na względzie i swojego, i jego zmienne nastroje, być przygotowaną na wszystko. To było odpowiedzialne, a jeśli czegoś Bonnie się nauczyła w swoim życiu, to tego, jak być odpowiedzialną.
    Kiedy wyciągnął ramię, od razu przypomniała sobie, jak złapał ją za nadgarstki i zesztywniała zdezorientowana. Nie miała pojęcia, co ma zrobić i co on chce zrobić, dlatego po prostu ruszyła obok niego, zachowując odpowiednią odległość.
    ─ Co to za miejsce? ─ Nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie zapytać. Potarła otartą dłonią łokieć i spojrzała na niego niepewnie. Chciała się rozluźnić, jak jeszcze kilka minut temu, chciała mu zaufać i nie zadawać pytań, ale czuła się źle, kiedy to nie ona decydowała o sobie.
    Pomimo chłodnego wiatru, było jej ciepło. Kolano już nie utrudniało jej poruszania się, ale dalej wyglądała jak siedem nieszczęść, a na myśl o kolejnym nowym i zatłoczonym miejscu czuła dyskomfort.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  44. Bonnie od zawsze psuła niemal wszystko. Nigdy nie umyślnie, zawsze przypadkowo, ale niszczyła zawsze tylko to, czego później nie potrafiła naprawić. Rozpruwała misie, których nie potrafiła później zszyć, rozrywała buty tak, że nie dawało się ich naprawiać, zawsze musiała być tą osobą, której w stopę wbija się jedyne pominięte przy sprzątaniu szkiełko, tak że na jej ciele było pełno malutkich, prawie niezauważalnych blizn, rozbijała filiżanki, talerzyki i wszystkie relacje z ludźmi, zanim te jeszcze zdążyły się w ogóle rozwinąć.
    Nie chciała być znowu sobą rozczarowana, ale nie potrafiła powstrzymać uczucia zawodu samą sobą, gdy usłyszała jego pytanie. Wiedziała, że czasami była bardzo niewdzięczną towarzyszką, zachowywała się bardzo sztywno i powściągliwie, gdy nie czuła się przy kimś do końca bezpiecznie. Brakowało jej odwagi i wiary w siebie, przez co łatwiej jej było po prostu zamknąć się na kogoś, niż ─ pomimo całej jej naiwności ─ po prostu zaufać. Ale Brown nie umiała działać wbrew sobie, udawać, że dobrze się bawi, kiedy tak nie było, było widać po niej każdy fałsz, dlatego tak trudno było jej rozwijać znajomości.
    Nie potrafiła też kłamać, dlatego teraz po prostu zwolniła, zastanawiając się tylko, czy naprawdę ma taką minę. Nawet spojrzała na szybę jednej z witryn sklepowych, chcąc zobaczyć swoją twarz, ale nie widziała swojego odbicia. Widziała za to wyprostowane plecy Farrella i jego mocny profil.
    ─ Ja… ─ zająknęła się w końcu po dłuższej chwili ciszy. Znów splatała dłonie, znów miała spuszczoną głowę. Kajała się. ─ …przepraszam, będzie lepiej, jeśli już pójdę.
    I tyle. Nawet się nie pożegnała. Po prostu potarła dłonią palący policzek i odwróciła się na pięcie, trącając przy tym palcami jego rękę. Ruszyła przed siebie na początku zdecydowanym krokiem, później stopniowo już mniej. Naprawdę myślała, że tak będzie najlepiej, nie chciała psuć mu do końca tego wieczora, a widząc, jak momentami mocno działa mu na nerwy, nie wątpiła, że tak właśnie będzie.
    Ona potrafiła zepsuć wszystko.

    Wykorzystując fakt, że Linda była w szpitalu, Bonnie wzięła wolne i nie pojawiła się przez następne trzy dni w pracy. Robiła zaległe projekty na uczelnię, piekła i pozwalała nodze na dojście do normalnego stanu. Niemal zapomniała o koniec końców nieudanym popołudniu z Farrellem i wciąż nie postanowionej mu kawie. Gdy okazało się, jak bardzo brakuje jej pieniędzy i jak wiele przepracowanych weekendów ją czeka, łatwo było porzucić wszystkie inne zmartwienia.
    To miał być jej ostatni wolny weekend przez następne kilka miesięcy, dlatego dość szybko dała się namówić dwóm koleżankom na wypad do klubu. To miał być spokojny, damski wieczór. Miała wypić jedno piwo, potańczyć i wrócić spokojnie do domu. Rzeczywistość okazała się być nieco inna. Bonnie z jej słabą głową, niewiele było trzeba, żeby zaczęła się dobrze bawić. I naprawdę dobrze się bawiła, dopóki nie straciła gdzieś z oczu koleżanek.
    Błąkała się po lokalu, ogłuszona przez zdecydowanie zbyt głośną muzykę, zaczepiana przez zdecydowanie nieodpowiednie towarzystwo, szukając wśród tłumu nieznajomych twarzy, tych dwóch konkretnych. Czuła się coraz gorzej, brakowało jej powietrza i zbyt duża ilość wypitego alkoholu utrudniała jej orientowanie się w tłumie. Gdy ilość otaczających ją osób i rosnąca panika nałożyły się na siebie, Bonnie przedarła się chwiejnym krokiem do wyjścia i ruszyła przed siebie, podpierając się o ścianę budynku. Chciała po prostu znaleźć dziewczyny i wrócić do domu. Nie była w stanie nawet żałować w tamtym momencie całego tego wyjścia.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  45. [To brzmi kusząco. Może chcesz spróbować?]

    OdpowiedzUsuń
  46. To powyższe zostawił N. Toyoshima.

    OdpowiedzUsuń
  47. [ Możemy spróbować zorganizować wątek, że Nicholas będzie czekać na jakąś dziewczynę, która ma grać u niego w orkiestrze, ale nie będzie wiedział jak wygląda. Wie tylko że jest blondynką i wtedy weźmie Quinn za tą dziewczynę i każe jej na czymś zagrać np. na fortepianie bo tylko na tym Q umie zagrać.
    Możemy wplątać ich w jakieś kłopoty, że np. coś się wydarzy a oni znajdą się w niewłaściwym miejscu i czasie.
    Co ty na to ?]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie wiedziała, że Farrell przestał odwiedzać kawiarnię Joego. Była przekonana, że jej zachowanie nie miało większego wpływu na jego życie. Co prawda, ona trochę załamała się samą sobą i straconą szansą na odnowienie znajomości, ale jego zdecydowanie nie podejrzewała o… w sumie nie podejrzewała go o żadną reakcję. A już na pewno nie o jakiekolwiek zmiany, nawet jeśli tak niewiele znaczące jak wybór innego lokalu. Była pewna, że jeśli minęliby się gdzieś przypadkiem, odwróciłaby głowę z nadzieją, że jej nie rozpoznał. Bonnie nie potrafiła naprawiać swoich błędów, kiedy chodziło o relacje międzyludzkie, dlatego najlepszym i najczęściej przez nią wybieranym wyjściem była po prostu ucieczka i przeczekanie, aż druga strona o niej zapomni. Tak było bezpiecznie. Z Farrellem miało być tak samo. Chciała przeczekać, pozwolić mu zapomnieć o nieprzyjemnych doświadczeniach w kontaktach z Bonnie, a później wrócić do swojego normalnego życia i zepsuć kolejną dobrze zapowiadającą się znajomość.
    To zdecydowanie nie było w stylu Bonnie. Nie w jej stylu były skórzane spodnie, wysokie buty, makijaż i starannie upięte włosy. Nie w jej stylu był zatłoczony klub, rzeka alkoholu i chęć zwymiotowania przy każdym kroku. Nie na to liczyła, zgadzając się na wyjście. Ale mimo że to nie było w stylu Bonnie, to Brown łaknęła towarzystwa. Gdy czuła się samotna, potrafiła zrobić wiele rzeczy wbrew sobie, żeby spędzić z kimś choć trochę czasu. Kiedy dowiedziała się, że idą do klubu, a nie małego baru, nawet się ucieszyła ─ nie było możliwości, żeby spotkała tam Nicholasa.
    Gdyby nie fakt, że jedyną interesującą ją rzeczą w tej chwili było znalezienie koleżanek, to wyrzucałaby sobie właśnie własną naiwność, głupotę i brak rozsądku. Ale było jej zimno, kręciło jej się w głowie i była bliska płaczu. Nie wyobrażała sobie powrotu do domu bez dziewczyn, nie potrafiłaby w nocy zasnąć, nie wiedząc, co się z nimi dzieje.
    Właśnie miała zamiar zatrzymać się i korzystając ze względnej ciszy, spróbować się do nich dodzwonić, gdy usłyszała swoje imię. Podniosła wzrok z ulgą malującą się na twarzy, która zniknęła od razu, gdy tylko zobaczyła, kto ją woła. Było jej tak strasznie wstyd, że w pierwszym momencie przyszedł jej do głowy jedynie głupi pomysł, żeby udawać kogoś innego. Nie była jednak chyba aż tak pijana. Jeszcze musiał podejść bliżej z tą swoją obojętną miną. Ze wszystkich osób na świecie, właśnie jego najbardziej pragnęła w tamtym momencie nie spotkać.
    Nie chodziło nawet o to, gdzie była i jak wyglądała, ale była przecież nieźle wstawiona. Nie byłaby w stanie odpowiednio reagować na jego złośliwości.
    ─ Nicholas ─ mruknęła niezbyt inteligentnie w odpowiedzi, po czym po prostu wyjęła z torebki telefon tylko po to, żeby przekonać się, że bateria jest całkowicie rozładowana.
    Super, Bonnie.
    Mimo wszystko, wpatrywała się w czarny ekran, mając nadzieję, że sobie pójdzie, że minie ją bez wdawania się w dyskusję. Przecież miał swoje towarzystwo. Zerknęła jedynie na jego kolegów i poczuła się jeszcze gorzej. Jeszcze tego jej brakowało, żeby upokarzała się przed całą atrakcyjną męską częścią nowoorleańskiej społeczności.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  49. Słysząc komentarze kolegów Farrella, nie była jakoś szczególnie zdziwiona. Tego wieczora nasłuchała się tylu podobnych tekstów, że już nawet nie reagowała. Nicholas nie pasował jej do tego towarzystwa, ale właściwie… co ona o nim wiedziała? Niemal w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Mogła przecież wyrobić sobie o nim niewłaściwe zdanie. Przyciskała odpowiedni przycisk, modląc się, żeby telefon się jednak włączył. Gdy Nicholas się cofnął, była przekonana, że po prostu sobie pójdzie. Chciała, żeby tak było. Gdy jednak spojrzała, żeby się upewnić, nie do końca wiedziała, co się dzieje.
    Zasłoniła dłonią usta, gdy Farrell uderzył jednego z towarzyszących mu chłopaków. Zdążyła przekonać się o jego porywczości, ale to było coś nowego. Nie rozumiała, co nim kierowało. Nawet jeśli czuł się urażony, wydawał się zdecydowanie zbyt inteligentny na siłowe rozwiązania. Po nim spodziewałaby się raczej jakiejś ciętej odpowiedzi, nie tego. To był tylko jeden cios, ale Bonnie naprawdę się przestraszyła. Nie chodziło o uderzonego chłopaka, tylko o Nicholasa. Brown nie ufała mu do końca, ale zdążyła wyrobić sobie o nim zdanie. Teraz czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana i miała wrażenie, że nie wie już zupełnie nic, a to jej się zdecydowanie nie podobało.
    Nie chciała jego pomocy. Nigdy nie prosiła o pomoc i teraz też nie zamierzała. Kiedy zabrał jej komórkę, chciała zaprotestować, ale wciąż miała w sobie ten irracjonalny strach, który pojawił się u niej minutę wcześniej. Gdy objął ją w pasie, posłusznie się na nim wsparła i pozwoliła się prowadzić. Przez cały czas patrzyła gdzieś w bok, nie będąc w stanie znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, żeby się sprzeciwić i wystarczająco dużo odwagi, żeby na niego spojrzeć. Nie tylko on się tego wieczora zawiódł.
    ─ Muszę zadzwonić ─ powiedziała cicho, gdy minęli jego znajomych. Wpatrywała się w przystanek, na który zmierzali. Czuła się jak przestraszone dziecko, które właśnie zostało przyłapane na robieniu czegoś niewłaściwego, a mimo to dalej była zawiedziona i zła. ─ …i nie mam kurtki.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  50. Bonnie wiedziała, że pomaganie ludziom w potrzebie jest całkowicie normalne. Znała ludzi, którzy odczuwali silną potrzebę zbawiania świata na siłę. Ona tak nie miała, ale nie była aż tak naiwna, żeby próbować dostrzec w działaniach Farrella coś innego niż tylko dość naturalne poczucie obowiązku w takiej sytuacji. Nie szukała w tym żadnego głębszego sensu, zdawała sobie sprawę z tego, że każdy normalny człowiek postąpiłby w tej sytuacji podobnie, dlatego po prostu biernie się temu poddała.
    Była zawiedziona, ale chyba bardziej faktem, że pomyliła się w swoich wyobrażeniach, a nie tym, jak zachowywał się chłopak. Nie mogła go oceniać, przecież praktycznie się nie znali. Gdy nagle ją puścił, zachwiała się lekko i mimo wszystko na moment chwyciła jego rękaw. To nie tak, że to był jej kolejny kaprys. Ona po prostu musiała zadzwonić. Widząc jednak jego minę, po prostu wzięła telefon i ruszyła dalej w stronę przystanku. Była bardziej zmartwiona, niż przestraszona. Teraz, kiedy miała szansę dowiedzieć się, co z koleżankami, złość Farrella odeszła na dalszy plan. Mimo wszystko, chciała złapać ten cholerny tramwaj i wrócić jak najszybciej do domu.
    Gdy dotarli na miejsce i usiadła już w tramwaju, przygryzła ze zdenerwowania wargę i drżącymi palcami wystukała numer. Gdy po trzech sygnałach, nikt dalej nie odbierał, spojrzała na wyjście, jakby zastanawiając się, czy jest jeszcze szansa na wyskoczenie, zanim pojazd ruszy.
    ─ Meg… ─ zająknęła się, gdy w końcu usłyszała hałas po drugiej stronie słuchawki. ─ Gdzie jesteście? Wszystko w porządku? Straciłam Was z oczu.
    Słysząc cichy głos koleżanki, uspokoiła się nieco. Dowiedziała się, że szukały jej w klubie i że spotkały brata Jenny. Już spokojniejsza poprosiła o poszukanie kurtki, poinformowała o tym, że jedzie do domu, po chwili wahania dodała jeszcze, że jest bezpieczna. Pożegnała się i oddała Farrellowi telefon. Oparła skroń o chłodną szybę i westchnęła cicho, przymykając oczy. Teraz, kiedy mogła przestać się martwić i kiedy odczuła tak wielką ulgę, poczuła jak bardzo jest zmęczona. Już nawet nie było jej wstyd.
    ─ Dziękuję ─ uniosła powieki i zerknęła na niego z wciąż widoczną na twarzy ulgą, którą po chwili zastąpiła nieśmiała skrucha. ─ Za pomoc. Dziękuję.
    Nawet nie zauważyła, że tramwaj zdecydowanie nie wiózł jej do domu.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  51. W oczach Bonnie Farrell emanował siłą. Zazdrościła mu tych momentów, kiedy potrafił być naprawdę zdecydowany i bała się tych, kiedy ją onieśmielał. Przewyższał ją o głowę, widziała, jak zaciskał zęby, kiedy poparzyła mu wnętrze dłoni. Słysząc, jak upiera się, że nie boli, mimo że widziała doskonale, że to nie prawda, nie mogła nie postrzegać go jako silnego. Nie tylko fizycznie, a przede wszystkich psychicznie. Nie rozumiała jego uporu w ciągłym ratowaniu jej z opresji, ale akceptowała to jako nieodłączną część jego osoby. Nie mogła się o niego martwić, bo też chciała być tak silna.
    Potrafiła uszanować fakt, że nie miał ochoty z nią rozmawiać. Zresztą, ona sama nie myślała o niczym, oprócz swojego łóżka. Z trudem mogła dostrzec cokolwiek za szybą, ale gdy zauważyła nieznane elementy, wyrwała się z lekkiego otępienia, w które na dłuższą chwilę wpadła. Spojrzała przez ramię, chcąc znaleźć plan trasy tramwaju lub chociaż numer, ale siedzieli w takim miejscu, że nie była w stanie go dostrzec. Bała się, że Nicholas się pomylił, że pojadą bez sensu na drugi koniec miasta, że będzie jeszcze bardziej zły. Siedziała, patrząc na jego odbicie w szybie i próbując przekonać samą siebie, że powinna mu zaufać, że wszystko będzie dobrze.
    Miała wrażenie, że przysypia, dlatego gdy zerwał się na równe nogi i powiedział, że wysiadają, spojrzała na niego nieprzytomnie i powoli za nim wysiadła. Teraz miała pewność ─ to na pewno nie była ta część miasta, w której mieszkała. Zdążyła zauważyć, jak mocno jej niepewność działa mu na nerwy, dlatego nie patrzyła na niego. Po prostu ruszyła obok, gdy zaczął iść. Nie odzywała się, nie wiedziała nawet, co powiedzieć.
    Jeszcze kilka minut temu zapewniała koleżanki, że jest bezpieczna. Przecież nie mówiłaby tak, gdyby się tak nie czuła. To że milczał wcale jej nie pomagało. Na jego miejscu mógł być każdy, przecież praktycznie go nie znała. Powinna protestować, złapać odpowiedni tramwaj i wrócić do domu. Ale szła obok niego, dając się prowadzić nie wiadomo gdzie, nie wiadomo dlaczego. Nie czuła się zagrożona, a powinna. Powinna! Całkowicie straciła rozum. Wiedziała o tym i ukradkiem ocierała zaszklone oczy.
    Pomagał jej, obdzierając ją przy tym stopniowo z instynktów, które miały ją chronić przed niebezpieczeństwem. Dawał jej poczucie, że można liczyć na innych, a Brown musiała wierzyć, że to kompletna bzdura.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  52. Kiedy zapytał, czy wszystko gra, jedynie kiwnęła głową w odpowiedzi. Wszystko grało i to właśnie było najgorsze. A miała takie ambitne plany ─ chciała to wszystko przeczekać, nie angażować się w żaden sposób w tę znajomość, która zdecydowanie nie przebiegała tak, jak jakakolwiek znajomość powinna. Tak przecież miało być najlepiej. A zamiast tego wylądowała u niego w mieszkaniu z poczuciem, że na pewno nie skończy się dla niej dobrze. Nie czuła się fizycznie zagrożona, właściwie, jeszcze mieli szansę, żeby się polubić, a to byłaby dla Bonnie chyba najgorsza możliwa opcja.
    Zsunęła buty i stawiając gołe stopy na podłodze, odetchnęła z ulgą. Lubiła obcasy, ale zdecydowanie nie była przyzwyczajona do tak długiego ich noszenia. Stała wciąż w tym samym miejscu, w którym stanęła, gdy weszli do mieszkania. Obserwowała go tylko, gdy ścielił łóżko i pomimo zmęczenia, nie mogła się powstrzymać i zamiast się zarumienić, jak to miała w zwyczaju, gdy przyszło jej na myśl coś nieprzyzwoitego, po prostu parsknęła cicho śmiechem, zasłaniając usta dłonią.
    Gdy powiedział jej, żeby położyła się spać, przez chwilę stała po prostu i na niego patrzyła, pocierając lekko zmarznięte ramiona.
    ─ Muszę umyć twarz ─ powiedziała w końcu, przecierając dłońmi zaczerwienione oczy i z zażenowanym uśmiechem prezentując mu zrujnowany makijaż.
    Gdy wskazał jej odpowiednie drzwi, weszła do środka. Oparła dłonie o umywalkę i przez długą chwilę po prostu stała pochylona z zamkniętymi oczami, próbując przeczekać lekkie zawroty głowy. Dopiero gdy czuła, że już nie kręci jej się w głowie, umyła twarz i przepłukała usta, odczuwając niesamowitą ulgę. Nie pasowało jej jeszcze tylko jedno ─ włosy. Chwilę męczyła się z wsuwkami, ale gdy wyciągnęła wszystkie, uznała, że ładny wygląd zdecydowanie nie jest warty takich poświęceń.
    Gdy wróciła do pokoju, czuła się nieco niepewnie. Przez chwilę mimowolnie obserwowała pomieszczenie, rejestrując wszystkie szczegóły, które świadczyły o jego muzycznych zainteresowaniach. Przypomniała sobie stare pianino w swoim domu i poczuła się nieco swobodniej. Usiadła na skraju łóżka i tym razem reagując ją tak, jak reagowała trzeźwa Bonnie ─ zaczerwieniła się.
    ─ Gdzie… gdzie Ty będziesz spał? ─ zapytała po chwili wahania, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie wyglądało na to, żeby w mieszkaniu był jeszcze jeden pokój i jeszcze jedno łóżko.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  53. [Witam również :) Wszystko doskonale rozumiem, bo z reguły to ja jestem w takiej sytuacji - myśli się godzinami, a czarna dziura w głowie jak była, tak jest nadal.
    Hm...nie wydaje mi się, że wymyślę coś kreatywnego, niestety. Przyszły mi do głowy dwie propozycje. Pierwsza - Nicholas i Chloe mogą się znać, nawet lubić - Chloe ogólnie lubi wszystkich, a Nicholas podobno woli ludzi spokojnych, a któż jest bardziej spokojny niż ona? A druga...skoro chłopak jest dobry z matematyki, moja piegowata mogłaby zgłosić się do niego z prośbą o korepetycje, jako że przedmioty ścisłe to jej największa zmora. Można także obie opcje połączyć - jak wolisz.
    Wiem, kompletnie się nie wykazałam. Dlatego jeżeli żadna opcja ci nie odpowiada, to daj znać i będę myśleć dalej :)]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  54. Quinn nareszcie miała wolne. Po skończonym treningu drużyny cheerleader'ek postanowiła iść na jakiś słodki deser. W końcu spalone kalorie trzeba uzupełnić. Wyszła z budynku uniwersytetu i szybko poczuła promienie słoneczne na swojej twarzy. Przystanęła na chwilę, by znów móc kontynuować wędrówkę. Przechodziła właśnie niedaleko budynku filharmonii. Z budynku zazwyczaj wydobywały się dźwięki muzyki, jednakże dzisiaj było inaczej. Dziewczyna nie była jakąś tam fanką muzyki klasycznej. Potrafiła co prawda grać na fortepianie, grała nawet całkiem dobrze. Nie chodziła na żadne lekcje. Uczyła się sama w domu na fortepianie ojca.
    Po chwili z budynku wyszedł chłopak, w którym Q. rozpoznała dyrygenta. Nie rozmawiała z nim nigdy, ale znała go z widzenia. Chłopak był wyraźnie zły, delikatnie mówiąc, więc Quinn postanowiła nie wchodzić mu w drogę i zatrzymała się. Dyrygent spojrzał na nią i szybko podszedł.
    - To chyba jakaś pomyłka – zaczęła, ale chłopak szybko jej przerwał i nakazał za sobą iść. Poszła więc za nim starając się wytłumaczyć mu, że to jakaś pomyłka.
    - Nie zapomniałabym tego, że byłam z kimś umówiona – powiedziała, starając się usprawiedliwiać samą siebie, nie wiedząc dlaczego. Nie zrobiła przecież nic złego.
    Chłopak wprowadził ją do sali, w której znajdowało się już kilka osób. Wszyscy stali przy jakichś instrumentach. Dźwięk skrzypiec rozbrzmiewał na całe pomieszczenie a wtórowały mu odgłosy fletów i klarnetów sprawiając że zaczynały boleć uszy. Chłopak wskazał wolne miejsce przy fortepianie. Quinn starała się jeszcze przekonać dyrygenta, że to naprawdę jest jakaś jedna, wielka pomyłka jednak ten spiorunował ją wzrokiem, więc nie pozostawało już nic innego jak zająć puste miejsce przy instrumencie.
    - A cóż to jest Błękitna rapsodia - spytała. Nie znała tego utworu, więc obawiała się, że może wkurzyć zgromadzone grono jeszcze bardziej. Chociaż w sumie jej miało tu nie być, więc co jej szkodzi. Wina i tak nie spadnie na nią.

    [Mam nadzieję, że nie jest za krótkie :)]
    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  55. Gdy odpowiedział, pomimo całego swojego zażenowania, zareagowała spokojem i ulgą. Pokiwała tylko głową, pocierając opadające powieki. Nie zwracała uwagi na resztę jego słów, po prostu usiadła głębiej na łóżku i wsunęła nogi pod kołdrę, przesuwając się na skraj materaca. Podciągnęła kolana i oparła na nich brodę, przypatrując się leniwie zachowaniu Farrella. Nie była w stanie zrozumieć, po co mu ten fotel. A później jeszcze zabronił jej dotykać skrzypiec, na których przecież i tak nie potrafiła grać. Dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi, zrozumiała, po co ciągnął ten fotel.
    Powoli wstała i podeszła do drzwi, zaciskając obie dłonie na klamce, której jednak nie nacisnęła. Chciała go zawołać, powiedzieć, że to ona powinna spać na fotelu, nie on. Nie mogła mu na to pozwolić. Była w stanie zaakceptować fakt, że jak na złość pojawiał się zawsze wtedy, kiedy potrzebowała pomocy, ale to było już przesadą. Przecież mógł ją odprowadzić do jej domu, przypomniałaby mu, gdzie mieszka. Przesunęła dłońmi po brzuchu, wygładzając cienką bluzkę. Codziennie mijała na ulicy kobiety dużo bardziej atrakcyjne, ale chyba nie było z nią tak źle, żeby musiał spać w innym pomieszczeniu.
    Cofnęła się od drzwi i skuliła na łóżku, chowając się pod kołdrą. Z chwilą, w której położyła głowę na poduszce, wróciło do niej całe zmęczenie. Nie była w stanie dłużej zastanawiać się nad swoją nieatrakcyjnością, złością Farrella i swoim pechem, który objawiał się w ciągłym spotykaniu dyrygenta w najmniej odpowiednich momentach. Zamknęła oczy i choć zawsze miała problemy ze spaniem w cudzych łóżkach, teraz po prostu zasnęła.

    Obudziły ją jej własne włosy łaskoczące ją w policzek. Nie otwierając oczu, przeciągnęła się delikatnie i niemal od razu tego pożałowała, bo głowa bolała ją niemiłosiernie. Gdy otworzyła oczy, omal nie przeżyła swojego pierwszego zawału serca, w pierwszej chwili nie rozpoznając pomieszczenia. Wstała nieco zbyt gwałtownie, uderzając się w stopę. W poprzedniego wieczora pamiętała przede wszystkim to, że był tak okropny, że nie mógł być prawdziwy. Gdyby obudziła się w swoim łóżku, wzięłaby to jedynie za mało przyjemny sen, ale znajdując się w mieszkaniu, którego nie rozpoznawała, uświadomiła sobie, że nieważne, jak mocno by pragnęła, żeby tak nie było, to wszystko zdarzyło się naprawdę.
    Dostrzegając skrzypce, jęknęła. Ze wszystkich miejsc na świecie, najbardziej nie chciała być teraz u Farrella. Jedyne, na co miała ochotę, to woda i długi prysznic. Znalazła torebkę, ułożyła pościel na łóżku, sprzątając po sobie, po czym wyszła cicho z pokoju. Wzięła w dłoń swoje buty i przeczesała palcami włosy, które zakręciły jej się przez wieczorne upięcie i teraz sterczały na wszystkie strony. Ostrożnie przeszła przez przedpokój i stanęła na progu kuchni, mając nadzieję, że Nicholas będzie dalej spał, a ona będzie mogła jedynie zostawić mu wiadomość. Gdy zobaczyła go siedzącego i zdecydowanie nie śpiącego, miała ochotę się wycofać, założyć buty, które trzymała w dłoni, i wyjść.
    Cisnęło jej się na usta tysiąc nieodpowiednich stwierdzeń. Przeprosiny za to, że znowu musiał ją ratować, pretensje o to, że nie zaprowadził jej do jej domu, podziękowania za użyczenie własnego łóżka i wyrażenie zmartwienia, że musiał spać na fotelu. Bolała ją głowa, a teraz, gdy musiała powstrzymywać się przed powiedzeniem wszystkiego na raz, odczuwała to jeszcze mocniej.
    ─ Dasz mi szklankę wody? ─ wychrypiała, przesuwając palcami po suchych wargach.
    Nie chciała niczego psuć jeszcze bardziej, dlatego uśmiechnęła się tylko delikatnie, opierając się o framugę drzwi i przekładając buty do lewej dłoni. Mimo wszystko była mu wdzięczna za pomoc i zdecydowanie nie chciała kwestionować podjętych przez niego decyzji, nawet jeśli przez nie teraz odczuwała skrępowanie. Nie podobał jej się sposób, w jaki zbliżyła się do jego świata, ale teraz nie była w stanie już nic na to poradzić, mogła jedynie bardzo się postarać i nie pogarszać sprawy.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  56. [Hej ;) Naomi co prawda jest na malarstwie, ale jest utalentowana artystycznie w szerszej skali. Gra na gitarze, a od pewnego czasu uczy się gry na skrzypcach. Może Nicholas mógłby jej udzielić jakichś lekcji/porad?] Naomi Pierce

    OdpowiedzUsuń
  57. [Podoba mi się on. Brawa za pomysł na niego!
    Spokojnie, nie przeszkadzaj sobie :D Poczekamy.]
    Alan

    OdpowiedzUsuń
  58. [Dobry pomysł, jeżeli możesz to zacznij - będę czekać ;)] Naomi P.

