Wyjeżdżając gdziekolwiek, zawsze krzyczał, że bardzo pragnie wybrać się w podróż ciuchcią. Wbiegał do wagonu, przechadzał się po korytarzach i szukał wcześniej zarezerwowanego miejsca, wtykając tylko głowę między drzwiczki chroniące prywatność pasażerów. Gdy pozostawił spakowany przez matkę plecaczek na odpowiednim fotelu, a rodzice zasnęli mocno, ukołysani miarowym stukotem kół, wymykał się byle dalej od nadzoru i zawierał znajomości z obcymi towarzyszami podróży. Był dosyć ułożonym, ostrożnym chłopaczkiem, który wchodził do przedziałów, mówił cicho "Dzień dobry", a potem zaczynał rozmowę, najczęściej o tym, co usłyszał podczas śniadania, kiedy to jego brat na głos czytał gazetę. Po kilkunastu minutach żegnał się uprzejmym "Do widzenia" i powoli wychodził. Zaraz potem pędził wąskim przesmykiem w blaszanej maszynie, w przeciwnym kierunku niż ten jazdy, zaginając czasoprzestrzeń, nie myśląc, nie zastanawiając się, tylko obserwując z lewej strony migające co jakiś czas przesmyki słońca z przedziałowych okien. Był szybszy niż dźwięk - prześcignąć mogło go jedynie światło, największy ówczesny przeciwnik.
Przyszedł taki czas, kiedy mógł już samodzielnie podróżować. Wtedy jednak nie zapuszczał się nigdzie poza teren własnego zamknięcia; nie wychylał nosa poza zasłonki, najczęściej wybierając takie miejsca, by nikt mu nie przeszkadzał. Często mu się to udawało - tamtym razem nie.
On słuchał disco z lato 80., dlatego ucieszył się, gdy usłyszał nazwisko Nicholasa i ciągle pytał, czy umie tańczyć tak samo, jak TEN Farrell. Na plecach dźwigał ogromny futerał z wiolonczelą, nieco się pod nim garbiąc; powtarzał ciągle, że to przez zamykanie ramion wokół instrumentu - a jego towarzysz nie miał zielonego pojęcia, o co chodzi. Poza tym przypominał trochę nietoperza ze swoją wewnętrzną nieświadomością
posiadania wysokiego ciała - poruszał się nieco pokracznie. Ubrany w musztardową marynarkę w czerwono-zielono-brązową kratę i jakieś
wytarte jeansy, rozłożył się na wszystkich trzech fotelach z jednej
strony, pozostawiając miejsce dla drugiego pasażera naprzeciwko siebie. Kiedy rozmawiali, nachylał się do przodu bardzo mocno, łokcie oparłszy na kolanach, a palce splatając niczym do modlitwy. Kiedy kończył mówić, usta pozostawiał lekko rozchylone, jakby zaraz miał coś jeszcze dodać. Zazwyczaj lekko uśmiechał się tuż po rzuceniu jakiegoś mniej lub bardziej trafionego żartu; najczęściej one równocześnie komplementowały i ośmieszały Nicholasa, ale temu to nie przeszkadzało. Ważne, że struny wiolonczeli huczały bez przerwy pod natrętnym pizzicato, udając bas w najróżniejszych utworach Boney M, a oni sami próbowali osiągnąć zbyt wysokimi głosami niskie dźwięki wydawane przez Bobby'ego.
Dojeżdżali już do stacji docelowej, gdy on wyciągnął z kieszeni pudełko papierosów. Z ramionami wywieszonymi za okno, niczym tchórzliwi nastolatkowie, którzy nie chcieli być przyłapani przez rodziców, wypalili po jednym. Aromat perfum panicza w marynarce wymieszał się z odorem dymu - ten zapach, bardzo intensywny dla Nicholasa już chwilę po wyrzuceniu niedopałków, nieusuwalnie utkwił mu w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz