sobota, 29 marca 2014

...

W normalnym społeczeństwie nie ma zbyt wielu twardzieli. Wielu gości będzie przez chwilę zgrywało ważniaków, ale jak tylko zrobisz im krzywdę, ich odwaga pryska przez okno. Odgryziesz komuś ucho, złamiesz palce, postrzelisz w nogę i wróci mu rozsądek. Ale ktoś, kto walczy przez całe życie, zareaguje inaczej. Jeśli jemu zrobisz krzywdę, to będzie walczył jeszcze bardziej zaciekle. Niewielu ludzi tak ma. A ci, którzy tak mają, są bardzo niebezpieczni.
                                                                            
Evan Wright
BONNIE BROWN
Informatyka. Drużyna pływacka. III rok.

Należy do tej grupy osób, które nawet jak wygrywają, ponoszą porażkę. Mając dwóch starszych braci, odnoszących sukces za sukcesem, przyzwyczaiła się do myśli, że nie jest stworzona do wielkich rzeczy. Ogranicza się więc do tych małych, pijąc wodę z sokiem w filiżance, jeżdżąc na rowerze z zamkniętymi oczami i zatrzymując się przy drzwiach każdej knajpy, z której dobiega jazz.
Chciałaby rzucić studia, iść własną drogą i zostać drugim Billem Gatesem, ale kontynuowanie nauki zbyt wiele ją kosztowało. Chciałaby, żeby jej biografię zaczęto pisać jeszcze przed jej śmiercią, ale boi się wygrywać. Chciałaby pływać szybciej, ale jej ciało ma zbyt wąskie granice. Chciałaby pokazać, że też potrafi, ale brakuje jej odwagi. Chciałaby nie istnieć, utopić się lub podjąć decyzję, ale zawsze rezygnuje.
Upija się dwoma piwami i choć nieczęsto bywa na imprezach, to zawsze zostaje, żeby posprzątać. Zapamiętuje nieprzydatne informacje i nie przyswaja tych istotnych. Nie pomaga nieproszona i unika kontaktu fizycznego. Nie potrafi zapleść sobie prostego warkocza i uczesać się tak, żeby przetrwać kilka godzin bez roztrzepania włosów. Piecze świetną szarlotkę i zarabia, parząc kawę.
Nie lubi wieczorów, kiedy wraca do domu i przednie światło roweru znowu nie działa. Nie lubi nie słyszeć odpowiedzi na powitanie. Nie lubi się spóźniać i nie odbierać telefonów. Nie lubi znajdować rozlanej wody i zbitych doniczek. Nie lubi czekać, aż mama ją rozpozna i uśmiechnie się na widok znajomej twarzy. Lubi dostawać guziki, nawet jeśli ma je po raz kolejny przyszywać do tej samej koszuli.
I wstyd jej, kiedy krzyczy lub chce wiele złego.


_____________________________________________________________________
Cześć!

125 komentarzy:

  1. [Śliczna ona *,* I taka fajna, Jassmine niewątpliwie chce się z nią zakumplować!
    Dobry wieczór poza tym :)]

    Jassmine

    OdpowiedzUsuń
  2. [Lubię dziewczyny, które robią pyszną szarlotkę i parzą dobrą kawę. ;D
    Cześć.]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam, witam na blogu :)]

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  4. [no w końcu, bo tak podejrzałam wcześniej i zobaczyłam, że z tego samego kierunku mamy postacie. czekałam, czekałam, jest w końcu karta, więc przylazłam się przywitać :)
    to jakiś wątek kroimy, nie?]

    //Nola.

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Cześć, witam się i życzę miłej zabawy, jeśli miałabyś ochotę na wątek to się odezwij :)]
    Liv

    OdpowiedzUsuń
  6. [Może kiedy Jass przybyła do Nowego Orleanu, a było to pół roku temu, i już pierwszego się zgubiła, natknęła się na Bonnie, która jej pomogła? Ponad to, mogła później się zaoferować, aby być jej przewodniczką i co kilka dni spacerowały wspólnie po mieście, zawsze trafiając do cukierni na jakieś ciastko. I teraz, kiedy Jass zna już miasto, wciąż mogą chodzić sobie na coś słodkiego do cukierni. Na nic innego pomysłu nie mam :<]

    Jassmine

    OdpowiedzUsuń
  7. [Można, da się, wszystko się da, tylko co by tam robili? Uciekali przed dziką świnią, czy dawali jej się trochę podgryźć? ;D]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Podoba mi to zdjęcie. Cześć :D.]

    W.Page

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Jezu jakie śliczne zdjęcie *,*. Życzę dobrej zabawy na blogu :) ]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń
  10. [Łaskawie daję ci wolną rękę, gdyż iż albowiem oferujesz zaczęcie. ;D]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Wotum nieufności, bo w końcu nie wiem, co to za pomysł i jaka będzie realizacja. ;D Czekam cierpliwie.]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Pojawia się, ale z przymusu. Gdzieś trzeba wypić darmowe piwo i poderwać łatwe dziewczyny ;D Masz jakiś konkretny pomysł na wątek?]

    Johann Holm

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Nie znoszę tej piosenki Aerosmith, ma taką pomyloną harmonię i równocześnie tak wciąga :<
    Taka biedna ta Boney M. - bo tak teraz ją będę nazywać z czystej fanaberii - że aż by się ją chciało upić tymi dwoma piwami i wyciągnąć w disco. Ale że Nicholas zaczął lekko odcinać się od tego typu muzyki, to raczej nie ma szans na podobny wątek. Za to chętnie przyjąłby pomoc w uspokajaniu się, gdy przyjdzie rozeźlony z próby orkiestry. Jakieś ciastko czy coś... bo kawa raczej w tym nie pomoże - chyba, że wylana na rozpaloną głowę. ]
    Farrell

    OdpowiedzUsuń
  14. [Nie taki głupi pomysł. Mógłby omyłkowo złapać za czyjeś piwo, ot tak, bo było blisko. Tym samym zapewne uratowałby jakąś niewiastę przed gwałtem. Trochę bohater? ;D Więc zataczałby się jak pijany albo od razu legł pod tym stołem. Można też zrobić tak, że obudzi się rano, rozejrzy dokoła i pierwszą osobą jaką zobaczy będzie Bonnie. Pamiętałby, że przed złapaniem kubka z piwem, nic innego nie pił. Ale żeby podejrzewać dziewczynę? Byłoby śmiesznie.
    Możemy myśleć dalej, jeśli twój pomysł niezbyt się podoba albo nie przypadnie ci do gustu w formie takiej jak wyżej zostało opisane.]

    Johann Holm

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jeśli bardzo chcesz. Czekam więc. ;D]

    Johann Holm

    OdpowiedzUsuń
  16. [omg, dziękuję Ci za ten pomysł!
    ale na takiej zasadzie, że jeszcze nie widziały się na żywo? i to byłby baaardzo duży zbieg okoliczności, że akurat chodzą do tej samej szkoły? :)]

    //Nola.

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Cóż, powiedzmy, że wychował się w Nowym Orleanie, a zaraz po tym, jak zerwali znajomość, wyjechał z rodzicami ;-) ]

    Ta wściekła piszczała sprawia zawsze tyle problemu.
    A to nadęte dziewuszysko, które na niej gra, kompletnie nie czuje istoty barkowych kompozycji. Reszta przynajmniej stara się zrozumieć piękno koncertów Vivaldiego; jedynym całkowicie poprawnie wykonującym swoją rolę muzykiem był panicz od klawesynu (zresztą, on zajmował się głównie taką muzyką, dlatego też Farrell nie spodziewał się po nim złej interpretacji). Jonathan? Joshua? Może John? Nicholas nie był w stanie sobie przypomnieć, nawet nie próbował - on tylko zwracał uwagę na tych, którzy krzywdzili jego uszy. Nie znosił tego - a panna od piccolo raniła nie tylko bębenki, ale też serce. Zwłaszcza, że miała solo. Nigdy nie stroiła z resztą instrumentów - a najgorsze było to, iż to jedyna flecistka z tą krzykliwą gałązką w okolicy. Poza tym nie robiła sobie kompletnie nic z krzyków Farrella, co doprowadzało go do jeszcze większej wściekłości.
    Znajdzie za nią zastępstwo. Choćby miał prowadzić poszukiwania dniami i nocami.
    Wyskoczył z filharmonii jak oparzony, nie odpowiadając na żadne pożegnania i z impetem pchnąwszy drzwi. Strach pomyśleć, co stanie się z nim za kilkanaście lat, gdy wiek sprawi, że stanie się jeszcze bardziej zgryźliwy i nieznośny niż zazwyczaj. Pewnie doszkoli się w dziedzinie fizyki lub biotechnologii, a potem doprowadzi do zagłady świata - tak, jak to planował, gdy dzieciaki w szkole średniej kpiły z jego muzycznych aspiracji, niespełnionych marzeń o własnym pianinie i przesiadywania nocami przy szkolnym rzęchu, byle tylko zagrać odpowiednią partię perfekcyjnie. A potem on wylądował na prestiżowym uniwersytecie, oni - albo na jakimś mało ambitnym stanowisku w korporacji, albo na podrzędnej uczelni.
    Gdy świeże powietrze nie pomagało na bezgraniczne rozdrażnienie, skuteczny okazywał się tylko cukier. Mijając codziennie kawiarenkę z dobrym ciastem i w miarę pobudzającą kawą, zachodził do niej w niemalże dziewięćdziesięciu procent przypadków. Najczęściej siadał przy ladzie na jednym z tych wysokich krzeseł jak z baru mlecznego, krył twarz w dłoniach i tak czekał na swoje ciasto, zrozpaczony artysta, przeklęty nerwus.
    Dziś wyjątkowo za mocno wkroczył do środka, przyprawiając jakąś rozpieszczoną licealistkę o "mini-zawał", czego nie omieszkała głośno oznajmić. Nicholas zmierzył ją tylko pogardliwym spojrzeniem; nachętniej odpowiedziałby, żeby zajęła się czymś bardziej konstruktywnym niż picie frappucino, oglądanie popularnych serwisów z obrazkami na swoim iPhonie i zajmowanie powierzchni innym ludziom, ale w zasadzie - to nie jego sprawa. On, "artysta z krwi i kości", cierpiał. A wszyscy cierpieli razem z nim!
    Pracowała tam dziewczyna, o której ojciec opowiadał mu najróżniejsze rzeczy. O tym, jak to się świetnie bawili z małym Nicholaskiem, jak się przyjaźnili w podstawówce, jak to przychodziła i robili papki z błota w deszczu, jak to dzieci. Mówił też coś o jej rodzinie - ale Farrel przepuszczał sporo informacji przez swoją głowę, w ogóle ich nie zapamiętując. Owa Bonnie, która zdążyła już całkiem nieźle poznać go od strony dyrygenckiej, wydawała mu się po prostu przyjemną osobą, a przede wszystkim - dosyć uspokajającą, choćby samym swoim wyglądem. To zaś w paniach zza lady cenił najbardziej.
    - Brownie poproszę - powiedział od razu, zanim jeszcze zdążył dobrze usadzić się na swoim stałym miejscu. - I może jakąś kawę z mlekiem, dobrze?
    Dziś ciężki kaliber - ciasto czekoladowe. Piccolo naprawdę doprowadza do szału.

    OdpowiedzUsuń
  18. [Jej, jaka Bonnie jest urocza i cudowna :3. Ona i Priscilla mają wiele cech wspólnych, więc czuję, że mogą się dogadać. Jeśli masz ochotę na wątek, z przyjemnością wymyślę im jakieś ciekawe powiązanie lub okoliczności... No chyba, że ty masz już jakiś pomysł? :)]
    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  19. Bycie artystą, jak popularny slogan głosił, nie było wcale sprawą łatwą. Często wymagania rodziców stawiały Nicholasa w niezręcznej sytuacji - na początku chcieli, żeby ich młodszy potomek założył dużą firmę (najlepiej na skalę International Paper lub innych Microsoftów); potem, kiedy już trochę ochłonęli i zauważyli, że syn nie był aż tak genialny, by kierować olbrzymią korporacją, zeszli do poziomu pracy w takowej. Jednakże, stwierdziwszy, iż o wiele bardziej "umoralniające" zajęcie to leczenie ludzi, poczęli wbijać latorośli studia medyczne lub chociaż weterynaryjne. On jednak, całkowicie zapatrzony w muzykę, raczej nie robił sobie nic z ich zachcianek; udał się do odpowiedniej szkoły, ukończył ją z niezłym wynikiem, a z taką przepustką mógł udać się prosto na dyrygenturę. Wiedział, że przez to nie dożyje więcej niż sześćdziesięciu lat - chyba, że wstawią mu nowe serce albo zaczną uspokajać morfiną. Wtedy wysiądzie wątroba, więc tak czy siak - prędko umrze. Z nerwów. Z ciągłego stresu, że coś pójdzie nie tak, a publiczność usłyszy minimalne nieczystości wśród skrzypiec. Że nikt go nie dostrzeże, nie dojrzy jego perfekcji w tym, co robił.
    Każdy jednak miał swoją skalę problemów - dla niego nieco przytłaczający rodzice to wielkie utrudnienie, dla niej co innego. Co prawda, nie wiedział, co dokładnie stało się i dlaczego tak nagle zamknęła się w sobie wtedy, kiedy mieli po dziesięć lat. Zresztą, zaraz potem wyjechał i nawet nie chciał zastanawiać się nad czyimś losem, skoro jego też nie był zbyt piękny. Mimo wszystko - pamiętał ją jako osobę bardzo dobrze, jednak nie uważał, by odkopywanie starych znajomości miało jakikolwiek sens. Zdecydowanie wolał zaczynać od nowa, nie wnikać w to, co się było kiedyś.
    Niestety, to świeże zwieranie znajomości nie szło im wcale najlepiej. On, zawsze zły, trochę sfrustrowany życiowo, trochę zawiedziony swoją własną profesją, nie bardzo miał ochotę na pogaduszki - delikatnie mówiąc - a ona, pewnie ze wstydu czy zażenowania, nie garnęła się zbytnio do nawiązywania zbyt ambitnych rozmów. W dodatku, tak jak i teraz, Nicholas pojawiał się w kawiarni właśnie wtedy, gdy Bonnie szykowała się do wyjścia.
    Nie sądził, że dzisiaj może stać się coś jeszcze gorszego. Brownie wylądowało przed chwilą na stoliku, co niego poprawiło humor naszemu dyrygentowi; poczuł też zapach kawy, tak przyjemny po całym dniu w przesiąkniętej zapachem posmarowanego wazeliną korka filharmonii. Usłyszał tylko, jak ktoś woła panienkę Brown do innego stolika, a potem poczuł parzącą ciecz na dłoni. Syknął z bólu, a rękę natychmiastowo odsunął od filiżanki. Nie powiedział nic, tylko ostro zaklął pod nosem i złapał się za piekącą skórę, co poskutkowało jeszcze większym bólem.
    Zacisnął zęby i zgromił wzrokiem tę wrzeszczącą koleżankę, gdy przechodził obok niej. Potrzebował tylko wody. Żadnych żelów.
    - Powinnaś chyba trochę bardziej uważać na to, co robisz - warknął na towarzyszkę nieprzyjemnie, gdy już znaleźli się na zapleczu. - Niezdarna kelnerka to ostatnie, czego tu potrzeba.
    Włożył dłoń pod chłodną wodę, co przyniosło natychmiastową ulgę. Trochę mu się polepszyło fizycznie, ale psychicznie - nadal chciał wysadzić wszystko w powietrze.

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Jej :) No więc skoro obie są cudowne i urocze to lubić się muszą, nie ma bata! Możemy nawet zrobić z nich jakieś przyjaciółki czy nawet "siostry"( obie mają starszych braci, więc z pewnością tęskno im do rodzonych sióstr) lub dopiero, powoli dojść do tego etapu ich znajomości.
    Jeśli zaczniemy ich relacje od zwykłych znajomych, to mogą spotkać się na jakimś przyjęciu, na które obie przyszły z bardziej imprezowymi koleżankami. Obie będą się fatalnie bawić, a kiedy odnajdą w sobie porozumienie, to elegancko znikną w jakieś ciekawsze i mniej tłoczne miejsce.
    A kiedy zaczniemy już od "głębszych" relacji to.. W sumie może być cokolwiek! Wspólne pieczenie, supportowanie Bonnie podczas jakiegoś szkolnego konkursu pływackiego, towarzystwo podczas pracy, czy "szalone" i kompletnie nieudane wyjście na podryw... Możliwości jest wiele, a ja zgodzę się na każdą! :)]
    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  21. [To cudownie! Czekam z niecierpliwością ;)]
    Prissy

    OdpowiedzUsuń
  22. Nic dziwnego, że zdobył się na bycie niemiłym akurat w takiej sytuacji: podjudzony niepowodzeniem na praktykach, oczekując złagodzenia sprawy w kawiarni, dostał tylko jeszcze więcej nieszczęść. Inni mimo wszystko odpowiedzieliby "Nic się nie stało, moja droga", jeszcze inni cierpieli w milczeniu, ale on, jak na prawdziwego Farrella przystało, koniecznie musiał czynić drugiej osobie wyrzuty. Ręką bolała go niemiłosiernie nawet pod wodą; nie miał zielonego pojęcia, dlaczego tak jest, skoro normalnie powinno już trochę przestać. Stał tam jak idiota, z tą dłonią pod wodą, wzrok mając utkwiony gdzieś w swoim serdecznym palcu. Cała ręka nieco nabrzmiała, a dopiero teraz dotarło do Nicholasa, jaką szkodę przyniosło mu ponieść.
    - Nie będę mógł grać - stwierdził i westchnął; mówił ni to do siebie, ni to do niej. Już nawet nie chciało mu się wywoływać poczucia winy w Bonnie, choć w tej chwili był na nią wyjątkowo zły. Nie dlatego, że niechcący zrobiła mu krzywdę, ale dlatego, że odebrała mu ostatnią deskę ratunku: możliwość grania. - Nie boli.
    Choćby skręcał się tam z bólu, choćby wił na podłodze, i tak odparłby, że nic go nie boli. Najczęściej robił tak z dwóch powodów: bał się nieco bliskości praktycznie obcej dla niego osoby- gdyby czasem zachciało się dziewczynie podejść i może jeszcze opatrywać mu rękę - a poza tym, naturalnie wykształcony honor nie pozwalał mu się przyznać. To drugie było raczej standardowym przykładem chojractwa, ale to już można Farrellowi wybaczyć.
    Na początku przemilczał jej ripostę, zastanawiając się ostro, skąd miała o nim takie zdanie. Najwyraźniej musiała je sobie gdzieś wykształcić - przecież chyba była na tyle inteligentna, by nie oceniać go po jednym incydencie.
    - A skąd wiesz, że nie uważam?
    Spytał z czystej ciekawości, a nie złośliwości, całkiem spokojnym tonem. Być może zachowała jakieś przykre wspomnienie z dzieciństwa, które jemu wyleciało z głowy; chociaż jeszcze kilkanaście lat temu zupełnie inaczej się zachowywał. Dopiero w trakcie liceum stał się się bardziej burkliwy, nerwowy i przede wszystkim - mniej skory do żartów. Wiele z nich traktował poważnie, przez co nierzadko na anegdotę odpowiadał nieco zbyt agresywnie.
    Wciąż opłukiwał tę przeklętą rękę, jednak czuł, że zaraz będzie musiał poprosić ją o kawałek gazy, owinąć palce, wyjść i przy następnych wizytach odsuwać się nieco, gdy Brown będzie nalewać mu jakiegokolwiek gorącego napoju do filiżanki.

    OdpowiedzUsuń
  23. - Uważam, żeby nie uderzyć nikogo, kiedy otwieram z impetem drzwi w kawiarni.
    Mówił całkiem poważnie, jakby naprawdę ciągle uważał na to, co robił. Czasem zdarzały mu się wpadki, jednak nie był aż tak płochliwy, jak Bonnie - czyiś krzyk nie był w stanie zmącić jego bezwzględnego skupienia. Mógł tylko coś burknąć, żeby mówić trochę ciszej, bo on starał się zachować uwagę na czymś bardzo ważnym. Być może, gdy byli dziećmi, nie unikał różnych wpadek, ale teraz stanowczo wolał trzymać się od wszystkich kłopotów z daleka. Zwłaszcza, że skrzywdzenie kogoś - fizyczne czy psychiczne, choć to drugie należało prawie do specjalności Farrella - ciągnęło za sobą konsekwencje w postaci przymusu nawiązania jakiejś nieco milszej interakcji, niż zazwyczaj.
    Kiedy stwierdził, że zimna woda nic mu już w tym momencie nie pomoże, wyciągnął zdrową dłoń po gazę trzymaną przez Bonnie, po czym zakręcił kurek i ostrożnie przyłożył do rany. Nie wydawała się teraz już taka wielka, jak przed chwilą, pod strumieniem; stanowiła jednak dosyć bolesną pamiątkę po próbie sprawienia sobie małej, popołudniowej przyjemności. Zacisnąwszy zęby, lekko owinął oparzenie materiałem. Było mu trochę lepiej, ale czuł, że pieczenie nie minie przez najbliższe kilka godzin. Całe szczęście, był już po próbie, więc nie przyjdzie mu trzymać choćby batuty aż do południa dnia następnego.
    Zdobył się nawet na lekki uśmiech, jakby dotarło do niego, jakim terrorystą się okazał i tutaj. Już dobry miesiąc temu postanowił trochę się naprawić, a jak wychodziło - to powinni ocenić inni ludzie. On sam nie bardzo już umiał nad sobą czasem zapanować. I o ile potrafił powstrzymać się od huknięcia na kogoś, tak złośliwości wcale sobie nie oszczędzał, jak to przed momentem mogła przekonać się nieszczęsna Brown.
    - Czemu masz takie problemu ze skupieniem się? Ktoś cię zawołał i prawie zrujnowałaś moją karierę. - Oparł się ramieniem o zimne kafelki, jednocześnie nieco poprawiając swój nowy opatrunek. Jakoś wyjątkowo nie czuł oporów przed wniknięciem nieco w intymną sferę psychiczną dziewczyny; skoro obydwoje jakoś tam pamiętali swoje dzieciństwo spędzone razem, jedno w lepszym, drugie w gorszym świetle, nie musieli się właściwie przed sobą wstydzić. Jak widać, jej początkowe zażenowanie i niepewność minęły wraz z lekkim atakiem Nicholasa, który całkiem zręcznie udało jej się odeprzeć.

    OdpowiedzUsuń
  24. Miał ochotę wywrócić oczami. Zachowywali się trochę jak bocian i czapla - kiedy jedno chciało trochę załagodzić sytuację, drugie się denerwowało lub zbywało jakimiś półsłówkami i na odwrót. Pragnął załagodzić nieco całą sprawę, pytając ją o samopoczucie, ale został nieco zbyty; zdążył się zorientować po tonie wypowiedzi. Nie chciał jednak drążyć wcale tematu: skoro nie przejawiała ochoty na nakreślenie mu ogólnie sprawy, nie mieli o czym rozmawiać. I cóż, myślał, iż być może lekkim przejawem troski coś zdziała, może odkupi trochę winy, a tu proszę, znowu źle się zachował.
    Posłusznie został w łazience, zaglądając pod gazę. Ręka przestała piec - przynajmniej wtedy, kiedy jej nie dotykał - jednak wciąż była czerwona i lekko nabrzmiała.
    Nie wiedział, dlaczego dziewczyna nagle wyszła. Znaczy, to ogarnąłby; nie bardzo tylko orientował się, po co jeszcze było mu zostawać w tym lokalu. Co prawda, przyjdzie tu jeszcze pewnie nie raz, nienauczony doświadczeniem, by unikać miejsc, gdzie został poparzony (chodziło chyba o to, że bardzo przepadał za tutejszym brownie), ale póki co - wolałby udać się już do domu.
    Kiedy zobaczył, że trzymała w dłoni jakiś pakunek, przez jego głowę przemknęło mnóstwo myśli, jeszcze zanim się odezwała. Miał tylko nadzieję, że nie będzie chciała mu wręczyć niczego jako okupu za milczenie - poczułby się co najmniej dziwnie, jeśli po prostu nie urażony. Był nerwowy, czasem się na kimś potrafił bardzo nieprzyjemnie wyżyć, czasem trzaskał drzwiami, rzucał batutą, ale posiadał swój honor i nigdy nie poszedłby do jej szefa, by się poskarżyć. Głównie ze względu na to, że przez tyle dni dzielnie wytrzymywała jego wizyty pod koniec swojej, najprawdopodobniej dosyć męczącej, zmiany, ale też przez zwykłą znajomość.
    Zmarszczył brwi, gdy się odezwała, a potem znacznie uniósł je do góry w akcie zdziwienia. Jednak zdecydowała się zabezpieczyć, jednak nie postanowiła zaufać Nicholasowi nawet w tej kwestii. Nie miał siły się już nawet bulwersować. Uśmiechnął się tylko zrezygnowany i podszedł do niej, po czym położył jej zdrową dłoń na ramieniu. Zastanawiał się, co ma jej powiedzieć, by znów nie zachować się niegrzecznie, aż w końcu po prostu westchnął i pożegnał ją krótkim:
    - Trzymaj się, Bonnie. - Wyszedł z łazienki, schowawszy wcześniej oparzoną dłoń do luźnej kieszeni kurtki.
    Nie musiała się bać o swoją pensję - ona była bezpieczna i bez tej drobnej łapówki w postaci brownie i szarlotki.

    OdpowiedzUsuń
  25. Farrell już kilka godzin po całym wydarzeniu praktycznie zapomniał, co się stało. Jeszcze przed powrotem do domu wstąpił do apteki po maść na oparzenia, a zaraz po wejściu do mieszkania delikatnie zdjął prowizoryczny opatrunek i zajął się raną. Niedługo potem przestała piec, a on sam położył się do łóżka. Rano, stwierdziwszy, że praktycznie go już nie boli, zajął się grą na pianinie. Lekko napięta skóra nie pozwoliła jednak jeszcze wykonywać tej czynności, jednak Nicholas dawał spokojnie radę pstrykać - tak jak to miał w zwyczaju, kiedy robił za tymczasowy metronom dla muzyków - i trzymać batutę. Szczerze, większą szkodę Brown wyrządziłaby mu, odcinając głos, zresztą dosyć przyjemny, gdy zamiast terroryzować ludzi, układał się w melodię.
    Tego dnia, wyjątkowo, nikt niczego nie zepsuł na próbie. Dyrygent był niemalże wniebowzięty, bo do koncertu zostały dwa tygodnie; miał tylko nikłą nadzieję, iż za ten czas nikt się nie rozchoruje, nikt nie zniszczy instrumentu ani też nikt nagle nie złamie ręki, a już na pewno nie solistka. Muzyka barokowa wymagała odpowiedniej dozy przygotowania, więc Farrell ani myślał o zastępstwie. Najwyżej będzie improwizował i sam zagra odpowiednią część w przypadku, gdyby coś się stało - bo na to, oczywiście, zapobiegliwie był przygotowany. Ćwiczył z orkiestrą jeszcze inny utwór, by nie doznali szoku, gdy każe im wykonać coś innego, niż w repertuarze. Co prawda, musieli zostawać te czterdzieści minut dłużej na próbie - ale kto śmiał sprzeciwić się Nicholasowi? Chyba tylko ci, którzy byli naprawdę świetni. A że takich w swoim składzie nie posiadał - poddana mu była jedynie bardzo młoda i niedoświadczona część całego filharmonijnego składu - nie musiał się bać o bunt. Pożegnał się z muzykami, podziękowawszy im nawet za miło spędzony czas, na co większość się roześmiała, zdając sobie sprawę, że za kilka dni dyrygent znów stanie się małym potworem.
    Wyszedł zadowolony z budynku z przepastną torbą na ramieniu i szerokim uśmiechem na twarzy. Odpowiadał wszystkim miło na powitania, wywołując ogólne zdziwienie wśród znajomych. Niektórzy uśmiechali się, inni patrzyli ze zdziwieniem, zapewne rozważając, czy panicz rano nie zapalił jointa i czy ma się na pewno dobrze.
    Gdy zamiast zwykłego "cześć" czy "dzień dobry" usłyszał "przepraszam", był trochę skonfundowany. Wcześniej nie zauważył Bonnie, dlatego też zatrzymał się przy niej nagle. Nie chciał się już dziś na nikogo gniewać, a już na pewno nie za drobnostkę, która dosyć szybko zaczęła się goić.
    - Daj spokój - wzruszył ramionami, a potem trochę poprawił pasek torby, ześlizgujący się zdecydowanie za bardzo. - Nic mi nie jest, a tylko na ciebie naskoczyłem. Nie jesteś niezdarną kelnerką... właściwie uważam, że pieczesz najlepsze ciasta w okolicy. I to ja powinienem przeprosić.
    Trochę jej zasłodził, to prawda; ale kiedy jednego dnia najchętniej zmiótłby wszystkich ze swojej drogi, tak następnego sam się do nich przylepiał i stanowił całkiem dobre towarzystwo. Dlatego właśnie ludzie mu nie ufali - był zbyt zmienny, za mało stały, by ktokolwiek mógł się po nim czegokolwiek spodziewać.

    OdpowiedzUsuń
  26. Faktycznie, Bonnie miała ostatnio niesamowitego pecha - przynajmniej z punktu widzenia Nicholasa. Najpierw wylanie kawy na jego rękę i wytrzymanie całej jego złości na sobie, teraz ten rower... chciałoby się ją zabrać do kina czy chociaż na dobre ciasto, co by zapomniała chociaż przez moment o tych wszystkich małych nieszczęściach, które ją prześladowały.
    Dyrygent nie czekał, nie mówił, ale od razu rzucił torbę i porwał się w bieg za rowerem. Dogonił go trochę później, niż Brown, ale zdołał tylko chwycić palcami za kraniec bluzy. Pęd roweru i lekka szarpanina wystarczyły, żeby palce Farrella ześlizgnęły się z materiału, a on sam stanął zziajany w odległości kilku metrów od poszkodowanej. Oczywiście, zważywszy na jego humor, można łatwo wywnioskować, że było mu jej bardzo szkoda; normalnie prawiłby jej kazania, jak to powinna przypinać chociaż swój jednoślad do słupa sznurkiem (co opóźniłoby, przy dobrym wietrze, kradzież), a najlepiej - kupić specjalne zabezpieczenie dla rowerzystów. Teraz jednak postanowił uaktywnić trochę dobrego serca, tę jego część, którą uważano za legendarną.
    - Bonnie, Bonnie - skierował się od razu szybkim krokiem w jej stronę, od razu oceniając sytuację. Wydawała się zbyt niepocieszona stratą pojazdu, niż normalnie ktokolwiek byłby; może to jakieś sentymentalne przywiązanie? - Przykro mi... - Cóż więcej mógł jej powiedzieć? Faktycznie, było widać, że mu naprawdę smutno z powodu kradzieży, ale ani jemu, ani jej nie udało się dogonić złodzieja. - Tylko kompletni idioci okradają takie dziewczyny.
    Trochę głupio to zabrzmiało, ale on sam jakoś nie bardzo się tym przejmował. Już klękał i podnosił bukiet stokrotek, tylko odrobinę pokiereszowany, ale na szczęście - nie zamoczony w tej kawie, przeznaczonej wcześniej dla Nicholasa. Jej w ogóle nie żałował, bardziej zależało mu na tych przeklętych kwiatkach. Może dostała je od kogoś ważnego, może uzbierała dla kogoś ważnego - trzeba podnieść.
    - Chodź, usiądziemy gdzieś, trzeba je trochę oczyścić - wskazał brodą na kolano, posiniaczone i odrobinę krwawiące. Musiała upaść na coś ostrzejszego, niż potrzeba i stąd poleciało trochę. - Mam nadzieję, że bardzo nie boli. - Rozejrzał się wokół, szukając wolnego miejsca. W oko wpadła mu jedynie ławeczka w połowie zajęta przez jakiegoś starszego pana wspierającego się laską; zdecydował, że miejsce dla Brown zawsze się tam znajdzie. - Mam gazę w torbie, chodź, chodź.
    Już prowadził ją w stronę upatrzonego siedziska, nie czekając nawet na reakcję.

    OdpowiedzUsuń
  27. Niby taka delikatna, niby wywracała się podczas gonitwy za niedobrym złodziejem, niby wylewała na ludzi kawę i prześladował ją pech, ale mimo wszystko zachowywała swój naturalny upór. W oczach Nicholasa stała się bardziej krnąbrna niż żałosna z całym tym swoim słownym "nie boli" i stanowczym wyciągnięciem ręki po gazę. Jak żołnierz, który dostał w ramię i wyciągał zdrową dłoń po instrument do amputowania kończyn - taka właśnie Bonnie była dzielna. Szkoda, że na Farrella to niespecjalnie działało.
    - Tak - przytaknął jej tylko, a potem wyjął też z torby wodę. Kompletnie zignorował wszelkie obecne żądania dziewczyny, starając się jednak nie bardzo naruszać jej sfery osobistej - nikt przecież tego nie lubił. Uklęknął tylko gdzieś obok tak, by mógł swobodnie widzieć potłuczone kolano, po czym lekko chwycił za piętę i naprostował ostrożnie nogę. - To dobrze, że nie boli. Tak właśnie myślałem.
    Pewnie zaraz poczuje się urażona, zniesmaczona, pewnie go odgoni i stwierdzi, że ona wolałaby się sama opatrywać. Tak jak i on ostatnio; kwestia tylko tego, które z nich było bardziej stanowcze. Jak widać, Nicholas mało zwracał uwagę na zachcianki innych - raczej wykonywał to, co według niego powinno się zrobić, czyli w tej sytuacji możliwie jak najszybciej opatrzyć ranę na kolanie panienki Brown. W tym celu odkręcił butelkę z wodą mineralną i przyłożywszy wcześniej chusteczkę higieniczną na jej piszczelu tak, by woda nie ciekła w stronę trampek (i tak już zresztą polanych kawą), delikatnie zmył krew ze skóry.
    - Chcesz iść na jakieś dobre ciasto w ramach drobnej przyjemności na dziś? - spytał dla rozproszenia jej uwagi, a potem szybko owinął gazą dookoła całą nogę w stawie, a na koniec rozerwał materiał i zawiązał na przedzie całkiem zgrabny supełek. Starał się robić wszystko na tyle szybko, by nie poczuła zbędnego bólu ani nie zdążyła się za bardzo sprzeciwić.
    Wstał, by wyrzucić wykorzystaną chusteczkę do kosza tuż obok ławki. Starszy pan obok wciąż zerkał na nich, chyba ciekawy tego, jak się to dalej potoczy i co się dokładnie stało. Wątpliwe, by widział całe zdarzenie: wcześniej siedział odwrócony tyłem do nich, więc pewnie nie zorientował się nawet, co się stało.
    - Hm? - trochę ją pogonił, tak jakby nie mógł się doczekać odpowiedzi i schował butelkę z wodą z powrotem do torby. - Jak tylko się szalenie nie spieszysz...
    Skoro czekała tu na niego, bo "myślała, że wcześniej kończy", to chyba tak źle z czasem nie stała.