    OdpowiedzUsuń
  59. Bonnie obawiała się nieco tej konfrontacji, jednak doskonale wiedziała, że to będąc w jego mieszkaniu, nie jest w stanie jej uniknąć. Mogłaby się wymknąć po cichu i zniknąć, zanim zdąży zwrócić na siebie jego uwagę, ale wtedy czułaby się jak tchórz. Najbardziej chyba bała się tego, że Farrell dalej będzie nią zawiedziony. Sama już wystarczająco się sobą rozczarowała, nie chciała, żeby z nim też tak było.
    Miała świadomość, że wygląda pewnie jeszcze gorzej niż się czuje, ale mimo wszystko przyjęła komplement z lekkim uśmiechem. Przez chwilę się wahała, ale w końcu położyła buty na progu i nadal bosa weszła do środka, zajmując skazane przez niego miejsce. Zanim zrobiła cokolwiek, chwyciła szklankę i upiła spory łyk, przez moment trzymając wodę w ustach. Gdy połknęła, napiła się ponownie, tym razem opróżniając naczynie do połowy. Czuła się o niebo lepiej. Odgarnęła zakręcone włosy z oczu i oparła policzek na otwartej dłoni, patrząc na Farrella.
    ─ Ty też ─ odpowiedziała w końcu, mrużąc wesoło oczy. Przesunęła palcami po bolącej skroni i uświadamiając sobie, co powiedziała, speszyła się lekko. ─ To znaczy… Też wyglądasz na wyspanego.
    Pomimo natrętnego bólu głowy, czuła się lepiej. I to nawet nie przez wodę, a dzięki jego komplementowi. Nie chodziło nawet o to, co powiedział i czy to było szczere, ale fakt, że zaczął od tego, dał jej pewność, że Nicholas nie ma zamiaru okazywać swojego rozczarowania, jeśli je w ogóle czuł. Palcami wolnej dłoni chwyciła szklankę i przesuwała opuszką kciuka po jej ściance, jakby zbierając myśli. Wiedziała, co chce powiedzieć, ale nie była pewna, jak ubrać to w słowa. Nie chciała żadnych niedomówień i uników, dlatego musiała wrócić do wczorajszej nocy. Nie pamiętała tego, co mówiła, gdy prowadził ją do siebie, a dziękowanie za pomoc zawsze przychodziło jej z ogromnym trudem, bo w pewien sposób widziała w tym przyznanie się do własnej słabości, ale nawet jeśli on tego nie oczekiwał lub nie chciał jej wdzięczności, to ona musiała wiedzieć, że on wie.
    ─ Cieszę się, że tak wyszło. Że się pojawiłeś. ─ Już się nie uśmiechała. Wpatrywała się w szklankę tak poważna i czerwona, jakby co najmniej wyznawała mu właśnie miłość. ─ Postaram się nie dawać Ci następnej szansy na bycie bohaterem.
    Z jednej strony było jej jeszcze trudniej niż zwykle, bo doskonale pamiętała, jak popsuła mu humor, a później zostawiła, najpewniej psując wieczór; z drugiej jednak strony łatwiej niż zwykle było jej znaleźć słowa, których chciała użyć. Normalnie ograniczyłaby się jedynie do zwykłego dziękuję za pomoc, jak poprzedniej nocy, ale teraz nie to mu chciała powiedzieć.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  60. [No i super! Pasuje mi. Ja mogę zacząć, tylko trochę później :)
    Już sobie wyobrażam jak będzie tańczył na tej imprezie :p]
    Alan

    OdpowiedzUsuń
  61. Nie często bywał na imprezach, tzw. masowych. Ale bliskim sobie nie odmawiał, nigdy. Tak już miał, i mimo tego, że wolałby spędzić wieczór w skromniejszym gronie wybrał domówkę, na którą zaprosiła go znajoma.
    Nie było mowy, by założył coś innego niż krwistoczerwony sweterek, który jego zdaniem idealnie nadawał się na tę okazję. Jakby tego było mało był to sweterek w nutki. Uroczo, czyż nie? W końcu była to impreza dla wydziału muzycznego, więc zdecydował się na tematyczny wzór. Całe szczęście, że nie wybrał tego w odcieniu turkusu!
    Wtopić się w tłum mu się nie udało. Wyróżniał go jak zwykle wygląd, jak i również znał znaczną część studentów tego wydziału. Jak to on, cieszył się sporą sympatią, bo nie był snobem, dlatego też nie został sam ani na chwilę. Rozmawiał akurat w kuchni z grupką znajomych, sącząc piwo. Lubił ten moment, gdy gorzkawy smak chmielu drażnił jego kubki smakowe, taka mała rzecz, a cieszy. Uśmiech na twarzy pana Tarra i tak powodowało sporo drobiazgów. Potrafił bez wątpienia cieszyć się równie mocno z małych, jak i dużych rzeczy, które to Bóg zsyłał na jego drogę, by pomóc mu w projekcie "Pokoloruj swoje życie", który to sam realizował każdego dnia. Nie wybrzydzał.
    W pomieszczeniu kręciło się sporo ludzi. Większość z nich kursowało na trasie drzwi -> lodówka. Nic dziwnego. Nie zwracał na nich większej uwagi, gdyż było ich za dużo. Mimo tego posyłał czasem uśmiech, rzucił krótkie "cześć", do przypadkowych, zupełnie nieznajomych. Bo czemu by nie?
    Towarzystwo przeniosło się w inne miejsce. Omiótł wzrokiem duży salon, przemierzył wzrokiem znajdujących się w nim ludzi. Znalazł kilka znajomych twarzy, lecz zdecydował porozmawiać z interesującymi go personami nieco później. Biła od niego swoboda, co z resztą było u niego normą. Widać było to nawet w sposobie jakim się poruszał.
    Znalazł swoje miejsce wśród grupki, która właśnie wywijała na parkiecie. Właśnie na to czekał.
    Teraz dopiero miała zacząć się zabawa.

    [No coś jest. Mam nadzieję, że może być :)]
    Alan

    OdpowiedzUsuń
  62. Odkąd Chloe pamiętała, nigdy nie przepadała za matematyką – albo matematyka za nią, jak kiedyś zażartował jeden z jej byłych nauczycieli owego przedmiotu. Równanie, wykresy, obliczenia, pochodne – wszystko co się wiązało z liczbami było dla niej czarną magią, o której na samą myśl czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, zapowiadające ogromny ból głowy. I wcale nie chodziło tutaj o fakt, że się nie przykładała do nauki – o czym była święcie przekonana pani profesor ucząca ją matematyki – bo naprawdę się starała i spędzała nie jedną noc nad notatkami. Problem polegał na tym, że Chloe tego wszystkiego najzwyczajniej w świecie nie rozumiała.
    Dlatego, kiedy tylko udało się jej znaleźć kogoś – a mianowicie Nicholasa – kto mógł jej poświęcić chwilę i czegokolwiek nauczyć, cieszyła się niczym dziecko. Dosłownie. I, co dla niej samej było ogromnym zaskoczeniem, korepetycje z chłopakiem były jedynymi zajęciami z matematyki, na które chodziła z przyjemnością. Zazwyczaj.
    Tego dnia jednak było inaczej. Zaraz po telefonie, który rudowłosa wykonała do Nicholasa, by poprosić go o pomoc z nowym materiałem, całą resztę jej dnia nagle trafił szlag. A wszystko to przez jeden artykuł w codziennej gazecie. Jeden artykuł, który dotyczył jej ojca. Sprawa roztrząsana bezustannie co jakiś czas, pomimo tego, że od tamtych wydarzeń minęło już przecież dziesięć lat. Za każdym razem jednak wywoływało taki sam skutek – Chloe stawała się milcząca, roztargniona, kompletnie nie potrafiła się skupić.
    Najgorszy dzień na naukę matematyki.
    Nie mogła jednak odwołać spotkania, bo w końcu chłopak poświęcał dla niej swój wolny czas, który równie dobrze mógł spożytkować w zdecydowanie ciekawszy sposób. Jedne, co mogła zrobić, to stwarzać pozory, że wszystko jest tak, jak być powinno.
    Weszła do Candymana spóźniona pięć minut, w drzwiach potrącając niechcący inną studentkę. A jakby tego było mało, idąc w stronę stolika, przy którym dostrzegła siedzącego Nicholasa, potknęła się o własne nogi, cudem unikając upadku. Lepiej być nie mogło.
    – Cześć – przywitała się, a jej głos był cichy, jakby nieco niepewny. Zupełnie inny od tego sympatycznego tonu, którego zwykła była używać na co dzień. Miała nadzieję, że chłopak nie zauważył jej potknięcia, przez które do teraz niemiłosiernie paliły ją policzki ze wstydu. – Bardzo dziękuję ci za to, że znalazłeś dla mnie trochę czasu. – dodała, tonem przepełnionym pełną szczerości wdzięcznością, a na jej bladoróżowych wargach pojawił się delikatny uśmiech.
    Chloe

    OdpowiedzUsuń

  63. Na początku było dość spokojnie. Nie licząc pojedynczych dźwięków, które i tak szybko ucichły. Quinn siedziała przy fortepianie. Cóż za piękny instrument. Lśniący, czarny lakier przypominał jej chwile gdy razem z rodzicami spędzała niedzielne popołudnia. Siadała wtedy przy domowym fortepianie i razem z ojcem grała utwory Chopina, Bacha lub Mozarta. Nuty wchodziły jej do głowy bardzo szybko. Dziewczyna od zawsze chciała zapisać się do muzycznej szkoły i grać dla publiczności, jednakże jej rodzice mieli co do niej inne plany, z którymi musiała się pogodzić. Nie można mieć w życiu wszystkiego, prawda?
    Ciśnienie podskoczyło do maksimum, gdy chłopak pochylił się nad nią. Już nawet nie słyszała co do niej mówił. Po co tu w ogóle przychodziła, skoro wiedziała, że to nie o nią mu chodziło. Jeszcze nigdy nie miała takiego stresu jak właśnie w tej chwili. Żeby tylko poziom cukru jej nie podskoczył za wysoko, bo jeszcze tego by jej brakowało. Wzrokiem odprowadziła dyrygenta do katedry. Nie spodziewała się, że mógłby zrobić coś takiego jak rzucanie kartkami.
    Quinn nawet nie wstała, gdy kartki znalazły się w powietrzu i nie miała zamiaru podnosić się z zajmowanego miejsca aby je podnieść. Teraz to chłopak przegiął. Kto dał mu prawo aby się tak zachowywać. Chłopak wziął do ręki jakąś losową kartkę i położył na pulpicie przed dziewczyną. Wzięła nuty i pooglądała ja przez chwilę. Kątem oka zauważyła, że inni obecni na sali ludzie zaczęli wychodzić z sali. Q, wzrokiem mówiącym „nie zostawiajcie mnie”, doprowadziła ostatnią osobę. Strasznie szybko wyszli. Widać było że darzą dyrygenta szacunkiem i boją się go.
    Gdy już byli sami, Q. dotknęła klawisza, dzięki któremu rozbrzmiał czysty dźwięk. Tak długo nic nie grała, więc skoro już miała okazję, to czemu nie.
    – Dobrze panie Godzillo, niech będzie, ale co złego to nie ja – powiedziała trochę niepewnie. Starając się zachować opanowanie zaczęła poruszać palcami po klawiszach. Szło jej całkiem nieźle, a przynajmniej jej się tak wydawało. Nawet nie spoglądała na chłopaka siedzącego niedaleko. Koncentrowała się tylko na nutach i ruchach swoich dłoni.

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  64. Nobuharu nigdy nie prosił się o wrogów, ale przy takim stylu bycia posiadanie ich było nieuniknione. Zawsze znalazł się ktoś, kogo zachowanie Japończyka zwyczajnie irytowało i kto nie omieszkał go o tym dość dobitnie – śmiejmy się z gry słownej – poinformować. Zresztą, nawet jego żółta bluza niekiedy doprowadzała innych do szału. Nie wspominając już o dziwnych spojrzeniach, które Japończyk często posyłał zajętym dziewczynom. Tak to już w życiu jest, że każdy upomina się o swoje...
    Gdyby zacząć prowadzić statystyki, wyszłoby, że NOT najczęściej bije się z kapitanem drużyny koszykówki. Dla Jacksona Strucka Toyoshima był m.in. „chińskim cymbałem”, „popier.dolonym Chińczykiem” czy „zbieraczem ryżu”. Kapitan był w stanie na każdą okazję wymyślić takie wyzwisko, które miałoby szansę doprowadzić go do szału. I często tak właśnie było. Całe szczęście, że chłopaki z drużyny byli w stanie powstrzymać obu gniewnych przed rozpoczęciem sparingu, ale czasami NOT i Jackson zostawali sami, a wtedy lała się krew. Najczęściej wygrywał Struck – trenował boks i miał naprawdę niezły lewy sierpowy – chociaż bywało, że leżał na deskach. Ale wtedy oboje byli nieźle poturbowani.
    Tego dnia NOT był spóźniony. Biegł przez dziedziniec byle tylko zdążyć; kompletnie nie zwracał uwagi na pojedynczych uczniów, którzy kręcili się w pobliżu. Tu kogoś potrącił, tam na kogoś nadepnął – większość osób wiedziała, że kiedy idzie Toyoshima, najlepiej się odsunąć, aby nie zostać stratowanym. Chłopak miał wyjątkowo długie i niesforne – choć to głupio brzmi – ręce oraz duże stopy, z których rozmiarem zwyczajnie sobie nie radził. (To też brzmi dziwnie. Mniejsza o to.)
    Już myślał, że bez przeszkód dojdzie do szkoły i szybko pójdzie na zajęcia (żywił bowiem nadzieję, że nikt do tej pory nie zauważy jego nieobecności), ale jak zwykle nic nie poszło po jego myśli.
    Potrącił nie tę osobę, co trzeba.
    Jak on się nazywał? A. Farrell. Pech chciał, że trafił właśnie na niego – na gościa, który ewidentnie coś do niego miał, chociaż przecież nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali.
    - Sory, stary. Nie zrobiłem tego celowo – powiedział szybko, chcąc jak najszybciej znaleźć się na zajęciach.
    Trzecie spóźnienie w ciągu czterech dni. Gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
  65. Bonnie bała się oceniać jego atrakcyjność, bo była pewna, że gdyby uznała go za atrakcyjnego, to zawstydzałby ją jeszcze bardziej. Teraz jednak nie potrafiła się powstrzymać i spojrzała na niego akurat w momencie, w którym zapinał mankiet. Niemal od razu odwróciła wzrok, besztając się w myślach za głupie myślenie. Tak jakby brakowało jej w życiu wrażeń, nie musiała dodatkowo wmawiać sobie żadnych zadurzeń. Farrell zdecydowanie nie był chłopakiem, którym mogłaby się zainteresować. Za bardzo ją onieśmielał, musiał uważać ją raczej za ofiarę losu, widział ją chyba w najgorszym możliwym stanie, a poza tym pamiętała scenę przed klubem, co utwierdzało ją w przekonaniu, że tak naprawdę nic o nim nie wie.
    Obiema dłońmi zaczesała niesforne włosy do tyłu i splotła luźnego warkocza, który nie miał szans utrzymać się zbyt długo bez gumki na końcu, której nie posiadała. Dlatego nie lubiła kręcić włosów ─ były wtedy jeszcze bardziej nieznośne. Kiedyś chciała się obciąć na krótko, teraz wydawało jej się to świetnym pomysłem. Zazdrościła tym dziewczynom, które były w stanie poświęcać dużo czasu na uzyskanie ładnego wyglądu. Bonnie musiała się zadowolić tym, co dostała naturalnie, dlatego trudno jej było postrzegać siebie samą jako atrakcyjną.
    Uśmiechnęła się słabo, słysząc o fikuśnych atrybutach. Gdy postawił przed nią kubek, ujęła go obiema dłońmi i przez chwilę dmuchała na gorący napój, po czym upiła niewielki łyk. Połknęła jedną tabletkę i zerknęła na Farrella z wdzięcznością. Nie miała siły na zgrywanie bohaterki. Poza tym, była przekonana, że z tej znajomości nic nie będzie, dlatego już nie odczuwała tak dużego dyskomfortu, gdy pokazywała mu własną słabość. Na początku, gdy jeszcze myślała, że mają szansę zbudować przyjaźń na nowo, strasznie jej to przeszkadzało. Teraz było jej nawet miło, gdy pierwszy raz to ktoś zajmował się nią, a nie ona kimś.
    ─ Nie wyglądałbyś dobrze w obcisłym lateksowym stroju ─ wymruczała przekornie w kubek, po czym zlustrowała go dyskretnie wzrokiem i próbując się nie roześmiać, dodała: ─ Lepiej zostań przy koszulach.
    Łatwiej było jej zachowywać się przy nim swobodnie, gdy nie miała żadnych oczekiwań i spisywała tę znajomość na straty. Była wręcz pewna, że tak żenująca sytuacja już nigdy się nie powtórzy i że następnym razem po prostu miną się na ulicy bez słowa. Wiedziała, że Nicholas budzi jej sympatię i że byłaby w stanie mu zaufać całkowicie, ale wiedziała też, że to zdecydowanie nie był dobry pomysł. On miał swój świat, ona miała swój świat. Fakt, że tak szybko potrafili się denerwować nawzajem jedynie pokazywał, że nie powinni tego mieszać.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  66. Gdy zaczął szperać po lodówce, ona spokojnie piła herbatę, zostawiając jednak resztę tabletek. Była niska i drobna, nie potrzebowała wiele, żeby poczuć się lepiej. W dodatku w jej przypadku zdecydowanie działał efekt placebo. Jeśli coś miało jej pomóc, to nawet jeśli tak nie było, ona potrafiła sobie to wmówić. Widząc jak Farrell poprawia kołnierz koszuli, poczuła się kiepsko w wymiętej po spaniu bluzce, w której w dodatku spędziła cały poprzedni wieczór. Wyglądała dokładnie tak, jak powinna wyglądać osoba po nieco zbyt intensywnej imprezie.
    Bonnie zerknęła na swoje buty leżące na progu i dopijając herbatę, miała zamiar po prostu podziękować za nocleg i wyjść, ale w tym momencie usłyszała o jedzeniu. Zerknęła przez ramię zaskoczona. Była przekonana, że chłopak robi sobie śniadanie. Na pewno miał swoje plany na ten dzień, a ona już zbyt długo wykorzystywała jego gościnność. W dodatku czuła się coraz mniej komfortowo, nie mając nawet jak umyć zębów.
    ─ Mam nadzieję, że nie będzie w tej jajecznicy żadnych… magicznych składników ─ odpowiedziała, krytycznie przyglądając się jego poczynaniom.
    Siedziała bokiem do niego z dłońmi splecionymi na udach i czuła się trochę nieswojo, patrząc, jak ktoś inny gotuje. To zwykle ona była tą, która krzątała się po kuchni, karmiąc wszystkich głodnych. Teraz nie wiedziała, co zrobić z dłońmi. W dodatku widać było, że coś ją gryzie, bo znów bawiła się palcami, a lekki uśmiech na jej ustach był raczej kwestią przyzwyczajenia. Miała wypić tę cholerną herbatę, a później sobie iść, a zamiast tego tkwiła w miejscu, zgadzając się na śniadanie.
    ─ Mogę wziąć prysznic? ─ wydusiła w końcu z siebie, czując jak schodzi z niej odczuwane przed chwilą napięcie.
    Nie wiedziała o nim niczego, mógł mieć dziewczynę. Lub chłopaka. Byli dla siebie praktycznie obcy, a ona miała wrażenie, że wchodzi mu w życie, robiąc dokładnie to, czego sama nie tolerowała u innych. Mimo to poczuła się nieco lepiej, pytając. Paradoksalnie, pozwalając sobie na więcej względem Farrella, utwierdzała się w przekonaniu, że po przekroczeniu progu jego domu skończy się ich znajomość.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  67. Bez wątpienie Alan był jedyny w swoim rodzaju. Poza tym, chyba nikt nie tańczył tak jak on! Nieco pokracznie wykonywał wszelkie ruchy, co spowodowane było tym, że nim do jego nóg dostał się impuls z mózgu i jeszcze do tego z mózgu do rąk, to chwila minęła. Koordynacja ruchów była u niego słaba, lecz bez wątpienia wyglądał urokliwie. Tak mawiają przynajmniej na mieście.
    Mimo tego, że wyglądał jakby tańczył jakiś taniec godowy, by przywołać deszcz, w ogóle się nie krępował, nawet gdy przyłapał kogoś na przyglądaniu się sobie. O dziwo był to chłopak. Zerknął tylko na niego, lecz bardziej skupił się na ślicznej blondynce, która tańczyła obok niego. Był rozrywkowym facetem i nie miał problemów z nawiązywaniem nowych znajomości, co pomagało mu zdecydowanie w kontaktach z płcią piękną.
    Mimo, że dziewczyna zdecydowanie go zauroczyła, na myśl przyszedł mu ten chłopak. Zupełnie znienacka zobaczył jego twarz w oddali. Przechodził za grupą, która go otaczała. Wydawał mu się znajomy, jednak za nic nie mógł przypomnieć sobie skąd kojarzy twarz młodzieńca. Wydawał mu się jakiś... dziwny. Jaki normalny chłopak stoi i gapi się na drugiego chłopaka z miną dziecka, które zobaczy wielkiego misia, którego zawsze chciało?
    Przez myśl przeszło mu nawet, że ciemnowłosy jest gejem i, że wpadł mu w oko. Wzdrygnął się z przerażenia, modląc w duchu, że się myli.

