sobota, 19 kwietnia 2014

„W naszej grupie nie ma ludzi, którzy, gdy pluje im się w twarz powiedzą, że pada deszcz.”

Matka Pattie z domu Nierver, po mężu Vanrose - dziennikarka, zginęła od wybuchu bomby, gdy robiła zdjęcia do prawdopodobnie jej najlepszego w życiu reportażu. Martin miał wówczas 10 lat.

Ojciec Mike Vanrose, do niedawna policjant.

Starsza siostra Emilia – dochrapała się wymarzonej roli modelki, ale jakim kosztem? Niemal całkowitym zerwaniem kontaktu z bliskimi.




On?
Kim jest on?
Kim jest Martin?





Jest to średniego wzrostu (tak na oko 186), nieźle zbudowany, z tatuażem na ciele, młody (z metryczki wynika że 23-letni) chłopak tęskniący za ukochaną matką. Choć tego nigdy nie okazywał publicznie to w głębi serca matka była dla niego najważniejsza a jej stratę bardzo przeżył.
Z siostrą również nie chciał się rozstawać. To ona choć małej różnicy wieku zastępowała mu zmarłą rodzicielkę.

- Mati, Mati – rudowłosa wbiegła do pokoju chłopaka z rozmachem wyrywając mu gitarę z rąk i rzucając mu się na szyję.
- Co się stało? – zapytał próbując złapać oddech. Choć było ciężko bo jak taki kilkudziesięciokilogramowy worek leżał na nim to wszelakie ruchy nawet te klatki piersiowej były ograniczone.
- Przysłali! Przysłali mi! Napisali do mnie! – mówiła wymachując przed jego nosem kopertą z wyraźną pieczątką agencji modelek, a w okienku w kopercie widniały dane nie inne niż Emili Vanrose
- I jak?
- Nie wiem – stwierdziła siadając obok niego – boję się otworzyć. – oparła kopertę na kolanach wpatrując się w nią tępym wzrokiem. Z jednej strony właśnie może w swoich dłoniach trzymała swoje marzenia, może wyrwie się z tego miejsca z tych wspomnień by zachłysnąć się blaskiem fleszy i pięknych kreacji… Z drugiej jednak strony nie chciała tego. Nie chciała zostawiać chowającego się w myślach brata i potrzebującego ojca, który stał już na krawędzi – Ty otwórz – poprosiła wyciągając rękę ku bratu.
- Dobrze Emili, ale obiecaj mi że jeśli odpowiedzieli z zaproszeniem to pojedziesz spełnić swoje marzenia. Wiem jakie to dla ciebie ważne – dodał otwierając kopertę. Podał jej otwartą, ale pokręciła przecząco głową. Wyciągną więc zawartość. Gdy rozkładał srebrzysty papier wysunął się z niego bilet lotniczy. To oznaczało tylko jedno i słowa z owego zawiniątka potwierdzały to – Emili miała za tydzień wylecieć na sesję zdjęciową.

Ukrywa twarz, prawdę o sobie, pod maską jakże prawdziwą w której się odnalazł znakomicie. Owszem to też jego osoba, ale inna. Nie ta, która kiedyś żyłą, nie ta która kocha, która miłuje i ta która tęskni.
Maską tą jest szaleństwo i adrenalina. Niebezpieczeństwo i ryzyko. Auta i nielegalne wyścigi uliczne…
Kto by pomyślał że tak będzie?



Westchnął cicho odchodząc od okna. Przecież to dzisiaj. Przecież dzisiaj obiecała przyjechać. Obiecała załatwić to z agentem czy kim tam potrzeba było. Obiecała przyjechać na jego 20 urodziny. Nie widzieli się już tyle czasu to chciał chociaż z nią trochę czasu spędzić w swoje urodziny. Wiatr na dworze strącał liście drzew a on jak kiedyś siedział z gitarą w dłoni i gładził delikatnie struny instrumentu siedząc na łóżku. Liczył że zaraz ta ruda burza włosów wpadnie do jego pokoju z charakterystycznym dla niej wesołym okrzykiem „Mati, Mati”. Zawsze tak krzyczała wbijając do niego. Dzwonek do drzwi napełnił go nadzieją, radością i czymś czego nie da się opisać. To można tylko poczuć gdy ktoś bliski po długiej nieobecności wraca do ciebie. Jednak po zamaszystym otwarciu drzwi jego oczom nie ukazała się ona. Emili nie było. Jego kochanej siostrzyczki nie było. Stał za to tylko starszy mężczyzna. Kim on był? Wysłannikiem który przywiózł chłopakowi jego prezent. Przed domkiem stał bowiem czarny z krwistoczerwonymi elementami samochód. W jego dłoń wylądował jeszcze list i wysłannik zniknął w swoim starym autku z pustą już naczepą zostawiając chłopaka sam na sam z jego myślami.

MARTIN VANROSE
(w pigułce)

- Na torze nazywany głównie z nazwiska Vanrose
- Porusza się swoim prezentem wyglądającym mniej więcej tak: >Bugatti<
- Ma psa i nic nie jest w stanie spowodować, by on mu nie towarzyszył. >Passi<
- Gra w siatkówkę, którą się pasjonuje. Należy do szkolengo klubu siatkarskiego, będąc jego jedną z gwiazdeczek.
- Gra na gitarze, ale tak, by nikt o tym nie wiedział.
- Nie wie jakim cudem, ale należy do Kappa Zeta Phi.
- IV rok na biotechnologii, a mało co z tego umie. Woli sport i oderwanie się od rzeczywistości.


~~~~~~

Witam serdecznie!
Buzi panu Martinowi, człowiekowi o dwóch twarzach użyczył nie kto inny jak Mariusz Wlazły
Więc możecie dopisać go że jest zajęty :D
Dla ciekawskich cytat z nagłówka to słowa Łukasza Kadziewicza :)
Jak by ktoś miał ochotę na wątek "na bieżąco" to proponuje gg: 33574458
Zapewne jak będę miała wenę to Karta ulegnie zmianom bo mi się nie podoba :P
Ale zostawiam ją wam :)

11 komentarzy:

  1. [ To ja przywitam i rozdaję plusy za pieska ( miałam kiedyś siberian husky) za markę samochodu, którego bym chciała jak nie wiem czego, za wizerunek i za to jaki ma stosunek do siostry. No kurcze same plusy, więc nie mogę zrobić nic innego niż zaprosić do siebie na wątek. ]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam serdecznie :) Poprę koleżankę wyżej odnośnie pieska – jako, że mój jest dokładnie tej samej rasy, mam do nich ogromną słabość. Tak samo jak do mężczyzn z gitarą (a jeśli jeszcze dodatkowo potrafią na niej grać, to już w ogóle świetnie!), dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak zapytać, czy posiadasz może jakiś pomysł na wątek?]
    Chloe Lorraine

    OdpowiedzUsuń
  3. [Razem z Alanem przybywamy, by się ładnie przywitać. Wlazły przystojniak, o tak :) Jeśli wątki męsko- męskie nie sprawiają Ci kłopotu, to zapraszam do mnie.]
    Alan

    OdpowiedzUsuń
  4. [Pomysł super, zwłaszcza, że Chloe też biega, więc pozwoliłam sobie pójść troszeczkę w tę stronę. Jeśli coś będzie nie tak, to śmiało zmieniaj :) ]
    Wieczorny bieg był dla Chloe czymś w rodzaju rytuału, małego uzależnienia. Nie ważne, jak bardzo była zmęczona po dniu spędzonym na uczelni czy na załatwianiu własnych spraw na mieście – nigdy nie odpuszczała. Dlaczego? Bo to była jedyna chwila w ciągu dnia, kiedy mogła pobyć sam na sam ze swoimi myślami, poukładać je sobie, zastanowić się i rozładować emocje, które bardzo często gromadziła w sobie – te dobre, jak i te gorsze, z których nigdy nie była dumna.
    Tym razem także nie było inaczej. Kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, a niebo powoli przybierało szarawą barwę, dziewczyna już biegła jedną z mniej uczęszczanych przez samochody uliczek. Włosy koloru miedzi podskakiwały przy każdym jej kroku, związane w wysoki kucyk, a w błękitnych tęczówkach odbijały się ostatnie bladożółte promienie zachodzącego słońca. Po chwili słyszała już tylko swój własny oddech – spokojny i miarowy.
    Chloe nie miała pojęcia, ile już biegła – nigdy nie brała ze sobą zegarka ani telefonu, pozwalając, by był to czas tylko i wyłącznie dla niej. Jednak przypuszczała, że nie mniej niż godzinę, bo niebo zdążyło już przyjąć odcień atramentu, a pojedyncze gwiazdy nieśmiało świeciły z oddali. Zrobiło się troszeczkę chłodniej, co odczuła pomimo rozgrzania przez wysiłek, jednak nie chciała jeszcze wracać. Zamiast tego przyspieszyła odrobinę, skręcając za w chwilę później za róg jednego z budynków. I to był błąd.
    Nim w ogóle dostrzegła cokolwiek, usłyszała głośne szczeknięcie psa, a dosłownie ułamek sekundy później z impetem zderzyła się z kimś, kto najwyraźniej biegł z naprzeciwka. Jak można było się spodziewać, nie skończyło się to dobrze – zaskoczona tak nagłym obrotem wydarzeń Chloe upadła na ziemię, dość porządnie ocierając sobie łokcie. Nie tym jednak się przejęła – bardziej interesowało ją to, czy z drugą osobą wszystko w porządku.