    OdpowiedzUsuń
  28. Na całe szczęście, rodzice nauczyli Nicholasa, że nigdy nie powinien wciskać się w nie swoje sprawy. Dlatego też rzadko zadawał pytania typu "Co?", "Gdzie?", "Kiedy?", "Dlaczego?", "Z kim?", jeśli sytuacja nie dotyczyła przede wszystkim jego osoby. Teraz było podobnie: choć naturalna ciekawość kusiła go niemiłosiernie, by spytać, co się stało i dlaczego zmierza do szpitala, ugryzł się w język. Zdecydował, że się po prostu zgodzi, poczeka na zewnątrz, tak, żeby Bonnie sama mogła załatwić swoje prywatne sprawy, a potem z powrotem mogła wprowadzić go jakoś w tę godzinę swojego życia. Chciał jeszcze zaproponować, że mogą umówić się w wybranej kawiarni za kilkadziesiąt minut, ale spanikował i stwierdził, iż na pewno wtedy nie przyjdzie, więc prędko zrezygnował z podobnego pomysłu.
    - Jasne - odpowiedział jej tylko, zauważywszy tylko, że jej policzki nabrały nieco więcej koloru, niż zwykle. Pocierając je dłońmi spowodowała, że krew tylko dodatkowo napłynęła tam, skąd dziewczyna koniecznie chciała się jej pozbyć. Wciąż nie mógł zrozumieć tego mechanizmu uporu połączonego z nieśmiałością, ale na to pewnie przyjdzie jeszcze czas. Na razie nie wpatrywał się za bardzo w to, co pewnie Bonnie chciała ukryć. - Szpital chyba nie jest daleko, prawda?
    Podniósł z ziemi torbę i zarzucił ją na ramię tak, że pasek przecinał jego ciało po skosie na pół. Zerknął jeszcze raz na miejsce, gdzie wcześniej leżał rower Brown, a potem stwierdził, że koniecznie musi zrobić coś z tą nieszczęsną zgubą. Gdyby sprawił panience nowy rower - najprawdopodobniej zapadłaby się ze wstydu pod ziemię; zresztą, nie miał powodów, by to robić. Nie znali się za dobrze, a powiązanie z dzieciństwa już dawno wyparowało wraz z biegiem czasu rozłąki. Poza tym jutro znów dopadnie go zły humor, a cały pomysł zadośćuczynienia za dzisiejszy pech wyparuje tak szybko, jak się skroplił [fizyka!] w umyśle Nicholasa.
    - Jakby cię zabolało, bohaterze, to daj znać, przystaniemy na chwilę - uśmiechnął się do niej, nawiązując też do poprzedniego "Nie boli". O ile jego bardzo szybko oparzenie przestało piec, tak u niej stłuczenie może nawet trzymać do jutrzejszego poranka. Jeszcze na kolanie - to już w ogóle, tragedia i lekkie uniemożliwienie normalnego chodzenia. Dlatego Farrell, już poczekawszy, aż Bonnie wstanie z ławki, ruszył przed siebie krokiem raczej krótszym i wolniejszym niż zwykle.
    Swoją drogą, podobni panowie z ławek zawsze śmieszyli dyrygenta. Często wdawał się z nimi w rozmowy, nierzadko dosyć inteligentne, nierzadko na temat kobiet. Teraz nie chciał zaprzątać sobie głowy jeszcze staruszkiem, mimo wszystko - dosyć trzeźwo myślącym. Z taką raną nie było sensu iść do lekarza, a jak jeszcze Nicholas ją tak fachowo opatrzył...

    OdpowiedzUsuń
  29. [ bardzo super byłoby wypić kawę i zjesć szarlotkę w pani wykonaniu i pani towarzystwie :) ]

    Andrew Ashwel

    OdpowiedzUsuń
  30. [ czas więc zrealizować ten plan]
    Sam nie wiedział jaki był powód tego, że odwołano dzisiaj zajęcia. Gdyby zjawił się w tym tygodniu chociaż raz, zapewne nie musiałby zwalniać się dzisiaj szybciej ze Szpitala i mógłby posiedzieć odrobinę dłużej z Luisem, jego ulubionym, małym pacjentem. Przeszedł się po korytarzu, większość studentów się już ulotniła, jednak był pewien, że kilka godzin temu coś się tutaj odbywało.
    Młoda kobieta przekładała właśnie ciasto z talerzy do plastikowych pojemników, była to najprawdopodobniej szarlotka, na to właśnie wyglądało:
    - Dla mnie dwa kawałki - powiedział dosyć głośno a dopiero pięć kroków później stanął przed nią - Do tego kawa jeżeli masz tutaj jakąś cudowną maszynę, która mogłaby ją dla mnie przygotować - uśmiechnął się mimowolnie.
    Tak, to była szarlotka!

    Andrew Ashwel

    OdpowiedzUsuń
  31. Co jak co, ale Nicholas w roli ratownika sprawdzał się znakomicie. Jeżeli miał tylko przy sobie odpowiednie materiały, potrafił wyczarować taki opatrunek, że nawet małe dzieci cieszyły się ze swojej rany. Wiązał im różne kokardki, nadawał znaczenia wydarzeniom, które doprowadziły do uszkodzenia ciała - pocieszał, głaskał, rzucał teksty o bohaterstwie, a małe, bezbronne i nieświadome niczego brzdące dawały mu się spokojnie omamić. Podobnie dało się zrobić z kobietami - bo, oczywiście, mężczyźni, kiedy tylko nie byli w stanie krytycznym, nie dawali się nawet tknąć - choć tu bardziej zależało Farrellowi na samym uspokojeniu delikwentki, niż na jej owinięciu sobie wokół palca jakimiś frazesami. Niestety, trafił na przypadek niemalże beznadziejny, bo nie miało znaczenia, jak zabrał się do łagodzenia całej sytuacji - Bonnie i tak wszystko mu niszczyła. Przez to trochę się zirytował, przez ten cały jej brak zaufania i upór.
    - Tak, jestem bohaterem - stwierdził nieskromnie, po czym uśmiechnął się jeszcze raz, na pewno nie z litości, ale z rozbawienia. - Bo potrafię zawiązać Ci porządnie gazę na kolanie.
    Widział, jak zwalnia i sam też trochę zmniejszył kroki, co by nie dać jej odczuć za bardzo zmiany tempa. Nie miał zamiaru jej poganiać, ale trochę dziwił się, że nie wsiądą - dziś wyjątkowo, bo miała tę swoją kontuzję nabytą podczas pościgu za złoczyńcą - do autobusu i przejadą ten jeden przystanek do szpitala. W końcu wiele im od tego nie ubędzie - ani dumy, ani zdrowia, a jej może nawet trochę tego drugiego przysporzyć.
    - Bonnie - zatrzymał się tuż przy znaku z namalowanym busem i chwycił ją za ramię. - Daj spokój, widzę, że cię boli, przejedziemy ten jeden przystanek teraz, wyjątkowo. Nie ma sensu, żebyś tak się męczyła całą drogę.
    Nie przyjmował żadnej odmowy. To było racjonalne spojrzenie na świat - jeżeli dziś nadwyręży poobijany staw, jutro zacznie boleć ją jeszcze bardziej. Owszem, rozumiał, że to kwestia honoru, że Brown to bezsprzeczna bohaterka tygodnia, że prawie dogoniła tego złodziejaszka i powaliła go na ziemię, ale to ona teraz powinna "zejść na twardy grunt", jak to lubił kiedyś powtarzać ojciec Nicholasa.
    Autobus się zbliżał, a naglący wzrok Farrella nie dawał spokoju stojącej przed nim Bonnie. W zasadzie, gdyby nie zgodziła się na krótki przejazd, to wziąłby ją na barana i zaniósł do tego szpitala. Albo przewiesił przez ramię jak worek ziemniaków.
    Taki miał wspaniały humor dziś, że aż znowu na jego twarzy wykwitł uśmiech. Głównie przez samo wyobrażenie sobie podobnej sceny.

    OdpowiedzUsuń
  32. Dla wszechwiedzącego obserwatora, faktycznie, upór i nieufność nie były nieuzasadnione. Niestety, Nicholas nie bardzo orientował się w sytuacji rodzinnej Bonnie, a przynajmniej nie na tyle, żeby móc jeszcze wyciągać do tego jakieś wnioski o naturze psychologicznej dziewczyny. Nieco zdziwił się tylko, że nagle przystała na jego prośbę - w końcu mogłaby dalej zgrywać bohaterkę i dojść samodzielnie do szpitala, rezygnując z dobra techniki, jakie bezsprzecznie był autobus. On, Farrell, chciał być tylko przez chwilę dobry. I, o dziwo, tak jak do tej pory mu się to nie udawało za bardzo, tak teraz nagle sytuacja się odwróciła, a przed nim stała rozpromieniona jego propozycją Brown.
    Trochę zawiódł go tłok w pojeździe, jednak stwierdził, że na pewno się jakoś do niego zmieszczą. Wpuścił dziewczynę pierwszą; niby wsiadali jako ostatni, by mieć miejsce tuż przy drzwiach i nie przeciskać się po przejechaniu jednego przystanku, ale wolał, by jednak to on ostatecznie decydował, gdzie stoją, a nie ona. Dobrze, że tak zrobił, bo trafili na jednego z tych dzikich kierowców, którzy zawsze mieli duże opóźnienie nie wiadomo skąd i próbowali je nadrobić, zrywając nagle do biegu autobus pełen ludzi i równie ostro hamując. Sam Farrell chwycił się w ostatniej chwili rurki u góry, zanim pan za kierownicą nie postanowił nacisnąć na pedał gazu. To zirytowało nieco Nicholasa i popsuło humor, zaraz jednak poprawiony przez chwytającą się jego kurtki Brown. Ona nie miała tyle szczęścia i nie zdążyła zabezpieczyć się przed upadkiem, więc łapała cokolwiek, co miała pod swoimi dłońmi. A że pierwszym napotkanym "przedmiotem" był Nicholas... pozostało mu tylko wyciągnąć trochę wolną rękę i zabezpieczyć sylwetkę dziewczyny przed upadkiem od strony obitego kolana. Jakby co - będzie ją łapać!
    Szczęśliwie przejechali ten krótki odcinek trasy i wysiedli niemal pod szpitalem. W tym momencie dyrygent nie miał zielonego pojęcia, co zrobić - stwierdził więc, że poinformuje ją o swoich zamiarach i poczeka na reakcję.
    - Zostanę przed wejściem - stwierdził, kiedy już znaleźli się pod rozsuwanymi drzwiami do środka. Do nosa Farrella dotarł niezbyt przyjemny zapach sterylnych pomieszczeń. - Poczekam na ciebie.
    Chyba tak będzie najlepiej. Jak zechce - sama mu opowie, kogo odwiedziła i dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
  33. Na zmianę stał i chodził dookoła, nieco podenerwowany całą sytuacją. Z jednej strony chciałby spytać Bonnie, kogo odwiedziła i dlaczego, a z drugiej doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie jego życie i nie jego działka. Kierowała nim jedynie taka zwykła, ludzka ciekawość, wrodzona potrzeba uzyskiwania informacji na każdy możliwy temat. Bardziej jednak martwił się tym, żeby panienka Brown nie wyszła ze szpitala zbyt smutna czy choćby przygnębiona. Wtedy nie będzie miał możliwości nawet jej pocieszyć, bo postanowił sobie, iż jednak nie zaczepi jej, zaczynając temat od tej przykrej okoliczności, jaką był pobyt kogoś bliskiego w szpitalu. Mieli spędzić dziś ze sobą miłe popołudnie i może nawet kawałek wieczoru, nie należało więc od razu psuć nastroju. Oparł się w końcu o jeden ze słupków przed wejściem, ograniczających dzikich kierowców, którzy chcieliby zaparkować tuż przed frontem budynku. Próbował przypomnieć sobie, jak wyglądała Bonnie, gdy była mała; pamiętał tylko dwie blond kitki na jej głowie, nieco jaśniejsze niż niedbały warkocz w dniu dzisiejszym. Twarz małej Brown była zdecydowanie bardziej pucata, jak to bywało zresztą z dziećmi. Nie zapomniał też, jak biegali po piaskownicy wtedy, kiedy akurat rodzice im zabronili, jak nakłonił koleżankę, by złapała niepełnosprawnego ptaka, którym się opiekowali w późniejszym czasie. Właściwie, jeśli chodzi o jego obecną towarzyszkę, wiązał z nią wiele przyjemnych wspomnień. Szkoda, ze takich zaniedbanych.
    Wyciągnął z kieszeni nawet uchowanego jeszcze gdzieś papierosa, głównie po to, żeby paleniem zabić chociaż trochę czasu. Te kilkanaście minut bezczynności męczyło go niemiłosiernie; nie znosił czekać, nie robiąc kompletnie nic prócz patrzenia w przestrzeń. Opieranie się o słupek też niosło ze sobą przykre konsekwencje: wykonany z ziemnego kamienia ogranicznik dał się we znaki wrażliwym udom, od razu wyczuwającym wszelkie chłodno.
    Kiedy zobaczył, że Bonnie zmierzała w jego kierunku, włożył z powrotem do opakowania nie odpalony kawałek tytoniu. Wiedział, iż nie każdy przepada za dymem, więc stwierdził, że już nie będzie bawił się w nikotynowe przyjemności. Zwłaszcza, że pielęgniarka stojąca gdzieś niedaleko z koleżanką mierzyła go wzrokiem pt. "Za niedługo trafisz do nas. Chory na raka płuc".
    Co jak co, ale Farrel stanowił całkiem niezły egzemplarz obserwatora. Rzadko kiedy wtrącał się w czyjeś sprawy, ale jeżeli chodzi o uczucia - często widział, co się z drugim człowiekiem działo. W tym momencie zauważył, iż panienka Brown nie wyglądała tak samo, jak przed wejściem do szpitala, ale tak jak sobie obiecał: nie będzie jej pytał o nic ani też nagabywał, bo stanowiłoby to ewidentne pakowanie się w jej życie z buciorami.
    - Gotowa na popołudnie spędzone z najlepszym dyrygentem w mieście? - podniósł się ze słupka i lekko skłonił w jej stronę, jak to zwykł czynić na katedrze. - Jakieś konkretne życzenia co do miejsca?
    Dzisiaj na pewno nie miał humoru na to, by zgadzać się na jakiekolwiek postawienie mu kawy w ramach zadośćuczynienia. Było mu nawet całkiem miło, iż akurat w tym momencie, gdy był cały w skowronkach, miał mu kto towarzyszyć.

    OdpowiedzUsuń
  34. W zasadzie, to było całkiem zabawne uczucie.
    To, kiedy ktoś się uśmiechał, zamiast dygotać ze strachu. Przez kilka lat praktyki Nicholas nauczył się, iż szacunek można wyrobić sobie jedynie siejąc - chociażby lekki - postrach wśród ludzi. Zapomniał już dawno o tej metodzie, której podstawę stanowiło zdobywanie przyjaźni nowo poznanych osób, robienie im drobnych, bezinteresownych przysług czy po prostu bycie miłym. Teraz trochę w nim drgnęła ta świadomość istnienia jeszcze jednej drogi, by być poważanym pośród innych. Nie sądził jednak, by z dnia na dzień mógł zmienić swoje nastawienie do świata: co prawda, przy Bonnie, z całym jej uporem i bohaterstwem, już wcześniej zauważonymi przez Farrela, oraz niespecjalnie wyparzonym językiem. Chociaż sam zainteresowany wątpił, by Brown specjalnie zaproponowała przyjście do jej domu - chyba raczej wymknęło jej się to, zanim spostrzegła.
    Uniósł trochę brwi, kiedy usłyszał jej pytanie. Przez głowę przeszło, niestety, za dużo myśli, żeby nie musiał się trochę uśmiechnąć. Mięśnie twarzy drgnęły na chwilę, on odchrząknął, zasłaniając usta złożoną w lekką piąstkę dłonią i spojrzał na zegarek.
    - Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł - stwierdził, robiąc po swojej wypowiedzi chwilę pauzy, co by namyślić się nad motywacją swojego zdania. - Chyba powinnaś trochę odpocząć, zanim znowu zaczniesz biegać jak sarenka. Tu, niedaleko, jest nieduża restauracja z różnymi dziwnymi potrawami. W sumie zastanawiałem się, czy by nie spróbować tych najmniej standardowych, a skoro już mam okazję...
    Chyba wybrnął. Pewnie zaraz zapadnie mu się tu po ziemię, słysząc odmowę, ale jakoś nie bardzo uśmiechało mu się pchać do niej do mieszkania, zawracać głowę... poza tym, przebywanie u kogoś trochę go przytłaczało. Skoro już spotkali się ponownie, nie potrzebowali zaczynać znajomości jeszcze raz jak dzieci, od wizyt w swoich domach, na swoich podwórkach czy na strychach, gdzie zabawiali się wcześniej magicznymi tablicami i dokuczali sobie trochę nawzajem. Nie wiedział, czy ona także nabrała trochę dystansu do ludzi, ale on na pewno - i teraz także wolał go zachować.

    OdpowiedzUsuń
  35. To, co myślał Farrell, to już raczej nie jej zmartwienie. Mogła się zajmować jedynie tym, co o niej sądził, ale tu nie musiała się wcale spinać - przecież on wszystkie jej małe wpadki traktował mocno pobłażliwie, jakby w ogóle nie zaistniały. Pewnie jutro wszystko zapomni, wstanie lewą nogą, strąci ulubiony zegarek na podłogę i go roztrzaska, a jego humor znów ulegnie zmianie, niestety na gorsze. Później wyżyje się na orkiestrze, a Bonnie w jego umyśle zagości dopiero wtedy, gdy sama się przypomni. Niestety, częściej mózg Nicholasa zaprzątnięty był wszelkiego rodzaju muzyką, aranżacjami, które mógłby napisać, piosenkami popowymi, które chciałby zagrać na fortepianie, ale wciąż brakowało mu czasu, niefrasobliwymi instrumentalistami... na innych ludzi nie miał zwykle miejsca, chyba, że jakoś wyjątkowo wryli mu się w pamięć.
    Rozumiał, jak bardzo była samodzielna. Nie zaprzeczał temu. Ale skoro on zaproponował wyjście do restauracji, on brał wszelką odpowiedzialność za stronę logistyczną. Brak pieniędzy mógł jej przeszkadzać tylko i wyłącznie w kupnie biletu na autobus, by mogła spokojnie wrócić do domu, unikając bólu.
    - Bonnie - zaczął od imienia, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Wyciągnął nawet ręce i chwycił ją za nadgarstki, po czym odciągnął od siebie te wyginane we wszystkie strony palce, by nie patrzyła tylko w nie. - Ja zaprosiłem cię do restauracji, więc to nie ma znaczenia. Ja stawiam. Zapomnij o oparzeniu, kawie dla mnie i innych bzdurach - przy każdym wymienionym zagadnieniu machnął lekceważąco dłonią, raz jedną, raz drugą. - Pomyśl teraz trochę o sobie.
    Pewnie będzie jej ciężko. Właściwie, ciągle myślała o kimś innym: spieszyła się do szpitala, do matki, mimo, że noga prawie jej odpadała, teraz znowu przejmowała się brakiem pieniędzy, żeby czasem nie obciążać portfela Farrella. On nie potrafił tego zrozumieć, bo zazwyczaj najpierw przez myśl przemykało mu własne dobro, a następnie - wygoda innych.
    - I naprawdę, chodź już, przecież nie będziemy tu stać całe popołudnie - westchnął i zachęcił ją po raz kolejny uśmiechem, po czym podniósł się ze słupka, który wciąż przedtem lekko go podpierał. - Podobno podają burgery z masłem orzechowym i bananami. Okropne, nie?

    OdpowiedzUsuń
  36. Przytulania (a także całowania) się na powitanie także nie rozumiał i nie lubił, jednak nie widział niczego złego w dotknięciu ramienia lub nadgarstka, tak, żeby nie naruszyć za bardzo jej sfery osobistej. Widząc jednak, jak się odsunęła, zakodował informację o tym, że nie powinien się do niej zbliżać na odległość mniejszą niż kilkanaście centymetrów. Cóż jednak poradzić, jeżeli irytowało go to jej nerwowe przebieranie palcami? Przecież nie musiała się w jego obecności stresować, przynajmniej teraz, kiedy tryskał dobrym humorem, bo czuł, iż jego koncert na pewno się uda. Od niego wszystko zależało - to, czy dostanie pracę, czy zagrzeje miejsce na dłużej w filharmonii po studiach. To był przedostatni rok, dlatego Farrell chodził ciągle taki spięty. Gdy nie zdobędzie posady dyrygenta, będzie musiał chwytać się propozycji uprzyjemniania muzyką spotkań w restauracjach, hotelach czy choćby na ślubach, bo samo granie w jakimś bandzie czy choćby filharmonii nie dawało mu dostatecznie dużo styczności z muzyką - a także, oczywiście, pieniędzy. Zresztą, nie w tę stronę się uczył. Chciał kierować wszystkim, aranżować i komponować, a nie być zmuszanym do grania sztywnej partii.
    Dostosował się do tempa jej kroków; nigdzie się specjalnie nie spieszyli, a miejsce, o którym mówił, nie znajdowało się na tyle daleko, by spacer w wolnym tempie zdążył im się znudzić.
    - I właśnie takiego zamówię - powiedział hardo, a na potwierdzenie swoich słów nawet skinął energicznie głową. - Najwyżej będzie niezjadliwy.
    Spojrzał kątem oka na towarzyszkę. Wydawało mu się, że trochę się rozchmurzyła, choć przy niej - niczego nie mógł być pewien. Tu powiedział coś źle, tu próbował uspokoić, ale robił to źle, tu dotknął lekko rąk i już coś jej nie pasowało. Za niedługo w ogóle nawiązywać jakikolwiek kontakt, choćby wzrokowy, z obawy, że i ona w pewnym momencie się od niego odwróci. Nie potrafił się uspokoić choćby na chwilę, nawiązywał normalny kontakt, tu zerknął, tu dotknął, tu palnął głupotę, a to, jak zwykle się okazywało, było nadepnięcie na kolejną minę.
    Po krótkiej chwili znowu uaktywniła się w nim ciekawość i już chciał spytać, u kogo była w szpitalu, ale zamiast tego wypalił niekontrolowanie:
    - Jak wytrzymujesz moje wizyty po próbach w kawiarni? - i nie wiadomo, czy mówił to do siebie, czy do niej. - Jakoś tak. - Jakoś tak? Elokwencja na wysokim poziomie widocznie postanowiła schować się gdzieś w nim głęboko, więc wszystkie piękne zdania, które mu podsuwała, ubożały gdzieś po drodze do ust. - Znaczy... teraz dopiero o tym myślę.

    OdpowiedzUsuń
  37. Już od dawna zastanawiał się, jak to wyglądało z jej strony: czy czuła złość, czy była tylko podirytowana, czy może po prostu wydawało jej się obojętne, co jakiemuś - praktycznie obcemu dla niej - studentowi nie udało się tego dnia. Nie sądził jednak, iż wszystko zapętliła tak, by kręciło się tylko i wyłącznie wokół niej. Gdyby jej nie lubił, nie przychodziłby w ogóle do tej kawiarni lub faktycznie wkraczał w skromne progi lokalu dziesięć minut później, niż zwykle (bo zazwyczaj po prostu unikał denerwujących go ludzi, by nie psuć sobie dodatkowo zdrowia).
    Popatrzył na nią z góry, jakby powiedziała coś naprawdę nieprzyzwoitego albo niezgodnego z zasadami moralności.
    - Nie wszystko kręci się wokół ciebie - burknął, już trochę rozeźlony jej podejściem. Przyspieszył nawet z tego wszystkiego kroku, wydłużył go, jak to bywało, kiedy podnosiło mu się nieco ciśnienie. - Nie wiem, czy zauważyłaś, ale przychodzę już podenerwowany do kawiarni. To chyba znaczy, że coś innego mnie irytuje, a nie sama twoja osoba. - Tak, dokładnie, nie dane było jej dostąpić zaszczytu ciągłego działania na nerwy Farrellowi. Tego byli warci jedynie muzycy, pewnie też ta skrzypaczka, która opowiadała Bonnie o perypetiach orkiestrowych. - Jeżeli ci się bardzo udziela moja złość, to zmień sobie godziny albo wychodź dziesięć minut wcześniej, żebyś sobie nie psuła dnia.
    Nie zabrzmiało to wcale jak rada, ale raczej jak sarkastyczne pyskowanie. Nie uważał, by coś mogło dziś zaburzyć jego wspaniały nastrój: mylił się. Nawykł już kilka lat temu do opryskliwego odpowiadania na wszelkie zaczepki, złe zdania i ciosy słowne w niego wymierzone, a kiedy wyrwał się z toksycznego licealnego środowiska - tak mu już zostało. Czasem tego żałował, czasem uznawał za całkiem przydatną umiejętność. Zazwyczaj przy całym swoim zdenerwowaniu zachowywał się w miarę kulturalnie, przynajmniej do momentu, gdy wskaźnik złości nie przekroczył pewnej granicy, zresztą znajdującej się dosyć blisko początku miarki.
    Widział już z daleka szyld restauracji, do której zbliżali się coraz szybciej. Tak jak mówił, dojście do lokalu nie zajęło im długo.
    - To tu - oznajmił nieco sucho, po czym otworzył Bonnie drzwi. - Zapraszam, panno Brown.
    On, podobnie do Brown, także stanowił wzorowy przykład uparciucha. I choćby miał się przy niej przekręcić, choćby miało mu jeszcze oderwać nogę na tym polu minowym, to je przejdzie. Zawziętość to jedyna cecha, która przeczyła ogólnej wrażliwości nerwowej; kiedy Nicholas biegł do celu, ciśnienie nie skakało mu aż tak łatwo do góry.

    OdpowiedzUsuń
  38. Chyba nie chciał słyszeć prawdy, bo ją bardzo dobrze znał. Wiedział, że zwykle wszyscy mają go dosyć już kilka minut po jego wejściu do pomieszczenia; przynajmniej takie wrażenie odnosił w orkiestrze, co zresztą nie było nieuzasadnione. W kawiarni właśnie głównie Bonnie obrywała, bo następnej kelnerce przypadało jedynie zbieranie naczyń, kiedy Farrel już wyszedł. Kiedy Nicholas wychodził - zaczynała się impreza, bo zazwyczaj to on był prowokatorem wszelkich niesnasek i problemów, co oczywiście psuło wszelką dobrą zabawę.
    Zaskoczyła go trochę tą swoją bliskością, zwłaszcza, że jeszcze przed momentem unikała wszelkiego zbliżenia. Stwierdził jednak, że bez takiej sceny dramatyczna Bonnie obyć się nie mogła, więc wykorzystała wszystkie możliwe środki ekspresji - także te, których sama się bała. Przez moment chciał nawet wyciągnąć ręce i ją do siebie przycisnąć tak, żeby zaczęła panikować i się wyrywać, ale prędko zrezygnował z tego pomysłu, myśląc, że nie było warto. Takie jego zachowanie mogło doprowadzić obydwoje do śmiechu i rozładować atmosferę, ale istniało duże ryzyko, iż dziewczyna faktycznie zdecyduje pójść do domu.
    - Chyba zacięła się panience płyta, panno Brown - warknął, kiedy już zdjął kurtkę i siadł do stolika, niestety - przy oknie. Nie chciał już burczeć, że mu się takie miejsce nie podoba i ciągnąć jej w inne, więc po prostu poprawił się na krześle i oparł łokcie na blacie. - Jesteś beznadziejny, jesteś beznadziejny - wywrócił oczami, modląc się, żeby kelner teraz do nich nie podszedł. - Na drugi raz zostawię cię samą z roztłuczonym kolanem, pozbawioną pieniędzy i roweru albo pójdę do szefa na skargę.
    Wielkiej łaski nie robił jej, wykonując opatrunek na nodze czy unosząc się honorem w kawiarni, ale taki ostatni z tą swoją beznadziejnością raczej nie był. W gruncie rzeczy stanowił przykładnego obywatela, tylko za bardzo nerwowego, skorego do robienia pretensji i porywczego.
    Zgarnął wyciągnięte przez nią drobne na dłoń, po czym zaczął wrzucać wszystkie do skarbonki na napiwki, postawionej u nich na stoliku. Powiedział, że on zapłaci, to on zapłaci - choćby miała się za to na niego obrazić. I gdy kelner już się zjawił u nich, zamówił wcześniej wspomnianego burgera, bliny z Jamajki, chociaż nie wiedział, z czym dokładnie one będą, tak bardzo pożądany przez Bonnie sok pomarańczowy oraz wodę z cytryną dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  39. Mogła sobie myśleć, co chciała, ale on tak naprawdę nie posiadał żadnych konkretnych motywów - po prostu działał tak, jak mu podpowiedział mózg, serce, żołądek czy każdy inny narząd. Niestety, najczęściej wkraczał w akcję rozsądny, sztywny mózg ze swoimi nienaruszalnymi zasadami, zaraz po nim - żołądek, spragniony najczęściej czegoś słodkiego lub nienaturalnego (jak teraz), a na końcu nieśmiałe serce. Dziś wyjątkowo się uaktywniło na chwilę, pobiło wszystko inne znajdujące się w Farrellu, kazało mu opatrzyć nóżkę fikającej do złodzieja sarenki, a samemu pobiec za złoczyńcą. Podpowiedziało nawet centralnemu ośrodkowi w głowie, żeby zgromadził odpowiednią ilość funduszy i polecił Nicholasowi kupić nowy rower. Wraz z podstępem akcji nerwy przejęły górę i wyswobodziły mózg z sideł podstępnego serca, co poskutkowało z kolei nieprzyjemną wymianą zdań.
    Mogła wyjść w każdej chwili tylko zapragnęła. Dyrygent już widział, jak kładła całe dłonie na blacie i napięła mięśnie ramion, by odepchnąć się z impetem od drewna, pożegnać go oschle i wyjść. Na szczęście, wtedy pojawiła się kelnerka; chociaż Farrell nie plułby sobie za bardzo w brodę za swoje niewybredne odzywki, wolał spędzić popołudnie w czyimś towarzystwie.
    Odchrząknął znacząco, a potem nachylił się do niej przez nieduży stolik.
    - Nie przybieraj sobie tego do głowy - odpowiedział jej, już trochę schodząc z piedestału opryskliwości. - Za bardzo chcesz być uniezależniona od ludzi, dlatego pomogłem ci na siłę. Korona ci z głowy nie spadła, królewno, a dzięki mojej wspaniałej kokardzie na posiniaczonym kolanie przynajmniej wciąż dobrze wyglądasz.
    Może i był mistrzem w irytowaniu ludzi, ale na pewno nie robił tego ciągle. Właściwie, nastrój pogawędki z nim zmieniał się diametralne: w jednej minucie pocieszał rozmówcę, a w drugiej już szturmował go i uodparniał na zło wszelkiego świata, będąc przy tym niezbyt miłym. Należało się przygotować na wszystko, od krzyku, poprzez okropny ton i w końcu - całkiem przyjemną konwersację.
    Poprawił się niecierpliwie na krześle, ciekaw, co zaserwują mu w tym miejscu. Skosztował już kiedyś kaczki z papają i sosem pomidorowym: zdecydowania zapadła mu w pamięć i to nie z powodu dziwnych dodatków, ale całkiem przystępnego smaku.

    OdpowiedzUsuń
  40. Faktycznie, nie rozumiał. Kompletnie nic. Całkiem czerwona, teraz się przed nim rozpłakała, chociaż starał się być milszy niż przed chwilą. Kelnerka popatrzyła na niego z niesmakiem, kiedy zauważyła, jak Bonnie ociera ukradkiem łzy z policzków; najchętniej wyciągnąłby teraz cały napiwek, który wrzucił zaraz po wejściu do restauracji do skarbonki. To nie była jej sprawa, poza tym Farrell był święcie przekonany, że tym razem to na pewno nie jego wina. Gdyby ją obraził lub choćby chociaż trochę zirytował, na pewno odpowiedziałaby mu czymś ciętym, a nie rozkleiła się w miejscu publicznym. Jemu to raczej nie przeszkadzało - samo płakanie, w sensie - ale wolałby, gdyby się uspokoiła.
    Przysunął z powrotem talerz pod jej nos, nie wiedząc, czy ma zignorować jej wypowiedź i zacząć nowy temat, czy zainteresować się głębiej wypowiedzią dziewczyny.
    - Bonnie, naprawdę, to są bliny ode mnie dla ciebie - powiedział jeszcze, zanim potrawa wylądowała bliżej niej. - Co się stało? - pochylił głowę, zaglądając za bukiet kwiatów, który przysłaniał mu twarz Bonnie. - Jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć, ale przy jedzeniu. Patrz, są tu jakieś krewetki. I curry. I papryczki, chyba chili. I dużo przypraw. I mango... musisz tego spróbować. Zresztą, ja chyba trochę ci też podbiorę, chociaż mówią, że przez takie zachowanie można iść do piekła. Wiesz, kto daje i odbiera...
    Brzmiał tak, jakby chciał ją trochę tym jedzeniem przekupić, jak małe dziecko, które upadło na chodnik i płakało, dopóki nie dostało czegoś dobrego. Nie chodziło nawet o to, bo Nicholas postanowił sobie, że postawi Brown późny obiad już dużo wcześniej, długo przed tym, jak zaczęła płakać, ale teraz mógł to zgrabnie wykorzystać, by polepszyć jej nieco humor. To, co parowało przed nią na talerzu, wyglądało apetycznie, ale tak dzikie połączenia różnych smaków mogły przyprawić niejednych smakoszy o mdłości.
    Znowu sięgnął do swojej wszechposiadającej torby, wyciągnął chusteczki i zamiast po raz kolejny wciskać coś towarzyszce, otworzył opakowanie, wyciągnął do jednej czwartej długości jeden z miękkich papierków, a potem położył po stronie dziewczyny. Jeżeli będzie chciała, to weźmie, jeżeli nie - będzie mogła sobie chlipać bez żadnej jego pomocy. Kompletnie nie wiedział, jak do niej podejść, stwierdził więc, że - przynajmniej tego popołudnia - zastosuje taktykę "trochę natrętnie ofiaruję ci pomoc, dobrze byłoby, gdybyś skorzystała".