    Alan

    OdpowiedzUsuń
  68. Gdy udzielił jej twierdzącej odpowiedzi, zeskoczyła z taboretu i przechodząc przez próg, zabrała swoje buty. Odłożyła je na przedpokoju razem z torebką, po czym weszła do łazienki. Gdy uwolniła się z niego zbyt obcisłych spodni, uświadomiła sobie, jak bardzo potrzebuje prysznica. Potrzebowała go, bo była niesamowicie zmęczona. Jej ciało dalej spało, a kontakt z wodą zawsze działał na nią pobudzająco. Nie trudno było znaleźć mydło, o którym wspominał Farrell. Wzięła szybki, letni prysznic i umyła włosy jego szamponem. Nie przeszkadzało jej to, że nie pachniał damsko. Lubiła zapach męskich kosmetyków.
    Gdy osuszyła włosy ręcznikiem i owinęła nim ciało, uświadomiła sobie, że nie ma nic, w co mogłaby się przebrać. Przepłukała bluzkę i zostawiła na chwilę do przeschnięcia. W tym czasie ubrała spodnie, rozwiesiła ręcznik do wyschnięcia i palcem umyła zęby. Nie ciała korzystać z jego rzeczy, dlatego tylko przeczesała mokre włosy palcami, po czym założyła niemal równie mokrą bluzkę na siebie. Była bosa, miała zaczerwienione policzki, mokre włosy i wilgotną bluzkę na sobie, ale czuła się czysta, gdy wychodziła z łazienki. Początkowy kontakt z zimną podłogą na przedpokoju sprawił, że kichnęła cicho, co jedynie wywołało jej radość. Czuła się zdecydowanie dużo lepiej, niż jeszcze kilkanaście minut temu.
    Wchodząc ponownie do kuchni i widząc, że jedzenie już jest gotowe, poczuła jak bardzo jest głodna. Musiała przygryźć dolną wagę, żeby nie wyszczerzyć się głupio do Nicholasa, dlatego wyszedł z tego trochę nieśmiały, ale całkiem sympatyczny uśmiech.
    ─ Skorzystałam z twojego szamponu ─ poinformowała go z lekkim roztargnieniem, zajmując miejsce, na którym wcześniej siedziała. ─ Czuję się dużo lepiej.
    I jakby na potwierdzenie swoich słów, ponownie kichnęła, tak że wilgotne kosmyki opadły jej na czoło. Nim jeszcze je odgarnęła z oczu, spojrzała na Nicholasa z uśmiechem, teraz już nie przygryzając wargi.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  69. Gdyby nie zapytał, pewnie w ogóle nie zwróciłaby na to uwagi, że materiał lepi jej się do ciała zdecydowanie za bardzo. Oparła stopy na siedzeniu, przyciągając kolana i opierając na nich brodę. To było tak zawstydzające, że gdyby znowu nie kichnęła, chyba nie wypuściłaby powietrza z płuc. Naprawdę nie patrzyła na siebie w ten sposób, gdy się ubierała, bo była przekonana, że Farrell też nie zwraca na nią uwagi w ten sposób. Objęła ramionami nogi i powoli pokiwała głową, zaraz jednak nią pokręciła.
    ─ Nie mam nic innego ─ wychrypiała w końcu, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Była tak zawstydzona, że nie była nawet w stanie określić, czy on się z niej śmieje czy jest w jakiś bardzo żenujący dla niej sposób usatysfakcjonowany jej wyglądem.
    Bonnie miała po prostu pecha. Takie sytuacje jej się nie zdarzały. Nie jadła chętnie haszu, nie dawała się prowadzić mężczyznom nocą do ich mieszkań, nie kąpała się w cudzych łazienkach i nie paradowała w mokrych bluzkach. Miała pecha, często działa jej się krzywda, ale nigdy nie robiła tak nieodpowiedzialnych lub nieodpowiednich rzeczy. To wyglądało tak, jakby ktoś po prostu wyłączał jej myślenie, gdy w pobliżu pojawiał się Farrell. A przecież oprócz swojego zwykłego rumienienia się, nie reagowała na niego jakoś szczególnie, może oprócz tego jednego momentu w restauracji, który łatwo było jej zrzucić na działanie narkotyku.
    Teraz jednak siedziała skulona na taborecie z mocno bijącym sercem i całkowitą pustką w głowie. Nie miała pojęcia, co robić i gdzie uciekać, zanim będzie za późno. Już w momencie, w którym dała się jak cielę prowadzić do tego cholernego mieszkania, było za późno. A już na pewno było za późno, gdy zamiast wyjść po cichu i wrócić do domu, zostawiła buty na progu kuchni i dała sobie okazję do tego, żeby przekonać się, że Nicholas wcale nie jest taki zły, jak chciałaby, żeby był. I im dłużej z nim przebywała w tej jego kuchni, obserwując jak gotuje w tej absurdalnie niepasującej koszuli, tym swobodniej się przy nim czuła i bardziej się do niego przekonywała. A to nie prowadziło do niczego dobrego, jeśli Bonnie coraz trudniej było zachować bezpieczny dystans odpowiedni dla zwykłej znajomości.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  70. Bonnie nie czuła złości. Właściwie nie czuła w tamtym momencie nic poza zawstydzeniem i lekkim poczuciem winy. Była świadoma tego, że jej przesadna reakcja mogła sprawiła, że ta sytuacja stała się jeszcze bardziej krępująca, dlatego poczuła przypływ ciepłych uczuć względem Farrella, gdy ten jak gdyby nigdy nic, po prostu zaproponował jej coś swojego do ubrania. Wiedziała, że jej przewrażliwienie i nieufność w pierwszych kontaktach zniechęcają i odstraszają ludzi. Przywykła do tego, że ludzie nie mieli do niej cierpliwości, dlatego czuła mimowolną sympatię do każdego, kto traktował jej neurotyczność jako coś naturalnego. Postrzegała Nicholasa jako nieco bardziej nerwowego niż większość ludzi, dlatego dziwiła ją jego cierpliwość w tym względzie.
    Zapewne gdyby to była inna sytuacja, uniosłaby się idiotycznym honorem i nie przyjęłaby jego bluzy, ale teraz nie mogła zrobić nic innego jak tylko założyć na siebie zdecydowanie zbyt duże, ale za to niesamowicie ciepłe okrycie i uśmiechnąć się z cichym westchnięciem. Bonnie bardzo szybko traciła poczucie bezpieczeństwa, a gdy czuła się zagrożona, reagowała jak spłoszone zwierzę wciśnięte w najciemniejszy kąt klatki. Opuściła nogi i położyła dłonie na blacie. Drżącymi palcami wzięła widelec i zaczęła powoli jeść, czując jak stopniowo schodzi z niej całe napięcie, a rumieńce znikają z policzków. Zupełnie się tego nie spodziewała, ale jednak była głodna. Gdy sama gotowała, jadła bardzo mało lub wcale, dlatego była nieco zaskoczona, gdy już po pierwszych kęsach zrobiło jej się lepiej.
    ─ Może nie są to bliny z haszem… ─ odezwała się w końcu, skubiąc widelcem w talerzu. Dopiero po chwili podniosła wzrok i spojrzała na niego z lekkim, ciepłym uśmiechem. ─ Jest pyszne.
    Bonnie była szczęśliwa w takich nielicznych momentach. Wtedy, gdy czuła się normalnie, mogąc zjeść letnią jajecznicę zrobioną przez kogoś innego. Gdy mogła się uśmiechnąć, nie bojąc się, że będzie tego żałować dwie minuty później. Gdy nie musiała kulić ramion przygotowana na przyjęcie ciosu. Gdy nie splatała nerwowo palców, chcąc ukryć wiecznie drżące palce. I gdy za wszelką cenę nie próbowała udowadniać sobie, że potrzebuje tylko siebie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  71. Zauważyła, że po jej gwałtownej reakcji na jego słowa, stał się nieco ostrożniejszy, ale gdyby dowiedziała się, że Nicholas się stresuje i uważa na słowa, pewnie najpierw zrobiłoby jej się głupio, a później zwyczajnie by się roześmiała. Choć cały czas miała świadomość, że najbezpieczniej byłoby zachować dystans, to nie chciała, żeby przez jej zachowanie Farrell się wycofywał. Zresztą, cała ich relacja do tej pory wyglądała jak taniec. On robił krok naprzód, ona krok w tył. Ona chciała iść na przód, ale bała się, że on się cofnie. Robiła krok w bok, chcąc zrobić unik i go minąć, on robił krok w bok i zachodził jej drogę. Gdyby on zrobił krok w przód, a ona stałaby w miejscu lub wyszła mu naprzeciw, wpadliby na siebie i nie miałaby nawet jak zrobić kroku w bok.
    Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego on jeszcze jej nie wygonił ze swojego mieszkania, bo nie trudno było zauważyć, że rzadko miewał gości. Przez ułamek sekundy pomyślała nawet, że Farrell po prostu czuje się samotny. To było rozwiązanie, które najbardziej odpowiadałoby Bonnie. Wtedy mogłaby łatwo przekonać samą siebie, że na jej miejscu mógł być każdy. I to właśnie to uznała za najbardziej prawdopodobne i jedyne racjonalne wyjaśnienie, nawet jeśli dyrygent nie wyglądał na narzekającego na brak towarzystwa.
    Zjadła jeden tost i trochę jajecznicy, po czym delikatnie odsunęła od siebie talerz najedzona. Bonnie było głupio, gdy na niego zerkała i czekała, aż się odezwie. Nie dlatego, że było jej źle z ciszą między nimi, a dlatego że miała wrażenie, że chłopak się trochę zdystansował. Nie chciała, żeby czuł się niekomfortowo, szczególnie, że byli u niego w mieszkaniu. W dodatku zauważyła, że ma na policzku niedaleko kącika ust trochę masła, co ją niesamowicie rozpraszało.
    Gdy usłyszała jego pytanie, uciekła spłoszona wzrokiem, jakby przyłapał ją na gorącym uczynku. Jej jedyna przygoda ze śpiewem to nucenie pod prysznicem, przy pieczeniu i śpiewanie Lindzie kołysanek. Nie miała problemów z trzymaniem się melodii, lubiła słuchać swojego własnego głosu, ale to zdecydowanie nie było coś, co chciałaby prezentować Farrellowi lub komukolwiek innemu. Właśnie dlatego wybrała pracę z komputerem ─ żeby unikać takich sytuacji, jak jakiekolwiek występy publiczne. Nie, nie, nie, nie. Wszystko w niej krzyczało, żeby zaprzeczyć, żeby na nic się nie zgadzać.
    ─ Mogłabym spróbować ─ wymruczała w końcu, podnosząc na niego wzrok i unosząc jeden z kącików ust w niepewnym uśmiechu. ─ Ale do tej pory śpiewałam jedynie jagodowym babeczkom i szarlotce.
    Miała powiedzieć nie, a zamiast zrobiła ten swój krok do przodu. I jeszcze uniosła dłoń i opuszkiem kciuka starła z jego policzka masło. Dopiero gdy pokazała mu swój kciuk, uświadomiła sobie, co zrobiła, dlatego zamarła, jedynie wpatrując się w niego przestraszonymi oczami. Miała tylko nadzieję, że chłopak jednak zmieni zdanie, że się wycofa. A miała powiedzieć nie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  72. Ona wcale nie chciała go głaskać. Właściwie nawet nie chciała go w ogóle dotykać. Dotyk to przekraczanie niewidzialnej, ale wyraźnej granicy, której Bonnie nigdy nie przekraczała bez wyraźnego powodu. Nawet udzielając nagłej pomocy, zawsze najpierw upewniała się, że jej dotyk jest niezbędny i chciany. Fizyczność była dla Bonnie czymś, czego bronić było jej dużo łatwiej niż swoich emocji, dlatego tak mocno zwracała na to uwagę. Gdy raz pozwalała sobie na świadomy kontakt fizyczny, odkrywała się całkowicie.
    Dlatego teraz była tak bardzo przestraszona. Nie tylko dlatego, że granica została przekroczona, ale też dlatego, że to ona go dotknęła, a nie on jej. Miała ochotę zeskoczyć z krzesła, znaleźć buty i uciec. Zapewne by to zrobiła, gdyby nie złapał jej za dłoń i nie zatrzymał jej w miejscu. Nie była w stanie nawet w żaden sposób zareagować, mogła jedynie patrzeć na jego palce i w myślach szukać drogi ucieczki z tej pułapki. Gdy położył jej dłoń na blacie stołu zwiniętą w piąstkę, drżały jej ramiona i nie była w stanie się w ogóle poruszyć, ciężko jej było nawet oddychać, bo czuła w brzuchu dziwny ucisk. Bardziej skupiona na jego dotyku, usłyszała tylko jego ostatnie słowa. Z trudem oderwała wzrok od swojej dłoni i spojrzała na niego wciąż lekko oszołomiona.
    ─ Dlaczego nie poprosisz o to kogoś, kto umie śpiewać? ─ zapytała, marszcząc lekko brwi. Ostrożnie splotła palce dłoni i już nieco uspokojona, uśmiechnęła się do niego niepewnie. ─ Ja nawet nie wiem, czy potrafię. To może być najbardziej rozczarowujący duet w twoim życiu.
    Bonnie działała nielogicznie. Wyobrażała sobie zdecydowanie zbyt wiele, świadomie bawiła się w nadinterpretację, a później zwykle się wycofywała, bojąc się nawet sprawdzić, co faktycznie może się stać. Teraz czuła, że musi uciekać, ale nie mogła się cofnąć, dlatego parła przed siebie, brnąc w to, z czego później bardzo trudno było jej się uwolnić. Tak jak wcześniej nie miała oporów przed tym, żeby go zostawić, tak teraz ─ mimo że miała więcej powodów by to zrobić ─ siedziała dalej obok i chyba nawet nie chciała przed nim uciekać.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  73. Jego wytłumaczenie było bardzo logiczne. Tak logiczne, że jej pytanie wydawało się zupełnie niepotrzebne, ale cieszyła się, że je zadała i że udzielił jej właśnie takiej odpowiedzi. Jego rzeczowość w pewien sposób uspokoiła ją wewnętrznie. Nie miała ochoty splatać palców, nie próbowała ukrywać, że drżą, mogła znów zachować bezpieczną odległość i dystans, którego tak potrzebowała. Gdy skończył mówić, przesunęła dłonią po już niemal całkowicie suchych włosach i wzdychając, odpowiedziała na jego spojrzenie.
    ─ Mam tylko nadzieję, że jakoś przeżyjesz ewentualne rozczarowanie ─ powiedziała całkowicie poważnie. Chciała utrzymać równie poważną minę, ale mimo przygryzionej wargi, uniosła lekko kąciki ust w słabo powstrzymywanym uśmiechu.
    Zdawała sobie sprawę z tego, że najpewniej w ogóle nie będzie w stanie wydobyć z siebie głosu przy Farrellu, gdy przyjdzie jej śpiewać. Fakt, że to on wyszedł z tą propozycją, wcale jej nie pomagał. Wolała robić wszystko w swoim tempie, znała kilka muzyków, jej przyjaciółka grała na skrzypcach ─ w każdej chwili mogła zwrócić się z podobną propozycją do kogoś innego. Nie do Farrella, którego jeszcze godzinę wcześniej chciała unikać. Nie znała jego reakcji i mimo że to głupie, bo nie powinna, to martwiła się o jego zdanie na jej temat. Chciała spróbować. Musiała udowodnić sobie, że potrafi. Czuła żal, wiedząc jak niesamowicie trudne jest dla niej odbudowanie pewności siebie, którą zniszczyła w niej…
    Linda. Bonnie zesztywniała zalana falą poczucia winy. Od rana nawet nie pomyślała o tym, żeby pojechać do szpitala i teraz czuła, jak ściska jej się gardło. Nienawidziła tego, że cały personel szpitala zna ją po imieniu. Nie lubiła współczujących spojrzeń pielęgniarek i tego, że siedząc przy szpitalnym łóżku, zawsze musiała kłamać. Wiedziała, że dopóki nie dzwonią, wszystko jest w porządku, ale nic nie było w porządku. Miała obowiązki, miała zobowiązania, a teraz czuła, że zawodzi. Palce zaczęły drżeć jej tak mocno, że splotła dłonie i położyła je na kolanach, chowając je w długich rękawach bluzy, żeby Farrell nie musiał na to patrzeć.
    ─ Może powinieneś sprawić sobie psa? ─ wydusiła z siebie, podobnie jak on zatrzymując wzrok na niedokończonym śniadaniu.
    Wiedziała, że znowu jest źle. Że znowu wszystko psuje. Chciała uciec. Nawet zsunęła się nieco z taboretu, ale nic poza tym. Siedziała dalej. Bonnie czuła się jak tchórz. Najwyraźniej miała to we krwi, bo urodziła się w rodzinie tchórzy. Wszyscy zawsze uciekali. To smutne, że nie miała w sobie nawet tyle odwagi, żeby stchórzyć do końca i znowu uciec.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  74. Bonnie ani nie narzucała tempa, ani nie goniła. Najczęściej po prostu czekała, aż druga strona straci cierpliwość lub się zwyczajnie znudzi staraniem. Nie lubiła ranić ludzi, nie lubiła rozczarowywać i czuć rozczarowania, dlatego zwykle trzymała się z daleka od jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego. Miała w swoim życiu momenty, gdy wyłamywała się z tej zasady i zwyczajnie wszystko kończyła, gdy wiedziała, że czuje więcej, niż chciałaby czuć. Pamiętała wszystkich, ale nie ulegała sentymentom. Przynajmniej tak jej się wydawało. Nie lubiła rozpamiętywać, wspominać i wesoło przywoływać sytuacji z przeszłości w niezobowiązujących rozmowach. Miała wrażenie, że im dłużej myśli o tym, co było, tym mniej pamięta, dlatego nie myślała i nie mówiła.
    Gdy powiedział, że nie będzie krzyczeć, uwierzyła mu. Miała świadomość tego, jak łatwo wyprowadzić go z równowagi, ale w tamtej chwili po prostu mu uwierzyła. Jego optymizm był dla niej trochę zaskakujący, ale nie próbowała tego zrozumieć. Im dłużej przebywała w towarzystwie Farrella, tym mniej wiedziała i rozumiała. Pomimo wielu znaczących różnic, byli do siebie w pewnym stopniu podobni, ale Bonnie zamiast widzieć u dyrygenta swoje cechy, potrafiła się jedynie dziwić jego zachowaniu, mimo że sama działała podobnie.
    Ból głowy przeszedł jej dzięki zjedzeniu tabletki i porządnego śniadania. W tamtym momencie zwracała uwagę tylko na swoje poczucie winy, nie czuła nawet lekkiego zmęczenia, które zostawiła po sobie zabawa z alkoholem. Gdy usłyszała, że ma robić za psa, uśmiechnęła się tylko pod nosem. Zastanawiała się, dlaczego Nicholas skraca między nimi dystans, dając jej takie propozycje i czy w ogóle jest jeszcze jakiś dystans do skrócenia, skoro już spała w jego łóżku i zjadła z nim śniadanie. Ulżyło jej trochę, gdy przerwał jej rozmyślania i zapytał o ból głowy. To było jasne – chciał, żeby sobie poszła. Nawet trochę się ucieszyła.
    - Nie. Już jest wszystko w porządku – odpowiedziała od razu, nieco zbyt energicznie potrząsając głową.
    Czuła, że jej bluzka już w dużym stopniu przeschła, dlatego po prostu rozpięła bluzę i zaczęła ją zdejmować, chcąc oddać ją właścicielowi. Chciała mu podziękować. Wiedziała, że ma mu za co dziękować, ale nie potrafiła wydusić z siebie nawet prostego dziękuję, dlatego nie powiedziała nic.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  75. Bonnie nie była dobra w podejmowaniu decyzji, które miały znaczący wpływ na jej życie. Żadne stanowcze kroki, w wyniku których coś mogłoby się na stałe zmienić, nie były w jej stylu. Miała przecież zawsze uciekać. Tak jak kilka dni wcześniej, gdy znowu bez słowa pożegnania zostawiła Farrella. Gdyby nie wierzyła w to, ze do trzech razy sztuka i że zostało mu jeszcze trochę cierpliwości, teraz nie pukałaby nieśmiało do jego drzwi.
    Była trzeźwa, ale zdecydowanie nie do końca świadoma tego, co robi. Mogła wybrać jakikolwiek inny adres, a wybrała miejsce, w którym była raz i w którym spędziła najbardziej żenującą noc swojego życia. Właściwie nie wiedziała, czego oczekuje. Całą poprzednią noc przesiedziała w kuchni na podłodze i próbowała się rozpłakać. Nie mogła. Nie potrafiła też nic upiec, przez co gubiła się jeszcze bardziej. Najgorsze było to, że nie było jej nawet przykro. Po prostu nie czuła nic, poza niesamowitym oszołomieniem. Wszystko robiła mechanicznie, nawet dłonie jej nie drżały, gdy tego dnia obsługiwała klientów kawiarni z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do ust. A gdy wróciła tego popołudnia do pustego domu, w którym czekało na nią tylko pudło z resztą rzeczy Lindy, po prostu odwróciła się na pięcie i zamknęła za sobą drzwi, wychodząc.
    Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie wytrzymała zbyt długo, błąkając się bez celu. Miała dokąd pójść, wiedziała doskonale, gdzie znajdzie wsparcie, gdzie ją pocieszą i gdzie nie będzie czuła się tak zagubiona. Ale przyjechała do niego. Niewyspana, roztrzepana i przestraszona tym, co zrobiła. Mogło go nie być, mógł zatrzasnąć jej drzwi przed nosem lub w ogóle nie otworzyć, mógł być na nią zły lub ją całkowicie zlekceważyć. Równocześnie nie spodziewała się niczego i miała nadzieję na zbyt wiele.
    Gdy otworzył drzwi, podniosła na niego wzrok do tej pory utkwiony w czubkach tenisówek.
    Zabrali ją. Pozwoliłam im ją zabrać...
    ─ Dlaczego nie przychodzisz już do kawiarni? ─ To nie miało brzmieć jak atak, ale nie potrafiła zapytać inaczej. Nawet nie wiedziała, dlaczego w ogóle o to pyta.
    Czuła, że już na wejściu do końca wszystko zepsuła, ale nawet nie miała ochoty uciekać. Nie miała powodu, żeby uciekać i czuła, że nie ma już gdzie uciec. Zacisnęła piąstki i dopiero po chwili spuściła wzrok, czując, że z każdą chwilą ramiona opadają jej coraz bardziej.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  76. Nie chciała mu przeszkadzać, ale nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Nawet widząc jego nieco nastroszone włosy i zaspane oczy, nie czuła wyrzutów sumienia. Nie żałowała, że zapukała do jego drzwi i że postawiła go w tak niekomfortowej sytuacji. Fakt, że nie czuła na siebie złości, sprawiał, że gubiła się jeszcze bardziej. Podświadomie wiedziała, po co atakowała go w tak głupi sposób, zarzucając mu coś, co nawet jej nie interesowało. Chyba po prostu miała nadzieję, że Farrell zatrzaśnie jej drzwi przed nosem lub na nią nakrzyczy, żeby chociaż na niego mogła się zezłościć, ale on tylko przesunął się, zapraszając ją do siebie.
    Była na koncercie. Obiecała koleżance, że przyjdzie i przyszła. Siedziała z tyłu i niemal cały koncert przesiedziała z zamkniętymi oczami, raz nawet kolega, z którym poszła, trącił ją w ramię, myśląc, że śpi. Zaraz po zakończeniu złapała Ellie i pogratulowała jej świetnego występu, po czym dała się odprowadzić do domu, gdzie przez resztę wieczora pakowała rzeczy niczego nieświadomej Lindy.
    Wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i nie podnosząc głowy, po prostu przeszła obok niego, wchodząc do środka. Nie zdjęła butów, nie zdjęła kurtki. Wpatrywała się w czubki swoich trampek i oddychając spokojnie, próbowała się zebrać w sobie. Miała skulone ramiona, dłonie schowane i trochę mąki na włosach ─ pozostałości po nieudanej próbie pieczenia ciasteczek u Joego. Czuła, że powinna go przeprosić za to, że prawie na niego nakrzyczała, ale zamiast to zrobić, po prostu rozejrzała się po jego przedpokoju i zatrzymała wzrok na jego szyi.
    ─ Mogę zostać u Ciebie na chwilę? ─ zapytała w końcu, podnosząc nieobecny wzrok na jego twarz. Zmarszczyła lekko brwi i spojrzała gdzieś w bok, pocierając oko dłonią. ─ Nie będę przeszkadzać.
    Już mu przeszkodziła, ale przecież w każdej chwili mógł wrócić do tego, co robił. Ona po prostu potrzebowała świadomości, że koło niej ktoś jest. Nie potrafiła być teraz sama. Nie miała nawet siły na zastanawianie się, czy powinna w tamtej chwili być u niego w mieszkaniu. Było w końcu już późne popołudnie, a ona najwyraźniej go obudziła.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  77. Gdy milczał przez tak długą chwilę, próbowała skupić się na jego twarzy, ale nie potrafiła. Nie dziwiło jej, że chłopak się waha. W końcu jej pojawienie się było dość niespodziewane i pewnie nie to planował sobie na wieczór. Dość obojętnie sunęła wzrokiem po ścianach, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, ale nic nie przyciągało jej uwagi. Dopiero gdy się odezwał, zatrzymała spojrzenie na drzwiach i powoli pokiwała głową. Chciała kucnąć i zdjąć buty. Chciała usiąść gdzieś z boku, posiedzieć, poobserwować go i wyjść z poczuciem, że wszystko trwa dalej, a jej decyzja nie miała żadnego wpływu na resztę świata. Ale nie zdążyła się nawet pochylić, żeby rozwiązać sznurówki.
    Że też musiał zadać to pytanie. I to jeszcze na przedpokoju, gdy stała wciąż ubrana i gotowa do wyjścia. Ale nie chciała wychodzić, bo nie wiedziała nawet, dokąd mogłaby iść. Gdyby wyszła, błąkałaby się bez celu i jak najdłużej odwlekała chwilę powrotu do domu. Konfrontacji z pustymi pokojami, idealnie wysprzątaną kuchnią i pełnym pudłem przy drzwiach. To dziwne, że podejmując decyzję o oddaniu Lindy do domu opieki, nie wahała się ani przez chwilę. Nie wahała się przy rozmowach z dyrektorem ośrodka i nową opiekunką matki. Nie wahała się przy wypełnianiu dokumentów i pakowaniu rzeczy. Teraz też się nie wahała, nie czuła zupełnie nic.
    Czuła, że zaczynają drżeć jej ramiona. Stała, patrząc się ciągle w ten sam punkt i przez chwilę myślała, że się rozpłacze. Chciała się rozpłakać. Nawet nie martwiło jej to, że Farrell mógłby to zobaczyć. Ale nie rozpłakała się. Nawet oczy jej się nie zaszkliły. Wyciągnęła dłonie z kieszeni, i złapała od wewnątrz rękawy. Odetchnęła głębiej i z lekkim trudem spojrzała na chłopaka zagubionym wzrokiem.
    Chciała powiedzieć, że wszystko w porządku, że nic się nie dzieje. Bo przecież nic się nie działo i wszystko było w porządku. Ludzie dalej spali, jedli i rozmawiali. Nic się nie zmieniło, nic.
    ─ Będę musiała sprzedać dom, jest dla mnie zbyt duży ─ odpowiedziała spokojnie i zmarszczyła lekko brwi, jakby sama była zdziwiona swoimi słowami. Faktycznie, będzie musiała sprzedać dom. Brakowało jej pieniędzy, dom był zdecydowanie za duży dla jednej osoby, a ośrodek kosztował zdecydowanie więcej niż opiekunka. Tylko że… będzie musiała sprzedać dom.
    Uśmiechnęła się do niego smutno, po czym cofnęła się o krok, opierając się plecami o ścianę. Wzruszyła ramionami, chcąc powiedzieć, że to nic takiego i wciąż uśmiechnięta, po prostu zaczęła płakać. Zawsze płakała cicho. Po prostu łzy płynęły jej po policzkach. Wpatrywała się w niego mokrymi oczami i mimo że nie czuła wstydu, to wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie, chcąc go powstrzymać przed zbliżeniem się.
    Nie przyszła płakać, nie przyszła szukać pocieszenia, nie przyszła się zwierzać. Chciała tylko nie być sama.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  78. W momencie, w którym widziała, że się zbliża i że wyciąga w jej stronę ramiona, przestraszyła się. Spłoszona skuliła się jeszcze bardziej i uciekła wzrokiem, szukając drogi ucieczki. Gdyby nad sobą panowała, gdyby tam w ogóle nie przychodziła, gdyby chociaż przez chwilę pomyślała o tym, jak łatwo przychodzi jej psucie wszystkiego, to nie miałaby teraz problemów ze złapaniem oddechu i nie czułaby się jak zwierzę w pułapce, które widzi zbliżającego się myśliwego. Chciała zniknąć, chciała uciec. Gdziekolwiek, byleby jej nie dotykał. A później poczuła, jak obejmują go jego ramiona i czuła się jak sparaliżowana. Łzy przestały płynąć jej po policzkach, stała sztywno i nie wiedziała, co robić. A później coś w niej pękło i uniosła powoli dłoń, chcąc odpowiedzieć na uścisk, ale nie zdążyła. Jej ręka zawisła w powietrzu i Bonnie zaczerwieniła się delikatnie.
    Nie tego się po nim spodziewała. Nie potrafiła sprecyzować, jakiej reakcji oczekiwała, ale to na pewno nie było to. Powoli zaczynała czuć, że źle zrobiła, pukając do jego drzwi. Chciała po prostu posiedzieć z boku i dać mu robić swoje, a zmuszała go do niezręcznego pocieszania. Była beznadziejna. W dodatku czując jego dłonie na swoich ramionach, miała ochotę się po prostu do niego przytulić i to na nawet nie dlatego, że chciała pocieszenia. Tak, Bonnie zdecydowanie była beznadziejna.
    Ale najwyraźniej Farrellowi się udało, bo teraz zamiast martwić się swoim brakiem wyrzutów sumienia, martwiła się o niego i o to, w jak strasznej sytuacji go postawiła. Im dłużej stał tak pochylony nad nią, tym bardziej się czerwieniła i tym częściej spuszczała wzrok na krótkie chwile. Stał tak blisko, że nie miała nawet gdzie uciec spojrzeniem.
    ─ Będziesz teraz tak stał i studiował moją twarz, żebym naprawdę zaczęła się o Ciebie martwić? ─ zerknęła na niego, uśmiechając się mimowolnie.
    Od samego początku nie chciała, żeby zajmował się jej problemami, nie chciała też, żeby musiał ją przytulać. Wychodziła z założenia, że wszyscy mają wystarczająco dużo własnych zmartwień, żeby musiała im dokładać swoich, dlatego unikała zarzucania ludzi faktami ze swojego mało interesującego życia. Było jej źle z tym, że się rozpłakała i że mógł się przez to poczuć niekomfortowo. Zdecydowanie nie tego chciała.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  79. To było zabawne. Cała ta sytuacja była zabawna. Nie tylko fakt, że zamiast jak normalny człowiek, który już wzbudził w kimś nieco współczucia, dać się pocieszyć, ona obróciła jego próby w żart. I też nie wyłącznie przez to, że w odpowiedzi na jej słowa, Farrell się speszył i tak nagle zabrał dłonie z jej ramion. Chyba najbardziej w tym wszystkim bawiło ją to, że w jakiś pokręcony sposób pomógł jej, mimo wszystko.
    Gdy cofnął ręce, przerywając kontakt fizyczny, to ona zaczęła go obserwować. Otarła mokre policzki wierzchem dłoni i przyglądała mu się z lekkim rozbawieniem, którego nawet nie próbowała ukrywać. Brakowało jeszcze tylko, żeby się zaczerwienił, mimo że przecież nie powiedziała nic takiego, co mogłoby go aż tak speszyć. Miała ochotę mrugnąć do niego i pozbawić go jakoś tego uczucia skrępowania, które przecież tak dobrze znała, ale sam sobie z tym świetnie poradził i jej interwencja nie była potrzebna.
    ─ Nie jestem głodna, ale chętnie napiłabym się wody ─ odpowiedziała, odwracając się do niego bokiem. Po części dlatego, że znowu zaczął się jej przyglądać, a po części dlatego, że chciała zdjąć kurtkę i od razu ją odwiesić.
    Przez prawie cały dzień nie miała nic w ustach, ale nie była w stanie nic przełknąć. Chciało jej się jedynie pić. Cieszyła się, że pomimo tego chwilowego kryzysu, wieczór rozwijał się w tę stronę. To jej odpowiadało, chyba właśnie po to do niego przyszła. Chciała braku pytań i niezobowiązującego towarzystwa, nie skrępowanego Farrella, który musiał zmuszać i siebie, i ją do niezręcznych uścisków. Gdy zdjęła kurtkę, rozwiązała sznurówki i odłożyła tenisówki na bok, po czym poszła za nim do kuchni.
    Bonnie utrzymywała się sama, odkąd skończyła siedemnaście lat. Wcześniej z Lindą nie było jeszcze aż tak źle ─ chodziła do pracy i zarabiała, ale czasem zapominała się i zostawiała gdzieś wypłacone z banku pieniądze. Jednak te stosunkowo niewielkie dziury w budżecie Bonnie mogła łatać sama, dając korepetycje z matematyki lub angielskiego. Dopiero później, kiedy matka straciła pracę, wszystko się pogorszyło. Bonnie nie miała kontaktu z braćmi, którzy uciekli, gdy tylko nadarzyła się okazja, przez co musiała radzić sobie sama. I gdyby nie fakt, że znalazła pracę u Joego i że miała trochę oszczędności, nie dałaby rady. Ale w tym wszystkim nie widziała swojej samodzielności ani żadnego sukcesu. Była po prostu pewna, że to normalne, że tak działa świat. Każdy radzi sobie sam.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  80. Zapewne gdyby powiedział jej w tamtej chwili coś przykrego, w ogóle by się tym nie przejęła. Czuła taką ulgę, że jego uniesione brwi i zaciśnięte szczęki nie robiły na niej takiego wrażenia, jakie powinny. W tamtej chwili wszystko było w porządku i skoro proponował jej żeby została, to chciała, żeby tak zostało. Mógł się złościć i irytować jej zachowaniem, przyzwyczaiła się do tego, ale miała nadzieję, że gdy jej towarzystwo zacznie mu przeszkadzać, to Farrell po prostu jej to powie.
    Usiadła na tym samym miejscu, na którym siedziała przy poprzedniej wizycie i położyła otwarte dłonie na blacie. Gdy postawił przed nią szklankę wody, ujęła ją palcami i dopiero po chwili wzięła łyk. Zastanawiała się, dlaczego Nicholas nie usiadł, ale nie odwracała się, żeby spojrzeć, co robi. Gdy nagle pojawił się tuż obok, spojrzała na niego zaskoczona. Jeszcze bardziej zaskoczyło ją jego dość nietypowe wyznanie. Wygięła usta w zakłopotanym uśmiechu i podrapała się po policzku, przypominając sobie bezowocną noc spędzoną przy piekarniku i późniejsze nieudane próby tworzenia w kawiarni.
    ─ Jeśli masz cukier, mąkę i czekoladę, to mogę je upiec ─ wymruczała w końcu z wahaniem. Nie wiedziała, czy da radę, skoro tego dnia nic jej się udawało. Była trochę zmęczona po nieprzespanej nocy, ale nigdy nie była aż tak zmęczona, żeby zrezygnować z możliwości pieczenia.
    Gdy powiedział o uatrakcyjnianiu czasu w pracy, niemal od razu spojrzała na jego dłonie. Nie tylko on uatrakcyjniał jej te dziesięć minut, sama też potrafiła sobie zapewnić niesamowitą dawkę emocji. Ostatnie dni, przez które miała niewiele okazji, żeby się zezłościć lub zirytować w kawiarni, minęły jej bardzo szybko. Trochę bała się, że z jej powodu Farrell całkowicie zrezygnował z odwiedzania Joego i nawet jeśli przez moment zrobiło jej się przykro z powodu jego nieobecności, to bardziej przez wzgląd na kawiarnię i utratę klienta, niż z powodów osobistych. Czuła się związana z tym miejscem i jakiekolwiek działanie na jego szkodę, sprawiało jej przykrość.
    ─ Prawie przywykłam do spokojnego dnia w pracy ─ zaczęła, odpowiadając na jego uśmiech. ─ Ale ostatnio zdobyłam nowego stałego klienta, który nie pozwala mi się nudzić. Ma osiemdziesiąt lat i niesamowitą radość sprawia mu narzekanie na wszystko. Kawa za gorąca, ciastko za słodkie, cena za wysoka.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  81. Gdy potwierdził posiadanie wszystkich potrzebnych produktów, dopiła wodę i zeskoczyła z taboretu, podchodząc do blatu. Tylko raz zerknęła na niego zmartwiona, gdy nieco zbyt długo stał przy otwartej lodówce. Niemal od razu jednak wzięła się za umycie szklanki i odstawiła ją do wysuszenia. Gdy spojrzała na przygotowane produkty, pomyślała jeszcze o maśle, ale skoro Farrell planował jajecznicę na boczku, to brak masła był mało prawdopodobny.
    Nieco nieśmiało zajrzała do jednej z szafek, szukając jakiejś miski i małego garnka. Trafiła za drugim razem. Już chciała się brać za pokruszenie czekolady do miski, gdy usłyszała jego chłodny ton. Sądziła, że to dla niego bez znaczenia, ale najwyraźniej nie tylko jej zależało na jego uznaniu. Nie spodziewała się tego, ale zamiast poczuć wyrzuty sumienia, poczuła ucisk w żołądku i miała ochotę się uśmiechnąć. Powstrzymała się jednak i przesunęła na bok miskę i czekoladę.
    ─ Pomożesz mi? ─ zapytała, nalewając wody do rondelka i wstawiając ją do zagotowania. ─ Połamiesz czekoladę?
    Bonnie lubiła Farrella. Im więcej spędzała z nim czasu, tym mocniej była o tym przekonana. Nie chciała się do niego w żaden sposób przywiązywać, ponieważ była pewna, że później będzie tego żałować. Nie była dobrą przyjaciółką, nie potrafiła pocieszać, trudno było jej się otworzyć przed innymi, miała ataki paniki ─ nie mogła zaoferować nic, oprócz głupiego ciasta. To nie tak, że Bonnie miała sentyment do miejsca, chodziło raczej o ludzi, z którymi pracowała od tak długiego czasu. Nicholasa starała się traktować neutralnie, ale najwyraźniej w ogóle jej to nie wychodziło.
    ─ Wiesz, bywają ludzie niezastąpieni… ─ zaczęła, gdy tym razem to ona stanęła przy lodówce, chcąc wyjąć z niej masło. Przez chwilę nie kontynuowała myśli i dopiero kiedy znalazła to, czego szukała, zakończyła: ─ Twoje miejsce przy ladzie jest ciągle wolne.
    Chciała to powiedzieć lekko, niezobowiązująco, żeby naprawić to, co zepsuła, ale zabrzmiało to tak poważnie, że sama się przestraszyła. Jak nie przeginała w jedną stronę, to przeginała w drugą. A chciała po prostu i sobie, i jemu wynagrodzić poprzednie zepsute spotkania i miło spędzić czas. Mogła w ogóle nie ciągnąć tego tematu i sobie odpuścić, a zamiast tego zawstydzała samą siebie, mimo że przecież nie powiedziała nic takiego.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  82. Podziękował, a ona uświadomiła sobie, że faktycznie piecze. Zamarła na chwilę, na krótki moment, podczas którego po prostu uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Pokroiła masło na mniejsze kawałki i dorzuciła je do czekolady. Rzadko kiedy gotowała lub piekła przy kimś, nawet jeśli, to były to dzieciaki sąsiadów, które bardziej zajęte były wyjadaniem niż obserwowaniem i pytaniem, dlatego jego pytanie ją równie mocno zaskoczyło, co ucieszyło.
    ─ To kąpiel wodna. Gdy woda się zagotuje, wstawiasz do garnka miskę i czekolada powoli się roztapia, dzięki parze wodnej ─ tłumaczyła mu trochę jak dziecku, ale jego zaciekawienie sprawiało, że naprawdę zaczynała myśleć, że wszystko zaczyna się naprawiać. Wzięła od niego miskę z czekoladą i włożyła ją do garnka z bulgoczącą wodą. ─ Mieszaj, a kiedy się roztopi, odstaw ją na bok. Ja zrobię ciasto.
    Specjalnie angażowała go w przygotowania. Chciała, żeby to było jego ciasto. Po zawartości lodówki i fakcie, że drugi raz proponował jej ─ nawet jeśli pyszną ─ jajecznicę, mogła wywnioskować, że nieczęsto robił coś takiego, mimo że było to tylko niesamowicie proste ciasto. Zwykle wolała robić wszystko sama, wtedy miała pewność, że wszystko będzie zrobione dobrze, a nawet jeśli popełni błąd, to sama za niego odpowie. Teraz jednak to nie wydawało się być ważne. Robienie coś wspólnie z Farrellem sprawiało jej radość. Nawet pomimo późnej pory, nie czuła zmęczenia.
    Dopiero po dłuższych poszukiwaniach znalazła mikser i wyjęła drugą miskę. Wbiła jajka i dodała cukier, po czym przez chwilę miksowała to razem. Gdy przesypywała mąkę do szklanki, pobrudziła sobie dłonie, a następnie odgarniając kosmyki z czoła, również włosy. Była przyzwyczajona, więc nawet nie zauważyła. Do ubitych jajek z cukrem dodała mąkę i kontynuowała miksowanie.
    ─ Dziękuję, ze mi pomagasz ─ powiedziała w końcu, gdy przestała mieszać składniki, podniosła przy tym wzrok i spojrzała mu poważnie w oczy, po czym po prostu wskazała na miskę. ─ Dodasz czekoladę do masy?
    Nie dziękowała mu za pomoc przy pieczeniu ciasta, do tego go niejako sama zmuszała. Dziękowała mu za próbę złapania złodzieja, za kokardkę na kolanie, za bliny z haszem, za podróż tramwajem, nocleg, bluzę i jajecznicę. Bonnie miała mu za co dziękować i chyba dopiero teraz była naprawdę gotowa to zrobić.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  83. Jedyne, co ją martwiło w późnej porze, to fakt, że niedługo będzie musiała zacząć zbierać się do domu. Miała posiedzieć u niego tylko chwilę i jeśli chciała wrócić do domu bez oglądania się za siebie co sto metrów, czy nikt za nią nie idzie, to zdecydowanie nie mogła zostać zbyt długo. Bonnie miała to do siebie, że dopóki nie znajdowała się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, to była skłonna do paranoi. Dopiero kiedy naprawdę czuła, że jest w niebezpieczeństwie, potrafiła myśleć jasno.
    Widziała, że sprzęt był raczej rzadko używany, ale nie zdziwiło jej to jakoś szczególnie. Gdyby Farrell bawił się mikserem, to nie przychodziłby do w kawiarni na ciasto. Nie spodziewała się, akurat odwróciła wzrok, gdy wyciągnął rękę, żeby strzepnąć jej mąkę z włosów. Gdyby to widziała, najpewniej miałaby ochotę zrobić unik, jak zwierzę przyzwyczajone do tego, że z podniesioną ręką wiążą się niemiłe wspomnienia. Ale myślała, że każąc jej czekać, zwraca uwagę na to, że coś nie tak jest z czekoladą, dlatego właśnie tam spojrzała. Gdy już dotknął jej włosów, mogła jedynie na niego spojrzeć z zaskoczeniem, które dość szybko zamieniło się w zażenowanie. Zaczerwieniła się lekko, mimo że przecież miała świadomość, że już dała Nicholasowi zdecydowanie zbyt wiele okazji do przyzwyczajenia się do widoku tej nie do końca pięknej Bonnie.
    Gdy on bawił się z brązową mazią, ona włączyła piekarnik, nastawiając go na odpowiednią temperaturę. Gdy czekolada znalazła się w jej misce, zmiksowała wszystko dokładnie i wyłączyła mikser. Nie mogła znaleźć niczego, co nadawałoby się do pieczenia, aż wreszcie trafiła na dość płytkie naczynie żaroodporne, które ─ z braku papieru do pieczenia ─ posmarowała resztką masła. Przelała masę z miski do naczynia i od razu wzięła się za zmywanie, szczególnie, że nie było tego zbyt wiele. Schowała mikser na miejsce i widząc, że piekarnik się nagrzał, włożyła ciasto do środka.
    ─ Za dwadzieścia minut najprzyjemniejsza część ─ wymruczała, wycierając dłonie w spodnie. Gdy podniosła na niego wzrok, uniosła kącik ust w lekkim uśmiechu. To było chyba jedno z najprostszych ciast, ale dla niej w tamtym momencie każde ciasto byłoby takim samym osiągnięciem. Po zarwanej nocy pełnej frustracji to było naprawdę coś dużego. ─ Pomyśl nad karierą cukiernika. Czekolada była roztopiona zawodowo.
    Bonnie bardzo rzadko komplementowała ludzi. Nie uważała tego za potrzebne, w dodatku sama też zwykle kiepsko reagowała na komplementy. Teraz jednak czuła się naprawdę dobrze i wiedziała, że to jego zasługa. A później jej wzrok powędrował na zegar wiszący na ścianie i zmarszczyła brwi. Każda pora na ciasto była dobra, Brown często piekła w nocy, ale robiła to u siebie, mając świadomość, że jedynie metry dzielą ją od łóżka. Nie kilometry.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  84. Bonnie zawsze po wykonanej pracy automatycznie brała się za sprzątanie. Wypracowała w sobie ten nawyk i zupełnie nie zwracała na to uwagi. To było dla niej coś naturalnego, bo zawsze starała się wszystko doprowadzić do końca. Gdyby coś powiedział, byłaby szczerze zdziwiona i zapewne nie zrozumiałaby o co chodzi. W dodatku, jako że w życiu miała bałagan, to dla równowagi lubiła mieć wokół siebie porządek.
    Gdy kucnął, uśmiechnęła się pod nosem, bo miała ochotę zrobić dokładnie to samo. Zawsze gdy piekła w domu, czas oczekiwania spędzała, siedząc przy piekarniku. Nawet jeśli nie obserwowała przy tym rosnących wypieków, to lubiła być po prostu blisko i choć była pewna swoich umiejętności w tym zakresie, to wolała mieć pod kontrolą całą sytuację. To był zwykle jedyny czas, kiedy czuła się na tyle pewnie, żeby nucić. Gdy wstał, odprowadziła go wzrokiem i jedynie ciasto w piekarniku powstrzymywało ją przed zajęciem miejsca obok chłopaka.
    Gdyby Nicholas znowu kazał jej spać w swoim łóżku, a sam miał zamiar spędzić kolejną noc w kuchni na fotelu, to na pewno po prostu ubrałaby buty i kurtkę, po czym wyszła, dziękując za miło spędzony czas. Jeśli już była do tego zmuszona, to potrafiła docenić czyjąś gościnność, ale to było dla niej zdecydowanie zbyt wiele. Sama na jego miejscu pewnie zrobiłaby to samo, ale w sytuacji, gdy to dla niej ktoś się poświęcał, nie czuła się komfortowo. W dodatku znów nie miała ze sobą nic, w czym mogłaby spać, dlatego nawet nie myślała o kolejnym noclegu u Farrella.
    ─ Makaroniki są moją zmorą ─ przyznała się, marszcząc lekko nos na wspomnienie nieudanych wypieków. Albo wychodziły zbyt płaskie, albo zbyt duże, albo niejadalne. ─ Wymyślimy coś, co je przebije. O ile nie zatrujemy się podczas prób tworzenia.
    On miał muzykę, a Bonnie zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić ze swoim życiem. Teraz, kiedy pozbawiła się tak naprawdę jedynego poważnego zmartwienia, nie miała pojęcia, dokąd zmierza i gdzie chce dojść. Nie miała marzeń, nie miała celów. Nie miała nic, czego mogłaby się chwycić i do czego dążyć. Wiedziała, że studia informatyczne doprowadzą ją do nudnej pracy w korporacji lub czegoś równie monotonnego. Jedynym jej wyjściem było albo naprawdę otwarcie własnej kawiarni, albo związanie swojego życia z pracą biurową. Druga opcja przynajmniej nie niosła za sobą groźby wielkiej porażki. Myśląc o sprzedaży domu, jedyne, co przychodziło jej do głowy, to ucieczka. Podróż gdziekolwiek indziej, poza Nowy Orlean, może nawet poza granice stanu lub jeszcze dalej ─ do Europy. Chciała drugich szans, czystych kart, nowych początków. Okazji, żeby w końcu uwolnić się od pecha i zacząć żyć bez ciągłej obawy przed innymi ludźmi i bliższymi relacjami. Ale to były myśli, które znikały równie szybko i niespodziewanie jak się pojawiały.
    Powoli zaczynała odczuwać zmęczenie, uśmiechała się już leniwie i coraz częściej pocierała nieco zaczerwienione oczy. Oderwała się od blatu szafki i ruszyła w jego stronę. Chciała usiąść obok, poczekać na ciasto, sprawdzić, co udało im się stworzyć i wrócić do pustego domu, który wkrótce miał opustoszeć całkowicie. To był plan, w którym wszystko nic nie mogło się nie udać. Chyba, że było się Bonnie Brown. Nawet drogi od szafki do prowizorycznego stołu nie potrafiła pokonać bez problemów. Nie byłaby sobą, gdyby się nie potknęła i nie poleciała do przodu. Gdyby chociaż wylądowała tam, gdzie chciała, ale nie, to najwyraźniej byłoby za mało żenujące. Musiała wpaść na Farrella.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  85. Problem Brown polegał na tym, że ona nie była skłonna do zmian. Powinna być przyzwyczajona do ciągłych porażek, ale dalej szalenie obawiała się kolejnych, dlatego lubiła trwać nawet w najmniej wygodnych, ale pewnych sytuacjach. Gdy już decydowała się na jakikolwiek poważny krok, wahanie siedziało w niej, dopóki wszystko nie ulegało ponownej stabilizacji. Nie lubiła niepewności. W relacjach międzyludzkich, w codziennych sytuacjach, w życiowych wyborach, własnej. Lubiła mieć jasną sytuację, bała się eksperymentów i prób z dużą szansą na niepowodzenie.
    Nie lubiła się potykać i upadać.
    Gdyby powiedział cokolwiek innego. Cokolwiek. Wtedy jakoś by przeżyła tę upokarzającą chwilę, a tak w pierwszej chwili potrafiła jedynie spojrzeć na niego z lękiem w oczach, żeby zaraz zmarszczyć lekko brwi i odwrócić wzrok. Widziała po jego minie, że próbuje zażartować z całej tej sytuacji, ale to wcale jej nie pomagało. Gdy zapewnił ją o tym, jakby bał się, że Bonnie się obrazi, uśmiechnęła się, chcąc bezskutecznie ukryć swoje zażenowanie wciąż widoczne w zaczerwienionych policzkach.
    ─ Bo wiem, że mnie złapiesz ─ odpowiedziała w końcu, gdy stanęła pewnie na nogach. Gdy zapytał o ciasto, cofnęła się o krok i najpierw spojrzała na piekarnik, później na zegar. ─ Kilka minut.
    Fakt, że po takim tekście nie zamknęła się w sobie, jak przy ich ostatnim spotkaniu, upewnił ją w tym, że zaczynała czuć się przy nim bezpiecznie. Wiedziała, że pozwala sobie na zdecydowanie więcej niż zazwyczaj, ale wciąż miała w sobie przekonanie, że to nieodpowiedzialne z jej strony. Bała się, że chcąc zapełnić sobie tę pustkę, którą zostawiło przeniesienie Lindy, będzie próbowała mocniej zbliżyć się do Farrella i koniec końców poniesie kolejną porażkę. Najłatwiej byłoby jej po prostu po raz kolejny uciec, ale siedziała w miejscu. Chyba mimo wszystko nie chciała, żeby zapamiętał ją jako tchórza.
    ─ To nie bliny z Jamajki, co? ─ upewniła się, siadając bokiem do chłopaka i zerkając na niego kątem oka.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  86. Bonnie bardzo szybko przyzwyczaiła się do tego, że jej życia wymaga od niej szybszego dorastania i całkowitego przewartościowania. To ona musiała się zajmować wszystkim, równocześnie nie mając nikogo, kto mógłby zająć się nią. Trudno było jej pozbyć się teraz przeświadczenia, że w pierwszej kolejności musi być odpowiedzialna i rozsądna. Zawsze zaspokajała najpierw cudze potrzeby, o swoich często po prostu zapominając. Nie przeszkadzało jej to, nie czuła się pokrzywdzona i nie widziała w tym niczego niewłaściwego. Jedynie upośledzało ją to nieco w kontaktach międzyludzkich. Była sztywna, powściągliwa i ze wszystkiego się wycofywała. Była kiepskim kompanem do zabawy, do rozmów o osobistych tematach i do czegokolwiek innego, co wiązało się z bezpośrednim kontaktem z innymi. A każda próba zmienienia tego kończyła się tragicznie.
    Tak jak jej ostatnie przygody z alkoholem. Teraz patrzyła niepewnie na butelkę wina, którą wyjmował. Nie była pewna, czy to na pewno dobry pomysł.
    ─ Jesteś pewien? Ostatnim razem to skończyło się dla Ciebie nocą na fotelu ─ przypomniała z lekkim zażenowaniem, ale nie powiedziała nie, choć czuła, że powinna. Zresztą, połączenie nocy i alkoholu wcale nie wróżyły jej spokojnego powrotu do domu.
    Nie powstrzymywała go, przez chwilę przyglądała się butelce i jego dłoniom, ale później wstała i podeszła do piekarnika. Nie mogła znaleźć niczego, co pomogłoby jej uniknąć kontaktu z rozgrzanym szkłem, oprócz ściereczki, której wcześniej używał Farrell. Uchyliła lekko piekarnik, żeby upewnić się, że ciasto jest na pewno dobre. Powinna wbić w to drewniany patyczek i upewnić się, że nie jest w środku surowe, ale jeśli sprzęt działał tak jak u niej w domu, to powinno być idealne. Poza tym, wyglądało i pachniało dobrze. Wyłączyła piekarnik i powoli otworzyła go do końcu. Złapała gorące naczynie i choć parzyło ją przez cienki materiał, odstawiła je na deskę do krojenia. Odłożyła ścierkę i zahaczyła kciukiem o szkło. Wciągnęła powietrze przez zęby i po chwili podmuchała na lekko oparzoną skórę. Jeśli nie on, to ona. Idealnie.
    Przez chwilę tylko wpatrywała się w brązowe ciasto, jakby nie wiedziała, co zrobić. Zwykle trochę czekała, aż ostygnie. Zawsze powtarzała wszystkim, żeby nie jedli gorącego ciasta, tym razem jednak sięgnęła po nóż i zaczęła je ostrożnie kroić.
    Po krótkich poszukiwaniach znalazła dwa talerzyki i z pomocą widelca, wyłożyła kawałek brownie na każdy z nich, po czym już z ciastem wróciła do prowizorycznego stolika. Rzadko jadła to, co upiekła. Zwykle rozdawała swoje twory. Ich brownie wyglądało tak dobrze, że miała ochotę po prostu upiec więcej. Nie jeść, tylko piec.
    ─ Świetnie nam poszło ─ uznała z lekkim zdziwieniem, stawiając przed talerzyk przed Farrellem.
    Była zadowolona.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  87. Współpraca to było dla niej coś nowego. Zwykle robiła wszystko sama, często wyręczała innych lub stała z boku. Przy samym procesie tworzenia nie czuła tego tak intensywnie, ale gdy miała przed sobą efekt, było jej po prostu dziwnie ─ zupełnie jakby patrzyła na ciasto, którego smaku nie znała, a które aż wołało, żeby spróbować. Jasne, każdy może upiec brownie, ale kiedy Bonnie piekła, to było tylko jej. Nigdy nawet nie myślała o tym, żeby komuś proponować wspólną pracę. Za bardzo obawiała się swojego rozczarowania. Wolała rozczarowywać niż być rozczarowana drugą osobą.
    Bonnie była przyzwyczajona do dwóch nakryć na stole, do patrzenia na drugą osobę, do mówienia i niekoniecznie słuchania. Śmiała się do raz szczęśliwych, raz zagubionych oczu, cierpliwie patrzyła na bałagan, który tworzył się na blacie i pod stołem. Obserwowała czerwone wino spływające po materiale pstrokatej koszuli i zupę jedzoną widelcem. Potrafiła wtedy krzyczeć, połykać własne łzy lub śmiać się do bólu brzucha. A teraz jedząc obok Farrella, uświadomiła sobie, że będzie musiała przyzwyczaić się do myśli, że czekają ją samotne posiłki.
    Gdy zobaczyła, że wziął się za nalewanie wina, sama w tym czasie odgarnęła włosy z twarzy i związała je w luźną kitkę. W końcu nieco niepewnie ujęła szkło i delikatnie stuknęła kieliszkiem o kieliszek, po czym wzięła niewielki łyk, mimo że miała ochotę po prostu wypić wszystko naraz.
    ─ Na trzeźwo jestem aż tak bardzo nie do zniesienia? ─ zapytała, uśmiechając się do niego przekornie i przesuwając palcem po podstawce kieliszka.
    Niemal zawsze była przy Farrellu otumaniona. Albo po haszu, albo pijana, albo na kacu. Nawet jeśli nie było to coś niezwykłego, to czuła, że rozszerza swoje granice i nie była pewna, czy to dobrze. Pochylała głowę i patrzyła na niego, uśmiechając się leniwie, zaraz jednak powoli opuściła powieki i umknęła wzrokiem w bok. Ciasto było gorące, ale wzięła do ust kawałek i przez chwilę trzymała go na języku, upiła kolejny, tym razem jeszcze mniejszy łyk wina i dopiero wtedy połknęła ciasto, na moment przymykając oczy. Zdecydowanie częściej powinna jeść swoje wypieki. Fakt, że nieświadomie i trochę nieumiejętnie zaczynała go kokietować świadczył tylko o tym, że była tak zmęczona, że nawet nie potrzebowała już wina.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  88. Najwyraźniej Bonnie była idealną osobą do sprowadzania na złą drogę. Nie protestowała, a nawet jeśli, to i tak po chwili zgadzała się na wszystko. Chciała mieć silną wolę, a odkryła, że dla chwili uwagi potrafiła bardzo mocno rozciągnąć swoje granice. Nie podobało jej się to nowe odkrycie, bo czuła, że traci kontrolę nad samą sobą. Wiedziała, że teraz musi wziąć odpowiedzialność tylko za siebie, ale nie miała pojęcia, jak to zrobić. Najpierw haszysz, później impreza, teraz wino. Chyba nie szło jej najlepiej.
    ─ W takim razie od teraz chyba muszę nosić ze sobą piwo lub jointa ─ westchnęła i pokiwała powoli głową. ─ Na wypadek, gdybym przypadkiem cię gdzieś spotkała.
    Brown nie potrafiła udawać. Świadomie flirtowała tylko wtedy, gdy wiedziała, że ma dokąd uciec, gdyby zrobiło się niebezpiecznie. Nieświadomie prawie nigdy tego nie robiła. A teraz nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że robiła dokładnie to, co zawsze sprawiało, że czuła się niezręcznie. Zapewne gdyby Farrell powiedział lub zrobił coś, żeby sobie to uświadomiła, przestraszyłaby się i zaczęła szukać drogi powrotnej.
    Ukroiła następny kawałek brownie, słuchając go z lekkim uśmiechem. Już chciała mu przerwać i powiedzieć, że przecież zrobił właśnie ciasto, gdy usłyszała jego oskarżenie i odwracając głowę, spojrzała prostu na wycelowany w siebie widelec. Otworzyła dłonie w obronnym geście, po czym przełknęła kęs ciasta, który miała w ustach i odetchnęła głęboko, kładąc zwrócone wnętrzem do góry ręce na blacie.
    ─ Przyłapałeś mnie ─ zaczęła, patrząc na niego spode łba. ─ Mam magiczne dłonie, dlatego parzę najlepszą kawę w Nowym Orleanie. Niestety, jest jeden haczyk. Dostałam magiczne palce, ale w zamian trudno ze mną wytrzymać, kiedy jestem trzeźwa. Teraz już wiesz.
    Zakończyła poważnym tonem, ale z przygryzioną wargą i powstrzymywanym uśmiechem. Coraz bardziej cieszyła się, że zapukała właśnie do jego drzwi. Nie wiedziała, czy to zasługa tego, że przyjaźnili się jako dzieci i łatwiej było jej się do niego przekonać, tego, że szukała w tym wieczorze czegoś przyjemnego, żeby zająć tym myśli, czy po prostu jej rosnącej sympatii do Farrella. Wiedziała natomiast, że czuła się naprawdę dobrze.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  89. Alkohol uderzał jej do głowy bardzo szybko, nie potrzebowała wiele, ale teraz wypiła zaledwie kieliszek wina, a już wyciągała dłonie w jego stronę ─ tę część ciała, którą chowała najczęściej. Gdyby była całkowicie świadoma tego, co robi, obwiniłaby za to swoje zmęczenie, ale na szczęście nie zwracała teraz na to uwagi, zostawiając sobie wszystkie możliwe negatywne emocje na następny dzień. A wiedziała, że będzie sporo żałować, gdy rano przypomni sobie wszystko, co robiła.
    Zareagowała na jego dotyk głębokim wdechem, ale nie tak jak wcześniej, gdy złapał ją za nadgarstki, sprawiając, że poczuła się zagrożona. Obserwowała najpierw jego twarz, później skupiła się na dłoniach, jakby naprawdę spodziewała się ujrzeć tam coś magicznego. Gdy skończył mówić, podniosła wzrok, ale nie zabrała ręki. Przekręciła ją i palcami przesunęła po wnętrzu jego dłoni, po czym delikatnie zastukała koniuszkami w jego opuszki, zupełnie jakby naciskała klawisze fortepianu.
    ─ Ty też masz w dłoniach trochę magii ─ odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, spuszczając wzrok i zsuwając palce z jego dłoni. Nie zawstydziło jej to, że go dotykała, a fakt, że miała ochotę zrobić to ponownie. ─ Następnym razem sam poradzisz sobie z brownie.
    Wcześniej mówiła o muzyce, ale na myśl, że miałaby pojawiać się bez zapowiedzi przed jego drzwiami, zawstydzała ją nawet mimo wypitego wina. Nie robiła takich rzeczy, nie robiła nic bez wyraźnego zachęcenia, nie wychodziła z inicjatywą. Musiała widzieć, że jej obecność jest niezbędna. Lub potrzebowała ważnego powodu, jak tego dnia, gdy przyszła do niego przede wszystkim dla samej siebie. Pierwszy raz od dawna zrobiła coś świadomie tylko dla siebie. Chciała mieć udany wieczór i miała.
    Złapała za kieliszek i upiła łyk. Gdy go odstawiła, przesuwała opuszkami po blacie stołu.
    ─ Ale daj znać, jeśli będziesz brał się za coś bardziej skomplikowanego ─ wydusiła w końcu, dopiero teraz podnosząc na niego wzrok. Rumieniła się, ale nie była już zawstydzona, raczej lekko zaskoczona tym, że jednak wyszła z jakąś inicjatywą. Uśmiechała się. Lekko i trochę sennie, czasem umykając gdzieś wzrokiem.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  90. Chyba wiedziała, o co mu chodzi. Pracowała, piekąc, a i tak przychodząc do domu, dalej większość czasu spędzała w kuchni. Sama się w ten sposób ograniczała, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało. Linda nigdy nie gotowała, zostawiając to mężowi. Bonnie nie znała żadnej ze swoich babci, nie obserwowała ojca ─ nie miała nikogo, od kogo mogłaby przejąć nawyk rozładowywania wszystkich emocji przy gotowaniu lub pieczeniu. Męczyło ją to, wymagało cierpliwości i determinacji, żeby próbować od nowa po porażce. Ale równocześnie czuła wielką satysfakcję.
    Mimo wszystko, oczekiwała od siebie więcej, ale nie miała pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Dostała wolność, której pragnęła i nie wiedziała, co dalej. Nie miała nawet, co stracić i o co się martwić. Poza uciekającymi dłońmi Farrella.
    Zauważyła, jak próbował chwycić jej ręce i żałowała, że je cofnęła, ale teraz już nie wiedziała, jak to naprawić. Splotła palce i wyżej uniosła kąciki ust, widząc jego uśmiech. Wyglądał na zadowolonego i rozluźnionego, czyli zupełnie inaczej niż wtedy, gdy otworzył przed nią drzwi. Wydawało jej się, że wino prawie w ogóle na niego nie działa, w przeciwieństwie do Bonnie, która była słabym zawodnikiem, kiedy chodziło o alkohol. Przyłapywała samą siebie na tym, że coraz częściej i dłużej mu się przygląda ─ teraz zwracała uwagę przede wszystkim na jego dłonie, słuchając jak mówi o muzyce.
    Gdy skończył, spojrzała na swoje palce. Rozplotła je i przez chwilę przyglądała się wnętrzom swoich rąk, zastanawiając się, czy ma w nich magię do czegokolwiek poza pieczeniem. Niewiele wiedziała o muzyce od strony technicznej, miała w domu pianino, do którego nigdy nie siadała, miała znajomych muzyków, ale sama zawsze stała z boku.
    ─ Pokażesz mi? ─ zapytała w końcu, nagle przenosząc wzrok na jego twarz.
    Czuła się podekscytowana jak dziecko, które czeka na upragnioną zabawkę, ale uśmiechała się tylko lekko, wpatrując się w Farrella w napięciu. Miała na myśli teraz, tę chwilę, nawet nie zwracała uwagi na późną porę.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  91. Wiedziała, że pora jest nieodpowiednia i że zdecydowanie zbyt dużo czasu już mu zajęła, ale wstała i poszła za nim. Nie zjadała do końca swojego ciasta, ale dopiła wino. Była zmęczona i szumiało jej w głowie, ale wstała energicznie, gdy się zgodził. Nie chciała go długo męczyć. Nigdy nie miała okazji obserwować go przy grze. Patrzyła już na pianistów, miała zaprzyjaźnionego wiolonczelistę, który za ciastka jej grał, znajoma skrzypaczka często przy niej ćwiczyła. Ale nigdy nie widziała Farrella. Sama nie miała z muzyką nic wspólnego, ale lubiła towarzystwo ludzi z pasją. A w muzykach była pasja.
    Ruszyła za nim do pokoju. Zauważyła rozrzucone kartki z nutami i przez chwilę zastanawiała się, czy to właśnie w tym mu przeszkodziła. Gdy postawił dla niej krzesło, ona przestawiła je oparciem w stronę pianina i usiadła bokiem, opierając dłonie na oparciu, a brodę na dłoniach. Gdy zadał jej pytanie o utwór, zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Usłyszała, że jest do jej dyspozycji i przekrzywiła lekko głowę, żeby na niego spojrzeć.
    ─ Cały wieczór? ─ zapytała, wyraźnie podkreślając pierwsze słowo. Uśmiechała się do niego szeroko. ─ Jesteś pewien, że chcesz się oddać do mojej dyspozycji na cały wieczór?
    Czuła, że zaczyna mówić bzdury. Oczy jej się kleiły i nawet cicha skoczna melodia nie pomagała jej się skupić, mimo że przez chwilę miała ochotę się śmiać. Utwór idealny na tak późną porę. Obserwowała przez chwilę jego profil, po chwili podnosząc głowę i skupiając się na jego dłoniach. Uświadomiła sobie, że ma specjalne życzenia, ale żadne z nich nie było związane z wyborem utworu. Myślała, że nie będzie potrafiła określić, czego chce. A teraz, słysząc to pytanie, wiedziała doskonale. Chciała spokojnych wieczorów przy winie, nocy spędzonych na pieczeniu, dalekiej podróży pociągiem bez bagażu. Chciała chodzić pieszo, nie kupować roweru, nie przyszywać guzików i nie sklejać ceramicznych doniczek. Chciała słyszeć odpowiedzi na swoje pytania i nie czuć smutku za każdym razem, gdy otwierała rano oczy. Chciała kupić kota, trzymać nogi na krześle i mieć kogo trzymać za dłonie. I mogła mieć to wszystko, mogła mieć więcej.
    ─ Nie ─ odpowiedziała po dłuższej chwili, uśmiechając się do siebie. ─ Nie mam żadnych specjalnych życzeń. Komponujesz coś?