    – Przepraszam cię strasznie! Wszystko dobrze? Nic ci się nie stało? – zapytała od razu rudowłosa, pospiesznie wstając z ziemi, tonem przepełnionym autentycznym zatroskaniem, które również doskonale widoczne było w jej spojrzeniu czy mowie ciała. Dopiero teraz dostrzegła, że zderzyła się z mężczyzną. A kolejne szczeknięcie przypomniało jej, że ów mężczyzna nie był sam.
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero w momencie, kiedy chłopak przypomniał Chloe, że także ucierpiała podczas upadku na twardy asfalt, poczuła niemiłosierne pieczenie w miejscach, gdzie jej skóra została zdarta. Nie było to nie do zniesienia, zwłaszcza że dziewczyna mimo filigranowej sylwetki była dość twarda i byle zadrapanie nie oznaczało końca świata – na treningach przytrafiały się jej gorsze rzeczy – ale mimo wszystko na jej twarzy pojawił się lekki grymas bólu. Zamiast jednak przyznać chłopakowi rację, uśmiechnęła się tylko delikatnie.
    – To nic takiego, tylko nieduże zadrapanie – powiedziała, starając się zbagatelizować całą sprawę. Dopiero światła przejeżdżającego samochodu, które na chwilę oświetliły ich sylwetki uświadomiły rudowłosą, że otarcia może i nie były duże, ale za to dość głębokie.
    Wtedy także zauważyła, że twarz mężczyzny jest jej znajoma – była święcie przekonana, że widziała go wcześniej kilka razy na korytarzu jej uniwersytetu, chociaż do tej pory nie miała nawet najmniejszego pojęcia, jak się nazywa.
    – Miło mi cię poznać. Mam na imię Chloe – głos rudowłosej był jak zawsze przepełniony ciepłem i niezwykle sympatyczny, zdecydowanie miły dla ucha i mówiła w stu procentach szczerze, nawet pomimo okoliczności, w jakich dane było im się poznać. – Może się mylę, ale studiujesz na Appleton, prawda? – zapytała nieśmiało, patrząc uważnie niebieskim oczyma na chłopaka. Wolała się upewnić, czy faktycznie dobrze go kojarzy, by w przyszłości nie wynikło jakieś nieporozumienie.
    Dyskretnie otarła kilka kropli krwi, które powolutku spływały z łokcia w stronę jej nadgarstka. Na samą myśl, że będzie musiała w domu oczyścić ranę wodą utlenioną, Chloe robiło się słabo.

    [Uznałam, że mogą się kojarzyć z uczelni – bo, chcąc czy nie, musieli się minąć co najmniej kilka razy – ale dopiero teraz tak oficjalnie się poznali :)]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli jednak Chloe nie pomyliła się i faktycznie Martin był owym chłopakiem, którego kojarzyła ze szkolnych korytarzy. I z zajęć sportowych poza wykładami, ale tego akurat nie była pewna.
    Dla rudowłosej dzień także nie należał do najlepszych, jako że po raz kolejny zaspała na wykłady i zapomniała o ważnym projekcie, który miała przygotować na ten tydzień. Mimo to jednak uśmiech – jak zawsze z resztą – nie schodził z jej drobnej twarzyczki.
    – To chyba ja powinnam zapraszać cię na kawę, w końcu ja na ciebie wpadłam – powiedziała z przepraszającym uśmiechem, odgarniając włosy, które wpadły jej do oczu. Co prawda, sama kawy nie pijała, ale gorącą herbatą by nie pogardziła. Zwłaszcza teraz, kiedy coraz bardziej zaczęło jej doskwierać zimno, dodatkowo spotęgowane przez fakt, że organizm dziewczyny był po prostu zmęczony po wysiłku fizycznym.
    – W takim razie, dokąd miałbyś ochotę pójść? – zapytała Chloe i z delikatnym, ale zarazem sympatycznym uśmiechem uniosła nieznacznie brwi. Sama nie do końca wiedziała, gdzie aktualnie się znajdowali, dlatego wolała zdać się na chłopaka w tej sprawie.
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Dobra powoli się budzę po tym całym zamieszaniu związanym ze świętami. Mam pomysł a jakżeby inaczej. Skoro chłopak jest gwiazdką siatkówki to możemy zorganizować imprezę z okazji wygrania jakiej ważnej rozgrywki i Martin może zaprosić Quinn na tą imprezę a ona po jakimś tam czasie się zgodzi ( wiesz musi po jakimś czasie bo miała być zołzą a robię z niej za miłą osobę :P ) Możemy tez zrobić tak, że Quinn usłyszy jak Martin gra na gitarze i zacznie go chwalić czy coś. Wybór należy do ciebie, możemy też pomyśleć o czymś innym :) ]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  8. [Może jakiś wątek? Wywiad z gwiazdą siatkówki?]