    OdpowiedzUsuń
  41. Nicholas z całym swoim byciem "złym" i "niedobrym", potrafił czasem upatrzyć sobie jedną osobę na jeden wieczór i dążyć uparcie do tego, żeby wszystko się udało. Teraz już wiedział, dlaczego Bonnie tak się czuła przez cały ten czas, odkąd szli razem, od filharmonii. Gdy weszła do szpitala, raczej stawiał na koleżankę ze złamaną nogą, chłopaka z zatruciem pokarmowym albo ewentualnie babcię na kontrolnej wizycie. Nie wiedział niczego o jej matce, tak właściwie, zdawał sobie tylko sprawę z tego, że coś było z nią nie tak; rodzice nigdy nie chcieli mu mówić, co się dzieje z tą panią Brown, a z rówieśnikami nie miał za dobrego kontaktu, dlatego też pozostał nieświadomy. Co prawda, pamiętał najróżniejsze nieprzyjemne przezwiska rzucane pod adresem dziewczyny, jednak tego nie potrafił odtworzyć już tak dokładnie, jak - na przykład - ich wspólnych zabaw. To taki mechanizm, który wyrzucał automatycznie wszystkie złe chwile z pamięci Nicholasa.
    Pokiwał głową na znak, iż zrozumiał, przysuwając jednocześnie do siebie swojego burgera. Wyglądał dosyć apetycznie, więc Farrell nie odrzucił go nawet ze względu na połączenie wołowiny oraz bananów w środku.
    - Wszystko się ułoży - zerknął już na trochę uspokojoną Bonnie i rzucił jej półuśmiech, całkiem szczery, jak na dyrygenta. Koniecznie chciał naprawić źle zaczęte popołudnie, żeby nie czuli się potem sobą zawiedzeni; w końcu pewnie on przyjdzie do kawiarni w poniedziałek, pewnie zły, jeszcze zdąży popsuć jej zdanie o sobie po raz kolejny. Patrzył ukradkiem, jak zabiera się za bliny, nieśmiało i chyba trochę niechętnie, aż mu się ścisnęła ta krwawa pompka w środku, co została niedawno wtrącona do kąta przez mózg. Westchnął cicho do swojego talerza, a kiedy spytała, co tak naprawdę jadła, wzruszył ramionami.
    - Nie mam pojęcia. To chyba najlepsze w tej restauracji, nie sądzisz? Zamawiasz jakieś dziwne danie o fikuśnej nazwie, dostajesz nie wiadomo co... - pokręcił głową i chwycił sztućce, żeby zabrać się jakoś za wysokiego burgera, a kątem oka zobaczył, jak znowu podsunęła mu swój posiłek. Mruknął coś przecząco. - Nie, jedz, ja spróbuję na końcu. Powiesz mi, co tam masz i dopiero zaryzykuję.

    OdpowiedzUsuń
  42. Jak tylko zauważył, że już trochę lepiej szło jej jedzenie, sam zabrał się za własne danie. Ukroił trochę mięsa, potem dodał do tego trochę bułki posmarowanej masłem orzechowym, plasterek banana... i ostrożnie skierował w stronę buzi, śledząc uważnie wzrokiem nabite na widelec jedzenie, póki nie zniknęło za czubkiem nosa. Zamknął powoli usta, a gdy okazało się, że takie połączenie było całkiem niezłe (przynajmniej na tyle, by nie ranić podniebienia Farrella), zadowolony znowu popatrzył na Bonnie. Ta znowu coś rozpracowywała w tych nieszczęsnych blinach, patrzyła na nie podejrzliwie, aż miał ją już spytać, czy się nie boi o truciznę. A ona...
    - Hm? - mruknął jeszcze pomiędzy swoim imieniem a informacją o haszyszu, a gdy dokończyła zdanie, niemalże parsknął na stół wciąż przeżuwanym kawałkiem burgera. - Rany boskie, to dlatego takie drogie... - mruknął cicho do siebie, gdy połknął już to, co miał w ustach. Zaraz potem uśmiechnął się szeroko, a potem rozejrzał po restauracji. - Widzisz, mówiłem, że to świetne miejsce. I chcę, jasne, że chcę - był już całkiem rozluźniony i rozbawiony całą sytuacją, chociaż pewnie obydwoje powinni teraz zgłaszać sprzeciw do właścicieli lokalu, buntować się i krzyczeć, że nie o taką Amerykę walczyli. Zamiast tego Bonnie siedziała lekko wesoła, a Nicholas szeroko do niej uśmiechnięty, czekając, aż ukroi mu kawałek bardzo obiecującego drożdżowego placka.
    Jeżeli chodzi o używki - Farrellowi raczej nic obce nie było, chociaż tylko z niektórymi substancjami miał tak naprawdę do czynienia. Studia zrobiły swoje, on czasem chadzał na mniej lub bardziej "dzikie" imprezy, gdzie kosztował najróżniejszych alkoholi (jak na przykład piwa bananowego, którego potem nigdzie nie mógł kupić), a także innych używek, nawet cygar na jednej z bardziej luksusowych domówek. Często znajomi dyrygenta palili sziszę czy bongo, a jemu także zdarzyło się spróbować; nic złego w tym nie widział, ot, jedynie chęć zasmakowania tego czy tamtego. Nie wyobrażał sobie jednak Bonnie z jointem w ręku, o wiele bardziej podobało mu się, gdy ta jadła potrawy z haszyszem. Cóż, jedno było pewne - musiały smakować bardzo specyficznie.

    OdpowiedzUsuń
  43. Sam szczerzący się Nicholas stanowił dla niej niebagatelne zagrożenie. Kiedy muzycy widzieli, że ich dyrygent wykrzywia twarz w takim grymasie, wiedzieli, iż nie było już dla nich żadnego ratunku. Właściwie, Farrell posługiwał się taką miną wtedy i tylko wtedy, gdy brakowało mu już krzyku, ironii i wszelkich innych nieprzyjemnych środków ekspresji bezgranicznej złości. Był wtedy tak uprzejmy, ale równocześnie tak złośliwy, wredny i niemożliwy, że niektórym wrażliwszym jednostkom nieraz potrafiły się nawet zaszklić mimowolnie oczy. Choć tak naprawdę nie wiedział o swoich podopiecznych nic, umiał znaleźć taki punkt w ich świadomości, którego naciśnięcie działało na nich jednocześnie przygnębiająco i stymulująco do działania.
    Chciał tylko kawałeczek, mały kawałeczek, a nie cały placuszek. Był nawet uradowany, że zamówił to danie, a nie inne, bo przynajmniej mieli z tego niezły ubaw, a fakt, że haszysz znajdował się pod postacią uroczego rosyjskiego dania, tylko ułatwiał całą sprawę. Sam jednak wolał nie jeść aż tyle, bo z tych wszystkich studenckich imprez nauczył się jednego: w grupie palących skręta osób musi znaleźć się zawsze jedna, która nie weźmie go do ust. Zwłaszcza, jeżeli ktokolwiek z nich dopiero zaczynał swoją przyjaźń z narkotykiem.
    Zaśmiał się, gdy przy jego wołowinie z bananami wylądowała jedna trzecia potrawy dziewczyny, a na jej pytanie zareagował odcięciem prawie połowy swojego burgera i przełożeniem z kolei na miejsce tuż obok jej blin.
    - Spróbuj sama - wzruszył ramionami z już lżejszym uśmiechem, po czym zabrał się za swoją mieszankę na talerzu. Placek piekł go trochę w język, jakby dodano do niego za dużo sody albo proszku do pieczenia, ale poza tym - był w porządku. Tak, jak każde inne, porządne, europejskie danie. - Twój pierwszy raz? I jak, nie boisz się?
    Postanowił jednak drążyć ten temat, bo choć wiedział, jak interpretować jej wypowiedź, wolał robić to w inny sposób. Chyba każdy miał takie skrzywienie: wszyscy zdawali sobie sprawę, jak przyjmować słowa innych osób, ale mimo tego zawsze pojawiały się głupie uśmieszki, chichoty czy kuksańce. Różnica polegała na tym, iż Farrell siedział już kompletnie poważny, z jednym łokciem opartym całkowicie na blacie, a drugim wystawionym gdzieś poza krawędź stolika. W wyżej ustawionej dłoni trzymał widelec, którym kręcił lekkie młynki.
    - Musisz mi o tym opowiedzieć, Bonnie. Może wtedy ja też uchylę ci rąbka tajemnicy, bo, rozumiesz, ja już to mam za sobą. Może jakaś rada by ci się przydała... - pokiwał ochoczo głową, robiąc jednocześnie bardzo zafrasowaną, empatyczną minę. Ukroił kolejny kawałek, tym razem burgera, po czym nabił go razem z bliną i włożył do ust. Przeżuł, zrobił zniesmaczoną minę, po czym wydusił: - Rada pierwsza: nie łącz tego. Okropne!
    Zastanawiał się przez kilkadziesiąt sekund, jak dalej rozwinie się cała sytuacja, gdzie wylądują, jak już wsuną te swoje potrawy i jak zaczną się zachowywać. I czy później w ogóle jeszcze będą chcieli się ze sobą widywać, choćby na kilka minut.

    OdpowiedzUsuń
  44. Nicholas lubił czasem ponabijać się z ludzi, na szczęście - rzadko kiedy robił to bardzo perfidnie czy złośliwie. Raczej zachowywał pozory niewinności, której niemałe pokłady przecież jeszcze zdążyły zachować się w podświadomości dyrygenta. Całkiem niewinnie zresztą zamówił dla dziewczyny bliny, chociaż nazwa sugerowała mu wiele; prócz krewetek, ostrych przypraw i niecodziennego połączenia oczekiwał jeszcze tej jednej rzeczy, o której słyszał od kilku znajomych. Wątpił, żeby to była prawda, ale zaryzykował i nie zawiódł się. A teraz mógł spokojnie obserwować uśmiechniętą, rozluźnioną Bonnie, jeszcze przed chwilą zbyt zajętą płaczem, żeby nawet zabrać się za jedzenie.
    Parsknął cicho śmiechem, gdy oznajmiła mu, iż "przeżyli to razem". Dyskurs zmieniał im się momentalnie, ale Farrell nie należał do ludzi łatwo gubiących się w rozmowie. O ile Brown teraz, na chwilę, przejęła pałeczkę i nawet podchwyciła jego żart, to on teraz chciał koniecznie objąć kontrolę nad całą sytuacją.
    - Wiesz, lubię to w sumie wspominać... - nabił na widelec kolejny kawałek bliny, jeden z ostatnich, jakie mu zostały, po czym spojrzał na dziewczynę. - Mogłabyś mi opowiedzieć jeszcze raz, żebym nie zapomniał - uniósł na moment brwi w jednym z tych bajeranckich gestów, stosowanych przez niego od święta (czyli wtedy, gdy wpadnie w ten wir dobrego humoru, doprawionego jeszcze odrobiną haszu).
    Spokojnie skończył drożdżowy placek, a następnie zabrał się za swoją połowę burgera. Usłyszawszy, jak znowu Bonnie nazwała go bohaterem, jego usta tylko rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Dziś chyba aż policzki zaczną go boleć od tak długotrwałego grymasu na twarzy, nieprzyzwyczajone do tak intensywnego wysiłku.
    - Widocznie taką rolę przyjdzie mi odgrywać przy Tobie.
    Tak, przy niej, bo normalnie ogrywał bohatera jedynie w przypadku, gdy z nijakiej orkiestry wyskubał naprawdę wspaniały koncert. I w zasadzie - tylko wtedy. W tym momencie dostał jakby kolejną porcję męstwa do rozproszenia po świecie i, oczywiście, nie zamierzał tego zmarnować.

    OdpowiedzUsuń
  45. Całkiem dobrze jej szło to jedzenie; to pewnie też dzięki Nicholasowi, dzięki jego męstwie, odwadze i bohaterstwie. Powinien koniecznie zostać przedszkolanką, by móc zachęcać małe dzieci do jedzenia niedobrych obiadów w tym swoistym domu zastępczym. Może nawet dodałby czegoś dobrego do niektórych porcji na małych talerzykach... nie, zdecydowanie nie byłby wcale dobrym opiekunem dla szkrabów, przynajmniej nie teraz. I prawdopodobnie nigdy.
    On nachylił się znacznie w jej stronę z lekko uchylonymi ustami, z miną wyrażającą wyraźne zaangażowanie w jej opowieść. Kiedy skończyła, złączył z powrotem wargi, a na twarzy wyrysował się zawód, że więcej opowieści już chyba nie będzie. Wsparł policzki dłońmi, łokcie położywszy na blacie kilkanaście centymetrów od krawędzi, tak, że skóra trochę podwinęła się w stronę oczu. Wyglądał na trochę znudzonego; zwłaszcza, iż jedzenie się już mu skończyło. Szybko jednak podniósł się trochę, przynajmniej na tyle, by nadgarstki nie napierały tak boleśnie na żuchwę.
    - W takim razie powinniśmy to powtórzyć - odpowiedział jej głębokim tonem, po czym spojrzał na nią odpowiednio nieśmiało, żeby wymóc na niej uśmiech. - To już nie pierwszy raz, ale gwarantuję, że będzie tak samo przyjemnie. I na pewno dłużej.
    Zaczął się trochę niecierpliwie wiercić na krześle, a potem zawołał kelnerkę do stolika i poprosił o rachunek.
    - Boli cię jeszcze? - spytał, chociaż i tak niewiele zależało od jej odpowiedzi. Bardzo chciał już stąd wyjść, zabrać ją do innego lokalu, bo wpadł mu właśnie do głowy znakomity pomysł. - Bo tutaj chyba nie powtórzymy tego naszego pierwszego razu.
    Cóż, atmosfera robiła się faktycznie niesprzyjająca; o ile weszli do prawie pustego lokalu, tak teraz zeszła się taka ilość ludzi, że Farrell zaczynał czuć się co najmniej osaczony. Nie przepadał za zbyt zatłoczonymi miejscami, zwłaszcza, kiedy potrzebował z kimś porozmawiać, więc postanowił nagle wycofać się z tej wspaniałej restauracji. Gdy kelnerka przyniosła rachunek, zostawił jej odpowiednią kwotę na talerzyku i zaczął ubierać kurtkę.

    OdpowiedzUsuń
  46. Właściwie, nie zwracał nawet za bardzo uwagi na jej mimikę w tamtej chwili. Za bardzo zaaferowany był świadomością, że ma kogoś, komu może chociaż trochę zareklamować swój świat, mimo wszystko - dosyć interesujący. Farrell stanowił niesamowicie aktywną jednostkę pod względem... zwiedzania najróżniejszych knajpek, kawiarenek, restauracji czy po prostu barów. Jeżeli ktokolwiek spytałby go o dobre miejsce na spotkanie biznesowe, randkę czy spotkanie klasowe po latach, on zawsze znajdzie we wspomnieniach odpowiednią ulicę i numer; podawane przez niego lokale zawsze sprawdzały się świetnie, więc tym samym większość zainteresowanych jeszcze kilkukrotnie pytała go o radę. Nie zdarzało się to jednak na tyle często, by nie wykorzystał okazji do oprowadzenia chociaż po kilku miejscach osoby, która to akurat postanowiła się z nim wybrać na jakieś popołudniowe spotkanie. Zwykle znajomi ze studiów byli jednocześnie zaskoczeni i oczarowani jakimiś schowanymi w niepozornych kamienicach idealnymi lokalizacjami do wybrania się ze znajomymi.
    Trochę zdziwił się, kiedy go przeprosiła na moment. Cóż, kobiety - w najmniej odpowiednim momencie ulatniają się do łazienki i człowiek nigdy nie wie tak naprawdę, po co. Kiedy Bonnie nie wracała całe dwie minuty, Nicholas stwierdził, że musi wyjść na zewnątrz. Szybko się niecierpliwił, a że akurat miał więcej czasu - wyciągnął niezapalonego przed szpitalem papierosa tuż po tym, jak zgarnął torbę oraz kurtkę z krzesła i wyszedł na zewnątrz.
    Nie bardzo pojmował, na jakiej zasadzie działa psychika Brown, jednak jedno wiedział na pewno - jeszcze nie mógł poczuć się pewnie na jej gruncie. Odgadywanie prawidłowych zachowań przy niej szło mu zdecydowanie coraz lepiej, ale wciąż... nie było to takie proste, jak w przypadku innych ludzi, otwartych chociażby na poziomie wierzchniej, tej dotyczącej ogólnych kontaktów. Farrell, na szczęście, niespecjalnie interesował się czyimś życiem - przynajmniej nie chciał zgłębiać czyichś problemów, bo jego i tak mnożyły się w zastraszającym tempie - więc ta głębsza strona natury drugiego człowieka w pierwszych rozmowach nie stanowiła za dużego problemu.
    Patrzył przez szybę, czy dziewczyna nie wracała czasem z tej swojej łazienki. Przyłapał się nawet na tym, że mimowolnie obserwuje jakąś parę siedzącą właśnie tam, gdzie oni jeszcze przed chwilą; obydwoje zamówili jakieś słodkości, a Nicholas żałował, że nie postawili na te bliny przyrządzone iście w jamajskim stylu. Uśmiechnął się na wspomnienie miny Brown, kiedy ta odkryła, co ma w swojej potrawie, po czym zgniótł peta na pokrywie kosza i tam też go wrzucił.
    - O - wydukał tylko, gdy już się pojawiła i podziękowała; było dosyć wcześnie, a on przecież pragnął jeszcze coś jej pokazać. - Ale to dopiero początek przyjemnego. Chodź - wyciągnął ramię, jakby chcąc zagarnąć ją w odpowiednią stronę. - Jest jeszcze jedno miejsce, które powinno ci się spodobać.

    OdpowiedzUsuń
  47. [Hej ;) Widzę, że obie studiują to samo, więc wątek chyba musi być co? ;) ]
    Samara

    OdpowiedzUsuń
  48. Pochmurne niebo dnia zmieniło się pod osłoną nocy, ukazując piękne, gwiaździste niebo. Gołe ramiona dziewczyn drażnił chłodny wiatr, a uliczne lampy dawały nieznane dotąd nikomu ciepło. Wszystko było tak urocze, tak ciche, że aż nierealne. Miasto zasnęło, a Janis i Bonnie całe roześmiane wracały z kameralnych urodzin koleżanki. Dużo alkoholu nie było co prawda, ale wystarczyło, by podtrzymać je w wyśmienitym humorze.
    Oczywiście nie można zapomnieć o jednym małym drobnym szczególe. Wracały do domu Janis, a nie można przecież zapomnieć, że mieszka ona w najgorszej dzielnicy. Nie dość, że kawał drogi, to z każdym metrem robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Może i Janis znała tu wszystkich, ale to nie był żaden pewniak, że nic im się nie stanie. I na litość boską. Nigdy jeszcze nie chodziła tędy o trzeciej w nocy.
    Już były blisko. Tylko wejść na dziedziniec bloków, tylko czmychnąć pod oknami cichaczem i będzie dobrze. Musi być. Połowa za nimi, głucha cisza dudniła w uszach, coś błysnęło w cieniu, jakiś jęk zdradził pozycję. Zatrzymały się, przytulając się do siebie.
    - Janis, słońce! – zawołał wesoły Steaven, machając nożem na prawo i lewo, rozkładając przy okazji ramiona, zapraszając je niemo. – Tak dawno cię nie widziałem… Unikasz mnie? – spytał podejrzliwie.
    - Musimy najwyraźniej się mijać – powiedziała zlękniona, ściskając mocniej dłoń Bonnie, by dodać jej otuchy.
    Gdzieś z tyłu majaczyły jeszcze dwie postaci pochylone nad ciemnym obiektem. Prawdopodobnie ich ofiara. Ciche pojękiwanie, krztuszenie się. Do tego lampa stojąca w rogu placu otulonego z każdej strony blokiem, zaczynała niefajnie mrugać. Cała ta sytuacja była niefajna.
    - A ty, to kto? Nie widziałem cię wcześniej. – Machnął ręką w ich stronę.
    To wszystko było niespodziewane. Nie chciała tego wszystkiego, nie chciała narażać koleżanki na niebezpieczeństwo. Nie zdziwi się nawet, gdy Bonnie już jej nie zaufa. W takie miejsce nie zabiera się przyjaciół. A na pewno nie o takiej chorej godzinie.

    OdpowiedzUsuń
  49. Niepotrzebnie wychodziła do tej łazienki. Wróciła już w kompletnie innym humorze, z tym niepewnym nastawieniem sprzed wejścia do restauracji, z dystansem oraz bardzo racjonalnym myśleniem. Farrell natychmiast odczuł tę zmianę i sam spoważniał, jeszcze przed momentem wyjątkowo radosny i uśmiechnięty. Czyiś humor udzielał mu się niemalże od razu, chyba, że akurat danego dnia trzaskał piorunami we wszystkie strony. Teraz, gdy już ten moment wesołej Bonnie minął, nawet się trochę podirytował. Psuła mu wszystko, całą tę przyjemność pokazywania komuś czegokolwiek. Nagle, tak naprawdę ni stąd, nie zowąd, odechciało mu się brać ją gdziekolwiek.
    Od razu opuścił rękę, tak, jakby naprawdę miał zamiar dotknąć choćby przelotnie ramię dziewczyny. Chciał tylko ją zagarnąć w odpowiednią stronę, jak to czasem robił, gdy w jego towarzystwie znajdował się ktoś mniej odważny, niż on sam. Schował dłoń do kieszeni, a w niej zacisnął palce na zapalniczce, starając się nie rzucić jakiegoś uszczypliwego docinka.
    - Ty w ogóle chcesz gdzieś ze mną iść czy wolisz wrócić do domu? - niestety, nie udało mu się tak do końca utrzymać języka za zębami. Pytanie, całkiem niewinne, nawet mogłoby się wydawać, że troskliwe, w ustach Farrella przybrało postać potwornej pretensji, złośliwości, tak, że aż trudno było odpowiedzieć "Chcę wrócić do domu". Zwolnił trochę kroku, wciąż tłamsząc zapalniczkę w kurtce. Jedyne, co Brown mogła w nim dostrzec, to zaciśnięte szczęki, na wypadek, gdyby znowu zachciało mu się palnąć coś nieodpowiedniego. - Nie możesz chociaż chwilę po prostu iść, bez miny typu " wybieram się na stryczek"? Chciałem ci jeszcze pokazać taki sklep z czekoladkami. Chyba, że cię noga boli, to wtedy mów od razu.
    Faktycznie, to, co najbardziej utkwiło dyrygentowi w pamięci, to mimika jego towarzyszki. Zdecydowanie wolał jej rozpogodzoną twarz, niż taką aż do bólu skupioną i odzwierciedlającą rozważania wewnętrzne Bonnie, czy aby na pewno Nicholas to bezpieczna osoba, czy powinna mu zaufać do tego stopnia, żeby się z nim poruszać po zaludnionych ulicach miasta i wchodzić do kawiarni bez strachu, że zaraz wyciągnie chusteczkę nasączoną chloroformem, odurzy biedną Brown i nie wiadomo, co z nią zrobi.

    OdpowiedzUsuń
  50. Wystarczyła jedna wpadka przy Farrellu, żeby zawieść go nieodwracalnie. Wszystkie niedociągnięcia rozmówców zapamiętywał wyjątkowo dokładnie, a kiedy miał ku temu okazję - wypominał je wszystkie po kolei z niesamowitą satysfakcją. Zwykle wtedy każdemu robiło się niesamowicie głupio, ewentualnie złościł się; ale na tym polu z Nicholasem po prostu nie dało się wygrać. Jedyne, co go zaskakiwało, to bezwzględna uległość wobec jego krzyków: równie głośna odpowiedź, postępowanie na przekór czy choćby udawany spokój podjudzały go jeszcze bardziej. Jednak najmocniej stymulującym czynnikiem okazywała się być rezygnacja - właśnie taka, jaką zaprezentowała mu ostatnio Bonnie.
    Tuż po zniknięciu Brown za rogiem zniszczył tę nieszczęsną zapalniczkę, co ją ściskał w kieszeni, roztrzaskując z hukiem plastik o płytę chodnika. Kilka kroków później wyciągnął papierosy, a gdy uświadomił sobie, iż nie miał ich czym nawet odpalić - wrzucił je do najbliższego kosza przy dźwięku bardzo wyszukanego przekleństwa. Został wtedy sam ze swoją złością, nie mając na kim się, prosto określiwszy, wyżyć. Wystarczyłoby wtedy, by ktoś go potrącił, dotknął, odezwał się, spytał o drogę... Farrell nie potraktowałby przechodnia zbyt miło. Na szczęście, uliczki, którymi zwykle dostawał się do domu, także tamtym razem były puste i nikt nie naraził się na niespodziewany atak ze strony dyrygenta.
    Przestał chodzić do kawiarni, w której pracowała sprawczyni tego całego zamieszania. Wybrał sobie inną, równie dobrą, i właściwie przestał tęsknić za dobrą szarlotką spod ręki Bonnie, zastąpiwszy ją równie wspaniałym ciastem ze śliwkami. Nowa kelnerka nie trzęsła się, nie wylewała na nikogo gorącej kawy i nie zwracała na zdenerwowanie Nicholasa najmniejszej uwagi, tylko z lekkim uśmiechem oferowała mu codziennie inne przysmaki. Na uczelni omijał skrzętnie wydział informatyki, z bufetu uciekał zaraz po tym, jak kupił sobie coś do jedzenia, a i na campusie nie było go za często widać. Po prostu - nie miał ochoty widzieć się z dziewczyną, bał się, że jeśli dostrzegłaby go, powiedziałaby do niego cokolwiek, a tego nie chciał na pewno. Bo faktycznie, psuć umiała jeszcze lepiej niż on.
    Kilku jego kolegów zdążyło zauważyć, że chodził jakoś bardziej napięty niż zwykle i postanowiło go wyciągnąć w piątkowy wieczór na piwo do jednego z pubów w centrum. Muzyka nie huczała za głośno, ludzie byli znośni, nikt nie skakał po podłodze w rytmie techno - taki właśnie klimat odpowiadał Farrellowi. I kiedy wracał już grubo po pierwszej do domu, wciąż ze znajomymi, musiał przejść obok jednego z tych nieznośnych klubów, gdzie czas, zamiast zwalniać - jak to się działo w klimatycznych barach - przyspieszał dwukrotnie, płynął w rytmie znienawidzonego przez dyrygenta disco i nie pozwalał ludziom w ogóle się odprężyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stali obok wejścia do jednego z tych wielkich hal z tłumem skaczących do bitu ludzi, bo tuż obok znajdował się przystanek tramwajowy. Jeden z towarzyszących Nicholasowi studentów napomknął coś o tym, że chyba dziś każdy zabalował lepiej, niż Farrell (który zdołał wmusić w siebie tylko trzy piwa od dwudziestej, a panowie co chwilę mu to wypominali). Wskazał przy tych słowach brodą na jakąś panienkę, która to słaniała się delikatnie przy ścianie.
      - To nie ta laska z informatyki, od Lindy Brown? - zastanowił się drugi, rzucając pytające spojrzenie na trzeciego. - Wydaje mi się, że skądś ją znam, chociaż trudno powiedzieć, bo ta wygląda całkiem fajnie, a Brown zwykle chodzi jak wielka kupa beznadziei... - uśmiechnął się pobłażliwie, pewnie na wspomnienie artystycznego nieładu na główce Bonnie.
      Nicholas nie słuchał, on tylko działał. Nie czekał, aż następny kolega wyrzuci z siebie złośliwość, ale podszedł bliżej, by przyjrzeć się najwidoczniej nieźle podchmielonej osobie.
      - Bonnie?
      Nie chodziło nawet o to, że nie mógł uwierzyć, bo ludzie robili różne rzeczy. Ale ona znowu psuła. Psuła jego wyobrażenie o jej charakterze, zachowaniach, burzyła do tej pory wyrobiony pogląd. Na szczęście, Farrell to Farrell, jedyne, co można było odszukać w jego twarzy, to twardy zawód, który zresztą zniknął z jego rysów tak szybko, jak się pojawił, ustępując nijakości.

      Usuń
  51. [Też jestem tego zdania. NOT ma wzrok i twarz psychopaty, więc nic dziwnego, że się na niego skarżą. Siedzisz na stołówce, chcesz zjeść lunch, ale nie możesz, bo czujesz na sobie jego wzrok. Nie wiesz, czy mu się podobasz, czy ma zamiar zabić Cię jeszcze przed końcem tej przerwy, czy chce po prostu zjeść Twoją lazanię i nic poza tym. I weź tu z takim żyj.
    Mój pomysł na wątek jest taki trochę banalny, ale mam nadzieję, że coś uda Ci się z nim zrobić. Jest późny wieczór. Bonnie jedzie rowerem. Napisałaś w karcie, że jeździ z zamkniętymi oczami albo bez świateł - dobrze, bo któreś z tych albo oba mogłyby spowodować, że wjechała w NOTa i oboje znaleźli się na chodniku.]

    OdpowiedzUsuń
  52. [Muszę przyznać, że karta jest napisana świetnie, a postać Bonnie od razu mnie zaintrygowała. Jestem zdecydowanie za twoją propozycją, ale jako, że raczej łatwiej idzie mi zaczynanie, to byłabym wdzięczna za jakąs propozycję lub podpowiedź odnośnie powiązania :)]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  53. Słyszał za sobą jakieś niezbyt inteligentne wypowiedzi kolegów; czasem chciał im przyłożyć mocno w twarz za idiotyczne gadki, całkowicie poniżej progu poczucia humoru Nicholasa. Warto dodać, iż ten i tak był dosyć niski, zwłaszcza, że dyrygent czasem śmiał się nawet z tych paskudnych żartów o Żydach, które lubiły mu opowiadać licealistki z orkiestry. Czasem udawało im się go przekabacić na swoją stronę i gdy zaczynały fałszywie grać, trochę im odpuszczał, jednak ostatnio zrezygnował z bliższych kontaktów z takimi wazeliniarzami.
    - Farrell, co robisz, idioto? - zawołał któryś, trochę bardziej pijany, niż reszta. - Zostaw ją, jeszcze zaraz ktoś przyleci i zacznie cię obwiniać o różne sprośności - zarechotał głośno, a reszta zaczęła mu wtórować. Zastanowił się jednak chwilę i dodał: - A w sumie... może chociaż zaliczysz, bo coś ci się ostatnio nie szczęści.
    Ogólnie Nicholas nie lubił trzaskać ludzi w twarz. Ojciec uczył go, jak zaciskać pięść, by przy uderzeniu nie wybić sobie czasem palców (a także, iż problemów nie wolno rozwiązywać przemocą), ale on jakoś nigdy porządnie tego nie zakodował i często jakiekolwiek starcie kończyło się bardzo bolącymi kostkami. Tym razem jednak udało mu się wyjątkowo dobrze złożyć swoją jedyną podręczną broń, a potem po prostu podejść i zdjąć głupawy uśmiech z facjaty kolesia za pomocą podróbki prawego sierpowego (w każdym razie - cios wychodził z prawej oraz był na tyle skuteczny, by przeciwnik zachwiał się i odsunął na bezpieczną odległość, można było go więc nazwać udanym). Tamten nawet nie chciał oddawać, bo wiedział, że zwracanie na siebie uwagi w podobnym miejscu kończy się co najmniej awanturą z ochroną klubu.
    - Zamknij się w końcu - syknął do niego Nicholas, na szczęście z tak bliskiej odległości, by kolega na pewno go dosłyszał. - Miej trochę szacunku dla mojej cierpliwości.
    Trzymając się za szczękę, adresat wypowiedzi tylko pokiwał głową. Reszta nie miała ochoty ingerować w porachunki dyrygenta z innym studentem; zresztą, nieraz i ten pierwszy oberwał od któregoś z nich za swoje nierozważne słowa. Cóż, w takie właśnie towarzystwo wpadł Farrell - średnio rozgarnięte i równocześnie dosyć agresywne. Szkoda tylko, że bardziej od przemocy intelektualnej preferowali fizyczną, bo na tym polu muzyk nie mógł się z nimi za bardzo mierzyć.
    Chyba, że brał ich z zaskoczenia, jak teraz, cały w złości. To mu się udawało.
    Jeżeli chodzi zaś o Bonnie - nie zamierzał jej jakoś specjalnie ulgowo traktować. Właściwie, najchętniej faktycznie zostawiłby ją tu, słaniającą się gdzieś przy ścianie, z rozładowanym telefonem i zgubionymi koleżankami. Nie chodziło o to, że miał dobre serce, że się nad nią litował albo chciał pokazać, jaki to on nie jest wspaniały. Uznawał za swój obowiązek pomoc drugiej osobie; to kolejny nawyk wyniesiony z domu, gryzący się z charakterem chłopaka; jedyne, na co jego cechy miały wpływ, to na charakter tej pomocy, nierzadko szorstkiej.
    - Zbieraj się - warknął do Brown, wyciągając jej z palców komórkę i wkładając ją do torebki. - Idziemy do domu.
    Nie wiadomo tylko, do którego domu, bo Farrell nie pamiętał dokładnie, gdzie mieszkała dziewczyna. Poza tym, nie bardzo uśmiechało mu się odprowadzać ją pod drzwi, które pewnie otworzyliby jej rodzice. Najwyżej potem im powie, że przenocowała u tych swoich wspaniałych koleżanek.
    - Nawet nie myśl o wymiotowaniu. Nie w tramwaju.
    Nie zważając na to, czy zacznie go okładać tym swoim podręcznym bagażem, czy zacznie się wyrywać, chwycił ją za ramię i przełożył przez swój kark, a swoją własną ręką objął ją w pasie, po czym zwrócił się powoli w stronę przystanku i ruszył do przodu. Z daleka widział już pojazd komunikacji miejskiej, więc należało w miarę szybko przetransportować panienkę jak najbliżej torów.

    OdpowiedzUsuń
  54. Jeżeli będzie w jakimś momencie ich znajomości wiedziała na pewno, czego się spodziewać po Farrellu, może wtedy wręczyć sobie jakiś złoty laur czy coś podobnego. Właściwie nie wiadomo było, kiedy on się zirytuje, zdenerwuje lub zacznie nagle ociekać złością; i choć faktycznie, zazwyczaj wybierał rozwiązania słowne, jednak w przypadku niektórych ludzi nie mógł zastosować podobnej metody; na pewno nie w przypadku swoich kolegów, których, jak to Nicholas, pewnie porzuci już za niedługo. Brown miała prawo czuć się zdezorientowana, ale nie zawiedziona - bo tak naprawdę wiedziała o nim tyle, co nic, zresztą podobnie, jak on o niej. Obydwoje posiadali pewnie tylko jakieś wyobrażenie o drugim i nadzieję, że się ono sprawdzi.
    Lepiej byłoby dla jego nerwów, gdyby faktycznie zostawił ją przy ścianie. Reagował źle na te jej wieczne obawy, narzekania, pytania i pretensje; on sam nigdy nie był tak, brzydko mówiąc, upierdliwy. Siedział cicho, gdy już otrzymywał od kogokolwiek pomoc, na końcu dziękował uprzejmie za wszystko, a potem szedł swoją drogą. Ona nie mogła się powstrzymać przed pokazywaniem, jaką to nie była samodzielną pijaną panienką; w butach na obcasie zamiast trampek i pięknie uczesanymi włosami zamiast zwyczajnego nieładu mogła się wydawać bardziej... rozważna w swoich działaniach? Nie. To nie działało.
    Teraz, tak jak ostatnim razem, zacisnął mocno zęby, po czym puścił ją w połowie drogi i wyciągnął z kieszeni telefon. Wyciągnął go przed siebie z równie zaciętym wyrazem twarzy, co przed chwilą.
    - Proszę. Następny mamy dopiero za czterdzieści minut - poinformował ją uczynnie, głową wskazując na nadjeżdżający tramwaj. Ale skoro odczuwała tak wielką potrzebę zadzwonienia do kogoś, to on postanowił jej to nawet ułatwić, co by nie szarpała się już ze swoim rozładowanym cackiem.
    To tylko przyzwyczajenie i nauka, nic więcej. Farrell od zawsze miał dosyć chłonny mózg, zwłaszcza jeśli chodziło o to, co wpajali mu od zawsze rodzice; co prawda, nigdy nie mówili mu, by komuś wchodzić na siłę do życia, ale żeby próbować pomóc, gdy tylko było to możliwe. Nicholas trochę to przeinaczył, dodał coś od siebie... i teraz postępował, jak postępował.