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  92. Bonnie przez cały czas próbowała zachować dystans. Nie potrzebowała głębszych znajomości, nie była dobra w wypełnianiu związanych z tym zobowiązań. Nie dzwoniła, żeby zapytać jak minął dzień, nie proponowała spotkań i nie zapraszała na kawę. Nie stawała przez zapowiedzi przed cudzymi drzwiami, kupowała mało romantyczne i zbyt praktyczne prezenty. Nie mówiła o swoich uczuciach i zawsze tylko patrzyła, czekając. Rzadko się głośno śmiała i nie potrafiła wyciągać ręki na zgodę. Nie pomagała, a zamiast pocieszyć, dawała proste rady, których nikt nie potrzebował. Znikała na długi czas i nie dawała znaku życia, żeby później wrócić i nie rozumieć, co zrobiła źle. Bonnie miała w sobie zdecydowanie zbyt wiele niepewności, żeby chcieć się do kogoś mocniej zbliżyć. Wolała ograniczać kontakty do niezobowiązujących ─ jak zwykła znajomość oparta na wymianie ciasta na muzykę. I mimo że w tym kierunku starała się prowadzić relacje z Farrellem, to im częściej dawała mu się ratować, tym trudniej było jej się cofać.
    Calutki. Odwróciła głowę i utkwiła wzrok w jego palcach, które chwilę później zdjął z klawiszy. Spojrzała na niego kątem oka, po czym ponownie skupiła się na jego dłoniach, gdy zaczął grać. Podobał jej się jego wybór. Nie chciała zasypiać i zdecydowanie nie chciała u niego nocować ─ nie chodziło nawet o to, że nie lubiła spędzać z nim czasu, ale o fakt, że za bardzo skraca dystans. Spanie w jego łóżku po dzikiej imprezie było czymś innym niż robienie tego niemal w pełni świadomie.
    ─ Rzeczywiście masz w sobie trochę magii ─ wymruczała cicho bardziej do siebie niż do niego.
    Nie wiedziała, czy to dzięki później porze, kieliszkowi wina czy jego umiejętnościom, ale naprawdę miała wrażenie, że jest coś niezwykłego w jego pewnych palcach. Przez chwilę zastanawiała się, jakby to wyglądało, gdyby nie stracili kontaktu i czy przyjaźniliby się przez cały ten czas. A później na moment zamknęła oczy i z policzkiem opartym na dłoniach, po prostu zasnęła. Bonnie miała bardzo duże problemy ze spaniem gdziekolwiek poza swoim łóżkiem. Nawet przy dłuższych podróżach potrafiła czuwać całą noc bez snu. Musiała być kompletnie pijana lub czuć się bezpiecznie, żeby pozwolić sobie na zaśnięcie.
    Calutki wieczór. Całe kilka minut.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  93. Gdy w środku nocy obudziła się w łóżku Farrella, nie była nawet zaskoczona. Przez moment bała się, że chłopak znowu spędza przez nią noc na fotelu, ale gdy zobaczyła go obok siebie, to najpierw odetchnęła z ulgą, a później skuliła się na brzegu łóżka zawstydzona i zasnęła ponownie. Jeszcze nigdy żadna jej znajomość nie rozwijała się w takim tempie. Nie robili właściwie nic, co mogłoby wskazywać na jakąś większą zażyłość, ale fakt, że dwa razy pojawiła się w jego mieszkaniu, za każdym razem spędzając u niego noc i że w ogóle jej to nie przeszkadzało, sprawiał, że miała mętlik w głowie.
    Zanim zdążyła się ugryźć w język, poprosiła go o pomoc w obejrzeniu mieszkania. To był głupi pomysł, miała to zrobić sama. Miała trzy miejsca do sprawdzenia i wiedziała, że zajmie jej to całe popołudnie. W dodatku mogła poprosić każdego, każdy były lepszy od Nicholasa, którego wymęczyła już dostatecznie i który pewnie miał dużo ciekawsze zajęcia. Żałowała, że spytała i chciała to odwołać, ale gdy się zgodził, ucieszyła się. Nie zależało jej na jego pomocy i choć nigdy by się do tego nie przyznała, to chyba po prostu chciała jego towarzystwa.
    Zrezygnowała z wykładów, wzięła poranną zmianę w kawiarni i umówiła się z właścicielami mieszkań. Ubrała się nieco ładniej niż zwykle i poprosiła koleżankę o zaplecenie prostego warkocza. Chciała wyglądać trochę poważniej i schludniej, nie jak roztrzepana Bonnie. Nie miała powodów, ale denerwowała się. Po raz pierwszy miała mieszkać gdzieś indziej. Nigdy się nie przeprowadzała, nigdy nie była też dłużej niż tydzień poza domem. To był dla niej naprawdę duży krok i wiedziała, że znalezienie odpowiedniego miejsca zdecydowanie nie będzie proste.
    Gdy zobaczyła Nicholasa, zrobiło jej się trochę lżej na duchu. Sama pojawiła się już kwadrans wcześniej, przekonana, że w innym wypadku się spóźni. Zaciskała dłonie na cienkim pasku przewieszonej na skos torebki. Skupiła na nim wzrok i przytaknęła poważnie. Z jednej strony to jego poświęcenie bardzo jej pochlebiało, z drugiej miała lekkie wyrzuty sumienia, że go do tego zmusiła. Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo pojawił się właściciel.
    Gdy rozmawiała z nim przez telefon, myślała, że jest nieco starszy.
    ─ Widzę, że przyprowadziła pani ze sobą przyjaciela. No dobrze ─ mruknął, lustrując Farrella nieco niechętnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się do Bonnie i wyciągnął ramię, zapraszając ich do klatki. Brown minęła jego wyciągniętą rękę i dała sobie otworzyć drzwi, cały czas jednak zerkała kontrolnie na Nicholasa.
    Gdy stanęli na progu mieszkania, trochę przestraszyła się pustej przestrzeni. Dwa pokoje: jeden duży, drugi nieco mniejszy, kuchnia i spora łazienka. Spojrzała na właściciela, który stanął oparty o ścianę i przyglądał jej się nieco zbyt otwarcie, wymieniając zalety mieszkania, o których już doskonale wiedziała. Duże okna, nowe panele, możliwość przemalowania ścian, mili sąsiedzi, spokojna okolica, dobry dojazd… Przesunęła dłonią po włosach i patrząc tym razem na Farrella, weszła do pierwszego pokoju, rozglądając się uważnie po niemal pustym pomieszczeniu.
    ─ Sprawdzisz łazienkę? ─ poprosiła w końcu Nicholasa, błądząc niepewnym wzrokiem wokół siebie. ─ Ja obejrzę kuchnię.
    Mieli niewiele czasu. Chciała się szybko z tym uwinąć i obejrzeć następne mieszkanie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  94. Dopiero kiedy zwrócił uwagę właściciela na usterki, zauważyła to wszystko. Bonnie zdecydowanie nie dałaby sobie rady sama, nie przejmowała się takimi rzeczami jak przegląd elektryki czy skruszony tynk. Zajmowały ją raczej rozkład pomieszczeń, wielkość okien i odległość od kawiarni. Jeśli wcześniej miała jakieś wątpliwości, czy obecność Farrella jest potrzebna, to teraz była już o tym przekonana. Przyglądała się przez chwilę rozmawiającym mężczyznom, ale w ogóle nie interesował jej pan w garniturze. Za to Nicholas zadziwiał Brown coraz bardziej z każdą chwilą. Widząc minę właściciela, gdy okazało się, że nie miał racji, miała ochotę się roześmiać. Odwróciła jednak głowę w porę i odchrząknęła cicho, próbując zachować powagę.
    Gdy ruszyła w stronę kuchni, zauważyła jedynie, że mężczyzna udał się za nią. Myślała, że raczej uda się za Farrellem, jako że to właśnie on miałby zapewne więcej pytań wymagających odpowiedzi, dlatego była zdziwiona, gdy pan elegant stanął w progu kuchni, obserwując krzątającą się po niewielkim pomieszczeniu Brown. Przez chwilę próbowała wyobrazić sobie, jak jej meble wyglądałyby w tej przestrzeni i gdy doszła do wniosku, że spodziewała się większej ilości miejsca, ku swojemu zaskoczeniu ─ zamiast zawodu poczuła ulgę. Stanęła przy oknie i przez moment podziwiała widok niezbyt zatłoczonej ulicy.
    ─ Powinien pan wymienić parapet ─ stwierdziła w końcu, gdy oparła dłonie na zniszczonej, zapewne od wysokiej temperatury i wilgoci, powierzchni.
    ─ Wszystkie te drobne naprawy to kwestia jednego dnia ─ usłyszała odpowiedź tuż nad swoim uchem. Odwróciła się gwałtownie, wpadając na stojącego za nią mężczyznę. Speszyła się wyraźnie, mrucząc pod nosem przeprosiny i cofnęła się, wpadając na parapet. Elegancik roześmiał się tylko, krzyżując ramiona. ─ Spokojnie, nie gryzę.
    Może i on nie gryzł, ale ona miała tak. Miała ochotę wygryźć się z całej tej krępującej sytuacji. Już od momentu, w którym go zobaczyła, wiedziała, że nie będzie się czuła dobrze w jego towarzystwie. Pomimo całej tej elegancji, miał w sobie coś bardzo prymitywnego. W swojej naiwności wierzyła w to, że ten mężczyzna ma po prostu styl bycia, który sprawiał, że czuła się nieswojo. Nie chciała uważać jego zachowania za niestosowne, bo nie widziała powodu, dla którego on chciałby robić coś takiego.
    Stała przed nim, opierając się o parapet i nie wiedziała, w którą stronę ma uciekać.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  95. Oddychała coraz szybciej, zaciskając dłonie na brzegu parapetu. Była tak zaskoczona i speszona, że nie była w stanie w żaden sposób zaprotestować. Brakowało jej siły do tego, żeby odepchnąć mężczyznę od siebie i umożliwić sobie ucieczkę. Mogła mieć jedynie nadzieję, że Farrell szybko obejrzy łazienkę i zacznie jej szukać. Gdy dostrzegła go za elegancikiem, wypuściła wstrzymywane powietrze i z ulgą uniosła lekko kąciki ust. Uśmiech zamarł jej na wargach, gdy Nicholas niespodziewanie zadał cios.
    Początkowo poczuła jedynie niedowierzanie i złość, że zrobił coś takiego, jednak jej emocje niemal natychmiast uległy zmianie, gdy zobaczyła, jak właściciel mieszkania się rewanżuje. Teraz po prostu się bała, że Nicholasowi stanie się krzywda. Fakt, że chłopak przycisnął elegancika do ściany, gniotąc mu idealnie wyprasowany garnitur, dał jej nieco satysfakcji, jednak wciąż nie do końca rozumiała, dlaczego ta sytuacja rozwijała się właśnie w tym kierunku. Bonnie zawsze starała się rozwiązywać wszystko bez użycia siły, czasami jedynie krzyczała lub, jeśli naprawdę nie potrafiła się opanować, próbowała wyładować złość na przedmiotach. Mogła się jedynie domyślać, że męski świat mógł rządzić się nieco innymi prawami, jednak ucieszyła się, gdy Farrell się wycofał, rezygnując z dalszej bójki.
    Oderwała się od parapetu i ruszyła za nim, nie patrząc nawet na dyszącego wściekle niedoszłego wynajemcę, przez co nie zauważyła momentu, gdy ten unosił dłoń. Jedyne, co zobaczyła to Farrell lecący do przodu i uderzający brodą w futrynę. I zamiast się śmiertelnie przerazić, poczuła wściekłość. Oczy jej się zaszkliły, zacisnęła dłonie w pięści i w momencie gdy mężczyzna uderzał dyrygenta w plecy, ona już za nim stała. Złapała go za kołnierz i pociągnęła. Gdyby w tym samym momencie nie ryła mu policzka paznokciami drugiej dłoni, nie dałaby rady go odciągnąć. Już nawet nie chodziło o zapobiegnięcie dalszym ciosom. Bonnie chciała mu zrobić krzywdę. Elegancik widocznie nie był przygotowany na atak, ponieważ stracił równowagę i dał się zmusić do cofnięcia. Szybko jednak odzyskał rezon i odwrócił się przodem do Bonnie, ściskając mocno jej nadgarstki i wykręcając ręce. Jęknęła z bólu, po czym nie myśląc długo, po prostu pochyliła się i ugryzła go w dłoń. Mocno.
    ─ Ty mała dziwko! ─ sapnął, cofając ręce. Bonnie wykorzystując tę chwilę nieuwagi, uderzyła go pięścią w twarz. Nawet jeśli go to zabolało, to raczej jedynie dlatego, że nie był na to przygotowany. Szybko jednak się otrząsnął i zamachnął się, żeby jej oddać. Nie chowała głowy, nie próbowała robić uniku ani uciekać. Stała przed nim wyprostowana, ze zmrużonymi oczami, zaciśniętymi ustami i wysoko podniesioną brodą. Zawahał się, na moment, a później powoli opuścił rękę, próbując chyba zamordować ją wzrokiem. ─ Wypierdalać! Natychmiast!
    Bonnie już nie zwracała na niego uwagi. Całe jej starcie z elegancikiem zajęło jedynie chwilę. Minęła go niemal natychmiast i podbiegła do Farrella. Teraz interesował ją tylko on. Było w niej zdecydowanie zbyt dużo adrenaliny, żeby teraz mogła przejmować się tym, że robi coś, czego nie powinna, dlatego delikatnie przyłożyła mu dłonie do policzków i po prostu spojrzała mu w oczy. Chciała zapytać, jak się czuje, co z jego szczęką, czy bardzo go boli. Chciała się upewnić, że nic mu nie jest, ale usłyszała kolejne wściekłe krzyki o swojej rzekomej profesji, o policji, napadzie i rabunku.
    ─ Chodźmy stąd ─ wymruczała, zabierając palce z jego twarzy i cofnęła się o krok, łapiąc go obiema dłońmi za rękę.
    I to było tyle, jeśli chodzi o rozwiązywanie sporów bez użycia przemocy.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  96. Nie czuła nic, poza nerwowym podekscytowaniem. Bonnie się nie biła, nie gryzła, nie rozdrapywała policzków i nie uderzała pięścią w twarz. Nawet gdy ktoś robił jej krzywdę, potrafiła jedynie odpychać lub szczypać. Nawet krzycząc, miała wyrzuty sumienia. Teraz nie potrafiła poradzić sobie z adrenaliną. Nie czuła żadnego bólu, nie była w stanie stanąć w miejscu ani przeanalizować sytuacji. Dopiero teraz powoli docierało do niej, że w torebce miała gaz pieprzowy i że to wszystko mogło się skończyć dużo gorzej.
    Gdyby jej nie zatrzymał, szłaby dalej. Dalej trzymając go za rękę i prowadząc nie wiadomo gdzie. Rozpierała ją energia, ale stała przed nim cierpliwie i powoli starała się uspokoić. Gdy złapał ją za dłoń i zaczął wycierać palce, ona wpatrywała się w ranę na jego brodzie. Coraz więcej zaczynało do niej docierać. Przed oczami miała moment, w którym uderzył szczęką o futrynę i teraz jej nienaturalne ożywienie zaczynało ustępować miejsca wyrzutom sumienia i zmartwieniu. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego najpierw wytarł jej palce i poprawił włosy, skoro to jemu stała się krzywda. Widząc, że przyłożył materiał do swojego zadrapania, chciała go w tym wyręczyć, ale nie zdążyła nawet unieść dłoni i wziąć chusteczki.
    To było coś zupełnie innego niż wtedy, gdy objął ją poprzedniego dnia. Zesztywniała i przez moment jedynie stała, dając się przytulać. Patrzyła gdzieś w bok, zaskoczona i zaczerwieniona, zaraz jednak z lekkim wahaniem podniosła ręce i objęła go, zaciskając palce na materiale jego marynarki. Nie czuła się atakowana, nie chciała uciekać. Przeciwnie – uspokajała się. Oddychała coraz bardziej miarowo i stopniowo zaczynała odczuwać skutki pierwszej tak poważnej bójki w swoim życiu. Cały czas czuła w ustach smak krwi. Bolały ją wykręcane nadgarstki i palce prawej dłoni. Ale to nie miało znaczenia, bo jedyne, o czym potrafiła myśleć, to broda Farrella, jego głowa, plecy i dłonie. Wiedziała, że to jej wina. Gdyby nie była taką ofiarą, nie musiałby interweniować. Tym razem nie bała się jego, tylko o niego.
    ─ Twoja broda… ─ zaczęła, odsuwając się na tyle, żeby mogła na niego spojrzeć. Palcami jednak dalej uczepiona była jego marynarki. Nie dokończyła, po prostu patrzyła na niego ze smutkiem, mając wrażenie, że cała jej waleczność gdzieś znika.
    Chciała go przeprosić. Zabrać go do lekarza i upewnić się, że na pewno wszystko jest w porządku. Nie żałowała, że poprosiła go o towarzystwo, ale znowu musiał ją ratować. I znowu ją uratował. Musiała wiedzieć, że nic mu nie jest. Nie tylko dlatego, że czuła się winna całej tej sytuacji.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  97. Jego spotkanie z futryną wyglądało bardzo poważnie, ale widoczne skutki, choć przyprawiały Bonnie o szybsze bicie serca, były łagodniejsze niż się spodziewała. Mógł sobie zrobić naprawdę dużą krzywdę. Nie była pewna, czy Farrell nie bagatelizuje sprawy, żeby ją uspokoić. A ona, nawet jeśli zasłonił ranę, nie potrafiła się przestać martwić. Była tak zaskoczona jego niespodziewanym żartem, że po prostu parsknęła śmiechem, po czym szybko przygryzła wargę, pochyliła głowę i uciekając wzrokiem w bok, uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem. Może nie zareagowałaby zawstydzeniem, gdyby żartując, nie miał racji.
    Miała wrażenie, że powoli wszystkie negatywne emocje powoli ją opuszczają. Niezdrowe podekscytowanie, wyrzuty sumienia, irracjonalny strach i przeświadczenie, że zrobiła coś okropnego. Gdy ponownie odgarnął jej włosy z twarzy, wyżej zadarła głowę, mocniej zacisnęła dłonie na materiale jego marynarki i po prostu patrzyła. Najpierw na zranioną brodę, później na usta i w końcu w oczy. Nie lubiła u siebie takich reakcji. Nie lubiła wstrzymywać oddechu, rozchylać warg i drżeć pod czyimś dotykiem. To zawsze kończyło się dla niej rozczarowaniem lub, częściej, wyrzutami sumienia. Dlatego teraz próbowała to sobie wytłumaczyć emocjami po bójce i ogólnym roztrzęsieniem.
    Gdy zwrócił uwagę na jej dłoń, wykorzystała to jako szansę na ucieczkę, zanim zrobi coś głupiego, dlatego puściła materiał i cofając się jeszcze o krok, wyciągnęła w jego stronę nieco obolałą dłoń. Słysząc jego pytanie, nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. To nie był pierwszy raz, gdy była świadkiem poważnej bójki. To nie było też pierwsze starcie, w którym ktoś stawał w jej obronie. Ale nigdy tak nie reagowała, nie rzucała się na napastnika i nie atakowała. Potrafiła bronić innych, ale gdy dochodziło do bezpośrednich starć, była tchórzem. Mogła przyjąć cios, ale nigdy go nie zadawała. Miała w sobie irracjonalny strach przed zrobieniem krzywdy nawet komuś, kto krzywdził ją. A wtedy nawet się nie zastanawiała. W dodatku atakowała nie tylko po to, żeby powstrzymać mężczyznę. Chciała go zranić. I dopiero teraz, gdy Farrell oglądał jej dłoń, a ona patrzyła na krwawy ślad na jego brodzie, uświadamiała sobie, że gdyby na jego miejscu był ktokolwiek inny, nie bawiłaby się w boksera.
    ─ Dam radę ─ odpowiedziała zdecydowanie, kiwając zachęcająco głową. ─ Zrób to.
    Jeszcze niedawno uciekała przed jego dotykiem i czuła się źle za każdym razem, gdy jej pomagał, pozbawiając ją samodzielności i niezależności. A teraz chciała jego dotyku i ufała mu nawet w kwestii nastawienia palca. Gubiła się w tym wszystkim. Nie wiedziała, co ma robić. W takich chwilach jej naturalną reakcją była ucieczka, dlatego teraz nie potrafiła zrozumieć, dlaczego brnie w to dalej, jedynie pogarszając swoją sytuację.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  98. Gdyby Farrell reagował na jej dotyk, tak jak ona na jego, chyba najpierw uciekłaby przestraszona, a później padłaby ze śmiechu. Bonnie wypierała z siebie wszystkie mocniejsze pozytywne emocje. Odkąd oddała matkę do domu opieki, pozbawiając się pretekstu dla unikania głębszych relacji, robiła to raczej z przyzwyczajenia. Wiedziała, że jest beznadziejna w kontaktach międzyludzkich, dlatego każda oznaka, że zaczyna angażować się emocjonalnie, dawała jej poczucie zagrożenia. Wycofanie się z tej sytuacji, zarówno z jej, jak i jego strony, pozwoliło jej odzyskać nieco równowagi.
    Ani przez chwilę nie pomyślała, że zrobiła coś, co wymagałoby podziękowań. Sama Bonnie bardzo rzadko dziękowała i prosiła, dużo częściej przepraszała. W dodatku nigdy nie była dobra w ubieraniu uczuć w słowa, dlatego zwykle niechętną wdzięczność okazywała jedynie skulonymi ramionami, skruszonym spojrzeniem i uśmiechem, zupełnie jakby nawet dziękując, przepraszała. Nie czuła, że go w jakikolwiek sposób uratowała. Nie sądziła nawet, że w ogóle potrzebował ratunku. Choć przyszło jej to z pewnym trudem, zdążyła się przyzwyczaić do myśli, że to on jest bohaterem. Gdyby usłyszała słowa podziękowania, pewnie miałaby wyrzuty sumienia, że na moment pozbawiła go tej roli.
    Chodźmy do domu. To śmieszne, ale ona w tamtej chwili czuła się bezdomna i przez chwilę naprawdę nie wiedziała, gdzie Farrell chce iść. Spędziła w swoim domu rodzinnym całe życie, a teraz, mimo że jeszcze go nie sprzedała, zaskakująco łatwo było jej przywyknąć do myśli, że to nie tam będzie wracać z uczelni i pracy. Przyjmowała to właściwie z ulgą. Nie lubiła sentymentów, chciała pamiętać, ale nie lubiła przywoływać wspomnień. Trzymała zdjęcia, ale ich nie oglądała, gdy coś przypominało jej jakąś chwilę związaną z emocjami, po prostu przestawała się tym zajmować. Nie wiedziała, czy znowu chce iść do jego mieszkania, ale dała się złapać za rękę i prowadzić.
    Gdy wspomniał o innych spotkaniach, jęknęła w duchu. Co prawda, jeszcze było wystarczająco wcześnie, żeby oba odwołać, ale i tak czuła się źle z tym, że kogoś po raz kolejny zawodzi.
    ─ Dwa. Zadzwonię i to przełożę ─ odpowiedziała, marszcząc brwi i automatycznie chciała sięgnąć do torebki i znaleźć telefon, ale gdy poruszyła palcami prawej dłoni, wiedziała, że to nie do końca dobry pomysł robić to w tamtej chwili, dlatego opuściła rękę.
    Szła za nim, przez chwilę po prostu milcząc. Gdy przechodzili obok jakiejś witryny sklepowej, spojrzała na szybę i zobaczyła swoje niewyraźne odbicie. Nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle doszło do tej bójki. Nie widziała żadnego racjonalnego powodu. Puściła jego dłoń i zacisnęła palce nieuszkodzonej ręki na pasku torebki.
    ─ Przepraszam, że tak wyszło ─ odezwała się w końcu, zerkając na niego. Była przekonana, że to jej wina i wcale nie zdziwiłaby się, gdyby miał do niej o to żal. ─ Następne dwa mieszkania obejrzę sama.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  99. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli pójdzie sama oglądać mieszkanie, unikną jej wszystkie ważniejsze techniczne usterki. Nie znała się nad tym, nie musiała nigdy robić niczego takiego. Była przyzwyczajona do tego, że zajmuje się w domu wszystkimi drobnymi naprawami, ale nie wiedziała czego szukać przy oględzinach mieszkania. Nie miał kto jej tego nauczyć, a teraz, gdy miała już okazję obserwować Farrella, wiedziała, że na zdecydowanie zbyt mało rzeczy zwraca uwagę i że po prostu będzie musiała się lepiej przygotować.
    Nie odpowiedziała nic, jedynie kiwnęła głową, przyznając mu rację. Nawet jeśli miała nie pójść sama, to wiedziała, że będzie starała się znaleźć jakieś inne towarzystwo. Farrell ponosił nieco zbyt duże ofiary, pomagając jej, żeby mogła prosić go o to po raz kolejny. Nawet głupie znalezienie nowego lokum nie mogło pójść jej dobrze. Prawie zaczęła przyzwyczajać się do tego, że wszystko zaczyna iść po jej myśli, ale teraz miała świetne przypomnienie o tym, że w jej życiu nie może być dobrze. Teraz szła za nim, próbując dotrzymać mu kroku i zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby po prostu uciec.
    Bolał ją palec, bolały ją nadgarstki, na których już pojawiły się siniaki. Miała wyrzuty sumienia i zdecydowanie nie czuła się tak zdeterminowała i silna, jak jeszcze kilkanaście minut temu. Fakt, że znowu przekraczała próg jego mieszkania, wcale nie działał na nią uspokajająco. Lubiła z nim przebywać, ale bała się, że jego towarzystwem będzie starała się rekompensować sobie brak bliskich osób i że będzie mu się przez to narzucać. Nie chciała się do niego przyzwyczajać, a fakt, że trzeci raz w przeciągu niedługiego okresu była u niego w mieszkaniu, wskazywał jedynie na to, że właśnie w tym kierunku to wszystko zmierzało.
    Słysząc pytanie i widząc jego uśmiech, uświadomiła sobie, że się boi. Nie zostało w niej nic z poprzedniego zdecydowania. Spojrzała na swój opuchnięty palec i dopiero po chwili wyciągnęła dłoń w stronę Nicholasa, przytakując powoli.
    ─ Na pewno potrafisz to zrobić? ─ zapytała jeszcze bez przekonania. Znała odpowiedź, ale chyba miała trochę nadziei, że chłopak jednak odpowie przecząco i że będzie mogła tego w tamtej chwili.
    Lewą dłoń zacisnęła mocno i sapnęła cicho, dając mu znak, żeby robił, co ma zrobić. Nie było sensu tego odwlekać. Poza tym, nie mogło być przecież aż tak źle.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  100. Bonnie nie lubiła niespodzianek. Zaskoczenie było u niej równoznaczne z poczuciem braku kontroli i strachem, dlatego starała się tego unikać. Zazdrościła innym spontaniczności i umiejętności podejmowania ryzyka. Ona wszędzie szukała bezpiecznych stref, granic, które zapewnią jej stabilność. Wyznaczała je sobie i niejako innym, starając się jasno dawać do zrozumienia, co jej nie odpowiada. Nie zawsze jej się udawało, czasami nawet sama gubiła się w tym, jaki ma zakres tolerancji.
    Gdy się nad nią pochylił, niczego nie podejrzewała. Z lekkim niepokojem patrzyła na swoją dłoń, a gdy podniosła wzrok na Farrella, już nie miała możliwości ucieczki. Miała dwadzieścia dwa lata i do tej pory całowała się jedynie raz. Z jednej strony czuła się żałośnie z tym swoim brakiem doświadczenia, a z drugiej odrzucała jakiekolwiek okazje na jego zdobycie. Nie zamknęła oczu, gdy poczuła jego wargi na swoich. Przez cały czas miała szeroko otwarte oczy. Nie od razu zrozumiała, co się właściwie dzieje, ale gdy już się odsunął, czuła, że zaczyna się czerwienić. A później usłyszała trzask nastawianej kości i dowiedziała się, co miał na myśli mówiąc, że to cholernie boli.
    Krzyknęła krótko, a później pochyliła się do przodu, opierając nieuszkodzoną dłoń na udzie Farrella, spuściła głowę i na moment chyba po prostu straciła świadomość. W tamtym momencie nie była w stanie myśleć o niczym, było jej słabo, mimo że palec bolał ją teraz mniej niż przed nastawieniem. Czuła, że łzy płyną jej po policzkach i że ramiona zaczynają jej drżeć. Zabrała rękę z nogi Nicholasa, podniosła głowę i spojrzała na niego, ocierając policzki lewą dłonią.
    ─ Mogłeś mnie uprzedzić ─ sapnęła cicho, patrząc na niego ze złością.
    Nie mówiła o nastawieniu palca. Tego mogła się spodziewać, w końcu poinformował ją o bólu, który na szczęście był równie krótkotrwały, co intensywny. Może dla niego pocałunek był świetnym sposobem na odwrócenie uwagi, ale ona nie potrafiła tego trywializować. Mógł przecież zrobić cokolwiek innego. Zażartować, krzyknąć, odwrócić jej uwagę jakimś przedmiotem w pokoju. Nie musiał jej od razu całować. Już nawet nie chodziło o to, że był drugim chłopakiem, który ją pocałował. Chyba najbardziej frustrował ją fakt, że mógł pocałować ją tylko po to, żeby ją zdekoncentrować i nie skupiać jej uwagi na palcu. Chciała, żeby po prostu miał ochotę to zrobić.
    Bonnie nigdy nie robiła niczego spontanicznie i nie potrafiła podejmować ryzyka, ale gdy czuła się atakowana i nie miała się gdzie schować, robiła wszystko, żeby odzyskać kontrolę. Dlatego najmniej uzdolniona w okazywaniu uczuć osoba w Nowym Orleanie położyła mokrą od łez dłoń na karku Farrella, przysunęła się do niego i po prostu go pocałowała. Delikatnie, krótko, jedynie dotykając słonymi ustami jego warg. A później odsunęła się, otworzyła oczy i niemal natychmiast spuściła wzrok, patrząc na nieco opuchnięty palec. I dalej była zła. Na niego. I przede wszystkim na siebie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  101. Bonnie peszyła się bardzo często, ale tylko do momentu, w którym zaczynała się czuć pewnie i bezpiecznie. Paradoksalnie, gdy zaczynało jej bardziej zależeć, była gotowa zrobić dużo więcej błędów. Testowała zarówno siebie, jak i drugą stronę, jakby z nadzieją, że wszystko się rozsypie. Wolała, żeby wszystko psuło się z jej winy, dlatego rozciągała swoje granice, pozwalała sobie na więcej i czekała na koniec. Bo zawsze jakiś koniec prędzej, czy później nadchodził.
    Ale teraz tak o tym nie myślała. Nie pocałowała go po to, żeby udowadniać mu, że jej się podobało. Zrobiła to po to, żeby poczuć się lepiej, odzyskać trochę kontroli nad sytuacją. Przekonać samą siebie, że też potrafi zrobić to tak, jakby to nic nie znaczyło. I spodziewała się, że Farrell zareaguje ostro, odpędzając ją od siebie, że udzieli mu się jej złość, a ona będzie mogła uciec tak jak zawsze. Bo tak było łatwiej, bez zastanawiania się nad intencjami drugiej strony, bez analizowania gestów, wyrazu twarzy i słów. Bonnie nie była dobra w tę grę, wszystko rozumiała opatrznie, tak jak jego pierwszy pocałunek.
    Ale teraz nie mogła zrozumieć jego działań źle. I przez to bała się jeszcze bardziej. Czując jego wargi na swoim czole i policzku, chciała, żeby przestał. Nawet oparła dłoń na jego ramieniu, żeby go odepchnąć. I gdy poczuła jego usta na swoich, przez sekundę próbowała to zrobić. A później po prostu zabrakło jej sił, zacisnęła dłoń na materiale jego koszulki i odwzajemniła pocałunek. Na początku lękliwie, a później coraz bardziej pewnie. Zsunęła otwartą dłoń z jego ramienia i oparła ją na jego piersi, po czym już nieco bardziej zdecydowanie odsunęła go od siebie.
    Miała przyspieszony oddech i przez chwilę patrzyła na niego poważnie. Takie rzeczy zdecydowanie nie były w jej stylu. Chyba bardziej zaskoczył ją nie fakt, że Farrell zachował się względem niej tak otwarcie i jednoznacznie, a to, że mu odpowiedziała. Nie tak jak wcześniej, na złość. Naprawdę mu odpowiedziała. I czuła, że powinna się złościć, wstydzić lub czuć zażenowanie, a zamiast tego była czerwona raczej przez czegoś innego.
    Na usta cisnęło jej się milion pytań. I wszystkie sprowadzały się do tego samego: dlaczego? Chciała tego, ale nie rozumiała. Miała w sobie zdecydowanie zbyt wiele niepewności i zdecydowanie zbyt mało przekonania.
    ─ A myślałam, że na trzeźwo jestem nie do zniesienia ─ wymruczała, w końcu uspokajając oddech i uśmiechając się przekornie.
    Komplikował jej wszystko. Chciała sprzedać dom, znaleźć mieszkanie, spakować plecak i wyjechać na jakiś czas. Spróbować zacząć od nowa. A teraz nie potrafiła nawet tego chcieć.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  102. Bonnie zapomniała, jak to jest być pod czyjąś kontrolą. Przywykła do tego, że gdy traciła nad sobą władzę, działo się coś złego. Gdy czuła, że sytuacja wymyka jej się z rąk, uciekała. Walczyła jedynie wtedy, kiedy sprawa była na tyle poważna, żeby komuś stała się krzywda. Wiedziała, że Farrell ma dominującą osobowość. Sam fakt, że wybrał dyrygenturę, dostatecznie o tym świadczył. Nie miała pojęcia, jak w tej kwestii ułoży się ich relacja, ale nie bała się tego. Czuła raczej ciekawość i lekkie podekscytowanie.
    Potrafiła być obciążeniem. Jeszcze nigdy nie dotarła do takiego etapu znajomości, gdzie zamiast uciekać i trzymać się bezpiecznych granic, była na tyle pewna siebie, żeby robić to, na co miała ochotę. Nie potrzebowała ciągłych zapewnień, ona sama zresztą decydowała się na jakiś gest, dopiero wówczas gdy była całkowicie przekonana. Była oszczędna w wyznaniach, wolała działania. Nie komplementowała, ale uśmiechała się z uznaniem. Nie mówiła o uczuciach, ale gdy była ich pewna, nie potrafiła ich nie okazywać. W swój płochliwy, niezręczny sposób. Długimi spojrzeniami, nieprzypadkowym, chwilowym kontaktem fizycznym, powstrzymywanym łagodnym uśmiechem.
    ─ To najwyraźniej jedna z tych klątw, które zdejmuje pocałunek ─ odpowiedziała, nim jeszcze się podniosła. Wstając i przystawiając sobie krzesło, kontynuowała: ─ Co prawda, po cichu liczyłam na smoka i przystojnego księcia w lśniącej zbroi, ale chyba nie byłam wystarczająco grzeczna.
    Tym razem postawiła krzesło normalnie, dalej w pewnej odległości od Farrella. Coraz mniej krępowała ją jego bliskość, ale zachowywała dystans raczej z przyzwyczajenia do poczucia wewnętrznej niepewności. Spojrzała najpierw na jego dłonie, później przeniosła wzrok na swoje. Po chwili wahania, wyprostowała się, odgarnęła włosy z twarzy, po czym odkryła klawiaturę i położyła palce na klawiszach. Dłoń dalej ją bolała. Zresztą, Bonnie na pianinie nie potrafiła zagrać nic, poza uproszczoną wersją piosenki ze swoim imieniem w tytule, której nauczyła się na złość braciom. Nic więcej.
    ─ Dziś jestem do Twojej dyspozycji, cały wieczór! ─ powiedziała całkowicie poważnie, starając się powstrzymać cisnący na usta uśmiech.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  103. Bonnie nie zastanawiała się nad tym, czy jej gesty były wystarczająco jasne i czy ktokolwiek w ogóle próbował je interpretować. Nie potrafiła reagować inaczej, nawet nie próbowała. Wystarczały jej te mało inwazyjne, nienachlane. W razie odrzucenia łatwo było je wytłumaczyć lub po prostu przemilczeć. U Bonnie wszystko działo się wewnątrz, jedynym jej problemem było to, że jeśli ktoś był wystarczająco dociekliwym obserwatorem, mógł zauważyć w jej zachowaniu niemal wszystko. Z czasem przekonała się, że cudze opinie zwykle nie mają znaczenia, dlatego nawet nie starała się ukrywać uczuć, jeśli naprawdę nie zależało jej na tym, żeby dobrze wypaść. A te rzadkie próby zwykle kosztowały ją tyle wysiłku, że efekt był jeszcze gorszy niż przed próbą.
    Nie wiedziała, jak on to robił. Równocześnie usłyszała od niego i komplement, i złośliwą aluzję. Chciała się oburzyć, ale zrobiła jej się dziwnie ciepło i mogła się tylko roześmiać. Jednak zdążyła się jedynie wyszczerzyć, a już słyszała z jego strony kolejny przytyk. Podniosła nieco wyżej podbródek i dłonią przygładziła rozluźniony warkocz.
    ─ Nie martw się ─ mruknęła, mrużąc wesoło oczy. ─ Nawet z kilkoma kreskami na policzku żaba dalej będzie piękna.
    Przedrzeźniała go trochę. Czuła się naprawdę dobrze. Zupełnie inaczej niż jeszcze niespełna godzinę temu u elegancika w mieszkaniu. Nie wiedziała, czy to reakcja po stresie związany z wyborem mieszkania, bójką i bólem nastawianego palca, ale teraz wszystko, co robił Farrell, sprawiało jej niesamowitą radość. Nawet fakt, że chwycił jej dłoń i powstrzymał ją od ewentualnego grania. I tak nie miała zamiaru naciskać klawiszy, ale zrobiła zawiedzioną minę i cofnęła ręce.
    Gdy wspomniał coś o ćwierkaniu, poczuła nagłą panikę. Pamiętała ich rozmowę o śpiewaniu, ale nie sądziła, że to naprawdę kiedykolwiek będzie miało szansę się wydarzyć. Może i jej samej podobało się to, jak śpiewała, szarlotka i ciasteczka czekoladowe też nie narzekały, ale śpiewać przy kimś, kto mógł w jakikolwiek sposób zareagować, było czymś zupełnie innym. Dlatego gdy zaczął grać i nucić jej do ucha, potrafiła jedynie unieść brwi ze zdziwieniem. On chyba naprawdę chciał, żeby ona śpiewała.
    I jeszcze wybrał tak cudownie optymistyczną piosenkę, że zamiast ćwierkać, chciała się śmiać. Nawet ramiona zadrżały jej lekko od powstrzymywanego śmiechu, gdy jego mruczenie połaskotało ją w ucho. Odwróciła głowę w jego stronę i widząc, że Farrell nie rezygnuje, westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Uśmiechnęła się z zażenowaniem, po czym wychrypiała następny wers. I następny. Kolejne już ćwierkała cicho. Fakt, że od razu nie przerwał gry, nieco ją ośmielił, dlatego zaśpiewała trochę głośniej i nawet zaczęło ją to bawić. Ewentualne upokorzenie mogło przynieść też dobre skutki ─ jeśli Farrell przekona się o jej braku umiejętności wokalnych, to nie będzie kazał jej więcej śpiewać.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  104. Ją samą zaskakiwał fakt, z jaką łatwością pozwalała Farrellowi na tak wiele. Z każdą chwilą coraz mniej się opierała i coraz więcej chciała. Nie oczekiwała, tylko chciała. Cały czas podświadomość przypominała jej o tym, że pakuje się w coś, z czego trudno będzie jej się wyplątać, ale nie była w stanie się tym przejmować, gdy mruczał i drażnił nosem jej ucho. To wszystko było dla niej całkowicie nowe i zamiast wcześniejszego strachu oraz poczucia zagrożenia, czuła przede wszystkim ciekawość i ekscytację, które powstrzymywały ją przed jakimikolwiek protestami.
    Gdy zakończył piosenkę i pozytywnie ocenił jej śpiew, była naprawdę szczerze zaskoczona. Spodziewała się raczej śmiechu, potrząsania głową i rady, żeby dalej śpiewała ciasteczkom. Nawet ucieszyłaby się, gdyby tak zareagował. Bonnie miała przecież stać z boku i swoją przygodę z muzyką ograniczyć do obserwacji. Bez jakiegokolwiek czynnego udziału, jakim był na przykład śpiew. Gdy wspomniał o jej ciastach, poczuła lekkie zażenowania na myśl o tym, jak śpiewa i tańczy, gdy jej jedyną publicznością są wypieki i kuchenny sprzęt. Nawet zmarszczyła lekko nos i zaprzeczyła, kręcąc głową i pokazując mu wewnętrzną stronę swoich dłoni.
    ─ To w dłoniach mam prawdziwą magię ─ odpowiedziała. Przez chwilę patrzyła na jego wytatuowane przedramiona, mrużąc powieki i uśmiechając się zaczepnie. ─ Tak jak Ty.
    Ze swoją skłonnością do zaciskania dłoni w pięść, tatuażami, rzucaniem batutą i papierosem gaszonym, gdy się zbliżała, zdecydowanie nie był wzorowym przykładem bohatera, ale dał jej już dostatecznie dużo dowodów na to, że nie potrzebna mu zbroja i biały koń.
    Gdy zapytał, czy chce dalej śpiewać, naprawdę miała na to ochotę. Rzadko kiedy potrafiła się na tyle rozluźnić, żeby się dobrze bawić. Wszystkie studenckie imprezy i nieliczne wypady z koleżankami były dla niej raczej jedynie formą odskoczni od codzienności i niekoniecznie gwarantowały dobrą zabawę. Już otwierała usta, żeby odpowiedzieć mu twierdząco, ale wtedy przypomniała sobie.
    Poderwała się gwałtownie na równe nogi. Spojrzała na zegarek na nadgarstku. Była już dziesięć minut spóźniona na oględziny drugiego mieszkania. Zupełnie zapomniała o tym, że miała zadzwonić i przełożyć następne spotkania na inny dzień. W dodatku w domu czekało ją długie pakowanie rzeczy. Tak się kończyło zawsze, gdy pozwalała sobie na chwilę spokoju i zapominała o tym, że powinna być przede wszystkim odpowiedzialna. I znów poczuła doskonale znane poczucie winy. Zmarszczyła brwi ze zmartwieniem, patrząc gdzieś na podłogę. Dopiero kiedy podniosła wzrok na Farrella, rozpogodziła się nieco.
    ─ Chciałabym, ale dzisiaj nie dam rady zajmować Ci łóżka ─ wymruczała, uśmiechając się przepraszająco.
    Naprawdę wolałaby z nim zostać, niekoniecznie przez całą noc, ale rzadko pozwalała sobie na to, na co miała ochotę. Czuła, że powinna powiedzieć coś jeszcze, ale nigdy nie była w tym dobra, dlatego jedynie cofnęła się o krok. Miała zamiar po prostu odwrócić się i sobie pójść, ale w ostatniej chwili zrezygnowała i podeszła z powrotem do Farrella, ujęła jego twarz w dłonie, ostrożnie ze względu na wciąż bolący palec, po czym po prostu go pocałowała. Delikatnie, krótko, jedynie muskając wargami jego usta. Nie dała mu szansy na reakcję, bo niemal od razu się odsunęła, zabrała z jego łóżka swoją torebkę i ruszyła w stronę wyjścia.
    ─ Swoją drogą, zawsze myślałam, że to książę był żabą ─ powiedziała jeszcze z uśmiechem, zatrzymując się na moment w drzwiach pokoju. ─ Wpadnij jutro uprzykrzyć mi ostatnie dziesięć minut zmiany.
    I tyle. Uciekła, ale chyba po raz pierwszy nie czuła się jak tchórz.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  105. Bonnie nie zamierzała wcale iść na umówione spotkania w sprawie mieszkań. Niemal od razu, gdy tylko opuściła mieszkanie Farrella, zadzwoniła i przepraszając, odwołała je. Przez chwilę po załatwieniu tej sprawy, miała ochotę po prostu do niego wrócić, ale nie zdecydowała się na to. Następnego dnia obudziła się z dziwnie lekkim sercem i miała naprawdę dobry humor, który psuł się z każdą kolejną godziną. Myślała, że Nicholas się pojawi lub chociaż odezwie, ale im dłużej nie dawał znaku życia, tym bardziej traciła na to jakąkolwiek nadzieję. Najpierw przestraszyła się, że coś mu się stało, ale gdy znajoma skrzypaczka, powiedziała jej, że próby odbywają się normalnie, uznała, że po prostu stracił zainteresowanie. Było jej przykro, ale w końcu czego innego mogła się spodziewać? Zawsze wszystko kończyło się, zanim jeszcze się zaczęło. Nie była nawet zaskoczona. Przez pierwsze trzy dni nawet nosiła się z zamiarem wykręcenia jego numeru, ale zawsze rezygnowała. Ona po prostu nie robiła takich rzeczy. Wychodziła z założenia, że jeśli miałby ochotę, odezwałby się. Dlatego po prostu próbowała przekonać samą siebie, że tak jest lepiej.
    Chłopak Molly, znajomej z pracy, przeprowadził się do niej, więc Bonnie niejako przejęła po nim mieszkanie. Po podpisaniu umowy z miłą, zaskakująco młodą właścicielką i dopełnieniu formalności związanych ze sprzedażą domu, wyjechała. Spędziła tydzień na Florydzie u brata, którego nie widziała przez cztery lata. Po powrocie miała na głowie całą przeprowadzkę. Całe mieszkanie było wypełnione nierozpakowanymi kartonami, wszędzie walały się jej ciuchy, których nie miała czasu jeszcze włożyć do szafy. Jedynie kuchnię i łazienkę zdążyła umeblować całkowicie. Wciąż czuła się nieswojo ze świadomością, że będzie całkowicie sama w nowej przestrzeni, jednak powoli przyzwyczaja się do myśli, że wszystko w jej życiu się zmienia.
    Tego wieczora była wykończona, ale pomimo starań, nie mogła zasnąć. Upiekła swoje pierwsze ciasteczka w nowym miejscu, a później siedząc przy blacie w kuchni, wpatrywała się w połączony z nią salon i myślała o tym, jak dużo jej jeszcze zostało pracy. Dopiero wtedy, z głową na rękach, przy zgaszonym świetle, zasnęła. Gdy nie tyle pukanie, co walenie w drzwi, wyrwało ją ze snu, jej pierwszą reakcją był strach. Intensywny, nagły. Jak zawsze wtedy, kiedy Linda budziła się w nocy i chodziła po domu, zwykle robiąc sobie przy tym krzywdę. Bonnie zerwała się na równe nogi i dopiero gdy się rozejrzała, uświadomiła sobie, że jest sama i że wszystko jest w porządku. Zamiast zapalić światło, ruszyła do drzwi, potykając się przy tym o wszechobecne kartony. Raz potrąciła jeden tak, że usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Jęknęła i od razu schyliła się, żeby sprawdzić, co się rozbiło. Wciąż jeszcze po części spała, dlatego niewiele myśląc wsadziła rękę do środka i rozcięła sobie opuszek palca wskazującego o stłuczoną ramkę na zdjęcie. Natychmiast cofnęła dłoń, nieprzytomnie oceniła szkody i ssąc opuszek, dotarła do drzwi.
    Powinna najpierw sprawdzić, co za dureń dobija się do jej drzwi w środku nocy, ale zamiast tego, po prostu otworzyła drzwi, stając na progu w piżamie, z roztrzepanymi włosami, jedną dłonią w ustach i drugą przecierając oko. Dopiero kiedy podniosła wzrok, rozbudziła się nieco. Opuściła ręce i przez chwilę po prostu stała, patrząc się na niego zaspanymi oczami.
    Farrell. Właśnie jego nie chciała zobaczyć przed swoimi drzwiami. Nie podobało jej się to, że serce zaczęło jej mocniej bić na jego widok i poczuła się tak, jak chwilę temu po nagłym przebudzeniu. Była zła na siebie, bo była pewna, że nie będzie już tak na niego reagować.
    ─ Co Ty tutaj robisz? ─ zapytała nieco zbyt ostro, mrużąc oczy i opierając dłoń na klamce. Zaczęła jeszcze drugie pytanie o to, skąd miał jej adres, ale w połowie urwała. W tamtej chwili było w chłopaku coś, co jej nie pasowało i sprawiało, że czuła się nieswojo. Westchnęła cicho, odgarnęła włosy za ucho i otworzyła szerzej drzwi, robiąc krok w bok. ─ Zimno mi, wejdź.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  106. Dla niej to było coś naturalnego. Zawsze uciekała, bo to zawsze choć na moment dawało jej poczucie bezpieczeństwa i kontroli. Zresztą, on też mógł się odezwać, a nie robić jej na przekór, unosząc się głupią dumą. I znów ─ ona robiła krok w przód, to on się cofał. On napierał na nią, ona uciekała. To nie miało sensu, to nie mogło mieć sensu. Bonnie przez ostatnie dziesięć lat uczyła się, jak sobie radzić, żeby nie cierpiał nikt, w tym ona sama, a teraz nagle wszystko, do czego się przyzwyczajała, przynosiło odwrotne skutki. Dla niej przekaz był prosty ─ nie przyszedł, bo nie chciał. Wiedziała, że zrobiła źle, uciekając, ale dla niej tak działał świat.
    Jego wzrok wcale jej się nie podobał. Wyglądała żałośnie, ale to on pojawiał się w środku nocy przed jej drzwiami. Gdy wszedł do środka, zamknęła za nim drzwi, po czym ruszyła za nim. Nie spodziewała się wyjaśnień i tłumaczeń, ale jakiś powód musiał mieć. Patrzyła, jak Farrell staje, rozglądając się po nieuporządkowanym wnętrzu, i czuła irytację. Wybrał sobie świetny moment na zwiedzanie. Przeszła jej jakakolwiek ochota na sen, szczypał ją skaleczony palec i bolał kark po drzemce na blacie. Już dał jej odczuć, że nie zawsze jest tak miły, jak wtedy gdy nastawiał jej palec lub jadł z nią ciasto przy winie. Nie miała ochoty przekonać się o tym ponownie. Mimo to stała i czekała cierpliwie, aż znudzi mu się oglądanie jej mieszkania w rozsypce.
    Gdy usłyszała jego pytanie, była tak zaskoczona, że nie była w stanie odpowiedzieć. Mimowolnie cofała się, gdy szedł w jej stronę. Powinna go minąć lub zatrzymać, ale gdy trafiła plecami na przeszkodę, było już za późno. Był tak blisko, że zaczęła czuć jak powoli obezwładnia ją strach. Próbowała przekonać samą siebie, że nic jej nie grozi, ale nie potrafiła, bo wiedziała, że to nieprawda. Gdy poczuła jego dłoń na policzku, przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Zapach jego skóry mieszał się z jakimś innym, słodkim aromatem, którego nie potrafiła teraz zidentyfikować. Słuchała, zadzierając głowę i wpatrując się w Farrella przestraszonym wzrokiem. Gdy wspomniał o jej ucieczkach, momentalnie opuściła powieki, uciekając wzrokiem. Jak mogła nie czuć zagrożenia, skoro właśnie robił wszystko, żeby ją przestraszyć?
    ─ Jest tysiąc innych ─ powtórzyła po nim ze złością, mrużąc oczy pełne łez. Że też zawsze musiała przy nim płakać. ─ To co tu w ogóle robisz? Przecież to proste. Po prostu idź i pobaw się z kimś, kto nie jest płochliwą sarenką.
    Chyba bardziej zabolało ją to, że nazwał ją żałosnym zwierzątkiem niż to, że wymienił ją jako jedną z wielu. Była wadliwym egzemplarzem i zdawała sobie z tego sprawę, ale musiała się czegoś chwycić, a nie miała zamiaru wchodzić z nim w dyskusję o swoich słabościach. Naprawdę się bała. Oddech jej przyspieszył, chciała się uwolnić, ale był zbyt blisko, żeby mogła się chociaż ruszyć. Nie wiedziała, co robić, dlatego strąciła jego rękę ze swojego policzka, po czym naparła obiema dłońmi na jego tors, chcąc go od siebie odepchnąć.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  107. Jeśli jeszcze chwilę temu się bała, teraz była po prostu przerażona. Obserwowała jego zaciśnięte usta i żałowała, że w ogóle otworzyła te cholerne drzwi. Gdy powiedział, że zawsze będzie niewystarczająca i się odsunął, poczuła równocześnie i ulgę, i ostry, krótki ból. Słyszała to tyle razy, że nie powinna już reagować na podobne słowa, ale zawsze bolało ją to tak samo. Niezależnie od tego, co robiła i jak bardzo się starała, zawsze była niewystarczająca. Nawet kiedy coś jej się udawało, wystarczyła chwila, żeby wszystko zepsuła. Dlaczego z tym wszystkim miałoby być inaczej? Chciała, żeby wyszedł i kiedy przestał się nad nią pochylać, naprawdę myślała, że to wszystko się zaraz skończy. A później uderzył otwartą dłonią w drzwi.
    To śmieszne. Przez całe swoje życie próbowała wybaczyć tej, która podnosiła na nią rękę. Poświęciła wszystko osobie, która najbardziej ją krzywdziła. I teraz czuła, że dzieje się dokładnie to samo. Dalej się bała, ale to już nie był ten sam strach. Była wściekła i sfrustrowana, bo uświadomiła sobie, że nie ma powodów do postrzegania samej siebie jak czyjejś ofiary. Nawet jeśli była ofiarą, to jedynie swoją własną. Nie potrzebowała innych oprawców. Nie zareagowała, gdy kopnął karton, mimo że w środku gotowała się ze złości.
    Gdyby chociaż raz prosiła go o ratunek, to pewnie teraz byłoby jej głupio. Ale nie prosiła. Nie prosiła go o opatrywanie kolana, o pogoń za złodziejem i zabranie z klubu. Nie oczekiwała od niego niczego. Do niczego go nie zmuszała.
    Nie obchodzili jej sąsiedzi, ale gdy zaczął krzyczeć, oderwała się od drzwi i podeszła do niego. Chciała go po prostu wyrzucić, ale słysząc najpierw, że jest obrzydliwa, a później jego bezczelny śmiech, nie wytrzymała. Uderzyła go otwartą dłonią w twarz.
    Miała w sobie frustrację zgromadzoną przez wszystkie lata życia w emocjonalnej samotności i ciągłym strachu. Z matką wariatką ─ jedyną osobą, z którą mogła rozmawiać i do której, pomimo lat upokorzeń, chciała czuć coś ciepłego. Nie tylko niechęć i narzucone przywiązanie. Ale nie potrafiła. Z każdą kolejną zmianą pościeli, z każdą kolejną opatrzoną raną i każdą kolejną chusteczką wykorzystaną do starcia szminki nałożonej wszędzie, tylko nie na usta. Bo Linda idzie w miasto. Idzie szukać męża, który nie żyje od kilku lat. Idzie na zakupy, bo musi kupić nowe śpioszki dla synka. I zakłada na siebie koszulę nocną, czapkę z daszkiem i kalosze. Nie zostało w Bonnie nic. Poza poczuciem winy i głębokiej niesprawiedliwości. Chciała tylko poczucia bezpieczeństwa.
    Miała ochotę mu to powiedzieć, opowiedzieć mu o wszystkim, ale to nikogo nie obchodziło. Głupia Bonnie i jej głupie problemy. Każdy miał problemy. Dlaczego właśnie o jej ktokolwiek miałby chcieć rozmawiać?
    ─ Myślisz, że wiesz wszystko, a nie wiesz nic ─ warknęła przez zęby. ─ Dawałam sobie radę bez ciebie. Dawałam sobie radę bez niczyjej pomocy! A później ty się pojawiłeś z tą swoją idiotyczną potrzebą bycia bohaterem i próbujesz mi wmówić, że nie radzę sobie z niczym. To jest to twoje wypruwanie sobie flaków i zdrowa relacja.
    Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej podnosiła głos, aż w końcu po prostu krzyczała. Nie zamierzała mu opowiadać smutnych historii ze swojego życia, nie chciała jego współczucia, politowania, drwin. Nie potrafiła po prostu nagle przestać uciekać, jeśli odkąd pamiętała, każde zatrzymanie się gdzieś na dłużej, kończyło się dla niej jedynie kolejnymi upokorzeniami.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  108. Dłoń ją zapiekła. Niemal od razu miała wyrzuty sumienia, a gdy dodatkowo dostrzegła na jego policzku smugę krwi, przestraszyła się, że zrobiła mu krzywdę. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to krew z jej skaleczonego palca i poczuła się głupio z tym swoim irracjonalnym lękiem. Spojrzała na jego zaciśnięte pięści i mimowolnie skuliła się przed nim, pochylając głowę. Nienawidziła u siebie tych tchórzliwych odruchów. Nawet jeśli miała świadomość, że Farrell jej nie uderzy, to reagował tak, jakby spodziewała się ciosu.
    Gdy usłyszała jego pierwsze słowa, zmarszczyła brwi. To brzmiało tak prosto ─ wystarczyło mu powiedzieć. Nie miała powodów, żeby mu nie powiedzieć. Powstrzymywały ją jedynie wstyd i strach, że jeśli będzie postrzegana jako ofiara, to stanie się ofiarą. Ale na to było już trochę za późno. Już czuła się słaba. Mogła mu powiedzieć. Ale wtedy zaczął mówić dalej. Słuchała i z każdym kolejnym słowem, kąciki jej ust wędrowały coraz wyżej. Gdy skończył mówić, stała przed nim ze spuszczoną głową i gorzkim uśmiechem na ustach. Splotła przed sobą palce i powoli podniosła na niego wzrok.
    Równocześnie mylił się i miał rację. Ciastka jej nie odpowiedzą, ale nigdy jej nie odpowiadały. Co to była za różnica? Tydzień spędzony z rodziną brata, uświadomił jej, jak może wyglądać szczęśliwy dom. Gdy widziała przepraszające spojrzenia brata, udawała, ze wszystko jest w porządku. Ale nie było w porządku. Nic nie było w porządku.
    ─ Tak wygląda moje życie ─ zaczęła spokojnie. Czuła, że zaraz się rozpłacze, dlatego żeby tego uniknąć, uśmiechała się. ─ Żyję tak od dziesięciu lat. Moja matka ma Aizheilmera. Powinnam wychodzić ze znajomymi, przeżywać miłosne rozczarowania, a zamiast tego patrzyłam, jak jedyna bliska mi osoba zapomina, kim jestem. Traktowała mnie jak obcą, nie pamiętała nawet, że ma córkę. Słuchałam jak opowiadała o swoich kochanych synach. Czekała na nich, a oni uciekli, gdy tylko sytuacja zaczynała się pogarszać. Nikt mi nie pomagał, zawsze byłam tylko ja. Głupia, myślałam, że jak oddam matkę do ośrodka, to wszystko się zmieni. Ale nie zmieniło się nic. Dalej jestem słaba, dalej uciekam jak tchórz i dalej muszę radzić sobie sama. Myślisz, że chcę tak żyć? Nienawidzę się bać. Próbuję, ale nic nie wychodzi. Ja… ja… ja chyba po prostu nie potrafię inaczej.
    Mniej więcej w połowie swojego monologu, łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. Płakała ze złości i frustracji. Zaciskała pięści i patrzyła na niego wściekłym wzrokiem. Gdy skończyła, odetchnęła głęboko, odwróciła głowę i zrobiła chybotliwy krok w tył. Miała nadzieję, że jest zadowolony, bo ona nie była. Czuła się dokładnie tak, jak ją opisał. Jak małe, przestraszone zwierzątko. Żałosna, słaba i obrzydliwa. Przeklinała w myślach Farrella i jego upór. Mógł zrezygnować już na samym początku, gdy uciekła po raz pierwszy. Nie chciała mu o tym mówić, ale może dobrze, że to zrobiła. Teraz nic go już przy niej nie trzymało.
    ─ Idź już.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  109. Jeśli nie chciał, żeby jej w jakikolwiek sposób ulżyło, to mu się nie udało. Naprawdę chciała, żeby wtedy wyszedł. Nie chciała rad, pocieszenia, współczucia. Chciała, żeby zniknął. I zrobił to. Oparła się plecami o ścianę i zsunęła się po niej, siadając na podłodze. Otarła dłońmi mokrą twarz i po prostu się roześmiała. Śmiała się z siebie, z głupiej złości Farrella i z tego, że zasugerował jej, że po raz pierwszy była szczera. Nie miała pojęcia, dlaczego on oczekiwał po niej tak dużo, niczego mu nie obiecywała i tak naprawdę do niczego między nimi nie doszło. Nie miała zamiaru się do niego odzywać i pojawiać się po raz kolejny w jego mieszkaniu. Nie chciała ratować tej relacji, bo była przekonana, że nie ma nawet czego ratować. Spędzili ze sobą kilka bardziej lub mniej miłych wieczorów i to wszystko.
    Przez tydzień porządkowała swoje mieszkanie i życie, ale cały czas coś jej nie pasowało i musiała zaczynać od nowa. Zamieniła się zamianami z Molly, zaczęła dawać korepetycje, częściej wychodziła wieczorami, odwiedziła nawet Lindę i próbowała naprawić swoje relacje z braćmi. Robiła wszystko, żeby zająć sobie cały wolny czas. Ale nawet gdy próbowała się na czymś skupić, uciekała gdzieś myślami i przyłapywała się na tym, że uśmiecha się pod nosem. Była jeszcze bardziej rozkojarzona niż zwykle. Bonnie nie lubiła wspominać i rozpamiętywać, a właśnie to robiła. Fakt, że dużo czasu spędzała z Rosie, skrzypaczką, która pracowała z Nicholasem i której dyrygent najwyraźniej się podobał, wcale jej nie pomagał. Rosie była jedną z tych dziewczyn, które łatwo podejmowały decyzje. Dlatego gdy ta podjęła decyzję, Bonnie miała okazję słuchać opowieści o jej raz mniej, raz bardziej subtelnych podchodach i uśmiechając się ze szczerą sympatią, milczała.
    A później przypaliła ciasto. Pierwsze, później kolejne. Upiekła niezjadliwe babeczki i zepsuła nawet brownie. Zajęło jej to trochę czasu, ale w końcu uświadomiła sobie, że po prostu tęskni. Nie za nim, nie za spędzonym z nim czasem. Tęskniła za tym, czego nie zdążył jej pokazać i za tym, czego jeszcze nie zrobili. Dlatego pojawiła się przed jego drzwiami, trzymając w drżących palcach papierowe pudełko z nieudanymi, przypalonymi ciastkami. Zapukała tylko raz i to w dodatku niezbyt głośno, jakby miała nadzieję, że nie usłyszy i nie otworzy. Czuła się jak przed egzaminem, na który się nie nauczyła. Nie oczekiwała entuzjastycznego przyjęcia, ale mimo wszystko stała i czekała. Był dopiero wczesny wieczór. Kilkanaście minut temu trzy razy próbowała zapleść porządnego warkocza, ale teraz i tak musiała co chwilę wierzchem dłoni odgarniać jeden złośliwy kosmyk z twarzy.
    Mógł w ogóle nie otworzyć, mógł nie wpuścić jej do środka lub kazać jej się wynosić. Ona na jego miejscu najpewniej właśnie tak by zrobiła. Nie czekałaby na siebie, nie tolerowała swoich ucieczek i nie dawała sobie kolejnej szansy. Spodziewała się takich samych reakcji po Farrellu, a i tak chciała wyglądać po prostu ładnie. Nawet to jej nie wychodziło.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  110. Rosie była niemal całkowitym przeciwieństwem Bonnie. Wysoka blondynka, która miała w sobie niesamowicie dużo pozytywnej pewności siebie. Była bezpośrednia i wiedziała doskonale, czego chce. Łatwo było ją polubić i Brown nie potrafiła życzyć jej źle. Nawet wtedy, gdy Rosie wspominała jej coś o poprawie w stosunkach z Farrellem. Nie miała pojęcia o ich spotkaniu. Gdyby wiedziała, w ogóle nie pojawiłaby się przed jego drzwiami. Zresztą, nawet nie wiedząc, nie powinna tego robić.
    Gdy otworzył drzwi i zobaczyła jak uśmiech znika z jego twarzy, nawet się nie zdziwiła. Zdziwiła się natomiast, widząc jak jest ubrany. Wychodził lub czekał na kogoś. Nie na nią. Czuła jak poziom jej pewności siebie spada z zawrotną prędkością. Spodziewała się czegoś podobnego, więc tym bardziej nie rozumiała dlaczego tak bardzo jest zawiedziona. Zawsze wolała być rozczarowaną niż rozczarowywać, a teraz nie chciała żadnej z tych rzeczy. Chciała, żeby było dobrze, ale czuła, że już za późno. Stała przed nim, nie mogąc wydusić słowa i próbowała przekonać samą siebie, że to nie musi nic znaczyć. Ale nie wychodziło jej to w ogóle.
    Widząc, że się odsunął, wahała się, czy wejść do środka. Mogła w ogóle nie przychodzić, wtedy nie czułaby się tak głupio i nie na miejscu. Jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji, gdy jedynym dobrym rozwiązaniem była ucieczka i gdy tego rozwiązania nie akceptowała. Skoro już postanowiła przyjść, robiąc z siebie kompletną idiotkę, nie chciała znowu zostawiać go bez słowa. Dalej stała na korytarzu, patrząc na niego .
    ─ Przepraszam… ─ powiedziała w końcu cicho, uśmiechając się nerwowo i wzruszając ramionami.
    I nie wiedziała, za co przeprasza. Czy za to, że za każdym razem uciekała od niego. Czy za to, że pojawiła się przed drzwiami jego mieszkania, narzucając mu swoją obecność. Czy za to, że przyszła tak późno. Czy w końcu za to, że przekroczyła próg, podeszła do niego i wypuściwszy pudełko z rąk, ujęła jego twarz w dłonie, po czym stając na palcach, pocałowała go.
    Nie mogła od niego niczego oczekiwać i żądać. Dała mu wystarczająco dużo powodów, żeby ją odepchnął i właściwie, pomimo głupich nadziei, nie spodziewała się tak naprawdę niczego innego. Zawsze tak było. Myślała, że to po prostu świat jest niesprawiedliwy, ale to była tylko i wyłącznie jej wina. Nigdy nie próbowała, dlatego nigdy nie wygrywała. A teraz po raz pierwszy była pewna, czego chce i wiedziała, że już przegrała.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  111. Gdy odpowiedział na jej pocałunek, poczuła ulgę. Nawet gdy się odsunął, kręcąc głową, ona dalej po prostu czuła ulgę. Była równie zaskoczona, co on. Początkowo chciała tylko poprawić relacje z Farrellem, zacząć wszystko od nowa, właściwie. Ale gdy zobaczyła, że on może czekać na kogoś innego, nie na nią, przestraszyła się. A później, gdy uświadomiła sobie, co zrobiła, przestraszyła się po raz drugi, bo miała wrażenie, że jeśli było jeszcze coś do psucia, to ona właśnie to zniszczyła.
    Miała wyrzuty sumienia, ale nie aż takie, żeby brać na siebie całą winę za zepsucie ich stosunków. Czasami miała wrażenie, że ma pretensje do niej o to, jaka jest. Była irytująca, męcząca i rozwijanie znajomości z nią należało raczej do tych mniej przyjemnych zajęć, ale nie rozumiała, dlaczego był aż tak zły o to, że nie szło mu łatwiej. Po ostatnim spotkaniu powinna wyrzucić go po prostu z pamięci, przecierpieć wszystko w samotności i zacząć bawić się z kimś innym. Powinna, ale nie potrafiła i chyba nie chciała. Myślała, że zaangażowała się jedynie na tyle, żeby ograniczyć tę relację do niezobowiązującej, czysto przyjacielskiej. Myślała, że po prostu szuka sobie na siłę kogoś, o kim mogłaby myśleć przed snem i że na miejscu Farrella mógłby znaleźć się ktokolwiek inny. Ale tak nie było. Nie potrafiła po prostu znaleźć sobie kogoś innego, jak on znalazł Rosie, i iść naprzód, dopóki wiedziała, że chciałaby tylko stanąć i czekać na niego. Musiała jedynie wiedzieć, czy ma na co czekać.
    Jego obojętny ton trochę zbił ją z tropu, ale próbowała wziąć się w garść. Gdy odszedł w stronę kuchni, miała wrażenie, że tym razem to on ucieka przed nią. Przez chwilę po prostu stała na przedpokoju i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czuła, że mu przeszkadza i że powinna wyjść, ale zamiast tego w końcu ruszyła za nim. Nie zdejmowała butów ani kurtki, cały czas była gotowa do wyjścia. Zatrzymała się na progu i oparła plecy o futrynę drzwi, stając bokiem do siedzącego dyrygenta. Chciała go powstrzymać, gdy widziała, że chrupał cierpliwie chyba najgorszy wypiek w całej jej karierze, bo jedzenie tych ciastek mogło być ryzykowne, ale w końcu zrezygnowała z tego zamiaru i milczała.
    ─ Chyba po części robiłam to celowo ─ zaczęła w końcu, patrząc na niego ze spokojem, który dziwił ją samą, bo palce drżały jej tak mocno, że musiała spleść palce. ─ Na początku myślałam, że przez jakiekolwiek zaangażowanie w znajomość z tobą przestanę być samodzielna. Wolałam uciec niż ryzykować to, że się zawiodę, gdy ty uciekniesz. Ale ty się pojawiałeś i za każdym razem pozbawiałeś mnie części tej pewności siebie, która mi została. Zaczęłam testować twoją cierpliwość i z każdą kolejnym wycofywaniem się byłam coraz mniej przekonana, czy naprawdę chcę, żebyś zniknął. I teraz widzę, jak znikasz i nie wiem, co robić. Wiem, że się spóźniłam i że nie powinnam w ogóle przychodzić, ale ja…
    Przerwała i spojrzała na swoje dłonie. To było dla niej strasznie trudne. Nie dość, że mówiła mu o swoich uczuciach, to jeszcze przyznawała się do błędu. Doskonale wiedziała, w jak idiotycznej sytuacji go stawiała, ale miała wrażenie, że już wszystko wymyka jej się z rąk. Gdyby nie zrobiła tego, co właśnie robiła, później nie potrafiłaby pogodzić się z porażką. A tak będzie miała przynajmniej świadomość, że zrobiła wszystko, co mogła zrobić.
    ─ …ja chyba po prostu za tobą tęsknię ─ dokończyła w końcu z wahaniem, uśmiechając się bardziej do siebie niż do Nicholasa. Dopiero teraz podniosła na niego wzrok, unosząc bezradnie barki. ─ I w dodatku właśnie nakarmiłam cię najgorszymi ciastkami, jakie kiedykolwiek upiekłam.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  112. Bonnie zawsze wymagała przede wszystkim od siebie i to w sobie zwykle szukała winy, dlatego nawet nie przyszło jej na myśl, żeby wymagać od Farrella jakichkolwiek zmian. Wciąż czuła się trochę nieswojo, gdy podnosił głos lub wplątywał się w bójki, ale to między innymi jego temperament sprawiał, że chciała z nim przebywać. Sama też miała w sobie wiele cech, które utrudniały jej utrzymywanie zdrowych relacji z innymi. Najczęściej poddawała się już po pierwszej porażce, ale tym razem nie potrafiła po prostu zrezygnować z tej znajomości.
    Gdy widziała, że zjadł ciastko do końca, miała ochotę się roześmiać. Przyszła naprawić ich relacje i przyniosła mu niezjadliwe ciastka. Słysząc jego słowa, parsknęła śmiechem i potrząsnęła głową.
    ─ Myślałam, że jesteś bardziej wybredny ─ powiedziała, unosząc lekko brwi. Uśmiech zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła jego wyciągniętą rękę.
    Była zaskoczona i dopiero teraz tak naprawdę poczuła, że bolą ją splecione mocno palce. Poczuła taką ulgę, że na moment wstrzymała oddech i przez dłuższą chwilę po prostu patrzyła na niego z wahaniem, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała. W końcu jednak odgarnęła włosy za ucho i uśmiechnęła się szeroko, podchodząc bliżej i stając przed Farrellem. Objęła go za szyję i przytuliła się do niego.
    Gdy usłyszała jego słowa, przestraszyła się. Przez chwilę myślała, że stawia jej warunek, ale po chwili z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że jej to w żaden sposób nie ogranicza. Bała się, że nie da rady i że prędzej czy później znowu ucieknie, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby, ale chciała zaryzykować. Planowała w końcu zacząć od nowa, a Nicholas wydawał jej się całkiem przyjemną opcją. Może nie była jeszcze gotowa na wytatuowanie sobie jego imienia na żebrach, ale podobała jej się perspektywa ponownego zatrzymania się w miejscu i odkrywania z nim nowych rzeczy. Potrzebowała czegoś stałego i choć dyrygent nie gwarantował raczej spokoju, to czuła się przy nim bezpiecznie.
    Jedną dłoń opierała na jego karku, drugą zsunęła na jego ramię. Gdy palcami trafiła na brzeg kołnierza, przypomniała sobie o swoich wątpliwościach, czy na pewno wybrała odpowiedni czas na pojawienie się na progu jego mieszkania. Nie odsunęła się od niego.
    ─ Ładnie wyglądasz ─ wymruczała mu w szyję, uśmiechając się do siebie z lekkim zażenowaniem. Bardzo rzadko mówiła komukolwiek komplementy i każda taka sytuacja zawsze zawstydzała ją bardziej niż komplementowaną osobę. ─ Wychodzisz?