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Nie przejmuj się. Ja i tak nie lubię pisać długo, więc rozumiem :) ]

    Cała szkoła żyła wygraną szkolnej drużyny, ale robienie powitalnej delegacji było już troszeczkę śmieszne. Oczywiście, że trzeba się cieszyć i pogratulować zwycięstwa, ale bez przesady. Cheerleaderki, które również wygrały zawody międzystanowe nie otrzymały żadnego powitania a jedynie gratulacje od dyrektora, chociaż puchar, który przywiozły był większy od większości dziewczyn. No ale kto tam zwraca uwagę na dziewczyny w krótkich spódniczkach, prawda?
    Quinn stała spokojnie na korytarzu i oglądała plakat, ogłaszający imprezę z okazji wygrania zawodów. Zdawała sobie sprawę z tego, że ktoś ją zaprosi, bo przecież czemu by nie mieli. Dziewczyna uwielbiała chodzić na imprezy. Często na nich przebywała, bo jako kapitan cheerleaderek była zapraszana i dość popularna.
    Dość stania, trzeba iść na zajęcia. Q. powoli zaczęła iść przed siebie i nawet nie zauważyła jak wpadła na kogoś.
    – Plakaty powinno się rozwieszać dużo wcześniej – odpowiedziała gdy chłopak schylił się i zaczął zbierać porozrzucane plakaty. Faceci. Nigdy nie potrafią się wcześniej ogarnąć z organizacją imprez, albo z organizacją czegokolwiek. Dziewczyny zanim roześlą wiadomość, że planują imprezę to już wtedy mają wszystko zaplanowane. Czy tak trudno mieć wszystko przygotowane wcześniej?
    – Mnie się nie da nie zauważyć – powiedziała z udawaną urazą w głosie. – I chętnie pójdę, beze mnie nie ma przecież imprezy – uśmiechnęła się gdy w jej ręce znalazło się zaproszenie. – Dużo ci jeszcze tych plakatów do rozwieszenia zostało? – spytała spoglądając na stertę kartek leżących na ziemi.
    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  10. [Wybacz, że nie odp, ale tak się jakoś słabo złożyło :(]
    Nancy zwykle unikała opisywania spotkań sportowych - albo narzekano, że pisze o samych faktach, albo, że pomija ważne fragmenty gry. Prawda była taka, że niewiele dyscyplin wywoływało u niej dreszczyk emocji, a o czymś, co zwyczajnie uważała za nudne, trudno było jej pisać z dramatyzmem. Co innego siatkówka. Sama w nią grała... bardzo amatorsko, ale lubiła popatrzeć. T gra wydawała jej się taka... czysta. Czysty styl, czysta technika, czysta gra i czysta siła. Mało wzajemnej styczności zawodników, za to pięknie latają w powietrzu piłka i jej ruch... z zawrotną szybkością.
    W trakcie tego meczu, czasami zapominała o robieniu zdjęć... dech jej zabierało od akcji. Niestety praca to praca. Pognała za zawodnikami na kampus. Zaczepiła jednego z asów drużyny. Cała magia meczu prysła, kiedy usłyszała jego ton. "Słonko! Phi!" W pierwszej chwili chciała agresywnie na niego naciskać,a potem go ślicznie obsmarować, ale włączyły jej się wyrzuty sumienia - w końcu chłopcy musieli być naprawdę zmęczeni. Odetchnęła głęboko.
    - Niech będzie.... - odpowiedziała zrezygnowana. - Ale jeśli się nie stawisz... pożałujesz - dodała groźniej, choć chyba nikt nie przestraszyłby się jej współczującej miny - "matka teresa" dziennikarką - tragedia.

    OdpowiedzUsuń
  11. [:)]
    Takie miejsca nie były tym, co lubiła najbardziej, ale też specjalnie od nich nie stroniła. Bez skrępowania weszła do Candyman i rozejrzała się wokół. Spostrzegła chłopaka i podeszła do niego. Usiadła na przeciwko i wyjęła notes i dyktafon. Nie lubiła tej części - wolała pisać, ale nie da się pisać bez materiału.
    Przyjrzała się mu uważnie. Oczywiście miała kilka podstawowych pytań, ale do końca zastanawiała się które zadać jako pierwsze.
    - Może na początek powiedz, czy jesteś usatysfakcjonowani? Co czujesz po wczorajszym meczu? - zapytała. Włączyła dyktafon. Urządzenie leżało między nimi i jeśli, chłopakowi coś by nie odpowiadało, mógł je spokojnie sam wyłączyć.

    OdpowiedzUsuń