    OdpowiedzUsuń
  55. Siedział obok niej sztywno, patrząc wszędzie, byle nie na nią. W końcu postanowił po prostu wlepić wzrok przed siebie, w okienko, za którym widział plecy motorniczego. Gdzieś z tyłu tramwaju dobiegały go głowy wciąż rozbawionych dziewczyn, które również wsiadły pod klubem. Chciałby im powiedzieć, żeby zachowywały się trochę ciszej, ale nie miał ochoty nawet wstawać; miał nadzieję, że podróż przez miasto potrwa wiecznie, na przystankach będą stać w nieskończoność, a kierowca postanowi jechać bardzo wolno, zgodnie z prędkością opóźnionych myśli Farrella.
    Wziął od niej telefon, by schować go z powrotem do kieszeni. Oczywiście, musiała dowiedzieć się, co z koleżankami, które ją bardzo zgrabnie zignorowały na całej imprezie; znalazła się ta, co miała za mało problemów i jeszcze zamartwiała się o innych. O wszystkich, prócz tego, kto ją od pewnego czasu ratował, trochę na siłę, z mniejszych czy większych opresji, ale zawsze. On stanowił tylko przykład tego złego, co bije kolegów jak ostatni przestępca. W żadnym wypadku nie chciało się panience zakwalifikować Nicholasa do przegródki ludzie ze słabością, bo przecież tam nie pasował z przemożną chęcią niesienia tej swojej pomocy.
    - Proszę - odparł beznamiętnie, po czym włożył chłodne dłonie do kieszeni. Jedna z nich trochę bolała, jak zwykle, bo przecież nigdy nie nauczył się nawet porządnie bić. Opuścił na chwilę głowę, chyba równie zmęczony, co i swoja towarzyszka. Pragnął się do niej odezwać choćby jakimś kąśliwym tekstem, ale nie czuł prawie ust, ba - nie czuł całego ciała. Nie mógł się praktycznie poruszyć, był ciężki, nie do ruszenia; zamknął więc tylko oczy na kilkanaście sekund, żeby odetchnąć głębiej i wyprostować się ponownie, oczywiście znowu zaczynając obserwować tył głowy motorniczego.
    Pomiędzy tymi wszystkimi chwilami, podczas których tryskał radością albo strzelał jadem, znajdowały się też momenty bezsilności i ołowianej świadomości; umysł przestawał być taki lotny, jak zwykle, myśli przedzierały się boleśnie przez mózg, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Farrell nie miał wtedy siły ani dla siebie, ani dla innych: odpuszczał próbę orkiestry, ignorował wszystkie telefony, a zamiast przejmować się swoimi obowiązkami, jechał gdzieś na koniec miasta, żeby pobiegać. Długie dystanse wymęczały go, nie czuł więc potrzeby zajmowania się niczym prócz pilnowania kolejności nóg.
    Kilka chwil później znajdowali się już na przedostatnim przystanku, więc dyrygent zebrał się w sobie bez pośpiechu, a gdy przyszła ich kolej, by wysiadać, wstał całkiem energicznie.
    - Wysiadamy - poinformował Brown, w przypadku, gdyby przestała obserwować to, co się działo w tramwaju. Cóż, faktycznie, nie przyjechali w okolice jej domu; Nicholas już widział oczyma wyobraźni kolejną bójkę, którą stoczy, by dziewczyna zdecydowała się wykorzystać nocleg u niego.

    OdpowiedzUsuń
  56. Powinna się denerwować i protestować, ale to, że niczego nie robiła, tylko ułatwiało sprawę. Farrell znacznie uspokoił się całą podróżą tramwajem. Nie przyszło mu także niczego mówić, nie musiał się do niej odzywać, nie wymuszała na nim chociażby wątłej rozmowy, a to tylko dodatkowy profit. Wolał zachować milczenie aż dotąd, dopóki nie będzie miał jej czegoś koniecznie wyjaśniać albo odpowiadać na pytania. Aż zdziwił się, kiedy tak posłusznie poszła za nim, bez żadnego "ale", jakby całkowicie mu zaufała, chociażby w tym momencie. Zerknął na nią kątem oka, kontrolując, czy aby na pewno dobrze się czuła po tym alkoholu.
    - Wszystko gra? - zaczął jednak, nie będąc pewnym, czy szła za nim, bo się przestraszyła, czy była zdesperowana i zmęczona, czy po prostu wszystko stało się dla niej mocno obojętne. Wstukał odpowiedni kod w domofonie, żeby otworzyć drzwi bez szukania w torbie kluczy, odwlec to na chwilę. Wspiął się po kilku schodkach na swoją klatkę, po czym stanął przed swoim numerkiem mieszkania i zaczął grzebać w torbie. Po chwili poszukiwań wyciągnął mały pęk na srebrnym kółeczku i otworzył drzwi.
    Jego siedziba składała się z łazienki, kuchni i przestronnego pokoju z widokiem na dosyć zadbany i spory osiedlowy ogródek. Pachniało w nim zawsze kawą, jakimiś męskimi pachnidłami i czasem papierosami, ale tylko wtedy, gdy Nicholasowi nie chciało się wychodzić na zewnątrz, żeby zapalić. Wszędzie widać było nuty, niedokończone szkice nowych aranżacji, płyty, a nawet skrzypce, zajmujące honorowe miejsce wśród całego muzycznego rozgardiaszu, tuż obok przetransportowanego z rodzinnego domu pianina. W drugiej części pomieszczenia stało łóżko, szafa i regał - uwaga - zapełniony przynajmniej w połowie składankami jazzowymi. Gdzieś tam też zaplątały się głośniki, nieodłączni towarzysze Nicholasa, oraz kubek, chyba tym razem po herbacie.
    Zamknął drzwi za Bonnie, zdjął kurtkę oraz buty, po czym skierował się w stronę szafy, by wyjąć z niej świeży komplet pościeli, zawsze w pogotowiu, na wypadek, gdyby poprzednia się zabrudziła, a Farrell nie miał czasu jej wyprać lub przyplątał się ktoś, kto potrzebował noclegu. W miarę sprawnie zajął się rozkładaniem jej na łóżku, a potem zwrócił się do Brown:
    - Lepiej już się połóż. Ja też się... prześpię.
    Chciał powiedzieć "gdzieś położę", ale wolał zachować to dla siebie. W każdym razie - wolał nawet przenocować w kuchni, niż krępować ją swoją obecnością w sypialnio-salonie.

    OdpowiedzUsuń
  57. Tego popołudnia udało im się pierwszy raz od roku wygrać w koszykówkę z męską szkołą Burbon’s University. Co prawda to nie sprawiło, że jakoś znacząco podskoczyli w ogólnym rankingu, ale przynajmniej dostali szansę zagrania z pierwszą uniwersytecką drużyną Nowego Orleanu – zespołem z Coast University.
    Do końca nie wiadomo, co zaważyło na ich zwycięstwie – czy dobre przygotowanie zawodników, czy fakt, że kapitan miał zdarty głos po wczorajszym treningu i nie mógł podczas meczu wyrażać swoich demotywujących komentarzy i wyzwisk skierowanych w stronę kolegów. A może to te trzy szybkie akcje George’a Rebrenta? Albo pięć wyjątkowo płynnych i zwinnych – jakie się zazwyczaj nie zdarzają, choć ogólnie trafia bardzo często, o ile ktoś go nie rozproszy – rzutów NOTa? Tego nie wie nikt. Nikt również nie planował się tego dowiedzieć. A już na pewno nie dzisiaj, kiedy priorytetem po zejściu z boiska stało się świętowanie zaskakującego zwycięstwa.
    To była zakrapiana niewielką ilością alkoholu (niewielką, ponieważ sportowcy mają ewidentny zakaz picia ustanowiony przez trenera ze względu na ścisłą dietę, której muszą się trzymać) oraz obfita w krzyki i wrzaski podczas grania na konsoli impreza, czyli zdecydowanie nie dla wszystkich. Podczas takich posiedzeń z Nobuharu wychodził typowy, czyli wolno myślący, niewiarygodnie głupi dzieciak. Zresztą wtedy wszyscy cofali się o jakieś dziesięć lat.
    Impreza jeszcze się nie skończyła, ale w pewnym momencie NOT zakomunikował, że idzie się przewietrzyć. Duszący dym papierosowy i wszędzie unoszący się zapach potu nie był tak dokuczliwy, kiedy było się w środku. Dopiero gdy Toyoshima wyszedł na zewnątrz, uświadomił sobie, w jakim syfie przebywają jego kumple. Podniósł rękę do góry i obwąchał się. Szybko stwierdził, że potrzebuje natychmiastowego prysznica.
    Wieczór był naprawdę przyjemny. Japończyk szedł chodnikiem z rękoma w kieszeniach, rozkoszując się lekkim wiatrem, który owiewał mu twarz. Dookoła nie było żywej duszy, dlatego postanowił na chwilę zamknąć oczy. Szedł wolno, trochę nieskoordynowanie, wsłuchując się w absolutną ciszę.
    To była dosłownie chwila. Nie patrzył na drogę zaledwie kilka krótkich sekund. Zdążył usłyszeć odgłos nadjeżdżającego roweru, a potem uświadomił sobie bliskość kontaktu z chodnikiem.
    Leżąc na wznak, powoli otworzył oczy. Zobaczył nad sobą granatowe, pochmurne niebo i nic więcej. Żadnej zatroskanej twarzy, pochylającej się nad nim z przepraszającym uśmiechem. Żadnego pocałunku dziewczyny, która przekonana, że NOT jest nieprzytomny, chciała chociaż tak mu wynagrodzić ten tragiczny wypadek...
    Podniósł się do pozycji siedzącej, pocierając obolałą głowę. Dziewczyna, która wjechała w niego rowerem, była bardziej przejęta swoim pojazdem niż nim. Zmarszczył brwi.
    - Nie martw się, wszystko ze mną w porządku – mruknął, nadal nie przestając masować głowy.

    OdpowiedzUsuń
  58. Nie zwrócił nawet uwagi na ten jej zrujnowany makijaż, szczerze powiedziawszy. Za bardzo był zaaferowany tym, żeby jakoś gładko przeszło to całe nocowanie u niego, żeby nie truła mu, że to niepoprawnie, że nie chce i wróci o własnych siłach do domu. Zobaczył niezbyt piękne, czarne plamy pod oczami dopiero wtedy, gdy wspomniała o myciu twarzy; zerknął wtedy na nią przelotnie, po czym wskazał szybko łazienkę, zajęty zbieraniem przedmiotów z biurka, rozrzuconych tuż przed wyjściem.
    Właściwie, to zabawne, bo nie była na tyle pijana, żeby nie móc nie martwić się o koleżanki czy dbać o coś innego niż szybkie dotoczenie się do pościeli, ale na tyle, by nie protestować przed nocowaniem u prawie obcego kolegi. Farrell koniecznie musiał wypróbować ten próg upojenia alkoholowego - najlepiej zmierzyć dawkę w ilości piw czy kieliszków, zależy, co tam Brown lubiła.
    Podczas jej nieobecności otworzył na chwilę okno, zgarnął z szafy jakąś wygodniejszą koszulkę, przebrał się w nią szybko, po czym usiadł w fotelu, czekając, aż Bonnie wróci. Był tak piekielnie senny, że głowa trochę opadała mu w dół, a powieki zamykały się wbrew jego woli. Na szczęście, jakoś specjalnie długo Brown nie okupowała łazienki - choć, jak to kobietę, nawet nad myciem twarzy powinno ją zejść co najmniej pół godziny - nie zdążył więc choćby wpaść w porządny letarg. Podniósł się dosyć energicznie z siedziska, po czym chwycił wcześniej przygotowany koc i rzucił go na oparcie mebla.
    - Z tobą - odparł po chwili milczenia, jakby wolał teraz ją jeszcze bardziej onieśmielić, niż powiedzieć prawdę, która pewnie wywołałaby w niej chociaż delikatne poczucie winy. - Muszę wykorzystać okazję, bo, jak słyszałaś, ostatnio mi się nie szczęści - trochę już mamrotał z tego wszystkiego, ale zdołał za to pociągnąć za sobą fotel aż pod drzwi, a za chwilę trochę za próg. Szarpnął trochę mocniej i wylądował wraz z jego dzisiejszym łóżkiem w małym przedpokoju. Chwycił klamkę, opierając się na niej lekko i powiedział: - Nie tykaj skrzypiec. Dobranoc.
    Zamknął drzwi, nie mówiąc jej, że ma zamiar nocować w kuchni. Tego się już pewnie domyśliła, ale Nicholas wolał to, niż dosadne przedstawienie jej sytuacji.

    Nastawił sobie nawet budzik na ósmą trzydzieści, stwierdziwszy, iż sześć godzin snu w zupełności mu wystarczy. Niestety, ze swojego fotela zwlókł się dopiero po dziewiątej z trochę obolałymi plecami; spanie cały czas w jednej pozycji nie wychodziło mu na dobre. Wstał jakoś, przeciągnął się i zrobiło mu się trochę lepiej, zwłaszcza, że dostrzegł jeszcze na blacie pół butelki wody mineralnej. Wychodzenie do sklepu to ostatnie, czego wtedy pragnął, a że posiadał wodę - posiadał właściwie wszystko. Zajrzał jeszcze tylko do lodówki; na śniadanie na pewno wystarczy produktów, więc mógł odetchnąć z ulgą. Zorientował się jednak, że nie wziął ze sobą niczego na przebranie z sypialni. Koniecznie potrzebował odświeżyć ciało, bo wieczorem był zbyt zmęczony, by zajmować się jeszcze takimi drobnostkami. Wszedł do łazienki, by skontrolować, czy nie zostawił tam czasem kiedyś choćby jakiegoś t-shirtu, czegokolwiek. Nie chciał wchodzić teraz do pokoju - w końcu nie po to ciągnął za sobą ten nieszczęsny fotel, by teraz i tak plątać się gdzieś obok Bonnie. Znalazł na suszarce wczoraj wypraną, jeszcze lekko wilgotną koszulę; spodnie leżały tuż obok, na pralce. Całkiem zadowolony, wziął szybki prysznic, a potem udał się do kuchni, mając nadzieję, że mokrawe rękawy wyschną w miarę szybko.
    Zrobił sobie kawę i chwycił jakąś gazetę z parapetu, odsunął fotel za środka pomieszczenia, a sam usadził się na wysokim taborecie tuż przy blacie, który miał robić za prowizoryczny stół.

    OdpowiedzUsuń
  59. Usłyszał jakieś szumy za cienką, gipsową ścianką, gdy zaczął zagłębiać się w artykuł o polityce zagranicznej Finlandii. Momentalnie się spiął, zaczął nasłuchiwać, czy już się do niego zbierała Będzie musiał z nią porozmawiać po raz pierwszy od dłuższego czasu, od tego ich wypadu do restauracji i spektakularnego zostawienia Nicholasa przez Bonnie w najmniej odpowiednim momencie (choć szczerze mówiąc, wszystkie w tym przypadku byłyby nieodpowiednie). Wolałby, gdyby faktycznie wyszła, zanim jeszcze zdążyłby się dobrze zorientować, że naprawdę przyprowadził ją do siebie do domu, a nie był to tylko sen. W ten sposób pewnie znowu ograniczyłby z nią kontakty - aż do momentu, gdy wpadłaby w kolejne kłopoty, a on akurat znalazł się w pobliżu.
    Nie ruszał się z miejsca, jakby w ogóle nie wiedział przed jej przyjściem, że w ogóle wstała. Dopiero wtedy, gdy znalazła się na tyle blisko, by mógł swobodnie usłyszeć kroki bosych stóp, odwrócił głowę. Cóż, nie musiał się oszukiwać - nie wyglądała najlepiej. Pozbyła się co prawda czarnych plam po kosmetykach spod oczu, ale zamiast nich pojawiły się po prostu sińce, od niewyspania i zwyczajnego, pospolitego kaca. Mimo wszystko, Farrell był zadowolony, że nie odprowadził jej do domu, lecz do siebie; znając życie, przeleżałaby w swoim łóżku cały dzień z obolałą głową i nieprzyjemnymi wspomnieniami. A tak, to mogła się zająć chociażby patrzeniem na Nicholasa, całkiem wdzięcznym zajęciem.
    Skinął tylko głową, gdy poprosiła go o wodę. Wziął te pół butelki mineralnej, nalał jej niemalże pełną szklankę i postawił tuż obok swojej kawy, na blacie.
    - Chodź, usiądź - odsunął trochę drugi taboret, właściwie nie wiadomo, po co zajmujący miejsce; dyrygent rzadko kiedy miał gości, którzy korzystali z tego siedziska. Zazwyczaj wybierali wygodny, głęboki fotel, zresztą stojący teraz niedaleko. - Wyspałaś się? Bo ładnie wyglądasz.
    Sam nie wiedział, czy to była złośliwość, czy komplement, czy po prostu jakiś system "na opak", według którego Nicholas miał chwalić wszystkie niedociągnięcia Brown. To już drugi raz, kiedy zastosował ten sam chwyt; chyba w nadziei, iż panienka się trochę rozchmurzy, może uśmiechnie albo zarumieni. W każdym razie - poczuje coś i zareaguje na lekkie pochlebstwo jakąś wyraźną emocją. Farrell miał wrażenie, że Bonnie dusiła w sobie wiele uczuć, ale były one jakieś mdłe, niekształtne, a to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Czuła się zagrożona, kiedy przyłożył znajomemu pod klubem, ale już chwilę później biegła za nim do bloku bez sprzeciwów. Czuła się winna, ale uważała, że dziękowanie i przepraszanie w tym momencie było idiotyczne. Nie wiedziała, czy czuła sympatię do swojego przyjaciela z dzieciństwa, czy nie - więc właściwie wszystko, jak na tę chwilę, było w niej nieokreślone.

    OdpowiedzUsuń
  60. [To niech zachwyca się nim do woli. Jak zaczęłaby temat jego grania, bez wątpienia pociągnąłby rozmowę, tak że miałaby już go dość :) I już coś by się zrodziło. Ewentualnie mógłby w bibliotece/kawiarni/gdziekolwiek próbować naprawić swojego laptopa, uderzając nim "delikatnie" o stół, na co dzielna studentka informatyki przyszłaby z pomocą (rzecz jasna komputerowi). Albo może być jedną z tych, którzy próbują go utuczyć i piecze dla niego różne pyszności (akurat przeczytałam o szarlotce i tak mi wpadło :D). Wybieraj, przebieraj, dodawaj, coś wyjdzie.]
    Alan

    OdpowiedzUsuń
  61. [Dziękuję za powitanie ;D] Naomi Pierce

    OdpowiedzUsuń
  62. [Pewnie pogrywa tam sobie w jakiejś orkiestrze, wgniatając wszystkich innych wiolonczelistów w podłogę. To mi pasuje. Po prostu po jakimś koncercie postanowiła zrobić mu niespodziankę, hm?
    Coś obiło mi się o uszy, że wolisz zaczynać? :D]
    Alan

    OdpowiedzUsuń
  63. Nigdy nie czuł rozczarowania ludźmi, bo zawsze spodziewał się po nich najgorszego. To całkiem dobra metoda, zważając na fakt, iż wszystkie pozytywne zachowania ze strony innych były dla niego bardzo miłą niespodzianką, a zawodów nie przeżywał niemalże w ogóle. Co prawda, Bonnie zaburzyła mu trochę wyobrażenie o niej, jednakże więcej konsekwencji jej wczorajszy wypad na imprezę za sobą nie ciągnął. Jemu też się zdarzyło nieraz trochę za dużo wypić, jak i każdemu; i choć faktycznie, nie spodziewałby się tego akurat po tej rozważnej, nieco nieśmiałej Brown, to zdawał sobie wcześniej sprawę, iż pod powłoką miłej dziewczyny z sąsiedztwa mogło kryć się wiele dzikich pomysłów.
    - A już myślałem, że też wyglądam ładnie - westchnął, wgapiając się w jakiś obrazek w gazecie, którą wraz ze skończeniem zdania zamknął i odłożył na bok. - Ale cóż, trudno się mówi, poprawię fryzurę i może jakoś oblecę... - przegarnął i tak całkiem nieźle doprowadzone do porządku włosy w tył, tak, że niektóre kosmyki zbuntowały się, odskakując w różne strony.
    Sprzątnął pusty kubek po kawie do zlewu, nalał świeżej wody do czajnika, wstawił ją na palnik, po czym oparł się tyłem o blat na szafce, tuż obok kuchenki. Zanim splótł ręce na piersi, odwinął wciąż lekko wilgotne rękawy i zapiął guziki przy mankietach. Trochę śmiesznie wyglądał odstrzelony w koszulę, zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą spod niej wystawało trochę tych jego nieszczęsnych tatuaży.
    Pokręcił głową z lekko surową miną, gdy usłyszał jej kolejną wypowiedź. Patrzył gdzieś w podłogę, jakby faktycznie był mocno zawiedziony jej zachowaniem.
    - Wyszło bardzo kiepsko - przyznał cicho, kiwając przy tym lekko głową. Jedną nogę wystawił przed drugą, tak, że krzyżowały się w kolanach, a on podpierał ciało tylko jedną kończyną. - Wiesz, bycie bohaterem nie jest tak efektowne bez białego wierzchowca albo przynajmniej peleryny. Jak mi zafundujesz jakiś fikuśny atrybut, to mogę się dalej wysilać i przybywać na ratunek.
    Z całkiem poważną miną odwrócił się w stronę czajnika, już świszczącego cicho za jego plecami. Nie chciał czekać do końca, bo potem gwizdek dawał o sobie znać bardzo głośno, a że oni obydwoje nie czuli się najlepiej tego dnia... lepiej oszczędzić sobie takiej katorgi. Nieraz Farrell potrafił ignorować ten dźwięk przez długi okres czasu, nawet do momentu, gdy więcej niż połowa wody się wygotowała, ale tylko wtedy, gdy był naprawdę bardzo zajęty i wiedział, że jak odejdzie od pracy, nie będzie w stanie do niej wrócić.
    Wyciągnął z szafki opakowanie z zieloną herbatą i zaczął ją parzyć. Nie sądził, by dawanie teraz Bonnie kawy było najlepszym pomysłem, zwłaszcza, że gdy stawiał przed dziewczyną kubek z ciepłym napojem, dołożył też do tego plasterek z kilkoma tabletkami przeciwbólowymi. Widział w końcu, jak pociera skronie i zdawał sobie sprawę, iż po tak aktywnie spędzonej nocy głowa mogła jej pękać.

    [ Masz Ty jakieś gadu czy coś? Chyba trochę za bardzo trujemy na tym shitboxie, wszyscy się aż boją odezwać :D ]

    OdpowiedzUsuń
  64. Dużo lepiej się z nią rozmawiało, gdy nie była taka spięta. Farrell od razu zauważył w niej jakąś zmianę; nie miał zielonego pojęcia, z czego wynika jej nagłe rozluźnienie, ale przyjął go z nieukrywanym zadowoleniem. Skoro ostatnich dwóch spotkań nie udało im się przetrwać w miłej atmosferze, może chociaż dzisiaj dadzą radę ją w miarę utrzymać. Póki co - całkiem nieźle im szło, pewnie dlatego, że on po raz kolejny nie miał podłego humoru, a jej przestało tak szalenie zależeć na jego opinii. Właściwie, uważał ją za dziewczynę całkiem rezolutną, ale dokładającą zbyt dużo starań do tego, by być maksymalnie poważną, niesamowicie opanowaną, całkowicie samodzielną i jeszcze do tego wszystkiego - odważną na tyle, żeby gonić złodzieja rowerów. Nicholas był zdania, iż powinna czasami... po prostu wyluzować. Co prawda, nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie Brown ma problemy w domu (choć ogólnie wiedział, że takowe posiadała), ale sam ze swoimi potrafił sobie poradzić na tyle, by w chwilach między nerwami dać sobie na chwilę spokój z całą szopką. Może to przez to jego zdecydowanie i szybkie decyzje, które w oczach dziewczyny urosły aż do pojęcia wewnętrznej siły. Fakt, Farrell chyba nie był takim słabym graczem; gdyby jeszcze tylko czasem zachował spokój...
    Zajrzał do lodówki, zastanawiając się, co dobrego mógł wyczarować z tego, co się tam znajdowało. Jak zwykle miał trochę mleka, najczęściej wlewanego do kawy, jakieś jajka, pół pomidora, ser żółty... chyba nie pozostawało mu nic innego, niż zrobienie jakiejś mało wykwintnej jajecznicy z tostami z serem. I pomidorem, jeśli wystarczy. Lepsze to, niż nic - w końcu żadnemu z nich nie chciało się iść do sklepu.
    - Oj, uwierz, mi we wszystkim dobrze - zapewnił ją, wyciągając równocześnie wytłoczkę z odpowiedniej przegródki w chłodziarce. - Ale skoro tak uważasz, to mogę zostać przy koszulach.
    Poprawił kołnierzyk, zerkając na nią przez ramię. Uśmiechnął się nieco pod nosem, a potem zaczął grzebać po szafkach w poszukiwaniu patelni. Nigdy nie wiedział, gdzie ją włożył, bo zwykle wrzucał garnki na półki losowo, akurat tak, jak ręka mu kazała.
    - Nie masz chyba zbyt delikatnego żołądka, prawda? - zagaił jeszcze dosyć wesołym tonem, gdy wyciągnął już swoją zgubę. - Zjadłaś w końcu te bliny, to chyba moja kuchnia nie powinna ci zaszkodzić.
    Nie zaprosił jej nawet na śniadanie, jakoś tak wszystko samo szło, gładko w dodatku. On zgłodniał, postanowił sobie zrobić coś do jedzenia, a ona była tą osobą, która mu pomoże zjeść. To chyba wynikało z potrzeby posiadania chociaż raz na czas kogoś, z kim można pogawędzić o bzdurach przy posiłku; a on, z kim miał gadać? Nie miał nawet żadnego psa, kota, papugi czy innego zwierzęcia, co by mu chociaż dać trochę jajecznicy i wyżalić jakiemuś rozumnemu stworzeniu.

    OdpowiedzUsuń
  65. Nie bolało aż tak bardzo. Poza tym, skoro ani nie zemdlał, ani nie polała się krew, musiało być w porządku. Guz był sprawą stuprocentową, ale poza tym wszystko było okej. NOT był tak przyzwyczajony do tego typu stłuczek (często przyjmował na twarz o wiele mocniejsze ciosy bez najmniejszego jęknięcia), że odczuwalne w tym momencie było tylko zaskoczenie. Ból? Sprawa drugorzędna, nieistotna.
    - To adrenalina. Trochę mi jej w życiu brakuje, dlatego wpakowałem ci się pod koła. Powinnaś kiedyś spróbować. Daje kopa.
    Chociaż ton jego głosu brzmiał jakby naprawdę tak było, Toyoshima oczywiście nie mówił na serio. Żaden normalny człowiek nie wszedłby pod koła roweru celowo. W tym miejscu należy podkreślić, że mówimy o ludziach w stu procentach normalnych. Japończyk raczej do takich należał – zawsze wtedy, kiedy akurat nie był nienormalny.
    Zlustrował dziewczynę od góry do dołu. W świetle lampy nie widział wprawdzie żadnych szczegółów, ale spuchnięte kolano nie uszło jego uwadze. Trochę się zmartwił, bo nie wyglądało to dobrze. Gdyby zobaczył krew, z pewnością potrafiłby opatrzyć ranę, ale w tym wypadku... Japończyk zrobił kurs ratownika medycznego jakieś dwa lata temu. Od tamtej pory ani razu mu się to nie przydało. Do teraz.
    - Twoje kolano... – powiedział spokojnie, wskazując głową na nogę nieznajomej. – Chyba powinienem je obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  66. Tak, byli dla siebie praktycznie obcy, ale koleżeństwo z dzieciństwa znacznie wpływało na stosunek Nicholasa do Bonnie. W końcu uznał, że skoro kiedyś zaistniała między nimi jakaś nić przyjaźni, to teraz też pewnie się jakoś ze sobą dogadają; mimo wszystko, gdy Farrell miał dobry humor, potrafił być niewiarygodnie ugodowy i uczynny, dlatego też w tym momencie jego obecny gość nie powinien się w ogóle stresować. W tym momencie dyrygent był raczej zmęczony, niż w szampańskim nastroju, jednak w gruncie rzeczy wychodziło na to samo - nie mógł odmówić, gdy go o coś poproszono.
    Pokręcił głową, gdy wspomniała coś o tych jej "magicznych składnikach". Przecież po to jej gotował, żeby ukradkiem dodać tam trochę haszu i wcisnąć potem kit, że to majeranek. Powinna nadzorować każdy jego ruch - w końcu z tak podejrzanymi typami nie ma żartów, zwłaszcza, jeśli chodzą do tak nieciekawych restauracji. I jeszcze w dodatku zaciągają tam ze sobą niewinne dziewczęta, chcące czasem tylko dobrze zjeść albo odpocząć po kontuzji, i je odurza. Skandal.
    Wyciągnął trochę więcej jajek niż zwykle (właściwie - wszystkie), po czym rozgrzał trochę tłuszczu na patelni. Gdy zaczął rozbijać pierwszą skorupkę, usłyszał jej pytanie. Szczerze mówiąc, nawet nie pomyślał o tym, by jej zaproponować prysznic. Zresztą, wyszłoby to trochę dziwnie; to tak, jakby uważał, że wyglądała na potrzebującą wizyty w łazience, a przecież on niemalże nie zwracał uwagi na jej fryzurę czy pomiętą bluzkę. To właśnie jedna z zalet Farrella - gdy ktoś prezentował się niezbyt pięknie, mózg chłopaka automatycznie rejestrował tylko to, co wydawało się w miarę przyjemne dla oka. Nicholas potrafił więc, bez względu na niedociągnięcia, zawsze trzasnąć szybko jakiś komplement, o czym to się już Brown mogła przekonać.
    Zostawił na chwilę swoje obecne zajęcie i obrócił się do niej przodem, oparty prawym biodrem o blat.
    - Jasne - skinął głową, a potem zmniejszył trochę temperaturę na kuchence, bo masło zaczynało zbyt skwierczeć. - Tylko nie wiem, czy mam jeszcze coś, co pachnie... damsko - patrzył w ten rozgrzany tłuszcz, jakby to fascynowało go w tej chwili najbardziej. - Powinno być jakieś mydło, tak sądzę. Zresztą, wszystko jest do twojej dyspozycji - zatoczył mały krąg ręką z drewnianą łyżką, wyciągniętą przed chwilą z szafki, ukazując tym ruchem ogrom jej możliwości. - Świeży ręcznik leży koło prysznica, taki jasny.
    Nieważne, że był kremowy czy beżowy, czy może biały albo jasnoniebieski, najłatwiej przecież określić mianem jasnego.

    OdpowiedzUsuń
  67. Miał jedynie nadzieję, że nie będzie siedziała w tej łazience za długo, bo przecież w tej chwili temperatura jedzenia, jakie jej poda, stanowiła najważniejsze kryterium sukcesu w dziedzinie uszczęśliwiania pewnie wciąż lekko skacowanej Bonnie. Dlatego też wyłączył na chwilę kuchenkę, zdjął patelnię z gorącego palnika, a zamiast kucharzeniem zajął się zmywaniem tych dwóch kubków, jednego po kawie, drugiego po jej herbacie. Na dwie minuty. A potem już koniecznie musiał zacząć coś pichcić, bo sam nie mógł wytrzymać dłużej bez śniadania; Farrell to jedna z tych osób, które choćby bez małej kanapki nie wyjdą z domu. Do tej pory nie przetrącił niczego prócz kawy - a było już grubo po dziesiątej - więc jego przysłowiowe kiszki marsza grały.
    Gdy usłyszał, jak wychodziła z łazienki, był w trakcie ostatecznego zgarniania jajecznicy z patelni na talerze. Ze zdziwieniem odkrył, że posiadał tylko dwa - jeszcze do niedawna myślał, iż w jego szafce czekają co najmniej cztery. Pewnie wynikło to z rzadkich wizyt kogokolwiek w mieszkaniu Nicholasa; on sam zdecydowanie wolał iść do kogoś, niż udostępniać własne cztery kąty do wglądu swoim znajomym. Dlatego też składał w nocy niecierpliwie papiery z biurka, jakby w obawie, że Brown odkryje tam coś, czego nie powinna. Choć to tylko nuty, niedokończone, gołe, ale kompletnie nie świadczące o żadnym złym nawyku dyrygenta.
    Postawił przed nią talerz, z powodu braku innych naczyń do połowy pokryty jajecznicą, a z drugiej strony - obarczony kanapkami z serem i pomidorem. Aż popatrzył na nią podejrzliwie, kiedy weszła do kuchni taka radosna, ale zaraz odwzajemnił uśmiech.
    - Cieszę się - uniósł jedną brew na chwilę. Faktycznie, wyglądała na dużo bardziej zadowoloną; całe szczęście, że zmiany humoru widać było na niej od razu, bo Nicholas przynajmniej wiedział, kiedy może oberwać, a kiedy może pozwolić sobie nawet na swoje suche żarty. - A masz zamiar siedzieć tu w tej mokrej bluzce? - spytał, nieopatrznie zmieniając ton na ten z nutką nadziei; nie przemyślał swojej wypowiedzi i rzucił ją ot tak, bez większego planu. - Trochę chyba za zimno...
    Poratował się z poważną miną, tracąc na animuszu tylko tyle, żeby na moment zadrgały mu kąciki ust. W ogóle, co to za pomysł na paradowanie przed nim w wilgotnym ubraniu? Ona chyba nie miała wyobraźni. Za to on miał, czasem aż za wiele. Już wolał jej dać cokolwiek swojego albo chociaż kazać się owinąć ręcznikiem, co by bluzka szybciej wyschła.