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  113. Przez cały czas miała nadzieję, że Farrell odpowie, że nie wychodzi, że przeciwnie ─ właśnie wrócił. Nie chciała, żeby jej teraz uciekał, dlatego gdy usłyszała jego odpowiedź, odsunęła się delikatnie. Spodziewała się tego, ale nie przeszkadzało jej to teraz odczuć zawodu. Przesunęła palcami po jego karku i zsunęła dłoń na obojczyk Nicholasa. Chciała się odsunąć, ale wtedy usłyszała jego kolejne słowa.
    Była za bardzo zaskoczona, żeby dłużej zastanawiać się nad jego ewentualnymi wcześniejszymi planami, dlatego zrobiła krok w tył, odsuwając się na tyle, na ile pozwalały jej jego ręce na talii. Przez chwilę patrzyła na niego spod zmrużonych w uśmiechu powiek. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Miała nadzieję, że uda im się trochę naprawić relacje, ale było zdecydowanie lepiej. W dodatku coraz bardziej przekonywała się o tym, że dotyk nie musiał wiązać się z dyskomfortem. Co prawda, gdy poczuła jego ramiona na swojej talii, zrobiło jej się trochę cieplej, ale to nie był ten rodzaj reakcji, jak wtedy gdy się bała. Teraz czuła coś dużo bardziej zawstydzającego.
    ─ Dokąd? ─ zapytała w końcu, wodząc wzrokiem po jego koszuli.
    Bonnie rzadko przywiązywała wagę do swojego wyglądu. Zawsze starała się wyglądać przede wszystkim schludnie, dopiero w następnej kolejności atrakcyjnie. Była przyzwyczajona do tego, że najważniejsze jest to, żeby wszystko było praktyczne, dlatego zawsze starała się pleść lub wiązać włosy, gdy wychodziła z domu, ubierała się wygodnie i nie wydawała niepotrzebnie pieniędzy. Nie miała czasu się podobać i wydawało jej się też, że nie ma komu. Dzięki temu też nie szukała u siebie braków w wyglądzie i nie nabawiła się kompleksów. Po prostu uważała się za bardzo przeciętną.
    Teraz trochę bała się tego, że Nicholas chce zabrać ją gdzieś, gdzie trzeba wyglądać nieco bardziej elegancko niż ona w swoim zdecydowanie codziennym stroju. Żałowała, że nie ubrała się ładniej i że nie potrafiła porządnie uczesać włosów. Chyba po raz pierwszy naprawdę martwiła się o to, jak wygląda. Mimowolnie podniosła dłoń i odgarnęła kosmyki, które opadły jej na twarz. Była zażenowana nie tyle swoim wyglądem, co tym, jak niewiele starań dołożyła, żeby prezentować się nieco atrakcyjniej.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  114. Właśnie tego się obawiała. Z jednej strony jego ubiór sugerował jej wybór lokalu, z drugiej cały czas liczyła na to, że Farrell zabierze ją gdzieś, gdzie nie będzie aż tak bardzo odstawać ze swoimi jeansami. Przez chwilę w panice zastanawiała się, jak się z tego wszystkiego wykręcić. Miała nawet kilka pomysłów na alternatywne spędzenie wieczora, ale nie zdążyła mu niczego zaproponować, bo zamknął jej usta postanowieniem o odwiedzeniu najpierw jej mieszkania. Przyjęła to z ulgą i uspokoiła się trochę.
    Nawet gdyby powiedział jej wprost, że powinna zmienić strój, nie poczułaby się urażona. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wygląda nieodpowiednio i mogła mu jedynie przyznać rację. Teraz była za bardzo zaaferowana tym, co na siebie założy i ich splecionymi dłońmi, żeby jakkolwiek zareagować. Jej pierwszy i jedyny chłopak nie lubił trzymać jej za rękę, zawsze obejmował ją ramieniem, sprawiając, że czuła się strasznie niekomfortowo. Teraz po prostu od czasu do czasu zerkała na swoje palce w dłoni Nicholasa i próbowała nie myśleć o tym, skąd u niego pomysł z restauracją.
    Zauważyła, że zerka na zegarek. Szła za nim energicznie, starając się nadążyć. Miała dobrą kondycję, ale on miał dłuższe nogi i większe stopy. Nie chciała go spowalniać, dlatego zrównała z nim krok. Nie odzywała się, po prostu szła. Pokonując wcześniej pieszo odległość ze swojego mieszkania do lokum Farrella, z zaskoczeniem stwierdziła, że to całkiem blisko. Teraz, gdy szła dużo szybciej, droga wydawała się jeszcze krótsza.
    ─ Dlaczego się tak spieszymy? ─ zapytała, gdy w końcu stanęli przed jej drzwiami. Wydostała z torebki z klucze i zdmuchując włosy z oczu, wpuściła ich do środka.
    Od razu zdjęła kurtkę. Cieszyła się, że udało jej się uporządkować mieszkanie i że jedynym nierozpakowanym kartonem był ten, który kopnął Nicholas przy swojej ostatniej wizycie. Nie chciała sprawdzać, co zniszczył, ale przy rozpakowywaniu zajrzała i zobaczyła, że pękła drewniana rama jednego z obrazów, które malował jej tata. Nie wypakowywała ich, bo nie miała gdzie ich zawiesić. Teraz zsuwając trampki, spojrzała na pudło i przygryzła wargi, starając się ukryć rozbawienie.
    ─ Przebiorę się ─ poinformowała go, jakby to nie było oczywiste.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  115. Brown wiedziała o tym, że Rosie jest zainteresowana Nicholasem i że dyrygent w mniejszym lub większym stopniu to odwzajemnia, ale gdyby dowiedziała się o tym, że się z nią umówił, najpewniej najpierw by się zezłościła, a sekundę później zrobiłoby jej się po prostu przykro. Nie dlatego, że to zrobił, niejako skreślając całkowicie ich relację, tylko dlatego, że odwołanie randki było nie w porządku w stosunku do Rosie. Bonnie działała na opak, zamiast cieszyć się z wieczoru, martwiłaby się tym, że jej koleżanka została wystawiona. Lepiej, że nie wiedziała.
    Od razu zaakceptowała jego odpowiedź. Nawet jeśli podejrzewała, że Farrell miał na ten wieczór plany związane z kimś innym, teraz nie miało to najmniejszego znaczenia, skoro finalnie wylądował z nią. Nie miała zamiaru drążyć bez sensu tematu, dlatego po prostu uśmiechnęła się i wycofała do sypialni.
    Teraz czekało ją najtrudniejsze zadanie tego wieczora. Musiała wyglądać ładnie. Trochę panikowała, dlatego porzuciła na moment wybór ubioru i zajęła się najpierw włosami. Próbowała je upiąć, ale gdy za drugim razem się efekt był zdecydowanie niezadowalający, przeczesała włosy szczotką i zostawiła je rozpuszczone, trochę pofalowane od niemal całodziennego splotu, chcąc upiąć je na końcu, gdy upora się z resztą. Nawet udało jej się pomalować i nie wyglądać po tym jak ostatnia sierota. Gdy makijaż miała z głowy, stanęła przed otwartą szafą i… po prostu stała, nie wiedząc co robić. Słyszała, że Farrell kręci się po przedpokoju i świadomość, że powinna się pospieszyć, wcale jej nie pomagała. W końcu jednak znalazła sukienkę, którą miała okazję założyć na siebie jedynie raz.
    Bonnie nie chodziła do drogich restauracji, nie latała w obcasach i eleganckich sukienkach. Tym razem jednak wyciągnęła swoje czarne szpilki i zdjąwszy uprzednio z siebie jeansy i koszulkę, włożyła najpierw buty, a dopiero później swoją najładniejszą czarną sukienkę. Przez chwilę męczyła się z zamkiem, którego nie była w stanie zapiąć. Gdy w lustrze dostrzegła, że drzwi się otwierają, zaczerwieniła się. Miała jedynie nagie plecy, a czuła się, jakby nie miała na sobie nic. Spuściła wzrok i drżącymi palcami uniosła włosy.
    ─ Potrzebuję pomocy.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  116. Już gdy czuła jego obecność za swoimi plecami, serce zaczęło jej szybciej bić. Takie reakcje zawsze ją płoszyły, sprawiały, że czuła się słaba i bezradna, dlatego starała się unikać takich sytuacji. A teraz, gdy jego oddech łaskotał ją w kark, chciała, żeby zamek był dłuższy, żeby Farrell przesuwał go jeszcze wolniej.
    Nie, nie już.
    Odsunął się, a ona wypuściła z rąk włosy i przesunęła palcami po swoim karku, odwracając się do niego przodem. Przez chwilę patrzyła na niego z niemym pragnieniem w oczach, nie do końca przyswajając jego słowa. Dopiero kiedy zobaczyła jego uśmiech, oderwała od niego wzrok i zerknęła na swoje buty. Mimo że rzadko miała okazję nosić szpilki, całkiem nieźle radziła sobie z chodzeniem w nich. Przeszła obok Nicholasa i przełożyła swoje rzeczy do nieco bardziej pasującej torebki.
    ─ Ostatnim razem udało ci się tego uniknąć ─ odpowiedziała mu, zerkając na niego przez ramię. Uśmiechała się przekornie, ale czuła zażenowanie na niewyraźne wspomnienie swojej ostatniej szalonej imprezy. Przygryzła wargę i odwróciła się do niego tyłem, podejmując ostatnią, nieudaną próbę spięcia włosów. ─ Ale jak zasnę, to nie będziesz miał wyboru.
    Zrezygnowana schowała kilka wsuwek do torebki i gdy nie przychodziło jej na myśl nic więcej, co mogłaby zrobić, chyba potrzebowała aprobaty. Rzadko się stroiła, ale zwykle była pewna swojego wyglądu. Trochę się gubiła, gdy tym razem nie czuła w sobie tej pewności. Nie dała mu jednak szansy na jakikolwiek komentarz, złapała go nieco niepewnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. Cieszyła się, że ma na sobie wysokie buty. Nie musiała aż tak bardzo zadzierać głowy, żeby na niego spojrzeć i dzięki temu czuła się nieco pewniej. Zamykała drzwi z pewnym żalem. Czuła lekkie podekscytowanie na myśl o kolacji w eleganckiej restauracji, ale z drugiej strony chyba chciała w tamtym momencie czegoś innego.
    ─ Mam nadzieję, że to niedaleko ─ mruknęła, przekręcając klucz w zamku. ─ Biegi długodystansowe w szpilkach to nie moja dyscyplina.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  117. Przyparcie do ściany nierozerwalnie łączyło się w umyśle Bonnie z niebezpieczeństwem. To były te chwile, gdy miała ochotę uciec lub, w przypadku braku możliwości ucieczki, walczyć. Teraz instynktownie zareagowała tym samym strachem, co zawsze. Oddech jej przyspieszył i przez moment błądziła wzrokiem, szukając każdej możliwej drogi wyjścia. A później jej spojrzenie trafiło na twarz Farrella i straciła ochotę na uciekanie. Jego dotyk paraliżował ją w pewnym stopniu, ale w tym całym poczuciu zagrożenia i niejako zniewolenia dostrzegała coś osobliwie przyjemnego.
    Gdy jego dłoń wędrowała po jej ramieniu, Bonnie z wahaniem wyciągnęła dłonie i już z większą pewnością chwyciła poły jego marynarki. Przysunęła się do niego jeszcze bardziej, tak że ich nosy się niemal stykały. Spuściła wzrok na jego wargi, wypuściła materiał jego okrycia z prawej dłoni i przesunęła nią po jego obojczyku i szyi aż na kark i dalej, delikatnie wsuwając palce w przydługie włosy.
    Pragnęła w tamtym momencie tylu rzeczy, że nie była w stanie ich wszystkich nazwać. Miała ochotę powiedzieć mu, czego chce. Chciała, żeby pokazał jej więcej. Ale nie była pewna. Tym razem nie siebie, a jego. Chciała ryzykować, chciała, żeby było jej wszystko jedno. Ale nie było. Po raz pierwszy uważała na gesty nie ze względu na własną powściągliwość, a z obawy, że tym razem to Nicholas mógłby uciec.
    ─ Już? ─ wyszeptała mu jedynie w usta, uśmiechając się leniwie, po czym trąciła jego nos swoim. Odsunęła się, ponownie opierając się o drzwi, ale nie wyplątała palców z jego włosów i nie przestała trzymać się jego marynarki.
    Bonnie zawsze była wrażliwa na dotyk. Po latach unikania kontaktu fizycznego to się jedynie pogłębiło. Każda jego delikatna, nienchalna pieszczota była dla niej czymś niemal zupełnie nowym, do czego zaczynała teraz po prostu tęsknić. W dodatku dochodziło jeszcze początkowo niechciane zaangażowanie emocjonalne, które wcale nie ułatwiało jej przebywania w bezpośredniej bliskości Farrella.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  118. Problemem Bonnie było to, że ona zawsze była grzeczna. Spokojna, zdystansowana, uprzejma. Gdy pozwalała sobie na bycie niegrzeczną, później nie mogła w nocy spać. Każdy krzyk, każda zła myśl i każde niewłaściwe zachowanie kosztowały ją zdecydowanie zbyt wiele. Taktyką Brown było wtedy czekanie, aż wszystko samo się ułoży. Była cierpliwa i zwykle czekała aż do skutku. W skrajnych sytuacjach gdy nawet jej zaczynało brakować cierpliwości lub za bardzo żałowała, po prostu kajała się i próbowała naprawić to, co zepsuła. To jednak za każdym razem pozbawiało ją części pewności siebie, dlatego wolała unikać schodzenia na złą drogę, co skutecznie uniemożliwiał jej Farrell.
    Miała przyzwyczajenia, których nie potrafiła się od razu pozbyć. Trudno było jej przekonać samą siebie, że można działać rozsądnie, nie rezygnując z tego, co przyjemne. Wiedziała, że Farrell nie mówił tego poważnie, ale musiała się postarać, żeby się nie cofnąć. Te nawyki, które wcześniej w sobie ceniła, teraz strasznie ją drażniły. Automatycznie próbowała bronić się przed tym, czego przecież sama chciała.
    Pozwoliła mu się prowadzić. Im więcej drogi mieli za sobą, tym większe czuła podekscytowanie. Ciekawość mieszała się w niej z niepewnością. Gdy zwolnił, przeczesała palcami włosy i odetchnęła głębiej. Trzymała jego dłoń i bawiła się mankietem jego koszuli.
    ─ A jeszcze niedawno miałam cię dość po dziesięciu minutach ─ wymruczała, uśmiechając się do siebie.
    Jeszcze kilka tygodni temu Farrell był ostatnią osobą, z którą Bonnie chciałaby spędzać czas, a teraz nie potrafiła wytrzymać bez niego kilku dni. Nie miała wątpliwości, że się w nim zakochuje i trochę ją to przerażało.

    OdpowiedzUsuń
  119. Jako dziecko Bonnie traktowała Farrella jak świetnego kompana zabaw [dwunastoletniego brachola :D]. Nie interesowały jej podarte spodnie, brudne od błota policzki, a jedyne, co się liczyło w ich relacji to fakt, czy Nicholas nie będzie na nią zły za popchnięcie go w krzaki w odwecie za żabę wrzuconą za jej koszulkę. Matka Bonnie uważała, że chłopak nie jest dla niej odpowiednim towarzystwem, ale dopóki żył jej mąż, nie była w stanie niczego zabronić córce. Za to jej starsi o sześć i osiem lat bracia nie dawali jej spokoju, śmiejąc się z jej dobrego humoru po spotkaniach z Farrellem i próbując jej tłumaczyć, co oznaczają żaby za koszulką i gąsienice we włosach.
    ─ Tak. Już wtedy powalałeś urokiem osobistym ─ odparła, po czym dokończyła, wzdychając i powstrzymując uśmiech: - I skromnością.
    Gdy weszli do środka, stanęła dwa kroki za Farrellem i spokojnie czekała, aż wskażą im stolik. Ucieszyła się na widok Rosie, jednak jej radość nie trwała długo. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Wiedziała, że Rosie jest zainteresowana Nicholasem, jednak nie sądziła, że traktowała to poważnie. Blondynka należała raczej do tych kochliwych i szybko znajdowała sobie nowy obiekt westchnień, ale gdy coś stawało na jej drodze, robiła się okropna. Bonnie nie zdziwiła się tym, że skrzypaczka nie traktuje jej jak godnej siebie rywalki i że wypowiadała się o niej z lekką pogardą. Każdego rozgoryczyłaby przegrana z Brown, największą towarzyską ofiarą w Nowym Orleanie.
    ─ Bardzo mi przy... ─ zaczęła z autentycznym żalem, gdy usłyszała pytanie Rosie. Nie udało jej się jednak dokończyć, ponieważ poczuła na sobie napierające dłonie koleżanki. Bonnie zachwiała się lekko. Nie była na to przygotowana. Cała ta sytuacja była abstrakcyjna.
    ─ Co, Bonnie? Przykro? Tobie jest przykro? ─ Rosie zaśmiała się drwiąco przy ostatnim pytaniu. ─ Jeszcze mi powiedz, że o niczym nie wiedziałaś. Jesteś podstępną suką, Brown.
    Gdy wysyczała ostatnie słowo, jej palec dotknął Bonnie. Ta od razu złapała delikatnie rękę Rosie i opuściła ją powoli.
    ─ Jeśli Nicholas odwołał... randkę z tobą, to co ty tu robisz? ─ zapytała spokojnie, po czym cofnęła się o krok. ─ Kompromitujesz się, Rosie. Myślę, że powinnaś wrócić do domu.
    ─ Ja się kompromituję? To ty kradniesz cudzych facetów, bo żadnego sama nie potrafisz poznać. To żałosne. ─ Widać było, że jest wściekła, ale nie podnosiła głosu. Zmniejszyła jedynie dystans do Bonnie, robiąc krok w przód. Brown mimowolnie zerknęła na Farrella, co nie uszło uwadze Rosie. Ta zachichotała i potrząsnęła jasną głową, pochylając się delikatnie nad uchem Bonnie. ─ Nie łudź się. Ciebie też w końcu wystawi.
    Bonnie, której pierwszym odruchem byłoby wycofanie się lub płacz, teraz stała sztywno i patrzyła całkowicie obojętnie. Rozsypywała się w środku. Bo to na nią czekał. Bo gdyby się nie pojawiła, nic takiego by się nie stało. Bo Rosie mogła mieć rację. Bo było jej tak strasznie przykro. Jednak nie z powodu Rosie, tym razem żałowała siebie.