    OdpowiedzUsuń
  68. Jak jej życie składało się z najróżniejszych pechowych zdarzeń, tak egzystencja Farrella to głównie splot gaf słownych, irytacji i prób opanowania niektórych wypowiedzi. Większość ludzi przyjmowała wszystkiego jego faux pas dosyć luźno, więc nie miały one większego wydźwięku wśród towarzystwa. Jednak Bonnie, jak mógł się chłopaczyna spodziewać, zareagowała jak mimoza po dotyku - zwinęła się w kłębek, stawiając także Nicholasa w niezręcznej sytuacji. Mogła się chociaż uśmiechnąć krzywo i powiedzieć, że faktycznie, zimno i zbiera jej się przez to na koleje kichnięcie. Wtedy sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.
    Zezłościł się, oczywiście. Trochę na nią, że nie chciała obrócić jego nieprzemyślanej kwestii w żenujący żart, ale głównie to sobie pluł w brodę. Już tak dobrze zapowiadało się przedpołudnie, a jego niewyparzony język zepsuł wszystko. Za to teraz, już po fakcie, mózg pracował na przyspieszonych obrotach, analizując wszystkie za i przeciw przewijających się przez głowę pomysłów na naprawienie poranka.
    - To przyniosę coś swojego - odparł zupełnie tak, jakby wcześniej nie powiedział nic zawstydzającego. Pozostało mu tylko zacisnąć zęby i jakoś wykaraskać się z tego nieszczęścia, przyćmić głupoty czymś miłym. Takim, jak podarowanie jej chociażby na jeden dzień swojej bluzy; tak czy siak musiałaby wziąć coś cieplejszego na siebie, bo przecież kurtkę zostawiła koleżankom. Po prostu otrzyma to swoje wierzchnie nakrycie trochę wcześniej, co by nie siedziała już jak zwinięty listek.
    Prędkie ulotnienie się z kuchni pozwoliło mu się trochę rozluźnić, jej pewnie zresztą też. Jakoś niezbyt śpiesznie otworzył szafę i wyciągnął z niej jakąś najmniej zniszczoną bluzę; ubierał je głównie wtedy, gdy ktoś potrzebował go do pomocy przy przemeblowaniu, remoncie, przekopie działki czy jakichkolwiek innych pracach tego typu, więc większość nie wyglądała zbyt pięknie. Znalazła się jednak taka, którą nabył stosunkowo niedawno i nie zdążył jeszcze zniszczyć.
    Odetchnął głęboko, zanim jeszcze wrócił do Bonnie. Położył ubranie tuż obok niej, na blacie, uważając, żeby nie strącić żadnego talerza. Jajecznica już na pewno przestygła, więc szansa na uszczęśliwienie Brown znacznie spadła. Za to przynajmniej będzie jej cieplej w bluzie. I bezpieczniej.

    OdpowiedzUsuń
  69. Usiadł naprzeciwko niej, trochę po skosie, co by swobodnie zmieścić talerz na wąskim blacie. Jak wcześniej był wyjątkowo głodny, tak teraz pogrzebał z małym skupieniem w już zimnawej jajecznicy, a potem chwycił tost i ugryzł go, czując przy tym od razu, jak żołądek ścisnął się, a przełyk jakby zawiązał w supełek. Przeżuwał więc aż do momentu, gdy nie musiał się trochę do niej uśmiechnąć i odpowiedzieć cokolwiek.
    - To dobrze - wydusił tylko, a zaraz potem wziął kolejny kęs kanapki, trochę odważniej, jakby po pierwszym przełknięciu dolegliwości kurczowo-węzłowe nieco ustąpiły. Choćby to miało się wydawać dziwne, trochę się przy niej stresował, przynajmniej teraz. Właściwie, wolał się nie odzywać, głównie ze strachu, że palnie coś idiotycznego, a Bonnie znowu się zwinie albo po prostu ucieknie, jak to już wcześniej robiła. Nie miał siły siedzieć tego dnia samemu w mieszkaniu, dlatego też wolał ją zatrzymać, dopóki tylko mógł.
    Zostawił w końcu tę nieszczęsną jajecznicę, nie chcąc niszczyć apetytu panience Brown swoim grymaszeniem na talerzem. Postanowił, że zje po prostu obydwa tosty, a resztę jakoś przeszmugluje na blat, gdy skończą już jeść. Po prostu, apetyt mu zniknął natychmiastowo, pewnie z powodu tej jego nieszczęsnej paplaniny. Zresztą, sam uważał, iż nic złego nie powiedział, tylko po prostu... nietrafnie zabrzmiało. Miało wyjść na to, że się bał o to, czy jej nie zimno, a okazało się, że nie potrafił powstrzymać czasem instynktów.
    - Umiesz śpiewać? - spytał ni stąd, ni zowąd, poziomując tosta w rękach, żeby pomidor nie znalazł się zaraz na blacie. - Albo chociaż chcesz? Czasem mi brakuje wokalu, jak gram.
    To prawda, bo czasem głupio było mu grać wszystko na pianinie, linię melodyczną również. Jednak brakowało mu czegoś żywszego, z większą ekspresją; miał tyle pomysłów do zrealizowania z jakimś wokalistą lub choćby amatorem, że szukał kogoś chętnego do współpracy niemalże na gwałt. Gdyby przyszło co do czego - minimalnie utalentowanego ucznia był w stanie nauczyć tego i owego. W końcu nie na darmo kończył szkołę muzyczną, by teraz nie umieć przekazać chociaż w małym stopniu swej wiedzy.

    OdpowiedzUsuń
  70. To było dziwne uczucie, bo zupełnie niespodziewany dotyk działał trochę jak paraliż. Od tego miejsca na policzku rozeszła się po całym ciele ledwo wyczuwalna fala, uniemożliwiająca poruszenie choćby jednym mięśniem. Jednak zaraz po tym, w przeciwieństwie do Bonnie, Farrell odzyskał normalną pewność siebie i uśmiechnął nieco. Ta Brown, która ostatnio odskakiwała, gdy za bardzo zbliżył rękę, teraz sama wyciągała swoją, co by zetrzeć tę irytującą cząsteczkę masła. Nicholas podniósł nawet dłoń, by przetrzeć jeszcze raz to samo miejsce, upewnić się, czy nic nie zostało. Zerknął na opuszki, a widząc, że już nie był wcale brudny, podniósł wzrok i... napotkał parę przestraszonych oczu oraz kciuk, wciąż ubabrany w maśle. Odwrócił się na moment, by wrócić z chusteczką, schowaną w jednej z szuflad niedaleko.
    - To widzisz, skoro już jesteś trochę obeznana... - zaczął, lekko chwytając tę jej dłoń, żeby wytrzeć pewnie niezbyt przyjemny w odczuciu na skórze tłuszcz. - ...to możemy zagrać sobie jakiś duet. - Tu już przecierał dosyć dokładnie opuszkę, to na niej skupiając w tej chwili swój wzrok. - Nie mówię, że teraz, bo nie mam ochoty dziś się zabierać za nic związanego z graniem, ale jakoś za niedługo. - Ostatnie pociągnięcie i stwierdził, że jego rola tu się kończyła, więc wziął chusteczkę, a jej dłoń położył na blacie, przez moment przyłożywszy ją swoją, jakby próbował złożyć jej palce w piąstkę. - Zaaranżujemy coś pod ciebie.
    Splótł palce i ułożył ręce przed sobą, łokcie wspierając na krawędzi prowizorycznego stołu. Właściwie, wydawało mu się, że cała procedura dotyku obyła się bez większego bólu; chyba nie zdążyła się jeszcze otrząsnąć z tego oszołomienia związanego z wykonaniem właściwie dwóch kroków do przodu, kiedy to on już odzyskał swój animusz i wyszedł jej naprzeciw. Wahania jego nastrojów wielu osobom kojarzyło się bezsprzecznie z humorami kobiet, w dodatku jeszcze ciężarnych, które to według stereotypów miały jeść ogórki kiszone z lodami i płakać oraz śmiać się jednocześnie; często słyszał podobne uwagi. Wszystko wynikało z tego, że Farrell, choć odważny, śmiały, wydawał się być... dziki. Nieprzystosowany. Nierzadko uciekał do kąta - niby częściej nastroszony, niż ze spuszczonym ogonem, ale zawsze. Wystarczyło jednak go trochę zachęcić i już, już biegł naprzeciw. A że Bonnie wyraźnie go pogłaskała...

    OdpowiedzUsuń
  71. Tak sądził, że zada mu podobne pytanie. Było dosyć logiczne, bo przecież miał dużo znajomości w świecie muzycznym, znał i wokalistów, i najróżniejszych instrumentalistów, kompozytorów, dyrygentów... ale nikogo z nich nie mógł już niczego nauczyć. Przekazywanie wiedzy na temat tej techniczno-nutowej strony dźwięku sprawiało mu niesamowitą frajdę, choć nie zawsze był całkiem cierpliwy przy tłumaczeniu czy pokazywaniu niektórych zagadnień. Jej chciał jednak podać inny powód, może nieco bardziej racjonalny, niż jego osobiste zachcianki.
    - Z wokalistami jest tak, że oni chcą świateł i sceny - zaczął, rozplatając palce i zaczynając uderzać opuszkami jednej dłoni o drugie. Patrzył właśnie na tę swoją zabawę, bo przepadał za zajęciem czymś wzroku - oczywiście, prócz rozmówcą - gdy wyrażał własną opinię czy udzielał jakichś wskazówek na jakiś temat. - Chcą występów, ćwiczą tylko do nich. Są trochę nadąsani i uważają się nierzadko za najważniejszych, ważniejszych od zespołu, od muzyka wykonującego akompaniament, od wszystkich dookoła - westchnął, zatrzymując ruch rąk wraz z zakończeniem zdania. Popatrzył tym razem na Bonnie, prawdopodobnie wciąż trochę oszołomioną czy przestraszoną... właściwie całym porankiem. - Nie mają ochoty śpiewać dla przyjemności, tylko w domu. A ja właśnie tylko tak chciałbym. Nie planuję nikomu towarzyszyć na żadnych występach. Dlatego właśnie szukam kogoś, kto nieźle śpiewa, ale nie zawodowo.
    On też czasem trochę był zbyt dumny z tą swoją batutą, ale cóż miał poradzić? Lubił być czasem chociaż przez chwilę w centrum uwagi, chociaż zawsze dziękował muzykom po skończonym koncercie i uważał, że sukces występu to była głównie ich zasługa. W końcu on sam niczego tak naprawdę nie zdziała; jego rola polegała tylko na motywowaniu odpowiednio ludzi do pracy, patronowaniu całemu przedsięwzięciu, bo przecież grupa zawsze potrzebowała jakiegoś przywódcy.
    Spojrzał na niedokończone śniadania: planował zjeść dwie kanapki, a udało mu się tylko niecałe pół. Zresztą, ona też nie była lepsza - ale przynajmniej prosta kuchnia Farrella przypadła jej do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  72. W takim razie, skoro troszczyła się bardziej o dobro kawiarni, niż o jego towarzystwo, mogła sobie iść posiedzieć za ladą wśród dobrych ciast, a nie przychodzić do niego. Najwyraźniej przywiązywała się lepiej do przedmiotów, niż do ludzi; on, Farrell, nie był w stanie tego zrozumieć, bo miejsc nigdy nie traktował jakoś specjalnie, tylko znajomych. Nie oddałby za tych najlepszych tylko pianina, może dlatego, że podarował mu go ktoś na tyle wyjątkowy, by nie pozbywać się tego instrumentu. W każdym razie - dobrze, że nie wspomniała nic o tym, co pomyślała. Ego Nicholasa należało zostawić w spokoju, jeśli chciało się z nim w miarę dobrze żyć.
    - Nie wiem - odparł szczerze, odepchnąwszy się od blatu i stanąwszy prosto. Przegarnął trochę włosy na potylicy, wzdychając głośno, a potem skierował się w stronę szafki, gdzie zwykle trzymał takie produkty jak mąka czy cukier. Z zaskoczeniem odkrył, że był posiadaczem całego, nienaruszonego, kilogramowego opakowania białej podstawy do ciast oraz całkiem sporej ilości kryształów do słodzenia. Czekoladę miał zawsze, dlatego z nią nie było wielkiego problemu. - Mam, mam wszystko! Naprawdę, upieczesz?
    Podekscytował się trochę, nawet wyciągnął wymienione przez nią produkty na blat. Miał wielką ochotę na ciasto, to prawda, ale nie spodziewał się, że zaproponuje mu wykonanie takowego na miejscu. Zajrzał jeszcze tylko do lodówki, by sprawdzić, czy były jakieś jajka - bo te, jak się spodziewał, Bonnie także będzie ich potrzebować. Problem był tylko z foremką, ale chyba miał jakieś naczynie żaroodporne sprezentowane mu przez koleżankę dawno temu, chyba na skromnej parapetówce.
    - Jak to się mówi... - zaczął chłodno, gdy już zakończyła swoją opowieść o osiemdziesięcioletnim panu. - Nie ma ludzi niezastąpionych.
    Gapił się wciąż w tę lodówkę, chyba w poszukiwaniu zapewnienia, że trochę go tam jednak lubiła. Dlatego, że zawiązał jej ładną kokardkę na opatrunku i wciskał się zawsze wtedy, gdy potrzebowała jego bohaterstwa. Widocznie przeżyła w spokoju cały ten czas, kiedy był nieobecny, a on nawet zastanawiał się przez tę chwilę, gdy jechał obok kawiarni autobusem, czy przemknął jej przez myśl raz czy dwa. Nie, ona zjawiała się tylko wtedy, gdy czegoś od niego chciała. Na to wychodziło.
    Zamknął tę przeklętą lodówkę, po czym sprzątnął ze stołu butelkę z wodą, by postawić ją przy innych, na blacie, tuż obok kuchenki.

    OdpowiedzUsuń
  73. [Tak cudna karta i zdjęcie, że aż się chce wącić ;P]

    William

    OdpowiedzUsuń
  74. Jemu wystarczało ciasto, póki co. Zresztą, Bonnie miała do zaoferowania to, co wszyscy inni ludzie: mogła być słuchaczem, mogła mu coś odpowiedzieć, mogła skarcić albo po prostu wywołać w nim jakąś emocję. Na całe szczęście dla Farrella, była też całkiem obyta, lekko zachowawcza, inteligentna i umiarkowana w swoich reakcjach, zupełnie inaczej, niż on. Dlatego tak zależało mu na tym, żeby go lubiła: chciał ją zatrzymać przy sobie, a przecież nie przywiąże jej łańcuchem do kaloryfera i nie zacznie karmić jajecznicą, choćby na boczku, aż do momentu, gdy się do niego przekona.
    Nie przepadał za wywoływaniem u kogoś poczucia winy czy jakiegoś łagodnego rodzaju litości; swoim chłodnym tonem zwykle wywoływał albo złość o to, iż jak zwykle "miał pretensje o stek bzdur", albo rezygnację. Nie przyzwyczaił się jednak do nagłej zmiany nastawienia rozmówcy, więc sam nie wiedział w tamtej chwili, jak zareagować na słowa Brown. Po prostu wziął od niej czekoladę i zaczął ją łamać, całkowicie skupiony na tym zajęciu. Wykonywał je powoli, skrupulatnie i wyjątkowo porządnie, jak na niego. Idealnie wzdłuż tych wyznaczonych przez producenta linii.
    - To przyjdę - stwierdził w końcu, w ogóle nie zwróciwszy uwagi na ton jej wypowiedzi. Nie zabrzmiało to zbyt wesoło, jednakże dla Nicholasa liczył się głównie sens. A że ten był całkiem przyjazny dla ucha... - Masz zamiar rozpuszczać tę czekoladę w wodzie?
    Trzeba było słyszeć jego zaciekawienie i równoczesne zdziwienie jej poczynaniami. Każdy, kto miał chociaż raz do czynienia z topieniem czekolady, zdawał sobie sprawę, iż nie należy jej wrzucać tak po prostu na ogień, bo bardzo łatwo się przypali. Ale Nicholas nie miał za wiele do powiedzenia w kwestii kuchni; jego matka zwykle wyganiała zbyt energicznego potomka spod kuchenki, najczęściej posyłając go do robót "garażowych". Większość swojego dzieciństwa Farrell spędził z ojcem i nie posiadał możliwości podglądania, jak jego rodzicielka gotuje, dlatego też teraz tak bardzo podziwiał kunszt cukierniczy Bonnie. Potrafił sobie zrobić kilka podstawowych dań obiadowych, nawet nieźle mu wychodziły, ale jeśli chodziło o wypieki - nie potrafił wykonać nawet najłatwiejszego ciasta.
    Gdy już poradził sobie z łamaniem i zmartwił się o sposób rozpuszczania czekolady, nadszedł czas na obserwację. Zaczął przyglądać się, jak to Brown krzątała się w poszukiwaniu różnych sprzętów kuchennych; co prawda, mieszkanie dyrygenta było dosyć... ubogie w podobne rzeczy, ale właściciel miał nadzieję, że wystarczy.
    - Dziękuję. Że pieczesz.
    Tak mu się wyrwało, znikąd. Winien był jej podziękowań, bo przecież on, jak królewicz, zażyczył sobie brownie, a ona wielkodusznie zaoferowała mu prezent w postaci właśnie tego czekoladowego przysmaku. Poza tym, ożywiała mu dom: wreszcie nie był sam, wreszcie coś się działo i pewnie za niedługo zacznie nawet ładnie pachnieć.

    OdpowiedzUsuń
  75. [Szybki prysznic, kawa i zaraz piszę wątek ;*]

    William

    OdpowiedzUsuń
  76. Wszedł na basen nieco wcześniej, trening właśnie kończyła pływacka drużyna kobiet. Czy może być coś lepszego od oglądania damskich wysportowanych ciał ? Usiadł na trybunach i przyglądał się wyścigom dziewczyn. Po raz kolejny zatracając się w wyobraźni jakby to było gdyby mógł być w związku z jedną z nich. Gdyby mógł na kimś polegać, ufać mu, żyć w bliskości z drugim człowiekiem. Marzenia przerwała mu pewna dziewczyna ciętym hasłem: ‘’Co się gapisz, kolo ?’’. Otrząsnął się i przegrywając ze swoją nieśmiałością porywczo wstał z trybun i wrócił w kierunku męskiej szatni. William miał problemy z barkiem, wieczne spóźnienia na trening i ostry wysiłek fizyczny bez rozgrzewki doprowadziły do naderwania mięśnia nadgrzebieniowego. Urywając się z kolejnego treningu wyszedł tylnymi drzwiami by uniknąć kontaktu z upierdliwym trenerem i bandą przygłupów, z którymi było mu dane trenować. Wychodząc niczym cień zza rogu usłyszał ten sam głos, który przerwał jego bujanie w obłokach na basenie. – No nie ładnie, najpierw się gapisz, a teraz jeszcze uciekasz z treningu ? Szukał kierunku, z którego dobiegał ten przyjemny dla ucha głos, niby delikatny, ale z chrypką. Obrócił się i tuż za nim stała Ona. Z cudnym uśmiechem i roztrzepanymi na wszystkie strony włosami, co dawało artystyczny nieład. - Będziesz tak stał jak kołek czy mi pomożesz ?
    – spytała wskazując na przebitą oponę w rowerze. Podnosząc kąciki ust i cicho zaśmiewając się pod nosem podszedł i wymienił przebitą dętkę, cały czas gryząc się po języku by nie powiedzieć czegoś co mogłoby ją odstraszyć. Wszyscy wiemy jaki jest William, nigdy nie myśli co mówi, a potem tego żałuje. – Gotowe. – wytarł brudną rękę w potargane dżinsy i wyciągnął ją w kierunku dziewczyny przedstawiając się. – Miło Cię poznać Williamie, Bonnie jestem – odparła. – Nadal nie wiem czemu zgodziłem Ci się pomóc. – burknął Willy zaczerwieniony na twarzy, wycierają z czoła pot. Było strasznie gorąco, znacznie zbyt gorąco na ostatnie dni kwietnia. Will uśmiechał się sam do siebie, rozbawiony jej miną. Mimo, że ledwie ją znał, zobaczył dość by dojść do wniosku, że jest jedną z tych osób, u których wyraz twarzy odzwierciedla każde uczucie. To rzadka cecha w dzisiejszych czasach. Często miewał wrażenie, że zbyt wielu ludzi gra i udaje w życiu, nosi maski i zatraca się w tym. Był pewien, że Bonnie nigdy taka nie będzie. Wyciągnął z kieszeni pogiętą paczkę papierosów i srebrną zapaliczkę tym samym odpalając czerwonego marlboro.


    [Nie lubię zaczynać, ale mam nadzieję, że kolejne wątki będą bardziej owocne ;*]

    Will

    OdpowiedzUsuń
  77. Nie przeszkadzało mu nawet, że tłumaczy mu jak dziecku, a on powinien to wiedzieć, bo przecież to aż do bólu logiczne. Zgodnie z poleceniem mieszał tę czekoladę, oparty biodrem o kant blatu, tak jak to miał w zwyczaju. Patrzył, jak krzątała się w poszukiwaniu różnych potrzebnych jej rzeczy i zastanawiał się, czy na pewno znajdzie wszystko, czego jej było potrzeba. Z zaskoczeniem obserwował, jak wyciągała z jednej z szafek mikser, chyba kolejny niezbyt udany prezent z parapetówki. Skoro miała to - pewnie więcej nie chciała, przynajmniej tak mu się wydawało.
    Mimo, że wszystko w jego metalowej misce już się rozpuściło, on dalej obserwował poczynania Bonnie i nie ściągał naczynia z garnka z parującą wodą. Zawsze lubił się komuś przyglądać, ale w tamtej chwili czuł nieodpartą chęć zatrzymania ręki i uczciwego wgapienia się w ruchy Brown. Gdy podziękowała mu za pomoc, najpierw odniósł ją tylko i wyłącznie do ciasta, jednak widząc jej spojrzenie, nieco zmienił swoje zdanie. Swoich wyczynów nie uznawał za jakieś specjalne usługi, jednak jej mogło się wydawać inaczej.
    - Czekaj - zostawił na moment łyżkę, którą to mieszał brązową maź, by wyciągnąć rękę i strzepać ostrożnie biały proszek z jej włosów, już kompletnie nie przejmując się, jak to odbierze. Zaczął zachowywać się naturalnie, kompletnie przestał się jakoś w tamtym momencie zastanawiać na jej reakcją. Akurat ta czynność przyszła mu tak bezstresowo, iż nie miał się czym przejmować poza gorącą miseczką. - O, lepiej. Już wlewam. - Wziął jakąś ściereczkę, wiszącą od niepamiętnych czasów w jednym miejscu, nieużywana aż do tej pory, po czym chwycił za kraniec naczynia i wlał wszystko w tę papkę, co już ją Bonnie zdążyła zrobić.
    Był już wieczór, a oni zabierali się za pieczenie ciasta. Ot tak, bo jemu, Farrellowi, nagle przypomniało się, jak dużą miał ochotę na coś słodkiego przyrządzonego przez Bonnie. Tylko brownie wydawało się osiągalne, bo do szarlotki - jedynej przyjemności wystawianej ponad czekoladowe cudo - nie posiadał głównego składnika: jabłek. Nie pogardzi jednak niczym, co wyjdzie spod rąk dziewczyny, nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  78. Chyba zdążyła się już przekonać, że u niego też zawsze miała łóżko do pełnej dyspozycji, jak ostatnio. Co prawda, teraz kompletnie umykał mu czas i nie miał zielonego pojęcia, ile minęło od jej przyjścia ani która była godzina. Zdawał sobie sprawę tylko z tego, że za szybą zrobiło się już bardzo ciemno, a powietrze wpuszczane przez lekko uchylone okno stało się dużo zimniejsze niż zanim przyszła. Może stracił rachubę dlatego, że trochę drzemał - teraz mógł biegać całkiem żyw i wesół aż do rana. Chyba, że brownie obciąży mu organizm do tego stopnia, iż nagle znowu zachce mu się spać.
    Tak jak sądził, naczynie żaroodporne przydało się do pieczenia. Powędrował wzrokiem za jeszcze płynnym ciastem, a potem, nie zwróciwszy uwagi już na nic, po prostu kucnął przed szybką od piekarnika i zaczął obserwować, co się działo w środku. Jak jakiś idiota, jak dziecko uwięzione w ciele dwudziestoparolatka. Nie zdążył nawet zareagować w momencie, gdy zabrała się za zmywanie naczyń; nie dosyć, że postanowiła zrobić mu przyjemność i upiec coś dobrego, to jeszcze zamierzała wyręczyć go w sprzątaniu. Potem już nie chciał nic mówić - najwyżej podziękuje jej jeszcze raz, gdzieś na końcu.
    - Dopiero? - jęknął cicho na wieść o tych nieznośnych dwudziestu minutach, które go czekały. Od czekoladowego zapachu i widoku lekko wyrastającego ciasta, kiszki chyba mu się wykręcą przez ten czas we wszystkie strony. Zresztą, już trochę się buntowały i podpowiadały właścicielowi, by ten zabrał się za jedzenie bez pieczenia. - Ach, no wiesz, możemy założyć spółkę, może jakąś cukiernię czy kawiarnię - odpowiedział, podnosząc się z kucek. Nie będzie przecież tkwił tam aż do końca całego rytuału robienia brownie, wystarczyło mu te kilka chwil przyglądania się fascynującemu zjawisku. - Ja będę robić różne rzeczy z czekolady, a ty... no... chyba całą resztę.
    Nie wiedział właściwie, co chciałby robić po skończeniu studiów. Być może faktycznie zajmie się dyrygenturą całkiem na poważnie, a być może zrezygnuje z niej bardzo szybko i założy jakiś własny biznes, bo tylko na to miał szansę. Prócz muzyki nie posiadał tak naprawdę nic; wiadomo, iż artyści za dużo nie zarabiają, dlatego też Nicholas chciał zająć się także czymś prócz ciągłego niańczenia orkiestry. Wiedział, że to będzie ciężkie, bo już teraz miał niemałe problemy ze zorganizowaniem sobie czasu, ale wierzył, że mu się uda. W tym wszystkim cukiernia czy kawiarnia nie stanowiły takiego złego pomysłu.
    - Opatentujemy jakieś niesamowite ciastka, na przykład. Będą sławne jak francuskie makaroniki.
    Usiadł połowicznie na jednym z wysokich krzeseł przy blacie, tak, że jedna stopa spoczywała w całości na podłodze, a druga jedynie palcami mogła dosięgnąć paneli. Patrzył to na Bonnie, to na szybkę piekarnika, jakby chciał przyspieszyć wszystko samym spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  79. Zawsze mogła najpierw próbować sprawdzić się w branży cukierniczej lub kawiarnianej, a gdyby to nie wypaliło - z poczuciem, że próbowała zrealizować swoje plany - zająć się informatyką na poważnie. Praca w dużej korporacji nie przedstawiała się jako najmilszy sposób spędzenia życia, jednakże była dosyć wygodna ze swoją stałością oraz niewymagającym większego zaangażowania wysiłkiem umysłowym. Farrell oddał się muzyce przede wszystkim dlatego, iż nie chciał zamknąć się w czterech ścianach ścisłych przedmiotów, wolał być wolnym jak ptak, choćby należącym do średniej klasy artystą, jednak spełniać swoje życiowe powołanie i realizować w jakiś sposób wyśnione w dzieciństwie marzenie.
    Analizował bardzo dokładnie powierzchnię ciasta, obserwując ją przez szybę piekarnika, dopóki nie zauważył, że Bonnie tak natrętnie przecierała oczy. Chciał jej powiedzieć, że pewnie powinna trochę więcej spać - choć wyszedłby wtedy na skończonego hipokrytę, ale skąd mogła to wiedzieć? - albo przestać się tak bardzo martwić, ale zanim zdążył wymyślić sobie jakąś umoralniającą puentę podsumowującą jej zachowanie oraz ogólny stan, ona już leciała w jego stronę. Nie zdołał nawet porządnie wyciągnąć rąk, co by ją złapać w miarę normalnie; na szczęście, nie upadła na twardą podłogę, ale na zdecydowanie bardziej miękkiego Nicholasa. Nie miał jej tego za złe, nie uznał jej też za gapę - potwierdziły się po prostu jego domniemania o jej niewyspaniu i ogólnym zmęczeniu. Skoro potykała się już o własne nogi, co naprawdę musiało ją gryźć.
    - Hej, hej - zaśmiał się krótko, chwytając ją gdzieś za boki, tuż pod pachami i pomagając wrócić do pionu. - Teraz już wyraźnie widzę, że na mnie lecisz.
    To był najgorszy tekst, jaki mógł tylko wymyślić. Uznał jednak, że odwrócenie jej uwagi od niefortunnego potknięcia zależało tylko od innego jej zawstydzenia, choćby tak prymitywnego. Wtedy najpewniej czynnik zakłopotania rozłoży się na dwie części, a ona nie będzie wiedziała, na którym się skupić i w końcu odpuści. Widać zresztą było po szerokim uśmiechu Farrella, że nie mówił poważnie, ale stroił sobie z niej żarty, co powinno zadziałać właśnie tak, jak sobie tego życzył.
    - Żartuję, no - obronił się zaraz, nie chcąc doprowadzić do jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji. Gdy tylko poczuł, iż stała już pewnie na nogach, puścił jej boki. - Mam chyba coś, co pomoże ci trochę odzyskać równowagę. Ale to przy brownie, za chwilę. Długo jeszcze ma tam siedzieć?
    Skoro na trzeźwo nie potrafiła zachować równowagi, to pewnie po lampce wina wszystko się zmieni. Pewnie u niej funkcjonowało na odwrót - zresztą, jak większość jej organizmu. I psychiki. Sporo w niej było na opak.

    OdpowiedzUsuń
  80. W aspekcie zmian mieli chyba sprzeczność interesów. Życie Farrella to właściwie ciągłe wahania, nie tylko nastrojów, ale też stanu materialnego, miejsc zamieszkania czy choćby planów życiowych. Nicholas nie wstawał nawet ciągle o tej samej godzinie, nie jadał posiłków w miarę regularnie. Funkcjonował w swój nieokreślony, jednak w miarę uporządkowany sposób, jak taki całkiem sprawnie działający chaos. Nie zwykł robić niczego po kolei, raczej wybierał na początek to, co najmniej wygodne i najbardziej pracochłonne, a dopiero potem pozwalał sobie na przyjemności. Zanim jednak do nich dotarł, stawał się tak zmęczony, że już nie czuł ochoty nawet na robienie czegoś miłego. Wtedy denerwował się na siebie, chyba dlatego, iż rzadko czerpał z życia garściami, choćby chciał.
    Teraz nie przejmował się, co Bonnie sobie o nim pomyśli, czy go uzna za kompletnego idiotę, czy zaśmieje się z głupiego żartu, czy może nie zrobi po prostu nic. Postanowił puścić swój język i swoje reakcje całkowicie swobodnie, po części dlatego, iż czuł się przy niej coraz pewniej, a po części dla odmiany: zawsze trzymał emocje na uwięzi, więc raz na jakiś czas mógł sobie odpuścić tę samodyscyplinę. Dziś właśnie był taki wieczór - i nie wiadomo, czy Bonnie powinna się bać, czy cieszyć.
    - Nie, coś ty - zaprzeczył od razu, po czym przestał się opierać na krześle i odepchnąwszy się od niego rękoma, skierował się w stronę szafek. - Nie nauczyłem się jeszcze ich robić - uśmiechnął się lekko. Co prawda, żeby wymóc na sobie podobne reakcje, jak po zjedzeniu potrawy rodem z Jamajki, nie musiał wcale niczego gotować, ale... haszysz w odpowiedniej oprawie był zdecydowanie łatwiejszy do przyjęcia. - Ale mam za to coś równie dobrego.
    Sięgnął do jednej z górnych szafek, by wyjąć z niej lekko przykurzone, czerwone wino. Lubił składować dobry alkohol, niekoniecznie wysokoprocentowy; gustował we wszelkiego rodzaju winach i lekkich nalewkach, a już najbardziej w tych, które przynosili mu znajomi. Tę butelkę dostał chyba całkiem niedawno, bo nie zdążyła jeszcze tak całkowicie zszarzeć od pokrywających ją drobinek. Farrell nie miał z kim siąść przy lampce, więc skoro nadarzyła się okazja - postanowił ją wykorzystać. Zresztą, to tylko wino, mógł je wyciągnąć przy Brown - nie musiała się niczego obawiać.

    OdpowiedzUsuń
  81. Na jej pytanie, czy był pewien swojej decyzji o daniu jej alkoholu, zrobił minę, jakby jego odpowiedź była oczywista i pokiwał głową. Nie tracił czasu, bo wiedział, że zaraz brownie będzie gotowe, tylko zabrał się za poszukiwanie kieliszków w szafkach. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie mógł je włożyć po ostatniej wizycie kogokolwiek w jego mieszkaniu. Szczerze mówiąc, Nicholas nie znosił wprowadzania nikogo w swoje cztery progi; wolał spotkać się w jakimś lokalu w mieście lub wybrać się do czyjegoś domu. Jeżeli ktoś przyszedł - nie miał oporów przed zaproszeniem go do środka, jednak jeśli chodziło o wizyty jakiejś większej grupy niż trzyosobowej, nie zapatrywał się na to jakoś specjalnie dobrze. Dlatego też posiadał taką, a nie inną ilość sztućców, talerzy czy kubków - po prostu nie miał (i nie chciał) z kim tego używać.
    Gdy w końcu dotarł do upragnionych naczyń, usłyszał, jak Bonnie otwiera piekarnik i wyciąga blachę z pięknie pachnącym, ciemnobrązowym ciastem. Wyglądało całkiem jak to, które Nicholas widywał często w kawiarni; wychodziło więc na to, że wcale tak źle tej czekolady nie dodawał, skoro wypiek się udał. Oczywiście, jego uwadze nie umknął moment, gdy Brown zaczęła dmuchać na oparzony palec.
    - Bardzo się oparzyłaś? - spytał od razu, chociaż zaraz zorientował się, że to przecież tylko mała ranka, drobny wypadek przy pracy. Zdarzało się każdemu, zwłaszcza, jeśli nie posiadał przy sobie specjalnego sprzętu, jak - przykładowo - rękawic do chwytania gorących naczyń żaroodpornych. - Ale wspaniale pachnie.
    Pochylił się trochę nad blachą, żeby wciągnąć mocniej aromat jeszcze gorącego ciasta. Uśmiechnął się przy tym lekko, a gdy zobaczył, że Bonnie wzięła już nóż i miała zamiar kroić te pyszności, odsunął się na bezpieczną odległość. Postawił kieliszki na blacie, po czym zabrał się za odkorkowanie butelki z winem. Po chwili dało się słyszeć charakterystyczny odgłos głuchego tapnięcia, znaku, iż alkohol był gotowy do nalania.
    - Dzięki - mruknął, bardziej zaaferowany tym, co przed nim wylądowało, niż samą dziewczyną lub czymkolwiek innym. Wystarczało mu tak naprawdę samo patrzenie, więc przez moment skupił się na brązowym kawałku, ale zaraz potem odzyskał całkiem świadomość i chwycił butelkę z winem. Nalał Bonnie trochę trunku, potem sobie, a następnie uniósł kieliszek, nachylając dłoń nieco w stronę towarzyszki. - W takim razie musimy wznieść toast za owocną współpracę.
    Takich toastów wzniosą pewnie jeszcze dużo tego wieczoru; co najmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście.