    OdpowiedzUsuń
  120. Bonnie po wyjściu z restauracji dalej nie do końca rozumiała, co się właśnie wydarzyło. Z jednej strony czuła lekką satysfakcję, że to z nią Farrell wolał spędzić wieczór, ale z drugiej strony czuła się okropnie po tym, co powiedziała jej Rosie. Nie chodziło nawet o to, że ją obrażała, tylko o jej przekonanie, że Bonnie nie będzie w stanie zatrzymać przy sobie chłopaka na dłużej, szczególnie że zaczynała wierzyć w swoje możliwości w tym względzie. Mimo wszystko, całkiem zabawne było myślenie, że Brown byłaby w stanie komukolwiek kogokolwiek odbić, skoro nawet bez konkurencji sobie nie radziła.
    Przez dłuższą chwilę po prostu szła obok niego, patrząc to na chodnik, to przed siebie. Próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie. Jej sposób postrzegania Farrella się nie zmienił, była zawstydzona sytuacją sprzed chwili, ale nawet na myśl jej nie przyszło, żeby go pytać o Rosie i ich niedoszłą randkę. W końcu nie padło między nimi żadne zobowiązanie. Wsunęła dłoń pod włosy i przesunęła palcami po karku, w końcu podnosząc na niego wzrok.
    - W pewnym momencie bałam się, że mnie uderzy - powiedziała, uśmiechając się po części z zażenowaniem, po części z rozbawieniem.
    Bonnie nie wątpiła w to, że Rosie za kilka dni znajdzie sobie nowy obiekt zainteresowania i będzie próbowała dogadać się z koleżanką. Wiedziała, jaka potrafi być blondynka, dlatego nie czuła złości. Raczej trochę rozczarowania, że to wszystko potoczyło się w taki sposób, ale też trochę współczucia względem rozgoryczonej Rosie.
    - I kto mi będzie teraz grał na skrzypcach? - westchnęła cicho, splatając palce.
    To śmieszne, jak głupimi rzeczami się martwiła. Nie tym, dokąd teraz pójdą. Nie tym, jak czuje się Nicholas. Nie tym, że może stracić koleżankę. Nawet nie tym, czy Rosie w czymkolwiek miała rację. Nie, ona martwiła się tym, że nie będzie miał jej kto grać na skrzypcach.