    OdpowiedzUsuń
  82. Tak właśnie Farrell sprowadzał na złą drogę dobre córki i wspaniale wychowane dziewczyny. Zabierał je do niszowej restauracji, a potem zamawiał szprycowane narkotykami bliny, poił winem albo zbierał z ostro zakrapianych imprez i nie udzielał przy tym żadnej, nawet najmniejszej, reprymendy. Sam zaś nie stronił zbytnio od używek; właściwie, w jego mieszkaniu zawsze znajdował się alkohol, rzadziej jakiś przygodny joint, najczęściej zostawiony przez niezbyt trzeźwych znajomych Nicholasa po całonocnym przesiadywaniu u niego w mieszkaniu. Nie zdarzało się to często, dlatego też rzadko w ręce dyrygenta dostawały się jakiekolwiek narkotyki.
    Obserwował poczynania Bonnie, nie będąc pewnym, czy to już wino tak na nią podziałało, czy włączył jej się nagle jakiś tryb bycia kokietką. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie (właściwie - w ogóle, nawet mu się trochę spodobała ta zmiana), więc przyjął nowe zachowanie lekkim uśmiechem. Zwłaszcza, że słownie też zaczęła nieco flirtować. Zabawne: w każdej roli wypadała jednakowo naturalnie; zarówno w tej, gdzie była nieśmiałą dziewczyną z mokrą bluzką atakowaną przez ofensywne poczucie humoru Farrella, jak i w tej, gdzie obdarowywała go leniwym uśmiechem znad talerzyka z ciastem.
    - No jasne - odpowiedział, trochę się nawet wcześniej zaśmiawszy. - Jesteś do zniesienia tylko po jakimś alkoholu. Na trzeźwo ledwo z tobą wytrzymuję.
    Ukroił sobie kawałek brownie, by zaraz smakować najlepszego ciasta czekoladowego jak do tej pory. Te kawałki z kawiarni były bardzo dobre, ale czekanie, samo pieczenie i towarzystwo sprawiało, że wszystko smakowało kilka razy lepiej. Ten wieczór zaczął mu się bardzo podobać, nie tylko ze względu na dobre jedzenie, ale też z powodu Bonnie. Bo trochę polepszała mu humor, a także pozwalała oderwać się od pracy chociaż na chwilę.
    - Wiesz, nigdy nie zrobię takiego ciasta - zaczął w końcu, gdy już przełknął pierwszy kęs. - Nie chodzi o moje umiejętności kulinarne, bo pewnie bym sobie poradził z takim łatwym wypiekiem. Chodzi o to, spod czyjej ręki on wyjdzie... a ty chyba stosujesz jakieś specjalne chwyty przy pieczeniu. Przyznaj się - powiedział, z poważną miną celując w Brown trzymanym w ręce sztućcem.

    OdpowiedzUsuń
  83. Farrell też nie mógł narzekać na nieprzyjemną atmosferę. Gdyby nie Bonnie, albo przespałby cały wieczór, albo obudził się i, spanikowany, znowu siedział do później nocy nad nutami. Ona zafundowała mu jednorazową odskocznię od rzeczywistości, od pracy, od nauki i od bycia samemu po raz kolejny. Jak ona miała matkę, chociaż schorowaną, pewnie głównie nieświadomą, kto do niej mówi, to przynajmniej nie cierpiała na całkowitą samotność. On, opuściwszy już na początku studiów swoich rodziców, nie tęsknił za nimi zbytnio, bo już dawno chciał wyfrunąć z domu. Szukał jednak podświadomie kogoś, kto mu zajmie chociaż trochę życia, chociaż na chwilę, chociaż byle jak. Byle był.
    Kiedy opuścił oskarżycielsko wycelowany widelec i wypił resztkę wina ze swojego kieliszka, chwycił butelkę i najpierw dolał jej trunku, a potem sobie, tylko nieco mniej. Nie chciał pić zbyt dużo, bo wiedział, że nazajutrz czeka go próba z orkiestrą i popołudnie wypełnione zajęciami na uczelni. Nie chodziło mu o to, by upić dziewczynę, ale przecież jeszcze jeden łyk jej nie zaszkodzi. Na pewno.
    Pokiwał głową z bardzo poważną miną, chociaż bardzo korciło go, żeby się roześmiać, zwłaszcza, gdy widział, jak Bonnie powstrzymywała się od uśmiechu. Jego mina mówiła coś w stylu "Tak właśnie myślałem, wiedziałem". On sam skupił się jednak na wyciągniętych na blacie dłoniach dziewczyny, jakby badając, czy aby na pewno są takie magiczne. Po chwili takiego przypatrywania się wyciągnął palce, by chwycić delikatnie - chyba bał się, że ta magia mogłaby go porazić - rękę Brown i ułożyć ją tak, by wierzchem dotykała wewnętrznej strony jego dłoni. Obejrzał trzymany "okaz" z bliska, pochyliwszy się nad nim nieco.
    - Taak, wyraźnie widzę tu jakieś ślady magii - oszacował w końcu, po czym spojrzał na siedzącą naprzeciwko z uniesioną brwią. - To dlatego robisz takie dobre rzeczy. Ale nie myśl sobie teraz, że zmarnuję tę wiedzę - pokręcił przecząco głową, usta zacisnąwszy na chwilę w cienką kreskę. - Teraz będę bardziej otwarty na twoje niezapowiedziane wizyty.
    Uśmiechnął się do niej w końcu, szeroko. Nawet nie tęsknił teraz za brownie, smętnie leżącym na talerzyku przed Nicholasem.

    OdpowiedzUsuń
  84. Właściwie, nie chciał sobie sam radzić z brownie. Zdecydowanie wolał, żeby to Bonnie przyszła do niego i zaczęła wyprawiać te swoje czary, ubrudziła włosy mąką, a potem piekła ciasto w naczyniu żaroodpornym, przeznaczonym przecież do zupełnie innego rodzaju potraw. On pewnie przypaliłby wszystko. Wątpliwe było jednak, by chodziło tylko i wyłącznie o zdolności panienki Brown do kucharzenia; Nicholas zdecydowanie bardziej skupiał się przecież na jej towarzystwie, niżeli na leżącym przed nim wypieku. Obserwował nie czekoladową przyjemność na talerzyku, ale przesuwające się po jego dłoni palce dziewczyny. Wyciągnął nawet swoje własne, by nie pozwolić uciec przed momentem głaskającej go ręce, ale tej już nie było i w efekcie złapał jedynie powietrze, a potem, trochę zmieszany, uciekł od razu ze swoim niezbyt wydarzonym gestem. Nie znosił podobnych sytuacji, lecz nie pozostawało mu wtedy nic innego, niż prędkie zakamuflowanie kolejnej wpadki.
    Farrell tego wieczoru wyraźnie dawał jej do zrozumienia, iż jej obecność faktycznie była niezbędna. Nie wytrzymałby kolejnego wieczoru bez rozmowy, bez możliwości podyskutowania o choćby najgłupszych rzeczach na Ziemi. Mogli sobie tak rozprawiać o brownie jeszcze przez kilka godzin, jeśli tylko by potrafili, a jemu pewnie sprawiałoby to przyjemność. Nie pragnął już nawet zbyt wygórowanych konwersacji, a już na pewno nie oczekiwał ich po kieliszku wypitego wina. Może dopiero po kilku obydwoje stwierdzą, iż chcieliby porozmawiać o sytuacji politycznej na świecie, a pogawędka potoczy się w stronę bardzo ambitnych tematów.
    Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy wspomniała o jego magii w dłoniach. On miał tylko wprawne ręce, jeśli chodziło o pianino. Nic innego raczej nie wchodziło w grę - chyba, że jeszcze o tym nie wiedział.
    - Wykorzystuję ją całą do grania, wiesz - westchnął głęboko, nagle przypomniawszy sobie, iż przed nim leży kawałek przepysznego ciasta. Chwycił więc widelczyk i ukroiwszy całkiem sporo, wziął kolejną porcję do ust. - Muzyka wymaga ode mnie dużo czarów, prawie tyle samo, co i cierpliwości. Dlatego nie starcza już na pieczenie.
    To było całkiem racjonalne wytłumaczenie, jeśli popatrzeć na całokształt ich rozmowy. Dyrygent uważał wieczór za bardzo udany; może dlatego, że zaczął przyglądać się Bonnie zupełnie inaczej, niż na samym początku, gdy uważał ją jeszcze za niezbyt rozgarniętą, zbyt nieśmiałą dziewczynę. Teraz już wiedział, iż należy jej dać trochę wina, tylko odrobinę, a już wyjdzie z niej ten głęboko skrywany gdzieś ognik odwagi.

    OdpowiedzUsuń
  85. Gdy tylko Farrell nie próbował spożywać alkoholu na pusty żołądek, wszystko z nim było w porządku przez długi czas. Mógł pić aż do momentu, gdy następowało całkowite załamanie organizmu, on zaczynał być senny, bardzo przyjacielski i jednocześnie milczący. Najczęściej siadał wtedy w jakimś kącie pomiędzy ludźmi, przez chwilę słuchał, co mówią, kiwał uprzejmie głową, a następnie układał się jakoś wygodniej i zasypiał. Wszyscy jego bliżsi znajomi przyzwyczaili się już do tego, iż Nicholas nie przekraczał pewnej porcji trunków. Jeden kieliszek wina nie dawał jednak rady jeszcze nawet sprawić, by dyrygent stał się odważniejszy w swoich działaniach.
    Nie miał wielkich oporów przed występowaniem przed kimś, bo od małego przyzwyczajano go do publiczności, ale wciąż jednak myślał trzeźwo i nie uważał, żeby późny wieczór był dobry na zaczynanie koncertu. Ściany w bloku były dosyć cienkie, wszystko było słychać, a godzina ciszy nocnej już minęła. Co jednak Farrell mógł zrobić tuż po tym, jak Bonnie upiekła ciasto właściwie tylko dlatego, że sobie tego zażyczył? Nic innego, tylko się zgodzić.
    - Dobra - zgodził się po chwili wahania, zerkając na zegarek. Najwyżej będzie grać na tyle cicho, by żadna starsza pani nie przybiegła do niego z pretensjami, że budzi jej wszystkie pięćset kotów. - To chodź.
    Zjadł jeszcze ostatni kęs brownie, co by się nie zmarnowało, poczekał, aż panienka Brown wstanie i skierował się w stronę pokoju. Pianino zawsze było przykryte połowicznie jasnym materiałem, żeby nie wypłowiało; jego piękny, ciemny odcień za bardzo przylgnął do serca Nicholasa, by wyparować wraz ze żrącymi promieniami słońca. Oczywiście obok stało krzesło dobrane tak, by grało się jak najlepiej; niestety, Bonnie musiała zadowolić się innym, przystawionym przez Farrella tuż obok tego pierwszego.
    Usiadł na swoim stałym miejscu, uniósł klapę zasłaniającą klawiaturę... i w zasadzie nie wiedział, co miał jej zagrać.
    - Masz jakieś specjalne życzenia? - spytał ją moment później. Właściwie dałby radę wykonać większość tego, co znał - a znał sporo muzyki. - Dziś jestem do twojej dyspozycji, cały wieczór!
    I już nagle wiedział, co ma wykonać. Do głowy wpadł mu tylko The Entertainer od Scotta Joplina, znana wszystkim doskonale melodia, używana tak często na wstępie do różnych show, a przecież teraz, już zaraz, miało się takowe zacząć. Zaczął więc wygrywać dosyć cicho tę skoczną melodyjkę, wciąż zerkając na Bonnie i czekając na jej decyzję.

    OdpowiedzUsuń
  86. Nicholas zajmował się raczej aranżowaniem utworów, i to jeszcze na orkiestrę symfoniczną, a nie na pianino. Gdy przyszło mu coś samodzielnie skomponować, wyrywał sobie włosy z głowy, nie spał po nocach, starając się, żeby napisany przez niego utwór był idealny, przyjemny dla ucha albo wręcz przeciwnie, miażdżący bębenki nieczystymi interwałami. Najczęściej tworzył coś tylko i wyłącznie na potrzeby zajęć, dla profesorów, ale niczego poza tym w kierunku komponowania nie robił. Zdecydowanie wolał mieć już jakąś bazę i dopiero odpowiednio ją przekształcać, nadawać odpowiedni kształt, by dla odbiorcy słuchanie stanowiło przyjemność, a koncert orkiestry nie wydawał się kolejnym nudnym obowiązkiem.
    Popatrzył na nią z uśmiechem, gdy poprosiła go jeszcze o potwierdzenie ochoty na niejako oddanie się do jej pełnej dyspozycji. Nieraz bałby się komuś powierzyć, ale jej? Co ona mogła takiego wymyślić? Co prawda, widział ją już na dzikiej imprezie w klubie i mógł nie doceniać jej umiejętności pakowania go w różne niezręczne sytuacje, ale mimo to nie czuł jakiegoś specjalnego lęku choćby przed kolejnym niedokończonym ruchem, jak tym sprzed chwili, z kuchni. Po prostu musiał wreszcie przestać tak się zbliżać do dziewczyny, wymusić odpowiedni dystans, jak w przypadku każdej normalnej znajomości. Albo przynajmniej starać się to robić, bo ciężko byłoby mu się już wycofać do poziomu zachowawczego; zważając na fakt, że nie miał oporów przed zabraniem jej do swojego mieszkania w niezbyt pewnym stanie ani przed rzucaniem komplementów w najmniej odpowiednim momencie, chyba było już za późno na uciekanie.
    - Calutki - zapewnił ją, z powrotem skupiając się na własnych dłoniach. Nie chciał wykonywać całego utworu, dlatego gdy usłyszał jej kolejne słowa, lekko zakończył grę, po czym odwrócił się do niej przodem. - Marnujesz taką okazję, Bonnie... jestem do twojej dyspozycji, a ty nie masz życzeń? - pokręcił głową, robiąc zniesmaczoną minę. Przecież taka okazja mogła się już nie powtórzyć, dlatego Brown powinna ją skrzętnie wykorzystać. - Nie komponuję, ale wybiorę w takim razie coś sam.
    Ułożył palce na klawiszach, by zacząć grać jakąś spokojną, rockową balladę; nie miał na celu usypiania Bonnie, ale uważał, że zabranie się za coś niezbyt skocznego powinno oszczędzić mu awantur ze strony sąsiadów. W końcu w żywych melodiach łatwiej było o lepszą dynamikę, bo bez niej wydawały się całkiem płaskie, a delikatne utwory nie wymagały nigdy zbyt dużej głośności.

    OdpowiedzUsuń
  87. Po ostatnim spotkaniu Farrellowi już ciężej było zapomnieć o Bonnie. Jeszcze niedawno mógł ją bardzo łatwo wyprzeć ze swoich myśli, ale po tym, jak przyplątała się do niego po raz kolejny i znowu zajęła mu łóżko (całe szczęście, że tylko połowę, bo tym razem położyli się razem), już nie przychodziło mu to z taką lekkością. Zakrył całe pianino, co by nie rozkojarzało go przy aranżowaniu, schował ciasto do piekarnika, co by nie kusiło zapachem, a kieliszki po winie umył i wstawił do najciemniejszego kąta szafki.
    Resztki brownie rozdał kilku pierwszym muzykom, którzy przyszli następnego dnia na próbę orkiestry, a oni, podejrzliwi, wahali się przez chwilę, zanim wzięli, pewnie zastanawiając się, czy w cieście nie znalazła się spora dawka arszeniku. Byli zaskoczeni, gdy po raz pierwszy od kilku miesięcy to dyrygent nie dawał rady skupić się na własnej roli, a nie jego podwładni; a co gorsza, skończył wcześniej próbę, mimo wielu niedociągnięć, które przecież słyszał. Machnął tylko wtedy ręką, oświadczył, iż jutro ich zmiecie ze swojego pola widzenia wszystkich, co nie dopracują swojej partii, bo dziś nie miał na to czasu. I rzeczywiście - chwilę później wybiegł już z filharmonii, żeby zdążyć na ostatni autobus, który zdążył podwieźć go na czas na umówione miejsce.
    ie wiedział, dlaczego poprosiła go, by szedł z nią na oględziny nowego mieszkania. Co prawda, ojciec Nicholasa, jako prawdziwa złota rączka i spec od wszystkiego, nauczył syna kilku rzeczy, które mogły przydać się przy wyborze nowego lokum, jednakże nic poza tym w tej kwestii Farrell nie oferował. Mógł jedynie powiedzieć, czy mu się podoba, czy nie, czy to nie za daleko od centrum, czy nie za drogo... w targowaniu się też był dosyć średni, więc na tym polu nic nie zdziała. Ale skoro poprosiła go o towarzystwo - głupio byłoby odmówić.
    Poganiał w myślach kierowcę pojazdu publicznego transportu, bo nieubłaganie zbliżała się godzina spotkania z właścicielem mieszkania. Na szczęście, Nicholas pojawił się na miejscu kilka minut przed czasem, a na parkingu przed blokiem zastał tylko Bonnie. Odetchnął z ulgą, bo przecież obiecał jej, że nie spóźni się na oględziny.
    - Wiesz co? - zagaił od razu gdy znalazł się tuż przy niej, nieco zdyszany. Nie stosował tradycyjnych powitań - a w ich przypadku chyba takowe nigdy nie miały miejsca. - Musiałem zwolnić wcześniej orkiestrę, żeby zdążyć. Rozumiesz powagę sytuacji, prawda?
    Musiała. Jeżeli nie zrozumiałaby, ile poświęcił, by dotoczyć się na czas, nie doceniłaby jego fatygi. A tak, to przynajmniej wiedziała, jak się poświęcał i jak odpowiednio wynagrodzić to ciastem.
    W każdym razie - nie musieli już długo czekać na właściciela. Ujawnił się im zaraz jako mężczyzna tuż po trzydziestce, elegancki i widocznie całkiem nieźle "ustawiony", jak się to mówi. I, oczywiście, Farrellowi się nie spodobał. Bo tak.

    OdpowiedzUsuń
  88. Nie wynajmie tego mieszkania. To już Farrell wiedział na pewno. Choćby miał sobie wypruć flaki, to nie dopuści do sytuacji, żeby Bonnie miała styczność z tym właścicielem.
    Lokum jak lokum, całkiem przyjazne, choć ten fakt o spokojnej okolicy chyba był tylko zwyczajnym bajerem, zważając na fakt, iż dyrygent po drodze od przystanku autobusowego na parking zdążył zobaczyć już kilka podejrzanych typków, nie zerkających zbyt miło na przechodzącego obok chłopaka. Przemilczał jednak to, a zamiast wchodzić w słowo wynajmującemu, zaczął rozglądać się dookoła. Już zlustrował sufit, zauważył na ścianie niebezpieczną wypukłość, zmierzył wątpliwym spojrzeniem mocno wgniecioną rurkę od kaloryfera oraz nieco zniszczone drzwi. Wtem zauważył, że jeden kabel przymocowany specjalnym, malutkim uchwytem tuż nad listwą jest uszkodzony. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby teraz zaświecił światło, energia wysiadłaby z powodu spięcia.
    Na początku nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała do niego Brown. Chciał tylko, żeby pan w garniturze, bez skazy, z odpowiednio przyciętym zarostem (tak różniący się od Nicholasa ubranego w luźniejszą marynarkę i zwyczajną koszulkę) przestał tak bezczelnie lustrować jego towarzyszkę. Dlatego też natychmiast, gdy zauważył, jak tamten bez zbędnych ceregieli taksuje wzrokiem Bonnie, zasłonił mu ten jakże wspaniały widok swoją równie wspaniałą osobą.
    - A sprawdził pan elektrykę? - spytał najpierw, a potem poczekał grzecznie na odpowiedź, co by nie wyjść na ostatniego prostaka. Gdy usłyszał, że "blok jest nowy i ostatnia kontrola była kilka miesięcy temu", postanowił jednak pokazać panu, co sądzi o jego "kontrolach". Podszedł do kontaktu, by zapalić światło, a gdy tylko przechylił plastik w dół, coś zaskwierczało, żarówka spaliła się, a przełączanie w tę i z powrotem nic nie dawało. Najprawdopodobniej zasilanie wysiadło w kilku sąsiednich mieszkaniach; dobrze, że nic się nie zapaliło - o takiej konsekwencji już Nicholas nie pomyślał.
    - Wydaje mi się, że jednak należy tu wykonać jakieś standardowe przeglądy - pokiwał głową z uznaniem, jakby gratulując sobie samemu udanej akcji. - Poza tym, najemca musiałby zrobić tu o wiele więcej, niż pomalować ściany. Widzi pan tę wypukłość? - Wskazał otwartą dłonią odpowiednie miejsce, a następnie upewnił się, czy elegancik na pewno wie, o co chodzi i kontynuował: - Zaraz odpadnie tam spory kawałek tynku.
    Widać było, że wnikliwa obserwacja zaskoczyła wynajmującego, najprawdopodobniej oczekującego jakiejś naiwnej studentki; Farrell nie dawał się zbić z tropu jego gadkami. Pamiętał dokładnie, co mówił mu ojciec, gdy syn wyjeżdżał z domu, na co kazał zwrócić uwagę przy szukaniu własnego mieszkania. Teraz wszystko się nagle Nicholasowi przypomniało, więc postanowił wykorzystać swoją wiedzę. Po chwili postanowił udać się, zgodnie z prośbą Bonnie, do łazienki, by prawdopodobnie wyszukać inne wady lokalu. Co prawda, wolał nie zostawiać tej dwójki samej, ale chciał tylko szybko przebiec po pokojach, zobaczyć i czym prędzej zabrać stąd panienkę Brown.

    OdpowiedzUsuń
  89. Zaczął oglądać wątpliwej świeżości fugi w łazience oraz niezbyt higieniczny nalot na wannie, gdy nagle kolejne niezbyt miłe pytanie przyszło mu do głowy. Obejrzawszy się, nie zobaczył jednak nikogo za sobą, a już zaczynał gadać. Stwierdził, że pan stoi pewnie w przedpokoju i nadzoruje ogólny przebieg wizyty, dlatego został jeszcze na chwilę przy bardzo wąskiej pralce. Po kilku chwilach, kiedy nikt nie nadszedł, postanowił sam iść do właściciela i powiedzieć mu jeszcze co nieco - pewnie coś o tym, że się zastanowią, przemyślą, zobaczą coś innego, a potem zadzwonią. Westchnął głęboko, trochę poirytowany, iż zostawiono go samego jako potencjalnego klienta, a następnie wkroczył do kuchni, gdzie miała być Bonnie, by z nią zamienić kilka słów.
    Jakież było jego zaskoczenie, gdy zobaczył elegancika stojącego stanowczo zbyt blisko panienki Brown. Najpierw pochylał się nad nią i mówił coś do ucha, a potem, gdy się odwróciła, wyglądało, jakby chciał ją zmusić do wyskoczenia za okno. Z jej miny wywnioskował, iż nie czuła się tam zbyt komfortowo; zresztą, wiedział już z autopsji, że nie wolno jej było osaczać w żaden sposób. Oczywiście, krew w nim zawrzała natychmiastowo, ciśnienie podniosło się, a do mózgu uderzyła fala gorąca. [ głębia? ]
    - Przepraszam pana - wysilił się na tyle, by zachować jeszcze bardzo spokojny, uprzejmy ton. Chciał tylko, żeby mężczyzna się odwrócił, a gdy to uczynił - właściwie nie miał nawet chwili na to, by zareagować choćby słownie. Farrell już zamachnął się, tak jak ostatnio pod klubem, by przyłożyć wynajmującemu w prawą część twarzy. Tamten zachwiał się, jednak nabrał za chwilę mocy i od razu oddał napastnikowi. Nicholasa odrzuciło nieco do tyłu, jednak przyjęty cios pozwolił mu na maksymalne rozwścieczenie. Naparł na pana w garniturze z całą mocą i przyparł go do ściany, przedramieniem naciskając gdzieś na miejsce tuż pod jabłkiem Adama.
    - Naruszam twoją strefę intymną, co? - wydyszał trochę cicho, ale na tyle, by facet go swobodnie dosłyszał. - Przyjemnie? - Cóż, jak się można było spodziewać, przygwożdżony do ściany pokręcił głową na tyle, na ile mógł. Co prawda, nie był przygniatany jakoś szczególnie, jednak nie była to wcale miła pozycja. - W takim razie nie musisz zbliżać się zanadto do dziewcząt oglądających mieszkanie.
    Puścił delikwenta nieco ostrożniej w dół, a tamten wyszarpnął się i spojrzał z nienawiścią na dyrygenta. Nicholas dał znak Bonnie, że powinni się już zbierać i ruszył w stronę drzwi, niezbyt inteligentnie obróciwszy się plecami do elegancika. Ten za to zdążył już dojść na tyle do siebie, by móc ogłuszyć od tyłu Farrella. Cios w głowę stanowił na tyle skuteczny bodziec, by zaatakowany zachwiał się, a potem uderzył jeszcze szczęką w futrynę niedaleko, co pozbawiło go też na chwilę orientacji. Nie dał rady za szybko się otrząsnąć, a napastnik zadał kolejny cios, tym razem w plecy, jakby nie wystarczyło mu jeszcze rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  90. Ogólnie męski świat zazwyczaj nie cechował się przemocą, rękoczynami i bójkami, ale świat Farrella - owszem. Nie zawsze to on zaczynał, jednak często wplątywał się w różne bijatyki za sprawą swojego nieokiełznanego charakteru. Wystarczyło czasem, by powiedział coś prowokującego, najlepiej przy pijanych panach: wtedy na pewno obrywał. Nieraz powstrzymywał się nieco od podobnych zagrań, ale często samo to od niego wychodziło. Nigdy jednak nikt nie stłukł go na tyle, by trafił do szpitala czy choćby do jakiejś przychodni. Kończyło się zwykle siniakiem na twarzy, lekkim zadrapaniem czy obolałą pięścią, nic poza tym się nie działo.
    Zaraz po tym, jak poczuł zimną futrynę na swojej brodzie, opadł na kolana tuż przy ścianie, a cios w plecy jeszcze dodatkowo go otumanił. Już, już chciał się zebrać i zakończyć tę bezsensowną wymianę fizycznych nieprzyjemności honorowym wycofaniem się (w końcu nie lubił zbyt poważnych pojedynków), kiedy usłyszał za sobą dźwięki szamotaniny. Prędko odwrócił głowę, by zobaczyć Bonnie - tę samą Bonnie, która niedawno płochliwie odskakiwała przez dotykiem, peszyła się, gdy rzucał niezbyt trafione żarty i uciekała przed nicholasowym spojrzeniem - bezlitośnie ryjącą policzek mężczyzny paznokciami. Chciał wstać i pomóc, jednak przy próbie podniesienia się tylko zakręciło mu się w głowie; poczuł jednocześnie zaskoczenie obrotem akcji, wstyd przez swoją niemoc i chyba trochę niechęci, bo nie był przyzwyczajony do tej wersji dziewczyny. Pokazała mu swoją ugładzoną stronę, która mu się dosyć podobała, gdyż stanowiła miłą odmianę po wszystkich pyskatych dziewuszyskach, napotkanych przez Farrella. Gdy jednak widział Brown walecznie broniącą ich wspólnego honoru, też nie miał nic przeciwko - i tu kończyła się kompletnie logika, więc po prostu przestał zaprzątać sobie jakimikolwiek uczuciami obolałą łepetynę. Usiadł tylko pod ścianą, a gdy ona złożyła pięść i zamachnęła się, pomyślał, że potem będzie musiał jej nastawiać palce. O udaniu się do lekarza nie było mowy, bo on - trochę poobijany na twarzy - nie wyglądał na takiego, przy którym dziewczyna mogłaby się nabawić co najwyżej kontuzji podczas gry w koszykówkę.
    Był z niej trochę dumny. W zasadzie na tyle, by zebrać się z podłogi i stanąć, opierając się o futrynę. Chciał już ich rozdzielić, a potem po prostu zmyć się z mieszkania, jednak zaraz właściciel niezbyt miło wyprosił ich, co Nicholas przyjął z niemałą ulgą. Moment później już czuł jej dłonie na swoich policzkach i zdobywał się na uśmiech. Jego reakcje po ciosie w głowę stały się nieco opóźnione, dlatego zanim zdążył dobrze wygiąć usta, ona już ciągnęła go w stronę wyjścia. Nie protestował, nie powiedział już nic do eleganta, po prostu udał się za nią, czym prędzej chcąc opuścić felerny lokal.
    Dopiero gdy wyszli z bloku i odeszli trochę na bok, zatrzymał ją.
    - Czekaj - szarpnął ją za rękę, pragnąc natychmiastowego odpoczynku. Zresztą, nie mogli wyjść tak na ulicę; ona, chyba jeszcze z adrenaliną buzującą w organizmie, nienaturalnie rozczochranymi włosami, odrobinę zdyszana i zaaferowana, a on z mocno czerwonym zadrapaniem na brodzie i również trochę zmęczony. Wyciągnął z kieszeni jedną z tych materiałowych chusteczek, które przydawały mu się zawsze przy czyszczeniu instrumentów dętych, gdy zaszła taka potrzeba, po czym sięgnął po jej dłoń i w milczeniu zaczął wycierać delikatnie zaznaczone ślady krwi wynajemcy. Potem przygładził nieco jej fryzurę i ostatecznie przyłożył prowizoryczny opatrunek do swojej szczęki. Szybko jednak go odłożył, by móc rozłożyć ramiona i objąć Bonnie, a już kilka sekund później po prostu ją do siebie przytulić. Trochę ścisnęło mu się gardło, bo nie sądził, by podobne sytuacje jej się podobały, a bicie innych leżało w jej naturze; chyba chciał ją nawet przeprosić za wszczęcie całej bójki, bo mógł rozwiązać sprawę łagodniej, ale na razie wolał nie odzywać się ani słowem.

    OdpowiedzUsuń
  91. Nie było mowy, żeby poszedł z tym do lekarza. Nigdy nie wybrał się na pogotowie ze swoimi pojedynkowymi obrażeniami, bo nie lubił niewygodnych pytań ani ciekawskiego spojrzenia. Zawsze wylizywał się jakoś z mniej czy bardziej poważnych obrażeń; nie zostało mu nawet żadne wielce szpecące znamię - jedyne, jakie mogło budzić podejrzenia, dało się zakryć spokojnie włosami. Przecięcie na brodzie nie stanowiło aż tak poważnego uszczerbku, by Farrell nie mógł samodzielnie, w domu, opatrzyć tej rany i szybko jej wyleczyć. Futryna nie przecięła skóry aż tak głęboko, by pozostał później jakikolwiek ślad. Był to raczej ślad po rozbiciu, niż po przecięciu: niby znacznie boleśniejszy, wolniej się gojący, ale krwawił słabiej, a także nie pozostawiał bardzo widocznych blizn.
    Zrobiło mu się dziwnie lepiej, gdy poczuł, jak go obejmuje. Wiedział, że znacznie pogorszyłby mu się humor, gdyby zaliczył dziś kolejną porażkę, tym razem w kwestii znajomości z Bonnie. Nie musiał się tym już martwić; teraz tylko pozostało mu pocieszyć bohaterkę, ulżyć trochę jej obolałym nadgarstkom i zobaczyć, co stało się z palcami. Gdy odsunęła się trochę, skorzystał z okazji i delikatnie przyłożył chustkę do brody, by ni ubrudzić ani siebie, ani Brown jeszcze dodatkowo jakimiś kroplami krwi. Poza tym - jeżeli dziewczyna nie widziała tego zadrapania, istniało większe prawdopodobieństwo, iż przestanie sobie nim zajmować głowę. Im mniej zmartwień w tamtej chwili przyjmowała na siebie, tym lepiej.
    - Nie przejmuj się - uśmiechnął się do niej, dając tym samym znak, że naprawdę nie powinna się tym martwić. - Nawet z małą ranką dalej będę przystojny.
    Cóż Nicholas mógł zrobić? Puścić jakiś kiepskiej jakości żarcik, tak żenujący i oklepany, że często aż śmieszny. Odłożył "opatrunek" od skóry, po czym zawinął czerwony ślad tak, by nigdzie się nie odbił i schował kawałek materiału z powrotem do kieszeni z nadzieją, że przecięcie na szczęce zasklepi się w miarę szybko. Po raz kolejny przegarnął nieco włosy Bonnie tak, żeby nie zasłaniały jej twarzy, a zagubiony gdzieś warkocz przełożył do przodu, tak, by leżał tuż obok szyi, na ramieniu, tak jak zwykle.
    - Pokaż rękę. - Przypomniał sobie nagle ten wspaniały cios w prawy policzek, którym Brown obdarowała prostackiego mężczyznę w mieszkaniu. Skoro nigdy się nie biła i nie umiała tego robić - skąd mogła wiedzieć, jak należy prawidłowo komuś obić szczękę i jak nie nabawić się przy tym dodatkowych obrażeń? - Co ci przyszło do głowy, żeby się bawić w boksera? - spytał, lekko kręcąc głową, gdy miał już w ręce jej prawą dłoń. Serdeczny palec nie wyglądał zbyt naturalnie - stał się nieco nabrzmiały i zaczynał puchnąć.
    - Chyba wybiłaś sobie palec - mruknął, niezbyt zadowolony z takiego obrotu sprawy. Liczył skrycie, że jednak nic się jej wielkiego nie stało, a tu... - Mogę ci go nastawić, wiesz... tylko to boli. Jak cholera.

    OdpowiedzUsuń
  92. Jeżeli chodziło o podobne zdarzenia, Nicholas miał nieco zaburzoną hierarchię wartości - nie uważał, żeby w tym przypadku rzucenie się Bonnie na napastnika było czymś złym, choć, oczywiście, przemoc nigdy nie stanowi dobrego rozwiązania. Bonnie na pewno o tym wiedziała, ale jej towarzysz wcale nie pogniewał się, gdy go obroniła; może nawet trzeba było jej podziękować, ale który bohater kiedykolwiek nawala? Wolał to wyrzucić czym prędzej z pamięci, gdyż ego nie pozwalało mu się za bardzo przyznać do tej chwilowej słabości. Co prawda, to nie była tak do końca jego wina - w końcu zaatakowano go od tyłu, gdy już chciał się ewakuować razem z dziewczyną - ale jako prawdziwy bodyguard powinien mieć oczy dookoła głowy. Dlatego też w ramach wdzięczności naprawi jej palec, a potem, jak zwykle, poczęstuje pewnie jakimś dobrym winem, jednak musiało obejść się bez podziękowań słownych.
    Niejako Farrell jawił się jako delikatna kaleka emocjonalna. Może nie tyle odrzucał od siebie pewne uczucia, co zastępował je innymi, najczęściej złością. Stawiał ją też na piedestale wśród innych reakcji, najczęściej jej używał, a inne, piękniejsze, spychał na drugi plan. Często łączył też wybuchowość z agresją, czego Brown była świadkiem. Dlatego nie bardzo specjalizował się w dłuższych spojrzeniach (chyba, że nienawistnych), wstrzymywaniu oddechu, drżeniu czy rozchylaniu warg, a podobne objawy u osób, z którymi przebywał, częściej sprawiały, że czuł się zagrożony, niż lekki jak piórko i zadowolony. Oczywiście, kiedy chciał, potrafił czasem użyć uroku osobistego i celowo wywołać niektóre z wymienionych zjawisk, jednakże w relacji z Bonnie nie widział siebie w takiej roli. Postanowił więc wykorzystać pretekst obrażeń i szybko uciec od niewygodnej sytuacji, a wszystko zostawić do przemyślenia na później. Albo, najlepiej, do wyrzucenia z pamięci.
    Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy tak mężnie i patetycznie odpowiedziała "Zrób to". Tak, jakby naprawdę miał w tym miejscu, w tej chwili, zabierać się za nastawianie jej paliczków; to nie był dobry pomysł, bo najprawdopodobniej nie obejdzie się choćby bez cichego krzyku albo tym podobnych hałasów, bezpieczniej więc zrobić to w domu.
    - Nie teraz, Bonnie - zaśmiał się i zostawił już jej dłoń, chyba trochę bojąc się, że samym dotykiem tylko spotęguje ból. - Nie wydaje mi się, żebyś chciała mieć nastawiany palec na ulicy. Chodźmy do domu.
    Pociągnął ją tym razem za zdrową dłoń, co by się wcale nie ociągała. Musieli jak najszybciej dotrzeć do mieszkania, a na pewno - w końcu zmyć się spod tego feralnego bloku.
    - Dużo masz jeszcze spotkań w sprawie wynajmu? - spytał jeszcze trzeźwo; nie wiedział, czy na pewno chciała iść jeszcze gdziekolwiek oglądać nowe lokum dzisiejszego dnia. Jeśli nie - należało przecież odwołać wszystko lub przełożyć, co by właściciele nie uznali, że panienka Brown to nieodpowiedzialna osoba, zawracająca tylko niepotrzebnie komuś głowę.

    OdpowiedzUsuń
  93. Skoro Bonnie nie oczekiwała żadnej wdzięczności, to Farrell nie musiał się w ogóle martwić. Zresztą, pewnie i tak by tego nie robił - nie przywiązał się do niej jeszcze na tyle, by odczuwał wewnętrzną potrzebę tłumaczenia się, przepraszania czy dziękowania ponad jego normę (czyli tylko w konieczności, gdy wymagał tego zawód lub przy naprawdę poważnych przewinieniach albo ogromnej wdzięczności). Co prawda, może i bez niej właściciel trochę by go uszkodził, ale tak czy siak zaraz by się zebrał, wstał, a potem spuścił mu łomot. W zasadzie, dobrze, że wtrąciła się do całej zamieszania - nie zrobiła elegancikowi takie krzywdy, jaką wyrządziłby mu Nicholas.
    Najchętniej załatwiłby jej to mieszkanie, co by nie musiała się już dłużej włóczyć z żadnymi obcymi ludźmi. Nie wiadomo, czy ktoś jej nie oszuka, czy nie wciśnie jakiegoś kitu, czy nie okradnie... dyrygent przy szukaniu własnego lokum zwrócił się do wszystkich znajomych, jakich miał, by uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, jak ucieczka wynajmującego i dług na karku czy inne tego typu sprawy. Teraz bardzo tanio gnieździł się w lokalu należącym do jakiejś pani, której nie tyle zależy na pieniądzach, co po prostu na utrzymaniu wynajmowanego pokoju w jako-takim stanie. W kwestii Farrella pozostawały remonty, drobne naprawy i tym podobne rzeczy. Za trzy lata miała się wprowadzić tam córka właścicielki - do tego czasu polecono Nicholasowi znalezienie sobie czegoś innego, a także zalecono bezwzględną dbałość o każdą ścianę i każdy kąt.
    - Oczywiście. Nie pójdziesz sama - pokręcił przecząco głową, samemu nawet nie zerkając na ową witrynę sklepową. Za bardzo spieszyło mu się do domu, żeby zwracał na cokolwiek uwagę; im szybciej dotrą na miejsce, tym mniej będzie ją boleć nastawianie. Nie wyobrażał sobie tego zabiegu z nią w roli głównej. - Chyba nie sądzisz, że cię puszczę beze mnie? Pomijając już fakt ludzi podobnych do tego faceta... no, jak mam ci to powiedzieć? - spytał ni to ją, ni to siebie, a potem westchnął. - Oglądasz sobie widoczki za oknem i oceniasz oświetlenie dzienne sypialni, ale to, że zaraz tynk spadnie ci na głowę albo wybuchnie instalacja elektryczna, umyka twojej uwadze.
    Na całe szczęście, znajdowali się może piętnaście minut energicznego marszu od jego kamienicy, dlatego też zaraz znaleźli się na podwórku, a potem przy wejściu na klatkę. Wyciągnął pęk kluczy z kieszeni, po czym prędko otworzył drzwi i pokonał znaną już Bonnie ścieżkę. Moment później już prowadził ją do pokoju, uznając, że to odpowiedniejsze miejsce na zabiegi medyczne, niż kuchnia.
    - Usiądź - wskazał jej miejsce na łóżku, a sam zdjął bluzę i usadził się obok. Uśmiechnął się do niej, by w końcu spytać: - To jak, mam teraz to zrobić?
    Już widział, jak poważnie odpowiada "Tak, zrób to" i mimowolnie poszerzył swój wyszczerz. Jakiś taki za bardzo zadowolony był.

    OdpowiedzUsuń
  94. Gdyby wzięła sobie jakiekolwiek inne towarzystwo, naraziłaby się na wieczny gniew Farrella. Bardzo nie lubił, gdy ktoś odtrącał jego pomoc, zwykle bardzo ciężko wychodzącą od niego bezinteresownie. Zresztą, gdy mógł się już na coś przydać, dosyć chętnie angażował się w różne sprawy. Widział, że Bonnie niespecjalnie znała się na oględzinach mieszkań, dlatego też bardzo chciał wybrać się z nią, choćby po to, by pokazać, że on się zna. Ona umiała piec, on potrafił doszukiwać się odpadającego tynku i innych usterek. Wszystko się wyrównywało, choć jej umiejętność bezsprzecznie była przyjemniejsza w skutkach.
    Głowa Nicholasa to jakby nieskończenie wielki labirynt, w którym on sam nawet czasem się gubił. Zazwyczaj po drodze do wyjścia z niego natrafiał na cudowne - najczęściej wydawały się takie aż do momentu zrealizowania - pomysły, tak jak teraz. Nie, żeby nosił się z tym już od dawna, właśnie wpadł mu do głowy ten sposób ekspresji uczuć. Przez kilka sekund po jej odpowiedzi trawił jeszcze wszystkie "za" i "przeciw"; zdawał sobie sprawę, że najłatwiej było mu popsuć tę znajomość i gdy ona się zawali, zawali się też jego osoba, w dodatku z wielkim hukiem, ale to nie miało w tamtej chwili znaczenia.
    - Oczywiście, że robiłem. - Odpowiedź chyba nie dotyczyła nastawiania palca, chociaż, oczywiście, dyrygent miał już za sobą jedną podobną operację, zresztą zakończoną sukcesem. Potem, zanim zdążył się rozmyślić, pochylił się nad Bonnie i... ją pocałował. Mało inwazyjnie, tylko zahaczając swoimi wargami o jej, pewnie tylko dlatego, że dotarł do niego nagły impuls z poleceniem zrobienia właśnie tego.
    To zabawne, ale stał się przy niej mistrzem rozpraszania. Robił kilka sprzecznych rzeczy naraz, właściwie nie wiadomo dokładnie, po co. Sam już trochę gubił się w swoim postrzeganiu dziewczyny; nie potrafił zdefiniować, do czego tak naprawdę pragnął dotrzeć, jeżeli chodziło o całą tę relację, nie chciał o niej myśleć, a z drugiej strony cały czas go prześladowała. Za niedługo, jeżeli nie poradzi sobie ze zdefiniowaniem tego mętliku w głowie, po prostu odpuści wszystko i przestanie się męczyć, zrywając kontakt.
    Wiedział, iż zaraz się od niego odsunie, może nie tyle ze względu na strach czy zażenowanie, co na ból w dłoni, którą to Farrell już trzymał. Tuż po tym, jak odsunął się od niej na kilka centymetrów, pociągnął niezbyt mocno palec, a gdy moment później przyglądał mu się uważniej, stwierdził, że powinno być w porządku. I tylko czekał z nieco powstrzymywanym uśmiechem na jakąś reakcję, zanim dotarło do niego, jak nieostrożnie się zachował.
    Bardzo nieostrożnie i bardzo impulsywnie - czyli tak, jak Nicholas normalnie funkcjonował.

    OdpowiedzUsuń
  95. Zazwyczaj Bonnie była dosyć neutralna, jeśli chodziło o wyrażanie uczuć - przynajmniej tak się Farrellowi wydawało. Zarejestrował ją jako bardziej powściągliwą w reakcjach, niż nieśmiałą czy zamkniętą w sobie. Być może peszyła się zdecydowanie zbyt często, ale zdawało się, że zaczynało jej to już przechodzić. Na pewno to, co zrobiła przed chwilą, świadczyło o jej sporym ośmieleniu się - nie dosyć, że miała czelność burknąć na Nicholasa i mu coś wypomnieć, to jeszcze potem zrobiła to, o co miała pretensje. Cóż - chyba nie trzeba było zbyt skupiać się nad jej rozumowaniem, wystarczyło cieszyć się z takiego obrotu sprawy.
    Uśmiechał się ciągle pod nosem. Chciał odpowiedzieć coś niezbyt grzecznym tonem (czyli spytać, czy ona nie mogła uprzedzić go, zanim wylała na niego gorącą kawę), ale powstrzymał się, bo przecież pewnie będzie miał na tyle okazji, by powspominać kilka - teraz już zabawnych - wpadek, zarówno jej, jak i jego. Wolał teraz się z nią trochę podroczyć, choć pewnie w nieco przyjemniejszy i bardziej odpowiadający jej sposób, niż przed chwilą, bo mocniej zaznaczający stosunek dyrygenta do czynu sprzed chwili.
    - Uprzedzić? - popatrzył na nią z uniesioną brwią i całkiem poważnym wyrazem twarzy. - Teraz też? - pochylił się nad nią, by tym razem cmoknąć w czoło. - A może teraz? - przeniósł się na policzek, a jedną dłoń uniósł i przesunął lekko po żuchwie, po czym ulokował ją za uchem. - Założę się, że przed tym powinienem. - I już całował jej wargi, nieco bardziej się przykładając, niż poprzednio.
    Może i trochę trywializował to wszystko, ale na razie nie chciał wielkich, romantycznych scen w deszczu rodem z Hollywood. Miał ochotę po prostu przelać trochę swojej niepewności na dziewczynę, a że ta odrobinę rozprostowała uwikłane myśli na temat ich relacji... chyba polepszyła swoją sytuację, bo Farrell najprawdopodobniej przestanie być ciągle taki spięty i nieprzyjemny, jak to zwykle bywało. Co prawda, ona doświadczyła tylko raz z jego strony nieprzyjemności, gdy uniósł się dumą w kawiarni, jednak inni przechodzili niejednokrotnie małe piekło z dyrygentem. Potem odgrywał już tylko bohatera, ratował księżniczkę Brown z opresji i pokazywał jej, jak rozprawiać się z natrętnymi panami. Tak właśnie przedstawiała się jej przyszłość, jeżeli dalej pragnęła zachować kontakt z Nicholasem - za niedługo zacznie prawidłowo składać pięść, wytatuuje sobie piękny napis "Farrell" na ramieniu albo na żebrze oraz zacznie chodzić w skórzanej kurtce i nieprzyzwoitych ubraniach.
    Jak prawdziwie zepsuta panienka z dobrego domu.

    OdpowiedzUsuń
  96. Gdy w świecie Farrella próbowało się objąć kontrolę, nigdy nie kończyło się to dobrze. Był za szybki, miał zbyt błyskawiczne myśli, reakcje, by ktokolwiek mógł dorównać mu dynamizmem - a już na pewno nie ludzie, których dobierał sobie jako bliższych znajomych, gdyż oni zazwyczaj stanowili bardziej flegmatyczne jednostki od niego samego. Czasem, gdy za nim nie nadążali, pojawiał się problem. Zwykle jednak nie przeszkadzało im to, bo dawali Nicholasowi mnóstwo swobody. Jeżeli Bonnie nie będzie wychodzić przez orkiestrę - co przecież ewidentnie było w kwestii dyrygentów - i próbować hamować chłopaka albo stanowić jakąś przeszkodę dla niego w nabieraniu prędkości, to wszystko ułoży się dobrze. Gorzej, gdy zacznie go obciążać; wtedy obydwoje zaczną się męczyć.
    Czując jej dłoń na swoim ramieniu, lekko napierającą, dotarło do niego, że zaraz może zostać odepchnięty. Nic sobie, oczywiście, z tego nie robił, a gdy odwzajemniła pocałunek, tylko nabrał pewności siebie, zbliżył się do Brown i przesunął trochę dalej dłoń, wplatając palce na tyle, na ile mógł w nieco rozluźnionego już warkocza. Gdy wreszcie zdecydowała się odsunąć, delikatnie się do niej uśmiechnął, żeby rozwiać tę jej wieczną powagę, a potem pociągnął ostrożnie rękę, by nie szarpnąć czasem dziewczyny za włosy.
    On sam nie miał takich rozterek, gdyż znajdował się w zupełnie innej sytuacji, niż ona. Potrzebował czegoś, dzięki czemu mógłby się zakotwiczyć się w Nowym Orleanie na dobre. Co prawda, studia póki co przywiązywały go do tego miejsca, jednak już nie na długo; pracę planował znaleźć gdzie indziej, ale gdyby miał jeszcze przy sobie drugą osobę... wtedy nie byłoby to takie proste, wyjechać z dnia na dzień. Na szczęście, na razie nie potrzebował od nikogo ani niczego uciekać, więc nie musiał ograniczać się ze znajomościami, bliższymi czy dalszymi. Nie czuł więc żadnych oporów przed nawiązywaniem z Bonnie bliższych kontaktów, a także - jak zwykle - przyspieszenia ich zacieśniania.
    Zaśmiał się krótko, słysząc jej słowa. Ostatnio chyba nie potwierdził hipotezy, że łatwiej z nią wytrzymać po kieliszku wina; co prawda, była bardziej rozluźniona, ale zasypiała bardzo szybko, dlatego też wolał tym razem oszczędzić pojenia jej alkoholem.
    - Kto ci tak powiedział? - spytał, również nieco przekornie. Podniósł się naraz z łóżka, by stanąć nad dziewczyną i zmarszczyć na chwilę brwi, tak jakby zastanawiał się, co planował zrobić. - Chodź, zagramy coś.
    Skierował się w stronę całkowicie przykrytego pianina, by je odkryć i zasiąść przed jeszcze zakrytą klawiaturą. Nie musiała nawet się przyłączać do tego grania - w końcu miała na razie sprawną tylko jedną dłoń - ale Nicholas potrzebował czasem publiczności. A ona nadawała się idealnie.

    OdpowiedzUsuń
  97. Na szczęście, z Farrellem sprawa była bardzo prosta - on prosto się denerwował, prosto komplementował, prosto robił to, na co akurat miał ochotę. Bardzo łatwo można było odczytać jego poczynania w konkretnym momencie; gorzej, gdy chciało się je złożyć w jakąś konkretną całość. Wtedy wychodziło wiele sprzeczności, zazwyczaj z powodu wielkiego natężenia złości i przeciwnie - uwielbienia dla świata niemal nachodzących na siebie i mieszających się, tworzących konflikty. Dlatego właśnie Nicholasa było najlepiej odczytywać jedynie w chwili obecnej, zapominając wszystkie jego wcześniejsze poczynania. Siedzi zirytowany, choć przez chwilą jeszcze skakał z radości? Należy wyrzucić część po "choć". Nagle ożywił się, mimo że kilka minut wcześniej leżał osowiały? Nie trzeba przejmować się jego wcześniejszą beznamiętnością. Jedynie na tym polegała trudność, jednakże nikt nie musiał bawić się przy nim w odczytywaniu aprobujących uśmiechów (które mogły okazać się wcale nie takie przyjazne), dłuższych spojrzeń (skąd wiadomo, które było wystarczająco długie?) czy innych nieśmiałych sygnałów.
    Prychnął cicho pod nosem, słysząc zarzut o księciu na białym koniu. Co prawda, jasnego wierzchowca to on nie posiadał, jednak w pakiecie dołączono do niego pianino, sprawne palce i przyjemny w śpiewie głos. Dlatego też raczej nie miała na co narzekać, skoro dostała królewicza przy instrumencie.
    - Dobrze, że chociaż ja skorzystałem - odpowiedział jej. Skupił się na razie na czarno-białych przyciskach, jakby analizując, czy nie znajdował się tam jakiś paproszek kurzu. - Nie oczekiwałem niczego, a dostałem żabę do odczarowania. To chyba dobry biznes, skoro pocałunek odczynia klątwę - dodał całkowicie poważnym tonem, a później, jakby od niechcenia, nacisnął palcami prawej dłoni jakiś podstawowy, durowy akord. Nie wiadomo, czy to był komplement, czy nie i czy dziewczyna powinna się oburzyć, czy raczej zbagatelizować wypowiedź Farrella. Ten nie dał się jej jednak nad tym dłużej zastanawiać, gdyż usłyszał deklarację i uśmiechnął się szeroko, zaraz kontynuując rozmowę.
    - Jesteś pewna? Nie zaczniesz drzemać w losowo wybranym miejscu? Pianino raczej nie jest zbyt wygodne i odciśnie ci się kilka kresek na policzku - ostrzegł, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Co prawda, wtedy obydwoje byli już trochę rozluźnieni (ona nieco bardziej), ale drugi raz nie chciałby jej przenosić twardo śpiącej na łóżko.
    Zanim zdążył zorientować się, co Bonnie robiła, już trzymała ręce na klawiszach i czekała chyba na jakieś instrukcje. - O, moja droga, nie tak prędko. - Chwycił jej prawdą dłoń, by obejrzeć palec. - Wiem, że jesteś bohaterką dnia i na pewno nie boli, ale wolałbym, żebyś mi tu coś zaćwierkała.
    To prawda, powiedział jej kiedyś, że widział ją raczej w roli wokalistki, niżeli instrumentalistki. Sam przygotował się już z jakimś pogodnym, niezbyt trudnym repertuarem - i teraz zaczął bardzo cicho grać jedną z piosenek, zgrabnie zatytułowaną "I Don't Like Mondays", a potem nucić linię melodyczną Bonnie do ucha, bez słów. Ot tak, żeby ją zachęcić, bo na pewno znała ten kawałek.

    OdpowiedzUsuń
  98. Niestety, reakcje Bonnie nie zawsze zostaną dobrze odczytane przez Nicholasa, gdyż jemu czasem analiza sprawiała trudność. Musiał spędzać z daną osobą mnóstwo czasu, by zacząć ją odczytywać tak, jakby sobie tego życzył. Oczywiście, sprawa byłaby ułatwiona, gdyby dziewczyna nieco otwarła się ze swoimi uczuciami. Co prawda, postęp i tak już był duży, zważając na fakt, iż jeszcze kilkanaście dni wcześniej nie pozwalała mu się w ogóle dotknąć. Teraz mógł jej mruczeć do ucha piosenki i lekko zahaczać nosem o jego płatek, tylko i wyłącznie z własnego wewnętrznego kaprysu. Nie musiał nijak uzasadniać podobnego posunięcia, bo nie pytała go wzrokiem, nie odpychała ani nie wydawało się, żeby jakoś szczególnie jej się ten dotyk nie podobał.
    Już, już myślał, że nie zaćwierka mu nic. Skoro szarlotki i ciasteczka były zadowolone, on też pewnie będzie, bo przecież Brown nie wyglądała na taką, która mogłaby specjalnie fałszować. Być może nie posiadała zbyt mocnego, wyrazistego głosu, czasem zdarzało jej się odrobinę nie zastroić z pianinem, ale radziła sobie całkiem nieźle. Farrell śpiewał z nią równie cicho, a gdy się trochę ośmieliła, odwrócił się w jej stronę i znowu zachęcił do dalszego wykonywania piosenki, tym razem uśmiechem. Robił w tej chwili jedynie za chórek, czasem przyłączając do dziewczęcego głosu odrobinę niższe tło.
    Melodia sama wpadała w ucho, więc dyrygentowi przyjemnie się grało. Zresztą, sama harmonia była tak przyjemna w odbiorze, że aż ciężko nie lubić tego utworu. Tekst faktycznie stanowił zabawny element całej kompozycji, ale przecież w całym przedsięwzięciu śpiewania chodziło przede wszystkim o rozrywkę, zwłaszcza, gdy robiło się to w domu.
    Jeszcze przez chwilę przygrywał jej, ale postanowił zakończyć nieco wcześniej. Gdy miała moment pauzy, przeniósł się od razu do ostatnich taktów piosenki, chwilę później zgrabnie ją zamykając.
    - No, żabciu, całkiem przyzwoicie ci to idzie - ocenił i odwrócił się do niej przodem, oparcie swojego krzesła traktując teraz jako podłokietnik. Przełożył przez niego ramię i oparł na drewnianej ramie pachę, odrobinę przekrzywiwszy się też w jedną stronę. - Mówiłaś, że śpiewasz ciastom... to już wiadomo, co im robisz, żeby były lepsze.
    Wciąż uparcie szukał rzeczy, przez którą wszystkie ciasta, które jadł w kawiarni, przypadły mu do gustu. Nie wierzył z początku, by jednej osobie wychodziły wszystkie najlepsze smakołyki, ale przed kilkoma minutami dowiedział się już, dlaczego tak było.
    - To co, gramy jeszcze coś? - zapytał wesoło, jak nigdy. Zwykle gdy orkiestra słyszała podobną wypowiedź, niemalże chciała się ewakuować, spodziewając się rychłego ataku. Tym razem jednak obecność Bonnie sprawiał, że Nicholas nie mógł stać się choćby na chwilę tym złośnikiem, jakim zazwyczaj był.

    OdpowiedzUsuń
  99. Nie spodziewał się takiego obrotu akcji. Sam zapomniał o odwołaniu spotkań z właścicielami mieszkań do wynajęcia, ale nie sądził, że Bonnie będzie chciała na nie jeszcze pójść. Wolałby, gdyby została, bo czuł, iż tym razem on tracił kontrolę nad całą sytuacją. Dlaczego to ona wycofywała się, a nie on? Nie był przyzwyczajony do takiego postępowania drugiej strony, gdyż to zawsze on kończył dyskusję, on odchodził, on dyrygował całą relacją i on zarządzał wszystkim. A tym razem to ona przejęła pałeczkę, czym kompletnie wytrąciła go z równowagi. Zwłaszcza ostatnią wypowiedzią - nie potrzebował wcale zachęty ani tym bardziej polecenia, by gdziekolwiek się pojawiać. Robił co chciał, kiedy miał na to ochotę, a kiedy nie miał - po prostu odpuszczał. Nie lubił przyswajać sobie czyichś zachcianek, a jeżeli już to zrobił, zawsze działał im na przekór. A że tym razem praktycznie stracił grunt pod nogami, a ona wystrychnęła go po raz kolejny na dudka, wcale nie zamierzał jej uprzykrzać - ani tym bardziej uprzyjemniać - ostatnich dziesięciu minut zmiany w pracy. Zamiast tego przedłużył próbę orkiestrze, a potem znowu wpadł w wir pracy, już totalnie zapominając o wszystkich miłych chwilach, które udało mu się spędzić z panienką Brown. Dla niej milczenie, brak jakiegokolwiek odzewu musiał być mylący, jednak Farrell nie przejmował się tym zbytnio. Przecież robił tak, jak jemu było wygodnie.
    Dopiero dwa tygodnie później, gdy skończył aranżować jeden utwór, napatoczył się pod drzwi do wynajętego już mieszkania Bonnie. Sprawa zaczęła się od namówienia go na wieczorny wypad na miasto, choćby nie do baru, ale ot tak, pobiegać trochę po centrum, pozwiedzać knajpki, zająć się czymś lepszym niż siedzenie w domu. Chętnie przystanął na tę propozycję, gdyż po skończeniu pracy niemiłosiernie nudziło mu się samemu. Do dziewczątka z kawiarenki nie zadzwoni ani nie odwiedzi jej, bo to ona, jako ta która znowu uciekła, powinna się odezwać. Brak choćby telefonu rozeźlił go jeszcze bardziej. Zrezygnował więc z uganiania się za tą sarenką; chyba powinien zająć się tymi bardziej osłabionymi albo chociaż wolniejszymi.
    Niestety, joint nie wszystko rozumiał, a już na pewno ignorował wszelką dumę. Tego dnia Nicholas nie wypił ani trochę alkoholu, jednakże nie stronił od głębokich pociągnięć skręta kolegi. Sam nie wiedział kiedy, ale wygrzebał z kieszeni kurtki karteczkę z adresem mieszkania Bonnie, którą wyłudził od innej kelnerki w kawiarni, a następnie wsiadł w autobus i znalazł się tuż pod kamienicą, w której podobno mieszkała owa sarenka. Nie namyślając się długo, zaczął wspinać się po schodach, kompletnie ignorując windę. Podczas samej podróży na drugi koniec miasta działanie narkotyku nieco się osłabiło, jednakże dyrygent wciąż nie czuł się na tyle trzeźwo, by pomyśleć o szybszym znalezieniu się na którymś piętrze z kolei, niżeli stopnie.
    Zapukał bardzo cicho do drzwi opatrzonych odpowiednim numerem - po chwili okazało się jednak, że to jedno lokum za daleko, zarechotał, cofnął się bardzo cicho, by nie zbudzić sąsiadów i zaczął dobijać się tym razem do odpowiedniego lokalu. Oparł się o szeroką framugę, a gdy częściowo uświadomił sobie, jak złym pomysłem było zjawianie się tutaj o pierwszej w nocy, jego pięść ponownie zakołatała o okleinę.

    OdpowiedzUsuń
  100. Proszę, proszę, tylko przez pierwszy dzień przejmowała się tym, że Farrell nie dawał znaku życia. Nie omieszkała nie odezwać się pierwsza, bo pewnie stwierdziła, że zbieranie się bez wyraźnego powodu, natychmiastowe i gwałtowne to coś naturalnego. Wyjechała sobie bez słowa do brata - a gdyby Nicholas właśnie wtedy zechciałby akurat się do niej wybrać? Co prawda, pewnie oczekiwałaby od niego wytłumaczenia za opóźnienie, jednak nie w tym rzecz. Nie robiła sobie najwidoczniej niczego z ostatnio spędzonych wieczorów, skoro potrafiła go zostawić w taki sposób. Zaczynał przyzwyczajać się do jej stylu bycia, ale podobne zachowania nigdy nie będą mu się podobać. Zwłaszcza, że nawet nie miała dobrego powodu, by wyjść - w końcu zrezygnowała ze spotkań. I jeszcze nie wysłała mu nawet wiadomości z adresem, tylko musiał robić z siebie idiotę, nakłaniając kelnerkę w kawiarni do napisania go na karteczce.
    Dalej opierał się o futrynę, jakby nie robiąc sobie kompletnie nic z tego, że jest jej zimno. Gdy otworzyła mu drzwi w piżamce i niezbyt pięknej fryzurze, zamiast zwykłej ochoty poprawienia jej włosów czy zwyczajnego przytulenia, poczuł politowanie. Uniósł brew, po czym zmierzył ją niezbyt przyjemnie wzrokiem i bez słowa wszedł do środka. Przez chwilę jeszcze nie odzywał się w ogóle, rozglądając się na boki, przyswajając widok wszędzie porozwalanych pudeł, a potem wreszcie spojrzał ponownie na Bonnie.
    - Za kogo ty się w ogóle uważasz? - rzucił nagle, marszcząc brwi z podirytowania. Zaczął zbliżać się do dziewczyny, krok za krokiem, dostrzegając w ciemności tylko zarys jej twarzy w świetle lamp sączącym się przez okno. - Pewnie sądzisz, że przyjemnie jest wstać nagle i rzucić, że mogę sobie przyjść na twoje dziesięć minut zmiany. - Kolejne pokonane centymetry znacznie zmniejszyły dystans między nimi, wciąż jednak zachowywany przez chyba trochę cofającą się Brown; przynajmniej Nicholasowi wydawało się, iż dziewczyna wykonywała jakieś kroki w tył. W końcu podszedł na tyle, by móc wyraźnie wyczuć zapach jej włosów, a ją samą przyprzeć plecami do drzwi. Przylepił do okleiny palce tuż nad jej głową, tak, że znajdował się bardzo blisko Bonnie, a ona niespecjalnie prędko będzie miała okazję wydostać się z tego potrzasku.
    - Czasem jesteś małym, żałosnym zwierzątkiem - zaczął znowu, oderwawszy wcześniej rękę od oparcia. Przyłożył zewnętrzną część dłoni do jej policzka, by przejechać nią delikatnie w dół, aż do brody i wrócić z powrotem do góry. - Uciekasz, gdy czujesz zagrożenie, a czujesz je zawsze. A ja bardzo nie lubię uganiać się zbyt długo za takimi płochliwymi sarenkami, jak ty, zwłaszcza, że wokół jest tysiąc innych. - Przeciągnął to "bardzo", by zaznaczyć swoją niechęć do męczącego polowania Wyjątkowo nie zrobił jej awantury, był zbyt rozluźniony na krzyk. Tylko głaskał ją po policzku, nachylając się nad nią tak, by móc skutecznie ją speszyć. - Możesz ze mną się tak bawić, możesz. Ale wtedy ja zacznę bawić się z tobą.
    Z "zabawy" z Farrellem nigdy nie wynikało nic dobrego. Potrafił być czasem nieobliczalny, a wątpliwe, by Bonnie chciała robić podobne rzeczy jak dwa tygodnie temu, gdy rzuciła się na elegancika. Nicholas potrafił wyzwalać w ludziach jeszcze gorsze instynkty, zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  101. W tamtej chwili wyparowały z niego wszystkie pozytywne uczucia żywione względem Bonnie. Zostały mu tylko te emocje, które uaktywniały się najczęściej, gdy wchodził do sali w filharmonii, a instrumenty, pomimo pięciu minut spóźnienia dyrygenta, wciąż nie były nastrojone. Wydawała mu się jedynie bezwolnym, w dodatku perfidnym stworzeniem, bez wielkich możliwości do obrony. Co mogła mu zrobić, gdyby naprawdę się zdenerwował? Rozpłakać się? Właśnie to zrobiła, choć on nie był nawet odrobinę złośliwy. Co prawda, mógł spodziewać się, gdzie uderzyć, by się przestraszyła i zdenerwowała, jednakże celował trochę na ślepo. W końcu nie wiedział o niej jeszcze na tyle, by dać radę wbić szpilkę dokładnie w ten punkt, w który właśnie chciał.
    Nie powinna go w żaden sposób odpychać, a już na pewno nie dotykać bez jego wyraźnego pozwolenia. Nie ona sama wolała być mimozą, w taki razie on też mógł. Już na pewno złym posunięciem było odtrącanie jego ręki, chociaż nic wielce złego nie robił. Próbował uszczypać jej czuły punkt w miarę spokojny sposób, ale to sprawiło tylko, że zezłościł się jeszcze bardziej. Zacisnął szczęki tak, że żuchwa widocznie uwydatniła się, a usta zacisnęły w wąską kreskę.
    - Tysiąc to za mało - odpowiedział wreszcie, gdy zacisk ustąpił nieco. - Potrzebuję więcej, więcej, bo ty będziesz zawsze niewystarczająca. - Oderwał się wreszcie od drzwi, na chwilę wyprostował i stanął przed nią, rezygnując z nachylania się. Patrzył na nią, na ten rozpłakany, rozczochrany obrazek, aż nie dotarło do niego, jak naprawdę był wściekły. Zdążył tylko zamachnąć się i uderzyć otwartą dłonią w miejsce oddalone kilkanaście centymetrów od głowy Bonnie. Rozległ się głuchy huk, a sam Farrell odwrócił się do dziewczyny tyłem, zacisnąwszy pięści. Wszedł w głąb mieszkania, by stanąć w odpowiedniej odległości od sprawczyni całego zamieszania, po czym kopnął losowe pudło. Tym razem dało się słyszeć odgłos pęknięcia, a Nicholasowi było szczerze wszystko jedno, co popsuł.
    - Chodzę za tobą - odwrócił się nagle z powrotem, już powoli zaczynając podnosić głos - biegam, opatruję potłuczone kolanka, zbieram pijaną po klubach, kręcę gówna na patyku, żebyś tylko łaskawie postanowiła podać powód wyjścia z mojego mieszkania. Jak każdy normalny człowiek, gdy się żegna - zaczął regularnie na nią krzyczeć, już całkowicie pewien, że działanie narkotyku ustało. Naciskał na odpowiednie słowa, przyjmując przy tym nieustępliwy wyraz twarzy. Chciał, żeby się przestraszyła. Chciał, żeby wreszcie poczuła się tak upokorzona, jak on, gdy zostawiła go po raz kolejny samego. Jak skończonego idiotę, jak faceta, który próbuje uwieść jakąś niesforną nastolatkę.
    - Jesteś... obrzydliwa - wysyczał na koniec z wyraźnie zaznaczonym zniesmaczeniem. - Popatrz na siebie. Nie potrafisz upilnować nawet idiotycznego roweru, wywracasz się na prostej drodze... jak ty żyjesz? - zaśmiał się nawet chłodno, kręcąc głową. - W dodatku nie umiesz zbudować zdrowej relacji. Nawet, jak sobie wypruwam flaki, żeby taka była.
    Gdyby rzeczywiście tak żyłował tę relację, nie wrzeszczałby teraz na nią, ale próbował wyciągnąć wytłumaczenie bardziej polubownym sposobem. Okazało się jednak, iż nie potrafił tak załatwiać spraw, zwłaszcza, jeśli na czymś szczególnie mu zależało.

    OdpowiedzUsuń
  102. Policzek zabolał go trochę, ale tylko fizycznie. Nie czuł żadnego żalu w związku z tym, co jej powiedział, bo nawet jeżeli do tej pory radziła sobie sama, teraz pożre ją puste mieszkanie i brak osoby, którą mogłaby się zajmować, piec dla niej ciasteczka i choćby otworzyć do niej usta. Nicholas doskonale znał to uczucie; gdy wyprowadził się z domu, na początku nie miał nawet komu wyrzucić swojej frustracji i oczekiwać od niego pocieszenia czy choćby jakiejś rady. Dopóki Bonnie żyła z matką, mogła chociaż się wygadać, choćby rozmówczyni nie okazywała wielkiego zainteresowania albo nie była w stanie odpowiedzieć nic sensownego. W tej chwili najwyżej zacznie konwersację ze swoimi wypiekami, skoro tak świetnie umiała poradzić sobie sama.
    Tym razem zacisnął pięści. Nie mógł jej uderzyć - i to nie tylko dlatego, że nie stanowiła jego pijanego kolegi pod klubem czy innego mężczyzny. Mógł na nią naskakiwać słownie, trzaskać dłonią w drzwi, przerażać, ale nie dałby rady tknąć jej w żaden zły sposób. Zdążył już trochę przyzwyczaić się do jej obecności, dlatego też wolałby nie stracić wszystkiego. Pewnie z tego też powodu zjawił się tutaj, po dłuższym okresie milczenia - brak odzewu ze strony Brown sprawiał, że stał się jeszcze bardziej nerwowy, a wyżywanie się na orkiestrze nie dawało takiego poczucia satysfakcji, jak wcześniej.
    Nie spoważniał po jej razie, ale uśmiech nieco zelżał. Teraz musiał uderzyć inaczej, żeby Bonnie czasem się nie znudziło ciągłe krzyczenie.
    - Skoro nic nie wiem, mogłabyś mi powiedzieć - przekrzywił głowę, patrząc na nią, jakby chciał dodać "To tak proste i logiczne, że w twoim poplątanym świecie aż niemożliwe". - Oczywiście, poradzisz też sobie dalej. Ale co będzie, jak zaczniesz wracać codziennie do pustego mieszkania? Co zrobisz ze wszystkimi wieczorami, kiedy wszystkie koleżanki będą zajęte? Pójdziesz sama do klubu? Znowu wylądujesz pijana na przystanku? Ostatnio byłaś z kimś, a mimo tego właśnie tak się stało. A może coś upieczesz? Dla kogo? Poza tym... przykro mi to mówić, ale ciastka ci nie odpowiedzą. - Uniósł brwi, jakby naprawdę sądził, że Bonnie uważała, iż wypieki z nią porozmawiają.
    Może nawet chciałby teraz przestać jej urągać, ale nie potrafił. Przez ten czas, gdy jej nie widział, nagromadziło się w nim mnóstwo złości i irytacji. Na początku śmiało można stwierdzić, iż czekał na jakiś znak życia - chodził i co chwilę sprawdzał, czy nie dzwoniła, czy nie napisała, czy nie zostawiła choćby głupiej wiadomości dla niego do przekazania przez koleżankę. Z każdym kolejnym dniem zaczął tracić nadzieję na jakikolwiek odzew z jej strony, na coś w rodzaju przeprosin, że ostatnio tak szybko się zebrała i go zostawiła. Lekką tęsknotę zastąpiła wściekłość, a Nicholas wycofał się z powrotem do swojej niszy opryskliwości.
    Najchętniej wyciągnąłby rękę i poprawił jej fryzurę, bo to w tamtej chwili podjudzało go najbardziej. Nie jej słowa, nie uderzenie, tylko - paradoksalnie - nieporządek na jej głowie.