    OdpowiedzUsuń
  121. Bonnie potrzebowała zbyt wiele czasu na nawet lekkie zaangażowanie się emocjonalnie, żeby teraz robić Farrellowi jakiekolwiek wyrzuty z powodu Rosie. Jeszcze więcej czasu potrzebowała na to, żeby zacząć czegokolwiek oczekiwać lub żądać. Była przyzwyczajona do rozczarowań, dlatego najłatwiej było jej po prostu nie chcieć niczego od innych. I choć teraz miała świadomość, że już się zaangażowała, to po tym całym uganianiu się za sobą nawzajem chyba miała względem Nicholasa większy zakres tolerancji.
    ─ Naprawdę? ─ zapytała, jakby nie do końca była pewna, czy dobrze usłyszała. Zmarszczyła przy tym delikatnie brwi, jednak po chwili podrapała się po policzku, uśmiechając się. ─ Mogę kiedyś przyjść na twoją próbę?
    Miała już okazję być na jego koncercie, jednak próby to było coś zupełnie innego. Szczególnie, że Rosie opowiadała czasem o zmiennych humorach Farrella, a sama Brown często musiała później znosić jego rozdrażnienie w kawiarni. Cieszyła ją myśl, że mogłaby to kiedyś zobaczyć i obserwować tym razem nie tyle muzyków, co właśnie dyrygenta. Nawet myśl, że jej obecność mogłaby jedynie dodatkowo przedłużyć złość skrzypaczki, nie mogła powstrzymać jej uśmiechu.
    Mimo wszystko, zerknęła przez ramię na drzwi restauracji. Przez moment przemknęło jej przez myśl, że może Rosie byłaby dla Farrella odpowiedniejsza ─ pewna siebie, utalentowana, zdecydowana i, co nie było trudne, bardziej doświadczona niż Bonnie. Poczuła leciutkie ukucie zazdrości, u niej coś tak niespodziewanego, że na początku zinterpretowała to jako irytację. Przesunęła dłonią po ramieniu, w tym momencie żałując, że zrezygnowała z kurtki na rzecz cienkiego sweterka. Nie do końca rozumiała, dlaczego zrezygnował z umówionej randki z blondynką, ale nie miała zamiaru go o to pytać. Bonnie nie walczyła o innych, nie rywalizowała. Gdy czuła, że ma konkurencję, po prostu się wycofywała. Ale teraz po prostu chciała postarać się, żeby tego wieczora Nicholas też się dobrze bawił.
    ─ Zawsze masz jakiś plan awaryjny? ─ Uniosła lekko brwi z po części rozbawieniem, po części z podziwem, zrównując z nim krok i z wciąż nieodłącznym wahaniem chwyciła jego dłoń i delikatnie splotła ich palce razem.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  122. Bonnie nie zamierzała go ani prosić, ani mu grozić. Po prostu przyjęła to ze spokojem, unosząc delikatnie ramiona z lekkim uśmiechem na ustach. Gdy słyszała nie, wiedziała, że to znaczy nie. Gdy ktoś narzucał jej jasno określone granice, trzymała się ich. Lubiła proste bezpośrednie komunikaty, dlatego nie potrzebowała żadnych tłumaczeń. Była nieco zaskoczona tym, jak twardo i sucho zabrzmiała jego odpowiedź, ale potrafiła zrozumieć jego decyzję.
    Zazdrościła mu tej pewności, co powinien robić w danym momencie. Ona zawsze potrzebowała planu lub chociaż chwili na zanalizowanie sytuacji. Miała duże problemy ze spontanicznym działaniem i nie potrafiła się przekonać do niespodzianek, jednak jego zdecydowanie zapewniało jej w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa i sprawiało, że nie próbowała za wszelką cenę przejąć kontroli nad sytuacją lub po prostu się wycofać. Paradoksalnie, im częściej bieg wydarzeń się zmieniał, zaskakując ją, tym spokojniejsza czuła się w towarzystwie Farrella.
    U niej zazdrość była czymś bardzo zaskakującym, ponieważ była przyzwyczajona do faktu, że nic w jej życiu nie jest stałe. Nie rościła sobie żadnych praw do niczego i nikogo, dlatego zazdrość byłaby bezpodstawna. W dodatku sama Bonnie raczej nigdy nie miała okazji wzbudzać w nikim zazdrości, zakładała z góry, że ma w sobie coś, co nie pozwala innym angażować się w znajomość z nią, dlatego najpewniej w ogóle nie zrozumiałaby rozdrażnienia Nicholasa lub odczytała je jako atak.
    Brown spędziła w Nowym Orleanie całe swoje dotychczasowe życie, ale każde miejsce, do którego ją prowadził, było dla niej czymś zupełnie nowym i zaskakującym. Tak jak teraz. Zwykle unikała odwiedzania podobnych miejsc. Miała chyba lekką klaustrofobię i tłok zawsze sprawiał, że nie czuła się do końca swobodnie. Teraz jednak szła za Farrelem i zamiast w panice sprawdzać położenie wyjść awaryjnych, rozglądała się z zachwytem po niewielkim lokalu. Poza tym, pozytywna muzyka disco zawsze wywoływała w niej specyficzny nastrój, dlatego klimat klubu bardzo jej pasował. Nie przeszkadzał jej nawet zapach, za bardzo była skupiona na parkiecie wypełnionym tańczącymi.
    Gdy zatrzymał się przy barze, stojąc do niej tyłem, oparła dłonie na jego ramionach i pochyliła się nad jego ramieniem.
    ─ To miejsce jest cudowne ─ westchnęła mu do ucha z zachwytem.
    Dużo lepsze niż restauracja, ale tego już nie dodawała. Odsunęła się, powoli zsuwając dłonie z jego barków, po czym zajęła miejsce na jednym z wysokich barowych stołków. Uśmiechała się szeroko i wodziła wzrokiem dookoła, dopiero po chwili zatrzymując roześmiany wzrok na dyrygencie.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  123. Bonnie już dała mu szansę przekonać się, że jeśli coś jej nie pasowało, wycofywała się z krępującej lub niebezpiecznej dla niej sytuacji. Spędziła niemal całe życie, działając wbrew swojej woli i zostało jej trochę z tendencji do dostosowywania się, jednak tym razem naprawdę podobało jej się miejsce, które wybrał, dlatego mogła się niemal całkowicie rozluźnić i cieszyć jego towarzystwem.
    Gdy on zamówił drinka, ona odwróciła się plecami do baru i skupiła się na obserwowaniu obecnych w klubie ludzi. Jej uwagę przykuwali przede wszystkim ci ubrani w sposób idealnie wpisujący się w klimat lokalu. Gdy obok niej pojawił się Nicholas, nie odrywała wzroku od barwnego tłum. Na początku jego słowa wywołały u niej przede wszystkim zdziwienie widoczne w uniesionych brwiach i zaskoczonym uśmiechu. Gdy drugi raz zwrócił się do niej per pani, załapała. Odwróciła się bokiem do baru i przodem do Farrella, tak że kolanami dotykała teraz jego ud. Spojrzała na kolorowego drinka, ale gdy poczuła, że odgarnia jej włosy za ucho, podniosła wzrok na jego twarz.
    ─ Przyszłam tu w towarzystwie takiego jednego, ale najwyraźniej musiał go pan wystraszyć ─ odpowiedziała z lekkim wyrzutem, powoli przesuwając spojrzeniem wokół siebie, jakby naprawdę spodziewała się zobaczyć kogoś konkretnego. Gdy powróciła spojrzeniem do dyrygenta, uśmiechnęła się i przejechała palcami po swoim policzku, aż do ucha, żeby tam powtórzyć jego wcześniejszy gest i odgarnąć włosy. ─ Zawsze zaczepia pan kobiety w tak zdecydowany i bezpośredni sposób?
    Teraz odwróciła się bokiem do Farrella, ujęła w obie dłonie kieliszek i upiła trochę kolorowego płynu przez słomkę. Niemal w ogóle nie czuła alkoholu, mimo że zdawała sobie sprawę z jego obecności w napoju. Miała już w swoim życiu przygodę z mocnymi, zdradliwie dobrymi drinkami i nie wspominała tego dobrze, dlatego planowała zachować umiar. Przekrzywiła nieznacznie głowę, patrząc na mężczyznę, a na jej ustach stopniowo zaczynał pojawiać się delikatny, zaczepny uśmiech.
    ─ Poza tym… ─ zaczęła, mrużąc lekko oczy. ─ Co każe panu przypuszczać, że spędzę w pana towarzystwie całą noc?

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  124. Gdyby Bonnie zobaczyła Farrella ubranego w ten sposób, najpierw z zażenowania nie wiedziałaby gdzie patrzeć, a później po prostu wybuchłaby śmiechem. Chyba mimo wszystko wolała jego jednolitą koszulę i marynarkę. Była nieco zaskoczona jego wyborem lokalu, bo disco nie do końca pasowało jej do dyrygenta.
    Gdy zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, jedynie uniósł brew, zmrużyła oczy jeszcze bardziej. Już otwierała usta, żeby zadać mu kolejne pytanie, ale wtedy poczuła, że zabiera jej kieliszek. Nie miała pojęcia, co znowu przyszło mu do głowy, ale podejrzewała najgorsze. I jej podejrzenia sprawdziły się, gdy zobaczyła wyciągniętą dłoń Nicholasa. Przygryzła lekko wargę, zastanawiając się, jak mu delikatnie odmówić, ale gdy zobaczyła jego szeroki uśmiech, uległa i niepewnie złapała jego rękę. Nawet stanąć jej nie dał spokojnie, tylko musiał ją ciągnąć w swoją stronę.
    Nie przeszkadzało jej to. Brown lubiła w nim tę pewność siebie, szczególnie, że jej samej często tego brakowało. Jej podjęcie jakiejkolwiek decyzji zajmowało zdecydowanie więcej czasu, bo choć dokonanie wyboru przychodziło jej bardzo szybko, to nigdy nie była do końca pewna, czy to na pewno najlepsza opcja. Poza tym, dzięki temu swojemu zdecydowaniu w każdej sytuacji, stawał się w jej oczach dużo atrakcyjniejszy niż większość mężczyzn, których znała.
    Uwielbiała tańczyć i, co ważniejsze, potrafiła. Jej problemem było to, że gdy przychodziło jej robić publicznie coś, co nie pasowało do zwykle sztywnej i wycofanej Bonnie, traciła resztki jakiejkolwiek pewności siebie i miała ochotę zapaść się pod ziemie. Teraz jednak zamiast czekać, aż Nicholas znajdzie odpowiednie miejsce na parkiecie, sama pociągnęła go w stronę kawałka wolnej przestrzeni. Nie dlatego, że nagle uwierzyła w swoje umiejętności, ale dlatego, że chciała po prostu schować się wśród ludzi. Zmarszczyła lekko brwi i zmartwionym wzrokiem obserwowała mijane pary.
    Gdy znaleźli się już na parkiecie w otoczeniu tańczących, Bonnie zamiast puścić dłoń Farrella, chwyciła ją mocniej i zbliżyła się do niego, pochylając się nad jego ramieniem.
    ─ A mógł mi pan pozwolić dokończyć drinka ─ powiedziała nieco głośniej, żeby mógł ją usłyszeć, po czym westchnęła mu cicho do ucha. Może wtedy palce nie drżałyby jej tak bardzo.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  125. Bonnie rzadko kokietowała. Nawet jeśli już to robiła, to zwykle tylko dla zabawy, nie traktując tego poważnie i nie dopuszczając możliwości istnienia jakiegokolwiek ciągu dalszego. To zawsze wyglądało tak samo: chwilowe, nieporadne kokietowanie w wykonaniu Brown, a później jej mało efektywne wycofanie się z całej sytuacji. Uwodzenie Farrella było o tyle trudne, że ten wydawał się być na niemal wszystko przygotowany i trudno było jej go w jakikolwiek sposób zaskoczyć.
    W relacji z Nicholasem Brown nie miała żadnego interesu. Przeciwnie ─ dyrygent psuł jej wszystkie plany, jakie zdołała poczynić. Miała wyjechać z Nowego Orleanu, a trzymał ją na miejscu i z każdą chwilą miała coraz mniejszą ochotę na jakiekolwiek podróże. Chciała zacząć z czystym kontem, a on jej to uniemożliwiał. I choć trudno było nazwać ich relację stabilną, to jego obecność była w tamtym momencie chyba jedną z niewielu stałych rzeczy w jej życiu.
    Gdy zmusił ją do wykonania obrotu, uśmiechnęła się szeroko, ale gdy ją objął, przygryzła wargę i spuściła nieznacznie głowę. Im częściej nawiązywali kontakt fizyczny, tym trudniej było jej to przerwać. To było dla niej coś zaskakującego, bo przyzwyczaiła się do zupełnie innych reakcji u siebie. Zwykle coś podobnego sprawiało, że stawała się jeszcze bardziej wycofana i ostrożna. Słuchała go, bardziej skupiając się na jego oddechu na swojej skroni. Zarzuciła mu ręce na szyję i delikatnie opuszkami łaskotała w kark.
    Musiała się powstrzymać, żeby się nie roześmiać, gdy usłyszała o księciu z bajki. Nie miała nic przeciwko księciu z bajki, szczególnie, że przy ich ostatniej rozmowie na podobny temat wyszło na to, że to ona jest żabą. Jeszcze bardziej zmniejszyła odległość między ich ciałami i znów pochyliła się nad jego szyją. Musnęła ustami jego żuchwę tuż przy uchu.
    ─ Wybieram księcia z bajki ─ wymruczała, powoli zsuwając dłonie z jego karku wzdłuż ramion, aż za swoje plecy, na jego palce, które rozplotła. Wypuściła z rąk jego dłonie i cofnęła się o krok, uśmiechając się do niego wyzywająco. ─ Gdzie on jest?

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń
  126. On nie miał ochoty się z nią drażnić, ale ona z nim wręcz przeciwnie. Odzyskiwała wtedy małą część kontroli nad sytuacją i to pozwalało jej nie czuć się tak bezbronnie jak zwykle. Gdy nie przebywała w towarzystwie Farrella, nie miała takich problemów z pewnością siebie. Nie była duszą towarzystwa, ale na pewno miała większą władzę nad tym, co działo się z nią i wokół niej. Nicholas, pomimo całego swojego zdecydowania i pewności, był niemal całkowicie nieprzewidywalny, co momentami sprawiało, że Brown musiała choćby próbować odzyskać trochę kontroli nad sytuacją.
    Miała dobry humor i gdy dostrzegła na jego twarzy ledwo widoczne rozdrażnienie, zareagowała jedynie przygryzieniem wargi i próbą ukrycia uśmiechu. Miała odpowiedź na ustach, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Spodziewała się podobnej reakcji, a i tak w pierwszej chwili nie była w stanie się poruszyć. Dopiero po chwili odwzajemniła pocałunek, równie intensywnie i zachłannie, wplatając palce jednej dłoni w jego włosy. Drugą delikatnie drapała go w szyję. Nicholas pochłaniał w tamtej chwili całą jej uwagę, nie była w stanie myśleć o ogłuszającym disco, niewypitym drinku i szalejących wokół nich parach. Liczyły się tylko jego usta i dłonie na jej plecach. Bonnie nie potrzebowała alkoholu, żeby do niego lgnąć. Samo brzmienie jego głosu i zapach skóry sprawiały, że chciała być blisko niego.
    W końcu oderwała swoje wargi od jego ust, jednak nie odsunęła się od niego. Dalej przesuwała paznokciami po skórze na jego szyi i miała palce wplecione w jego włosy. Przez moment po prostu stała, oddychając mu w usta i próbując zapanować nad mocnym biciem serca. Wysunęła dłoń z jego włosów i oparła ją na jego piersi. Uśmiechała się, miała przyspieszony oddech. Spuściła głowę i przylegając do dyrygenta całym ciałem, pocałowała go przelotnie w szyję tuż nad kołnierzem.
    ─ Myślałam, że chcesz tańczyć ─ mruknęła mu do ucha z rozbawieniem, kołysząc się delikatnie.
    Taki sposób tańczenia zdecydowanie nie kojarzył jej się z szalonym disco, ale nie chciała się drugi raz od niego odsuwać, skoro i tak ją łapał.

    Bonnie B.

    OdpowiedzUsuń