    OdpowiedzUsuń
  103. Słuchał jej spokojnie, ale żaden mięsień twarzy nie rozluźnił się. Farrell pozostał tak samo napięty, tak samo jak przed chwilą zaciskał pięści. Co prawda, powinien jej współczuć, pewnie przytulić i powiedzieć, że nie wiedział i że przeprasza, ale zamiast tego postanowił dać jej nauczkę. Mogła się do niego zrazić jeszcze bardziej, jednak w tamtej chwili nie miało to tak wielkiego znaczenia, jak jego duma. Powiedział przed chwilą, że samotność będzie jej doskwierała podwójnie, więc zaraz jej to udowodni. Będzie mogła wyżalić się potem wypiekom, kwiatkom, a może... braciom? Chociaż prawdopodobnie niespecjalnie ich to obchodziło, skoro bez żadnych skrupułów pozostawili matkę z najmłodszą córką. Nicholas nie umiał przestać być zły na dziewczynę za zwyczajne wystawianie go, bo tego właśnie najbardziej nie znosił.
    Rozłożył dłonie, a potem przewrócił oczami w sposób mówiący "Nie spodziewałem się".
    - Tak trudno było mi po prostu powiedzieć? - spytał ją, samemu uważając, że zdradzanie powodu rozdrażnienia czy smutku nie było czymś szczególnie skomplikowanym. Jego ton zabarwiła nutka ironii, jednak nie na tyle, by Brown mogło zrobić się bardziej przykro. - Gratulacje. Wreszcie zdobyłaś się na coś szczerego.
    Nie zamierzał jej pocieszać, udzielać rad ani robić niczego, dzięki czemu mogłoby jej ulżyć. Kiedy usłyszał kolejne słowa, stwierdził, że ułożyło się idealnie i bez zbędnych ceregieli mógł po prostu się ulotnić. Przeszedł więc obok Bonnie w stronę drzwi, po czym nacisnął klamkę i już, już był prawie na zewnątrz, gdy rzucił przez ramię:
    - Jeśli ciastka przestaną cię słuchać, zawsze czeka na ciebie miejsce w mojej kuchni. - I już go nie było.
    Jedno było pewne - nie zwróci się do niej po raz kolejny. Sama musiała zdecydować, czego tak naprawdę chce.

    OdpowiedzUsuń
  104. Gdy Nicholas nie miał co ze sobą zrobić, zajmował się muzyką. Nie dlatego, by zająć sobie czas i myśli, ale dlatego, że po prostu to lubił i temu chciał oddać całe swoje życie. Rozkład jego tygodnia nie zmienił się kompletnie, nie dołożył nawet prób orkiestrze, a także ich specjalnie nie przedłużał. Zajął się normalnym tokiem życia, przestawszy rozmyślać o swojej wizycie u Bonnie i całej ich relacji bardzo szybko. Być może dlatego nie chodził bardziej podenerwowany, niż normalnie, wręcz przeciwnie - wyrzuciwszy wszystko z siebie w mieszkaniu Brown, odzyskał trochę spokoju. Nie robił sobie także nadziei na to, że się u niego zjawi. Spokojnie reagował nawet na zaloty jednej ze skrzypaczek, Rosie, zresztą jednej z lepszych w całej sekcji. Nie irytowała go, nie popisywała się zanadto, a jej skromne uśmiechy nie raziły dyrygenta tak, jak inne, nieco zbyt obcesowe, wyszczerze adresowane do niego. Już od dawna próbowała delikatnie nakłonić go do wyjścia z zaproszeniem na randkę, ale odkąd odnowił kontakt z Bonnie, nie bardzo chciał zabrać gdzieś inną dziewczynę. Teraz, po niemalże trzytygodniowej przerwie z jednym małym przerywnikiem, stwierdził, że nic z tego nie będzie, że jego starania odnośnie nakłonienia Brown do powrotu poszły na marne, a on musiał, jak się to mówi - ruszyć do przodu. Spytał więc w końcu Rosie, czy nie wybrałaby się z nim na kolację - i nie zdziwił się, gdy wyraziła zgodę. Swoją drogą, trochę ją podziwiał: że też nie przeraziła się jego wszystkimi naskokami na orkiestrę...
    Specjalnie zerwał się wcześniej z zajęć, by móc przyjść do domu i jakoś się ogarnąć przed spotkaniem. Wygrzebał wszystkie zaskórniaki, wziął trochę zaoszczędzonych pieniędzy, by nie mieć większego problemu z płaceniem w restauracji; wybrał jedną z lepszych, bo jeżeli już gdzieś kogoś zabierał, zawsze robił to z rozmachem. Wolał pozostawić po sobie chociaż na chwilę dobre wrażenie.
    Gdy ogarnął już trochę włosy, trochę za długie po długiej nieobecności u fryzjera, wygrzebał z tyłu szafy jedną z tych koszul, w której nie wyglądał tak do końca śmiesznie i jakąś marynarkę. Zanim jednak zdążył wyjść z domu, na ubranie wylało się trochę soku. Nie wyglądało to za dobrze, a że Farrell nie posiadał niczego, co nadawałoby się równie dobrze na randkę - zmył jakoś z okrycia plamę, a potem zaczął ją suszyć suszarką. Tkanina jednak nie współpracowała i wyjątkowo trudno schła, więc dyrygent ustawił odpowiednio dmuchawę tak, by gorące powietrze trafiało na mokry ślad, a sam ponownie zagłębił się w czeluściach swojej mało przepastnej w oficjalne ubrania garderoby.
    Akurat wyłączył na chwilę hałasujące urządzenie, co by sprawdzić, jak miewało się zabrudzenie, gdy usłyszał ciche pukanie. Umówił się dopiero za godzinę i to nie w jego mieszkaniu. Nawet nie podawał Rosie swojego adresu, a wątpliwym było, żeby sama postanowiła zjawić się u niego i trochę mu się w ten sposób narzucić. Mimo wszystko, ubrał na siebie przed chwilą zapraną część ubrania, po czym otworzył drzwi z całkiem szerokim uśmiechem.
    Który, oczywiście, natychmiast zszedł z jego twarzy. Dlaczego teraz, jak już zdecydował, co zrobi ze swoim wieczorem, zjawiała się nagle Bonnie? Miał ochotę powiedzieć jej po prostu, że był zajęty, jednak stwierdziwszy, iż jej wizyta nie potrwa więcej niż pół godziny, więc odsunął się jej po prostu z przejścia, zapraszając tym samym bez słowa do środka.

    OdpowiedzUsuń
  105. Powinien ją wyrzucić bez zbędnych ceregieli, kulturalnie się żegnając i życząc powodzenia w nowym życiu. Myślał, że przyszła porozmawiać, może trochę naprawić ich stosunki, a ona od razu rzucała się na niego z nie wiadomo czym. Mimo wszystko, Farrell był pamiętliwy i czasem nawet drobnostki nie pozwalały mu do końca wybaczyć drugiej osobie, choć powinno mu to przychodzić łatwo ze względu na strach przed samotnością (którą zresztą jeszcze niedawno straszył Bonnie). Był zaskoczony, nieprzygotowany - w końcu kto by spodziewał się takiego obrotu akcji przy tej dziewczynie? Przyzwyczajała wszystkich do swojego spokojnego trybu życia, a potem nagle zmieniała całkowicie nastawienie i poczynania.
    Zamknął za nią drzwi, przygotowany na jakąś poważną konwersację, a najprawdopodobniej pożegnanie. Otrzymał jednak coś zupełnie innego, co go zmieniło niemal w słup soli. Stosunkowo prędko się otrząsnął i na początku, nie mogąc się powstrzymać po tak długim czasie, odpowiedział jej na pocałunek, ale zaraz zmarszczył brwi, po czym odsunął się bardzo szybko. Popatrzył na nią zdziwiony i jednocześnie trochę zirytowany, że nie potrafił nad sobą do końca zapanować, a potem pokręcił lekko głową, dając znać, iż nie tędy droga. Owszem, mógł jej wysłuchać, mógł przyjąć przeprosiny, a może samemu też prosić o wybaczenie, jednak wolał nie zaczynać niczego gwałtownie po raz kolejny.
    Schylił się po upuszczone na podłogę pudełko z ciastkami i je podniósł. Zajrzał do środka, a zobaczywszy nieco przypalone ciasteczka, powiedział tylko:
    - Dziękuję. Pewnie dobre.
    Jego ton nie był ani specjalnie ostry, ani naładowany złością czy inną negatywną emocją. Jego zabarwienie miało najmniejszy wydźwięk, gdyż było czysto obojętne. Sęk w tym, że Nicholas wycofał się natychmiastowo do kuchni, po drodze jeszcze zdejmując wciąż lekko wilgotną w jednym miejscu marynarkę. Nie musiał wyglądać przez chwilę tak dobrze, jak trzeba było już za te czterdzieści czy pięćdziesiąt minut. Wziął z szafki talerz, by wysypać na niego wszystkie słodkości, które przyniosła mu Brown. Postawił go na blacie, a sam usadził się na jednym z wysokich krzeseł tak, by patrzeć na zostawioną przez niego dziewczynę w przedpokoju. Zaczął nawet dzielnie chrupać odrobinę zwęglony smakołyk, jakby kompletnie nie przeszkadzały mu te wątpliwe walory smakowe.
    Normalnie nie robiłby większego problemu, zwyczajnie chwycił Bonnie w ramiona, a potem nie pozwalał jej już wymknąć się tak łatwo. Powodów, dla których tak nie zrobił, było kilka; po pierwsze, trzy tygodnie braku kontaktu spowodowały odzwyczajenie się dyrygenta od panienki. Po drugie, jej kolejna ucieczka nie chciała wymknąć mu się z pamięci. Po trzecie, umówił się już z kimś innym, a to znaczyło, że jeszcze nie do końca był przekonany co do swoich szans u Brown, a Rosie wydawała mu się niegłupią kandydatką na zajmowanie wolnych wieczorów.

    OdpowiedzUsuń
  106. Nie ona sama przyczyniła się do popsucia relacji - on swoim ostatnim wyskokiem też niewiele pomógł. Jedna dobra rzecz, jaka wynikła z ich ostatniego nocnego spotkania, to fakt, że Bonnie przypomniała sobie w ogóle o istnieniu Farrella. Bez tego pewnie nie zatęskniłaby za nim w ogóle, a ich drogi rozeszłyby się w niezbyt przyjemny sposób. O wiele łatwiej było im się pogodzić teraz, niż za dłuższy czas, gdy on najprawdopodobniej znalazłby już sobie kogoś, z kim łatwiej nawiązać trwalszą relację, a ona też ułożyłaby sobie wszystko bez niego. Sam nie wiedział, co było lepsze - czuł, że przy Bonnie napsuje sobie wiele nerwów, jednak dziwnie się tego nie bał. Być może inna dziewczyna dałaby mu o wiele więcej spokoju, stabilności, nie przypalałaby ciasteczek i pięknie grała na skrzypcach, ale gdyby chciał, wybrałby ją już wtedy, gdy zaczęła się do niego przymilać. Zaprosił ja na kolację, bo chciał zobaczyć, jak to jest wyjść z kimś, nie denerwować się, nie myśleć o niczym i przyjemnie spędzić czas z ładną towarzyszką. Po jego pierwszym agresywniejszym ruchu Rosie wycofałaby się, a on wróciłby zwyczajnie do normalnego życia.
    Słuchał uważnie Brown, wciąż wytrwale jedząc chwycone wcześniej ciastko. Przypalenizna pozostawiała nieprzyjemny, gorzki posmak w jego ustach, ale nie mógł już zostawić napoczętej porcji. Gdy skończyła mówić, wziął właśnie ostatni kęs do ust, w zasadzie zadowolony, iż to już koniec jego mąk. Stanął przy krześle tak, by móc przysiąść na nim tylko delikatnie, oprzeć się, a dłonie zacisnął na siedzisku wysokiego taboretu.
    - Jak widzisz, da się zjeść - odparł najpierw na najłatwiejsze w odbiorze zdanie, by móc chociaż kilkanaście sekund dłużej trawić poprzednie. Nie miał już ochoty jej dłużej odtrącać, bo chociaż wciąż nie czuł się do końca nasycony jej przeprosinami, to nie było sensu dalej trwać w kłótni. Być może stanowił zbyt leniwą jednostkę, co by zajmować się jeszcze waśniami dłuższymi niż kilka dni - wolał mieć ten święty spokój. W tym przypadku o chęci pogodzenia się decydowało jeszcze kilka czynników, ale to już inna sprawa. - Chodź do mnie. - Wyciągnął do niej rękę, żeby zachęcić ją do podejścia i zwyczajnego przytulenia się. Tak nie będzie im się wygodniej rozmawiało, ale pewnie o wiele przyjemniej.
    - Nie uciekaj więcej bez słowa, wtedy wszystko się nam ułoży - odparł po chwili, całkowicie przekonany, iż właśnie tak się stanie. On prawdopodobnie nie przystopuje ze swoimi wybrykami prowokowanymi burzliwą naturą, przynajmniej nie dlatego, że znalazł kogoś, z kim zbliżył się nieco bardziej, niż z innymi ludźmi. Jeżeli Bonnie poprosiłaby go o zaprzestanie wplątywania się w bójki czy podnoszenia głosu, poczułby się niekomfortowo. Straciłby część siebie, a to doprowadziłoby do jego natychmiastowej ewakuacji z duszącej go relacji. Dlatego też dziewczyna, przychodząc do jego mieszkania, godziła się na warunek: nie stawiać Nicholasa przed próbą zostania bezpłciowym pantoflem. Jeżeli już nim kiedyś będzie, to tylko z własnej woli i dla wygody.

    OdpowiedzUsuń
  107. Nie ona sama przyczyniła się do popsucia relacji - on swoim ostatnim wyskokiem też niewiele pomógł. Jedna dobra rzecz, jaka wynikła z ich ostatniego nocnego spotkania, to fakt, że Bonnie przypomniała sobie w ogóle o istnieniu Farrella. Bez tego pewnie nie zatęskniłaby za nim w ogóle, a ich drogi rozeszłyby się w niezbyt przyjemny sposób. O wiele łatwiej było im się pogodzić teraz, niż za dłuższy czas, gdy on najprawdopodobniej znalazłby już sobie kogoś, z kim łatwiej nawiązać trwalszą relację, a ona też ułożyłaby sobie wszystko bez niego. Sam nie wiedział, co było lepsze - czuł, że przy Bonnie napsuje sobie wiele nerwów, jednak dziwnie się tego nie bał. Być może inna dziewczyna dałaby mu o wiele więcej spokoju, stabilności, nie przypalałaby ciasteczek i pięknie grała na skrzypcach, ale gdyby chciał, wybrałby ją już wtedy, gdy zaczęła się do niego przymilać. Zaprosił ja na kolację, bo chciał zobaczyć, jak to jest wyjść z kimś, nie denerwować się, nie myśleć o niczym i przyjemnie spędzić czas z ładną towarzyszką. Po jego pierwszym agresywniejszym ruchu Rosie wycofałaby się, a on wróciłby zwyczajnie do normalnego życia.
    Słuchał uważnie Brown, wciąż wytrwale jedząc chwycone wcześniej ciastko. Przypalenizna pozostawiała nieprzyjemny, gorzki posmak w jego ustach, ale nie mógł już zostawić napoczętej porcji. Gdy skończyła mówić, wziął właśnie ostatni kęs do ust, w zasadzie zadowolony, iż to już koniec jego mąk. Stanął przy krześle tak, by móc przysiąść na nim tylko delikatnie, oprzeć się, a dłonie zacisnął na siedzisku wysokiego taboretu.
    - Jak widzisz, da się zjeść - odparł najpierw na najłatwiejsze w odbiorze zdanie, by móc chociaż kilkanaście sekund dłużej trawić poprzednie. Nie miał już ochoty jej dłużej odtrącać, bo chociaż wciąż nie czuł się do końca nasycony jej przeprosinami, to nie było sensu dalej trwać w kłótni. Być może stanowił zbyt leniwą jednostkę, co by zajmować się jeszcze waśniami dłuższymi niż kilka dni - wolał mieć ten święty spokój. W tym przypadku o chęci pogodzenia się decydowało jeszcze kilka czynników, ale to już inna sprawa. - Chodź do mnie. - Wyciągnął do niej rękę, żeby zachęcić ją do podejścia i zwyczajnego przytulenia się. Tak nie będzie im się wygodniej rozmawiało, ale pewnie o wiele przyjemniej.
    - Nie uciekaj więcej bez słowa, wtedy wszystko się nam ułoży - odparł po chwili, całkowicie przekonany, iż właśnie tak się stanie. On prawdopodobnie nie przystopuje ze swoimi wybrykami prowokowanymi burzliwą naturą, przynajmniej nie dlatego, że znalazł kogoś, z kim zbliżył się nieco bardziej, niż z innymi ludźmi. Jeżeli Bonnie poprosiłaby go o zaprzestanie wplątywania się w bójki czy podnoszenia głosu, poczułby się niekomfortowo. Straciłby część siebie, a to doprowadziłoby do jego natychmiastowej ewakuacji z duszącej go relacji. Dlatego też dziewczyna, przychodząc do jego mieszkania, godziła się na warunek: nie stawiać Nicholasa przed próbą zostania bezpłciowym pantoflem. Jeżeli już nim kiedyś będzie, to tylko z własnej woli i dla wygody.

    OdpowiedzUsuń
  108. Nie ona sama przyczyniła się do popsucia relacji - on swoim ostatnim wyskokiem też niewiele pomógł. Jedna dobra rzecz, jaka wynikła z ich ostatniego nocnego spotkania, to fakt, że Bonnie przypomniała sobie w ogóle o istnieniu Farrella. Bez tego pewnie nie zatęskniłaby za nim w ogóle, a ich drogi rozeszłyby się w niezbyt przyjemny sposób. O wiele łatwiej było im się pogodzić teraz, niż za dłuższy czas, gdy on najprawdopodobniej znalazłby już sobie kogoś, z kim łatwiej nawiązać trwalszą relację, a ona też ułożyłaby sobie wszystko bez niego. Sam nie wiedział, co było lepsze - czuł, że przy Bonnie napsuje sobie wiele nerwów, jednak dziwnie się tego nie bał. Być może inna dziewczyna dałaby mu o wiele więcej spokoju, stabilności, nie przypalałaby ciasteczek i pięknie grała na skrzypcach, ale gdyby chciał, wybrałby ją już wtedy, gdy zaczęła się do niego przymilać. Zaprosił ja na kolację, bo chciał zobaczyć, jak to jest wyjść z kimś, nie denerwować się, nie myśleć o niczym i przyjemnie spędzić czas z ładną towarzyszką. Po jego pierwszym agresywniejszym ruchu Rosie wycofałaby się, a on wróciłby zwyczajnie do normalnego życia.
    Słuchał uważnie Brown, wciąż wytrwale jedząc chwycone wcześniej ciastko. Przypalenizna pozostawiała nieprzyjemny, gorzki posmak w jego ustach, ale nie mógł już zostawić napoczętej porcji. Gdy skończyła mówić, wziął właśnie ostatni kęs do ust, w zasadzie zadowolony, iż to już koniec jego mąk. Stanął przy krześle tak, by móc przysiąść na nim tylko delikatnie, oprzeć się, a dłonie zacisnął na siedzisku wysokiego taboretu.
    - Jak widzisz, da się zjeść - odparł najpierw na najłatwiejsze w odbiorze zdanie, by móc chociaż kilkanaście sekund dłużej trawić poprzednie. Nie miał już ochoty jej dłużej odtrącać, bo chociaż wciąż nie czuł się do końca nasycony jej przeprosinami, to nie było sensu dalej trwać w kłótni. Być może stanowił zbyt leniwą jednostkę, co by zajmować się jeszcze waśniami dłuższymi niż kilka dni - wolał mieć ten święty spokój. W tym przypadku o chęci pogodzenia się decydowało jeszcze kilka czynników, ale to już inna sprawa. - Chodź do mnie. - Wyciągnął do niej rękę, żeby zachęcić ją do podejścia i zwyczajnego przytulenia się. Tak nie będzie im się wygodniej rozmawiało, ale pewnie o wiele przyjemniej.
    - Nie uciekaj więcej bez słowa, wtedy wszystko się nam ułoży - odparł po chwili, całkowicie przekonany, iż właśnie tak się stanie. On prawdopodobnie nie przystopuje ze swoimi wybrykami prowokowanymi burzliwą naturą, przynajmniej nie dlatego, że znalazł kogoś, z kim zbliżył się nieco bardziej, niż z innymi ludźmi. Jeżeli Bonnie poprosiłaby go o zaprzestanie wplątywania się w bójki czy podnoszenia głosu, poczułby się niekomfortowo. Straciłby część siebie, a to doprowadziłoby do jego natychmiastowej ewakuacji z duszącej go relacji. Dlatego też dziewczyna, przychodząc do jego mieszkania, godziła się na warunek: nie stawiać Nicholasa przed próbą zostania bezpłciowym pantoflem. Jeżeli już nim kiedyś będzie, to tylko z własnej woli i dla wygody.

    OdpowiedzUsuń
  109. Nie ona sama przyczyniła się do popsucia relacji - on swoim ostatnim wyskokiem też niewiele pomógł. Jedna dobra rzecz, jaka wynikła z ich ostatniego nocnego spotkania, to fakt, że Bonnie przypomniała sobie w ogóle o istnieniu Farrella. Bez tego pewnie nie zatęskniłaby za nim w ogóle, a ich drogi rozeszłyby się w niezbyt przyjemny sposób. O wiele łatwiej było im się pogodzić teraz, niż za dłuższy czas, gdy on najprawdopodobniej znalazłby już sobie kogoś, z kim łatwiej nawiązać trwalszą relację, a ona też ułożyłaby sobie wszystko bez niego. Sam nie wiedział, co było lepsze - czuł, że przy Bonnie napsuje sobie wiele nerwów, jednak dziwnie się tego nie bał. Być może inna dziewczyna dałaby mu o wiele więcej spokoju, stabilności, nie przypalałaby ciasteczek i pięknie grała na skrzypcach, ale gdyby chciał, wybrałby ją już wtedy, gdy zaczęła się do niego przymilać. Zaprosił ja na kolację, bo chciał zobaczyć, jak to jest wyjść z kimś, nie denerwować się, nie myśleć o niczym i przyjemnie spędzić czas z ładną towarzyszką. Po jego pierwszym agresywniejszym ruchu Rosie wycofałaby się, a on wróciłby zwyczajnie do normalnego życia.
    Słuchał uważnie Brown, wciąż wytrwale jedząc chwycone wcześniej ciastko. Przypalenizna pozostawiała nieprzyjemny, gorzki posmak w jego ustach, ale nie mógł już zostawić napoczętej porcji. Gdy skończyła mówić, wziął właśnie ostatni kęs do ust, w zasadzie zadowolony, iż to już koniec jego mąk. Stanął przy krześle tak, by móc przysiąść na nim tylko delikatnie, oprzeć się, a dłonie zacisnął na siedzisku wysokiego taboretu.
    - Jak widzisz, da się zjeść - odparł najpierw na najłatwiejsze w odbiorze zdanie, by móc chociaż kilkanaście sekund dłużej trawić poprzednie. Nie miał już ochoty jej dłużej odtrącać, bo chociaż wciąż nie czuł się do końca nasycony jej przeprosinami, to nie było sensu dalej trwać w kłótni. Być może stanowił zbyt leniwą jednostkę, co by zajmować się jeszcze waśniami dłuższymi niż kilka dni - wolał mieć ten święty spokój. W tym przypadku o chęci pogodzenia się decydowało jeszcze kilka czynników, ale to już inna sprawa. - Chodź do mnie. - Wyciągnął do niej rękę, żeby zachęcić ją do podejścia i zwyczajnego przytulenia się. Tak nie będzie im się wygodniej rozmawiało, ale pewnie o wiele przyjemniej.
    - Nie uciekaj więcej bez słowa, wtedy wszystko się nam ułoży - odparł po chwili, całkowicie przekonany, iż właśnie tak się stanie. On prawdopodobnie nie przystopuje ze swoimi wybrykami prowokowanymi burzliwą naturą, przynajmniej nie dlatego, że znalazł kogoś, z kim zbliżył się nieco bardziej, niż z innymi ludźmi. Jeżeli Bonnie poprosiłaby go o zaprzestanie wplątywania się w bójki czy podnoszenia głosu, poczułby się niekomfortowo. Straciłby część siebie, a to doprowadziłoby do jego natychmiastowej ewakuacji z duszącej go relacji. Dlatego też dziewczyna, przychodząc do jego mieszkania, godziła się na warunek: nie stawiać Nicholasa przed próbą zostania bezpłciowym pantoflem. Jeżeli już nim kiedyś będzie, to tylko z własnej woli i dla wygody.

    OdpowiedzUsuń
  110. Nicholas, jak prawdziwy egoista i człowiek, który robi wszystko, by było mu wygodnie, był skłonny zwalić całą winę na drugą osobę. Choćby nie mówił tego wprost, to i tak z większości grzechów oczyszczał się natychmiastowo, usprawiedliwiał się, tym samym czyniąc złym innego człowieka. Dlatego też żył niemalże nie wykorzystując sumienia, chyba że naprawdę czuł ogromny przymus przyznania się do swoich niecnych postępków. Tym razem sprawa była zbyt błaha, co by Farrell nie mógł oskarżyć Bonnie o ich prawie miesięczną rozłąkę. Szybko więc otrząsnął się z myśli, że może on także się do tego przyczynił, a skoro ona i tak podświadomie brała winę na siebie...
    Jeszcze zdążył odwzajemnić jej uśmiech, zanim objął ją ramionami w talii, a nos wtulił w jej warkocz na tyle, na ile mógł. On wcale nie sprzyjał jakiemukolwiek bawieniu się włosami, a dyrygent bardzo lubił choćby lekko przegarniać długie kosmyki. I chciałby, żeby Brown czasem pozostawiła je na wolności, a nie uwięzione w splocie czy zniewolone gumką.
    Przez chwilę tkwił w takiej pozycji, aż poczuł, jak dziewczyna poruszyła się i sam nieco drgnął. Potem usłyszał jej pytanie. Przez głowę przemknęło mu mnóstwo myśli na temat tego, jak ma zorganizować sobie teraz czas; mimo tego, iż w orkiestrze nigdy nie panowała miła atmosfera, to Nicholas wolał nie psuć sobie do końca stosunków z muzykami. Dlatego musiał odwołać czym prędzej spotkanie z Rosie, bo innej opcji z przylepioną do niego Bonnie nie widział. Można było śmiało stwierdzić, iż panienka oblepiła mu chwilowo nie tylko ciało, ale i mózg, który normalnie wskazywałby pójście na umówioną randkę i rzucenie jakiegoś tekstu typu "To się nie uda". Tymczasem Farrell był zdeterminowany, by wymyślić najgorsze kłamstwo wszechświata i wcisnąć je skrzypaczce, byle tylko nie wyplątywać się z zaślepiających go objęć.
    - Wychodzę - potwierdził spokojnie, a na jego usta wpełzł znowu lekki uśmiech. Na jego pojawienie się wpłynął nie tylko komplement, ale też pomysł, który właśnie wpadł chłopakowi do głowy. Przez moment milczał, a następnie dodał: - Z tobą.
    Czuł, że za chwilę Brown zacznie panikować, biegać w kółko i wyrywać sobie włosy z głowy. On zarezerwował stolik w restauracji tak, że musieliby wyjść za dziesięć minut, żeby zdążyć dojść na miejsce. Wiedział jednak, że mógł przesunąć wszystko maksymalnie o pół godziny, a także wykorzystać owy kwadrans studencki, by modnie się spóźnić. Łącznie posiadali więc prawie godzinę czasu na dotarcie do lokalu - ale pewnie dla dziewczyny to nie było takie proste.
    Zresztą, dla nich nigdy nic nie jest proste.

    OdpowiedzUsuń
  111. Gdyby Bonnie spytała o zdanie Farrella, pewnie odpowiedziałby jej, że można ubrać się równocześnie ładnie i wygodnie, choć zdawał sobie sprawę, jak to funkcjonuje u kobiet - im piękniejsze ubranie, tym pewnie mniej komfortowe. Na reszcie się kompletnie nie znał, więc wszystko leżało w rękach Brown; on mógł tylko oceniać, jak mu się podoba, a jak nie, a to przyjdzie mu z łatwością. Co prawda, jakby chociaż raz postarała się naprawdę ogarnąć włosy i może włożyć na siebie sukienkę, byłby bardziej zadowolony, ale jeansy i koszulka też mu niespecjalnie przeszkadzały. Teraz jednak wolałby widzieć ją w bardziej eleganckich ciuchach, bo w końcu nie zabierał jej do pierwszej lepszej knajpki.
    - Do restauracji - odpowiedział krótko, nie wdając się w ogóle w szczegóły. Skoro komunikował jej wcześniej, iż miał zamiar ją gdzieś zabrać, raczej nie mówił o tym luźnym lokalu z blinami. Podniósł się z krzesła, po czym pociągnął za sobą dziewczynę do przedpokoju. Zgarnął ze stolika klucze, ubrał marynarkę, na chwilę puściwszy dłoń Bonnie, by potem znów ją chwycić i zwyczajnie wyciągnąć z mieszkania. - Tylko jeszcze wstąpimy do ciebie.
    Nie zamierzał jej mówić wprost, że powinna się przebrać, ale wzmianka o jeszcze jednym przystanku najprawdopodobniej uświadomiła jej tę konieczność. Nicholas zdawał sobie sprawę, że Brown posiadała w swojej szafie te mniej wygodne rzeczy - w końcu widział ją wystrojoną w klubie, więc nie mogła użyć wymówki, że nie miała co na siebie włożyć. Co prawda, trochę ją zaskoczył i - znając życie - ich pojawienie się w restauracji opóźni się znacznie, jednak to nie stanowiło wielkiego problemu. Dla Farrella największe zmartwienie stanowiła w tamtej chwili Rosie, bo nie zdążył jeszcze odwołać ich spotkania. Zerknął nerwowo na zegarek; będzie musiał wcisnąć skrzypaczce jakiś kompletny kit usprawiedliwiający odwoływanie randki w ostatniej chwili. Zaraz jak tylko znajdą się z Brown w jej mieszkaniu, koniecznie musiał zadzwonić - w końcu nie będzie robić tego przy swojej towarzyszce.
    Na szczęście, lokal, do którego zmierzali - bo Farrell nie przyjmował odmowy - znajdował się bliżej lokum Brown, niż jego, więc de facto zmierzali tak czy siak w dobrą stronę. Musieli tylko się nieco pospieszyć.

    OdpowiedzUsuń
  112. Skoro już zarezerwował na swoje nazwisko jakieś miejsce w dobrej restauracji, mógł nadszarpnąć swoje oszczędności na rzecz wieczoru spędzonego przy kieliszku dużo lepszego niż zwykle wina. Skoro był skłonny zabrać tam dziewczynę na pierwsze spotkanie, to już na pewno chciał, żeby Bonnie z nim poszła. Nie zaprosił jej tylko przez ich kłótnię, przez to, że unosił się dumą i kazał jej odezwać się jako pierwszej. Nie czekał, jak widać, zbyt długo, ale w końcu wszystko skończyło się tak, jak najpewniej obydwoje by sobie tego życzyli.
    Nie mógł jej powiedzieć, że umówił się z kimś innym. Farrell posiadał w sobie system, który nakazywał mu chować jak najwięcej rzeczy w sobie, chociażby były one kompletnie oczywiste - w końcu było widać, że dobrze się ubrał, że się postarał, żeby nie wyglądać groteskowo, że wyciągnął najlepiej skrojoną marynarkę i spodnie, a to mogło świadczyć o dwóch rzeczach: wybierał się na koncert lub na randkę. A że pierwszego nie mógłby odpuścić, w grę wchodziła jedynie druga opcja. W każdym razie, uważał, iż przez tę całą sytuację mogliby się posprzeczać ponownie, a tego nie chciał na pewno.
    Nie będzie miał wielkiego problemu z zakomunikowaniem Rosie swojej nieobecności. Musiał tylko jeszcze na chwilę oddelegować Bonnie, by się przebrała, a samemu wymknąć się na chwilę za drzwi i w ostatnich dwudziestu minutach poinformować o zmianie planów.
    - Im wcześniej się zbierzemy, tym lepsze stoliki nam zostaną - wymyślił cokolwiek na poczekaniu, byle tylko podać w miarę logiczny powód, dla którego się tak spieszył. Zaraz po tym, jak oznajmiła, że idzie zmienić ubranie, wycofał się za drzwi wejściowe i zadzwonił do skrzypaczki. Nie ukrywała swojego niezadowolenia i nie do końca chciała przełknąć nieco za słabej wymówki dyrygenta, ale nie miała innego wyboru. Ten tylko przeprosił ją obojętnie jeszcze raz, a potem wrócił znów do mieszkania.
    Znowu skontrolował godzinę; nie zostało im wiele czasu, więc nerwowo przechadzał się po przedpokoju, czekając, aż Brown się wyszykuje. Zerknąwszy uprzednio na drzwi jej sypialni, pochylił się nawet nad kartonem i ostrożnie do niego zajrzał; dojrzawszy nieco potrzaskane kawałki zdobionego drewna, stwierdził, że to jego własna sprawka. Puścił więc od razu tekturę, bo nie chciał mieć już nic wspólnego z wcześniejszymi swoimi poczynaniami, po czym powoli otworzył lekko uchylone drzwi do pokoju i zajrzał do środka.
    - Już?

    OdpowiedzUsuń
  113. Farrellowi było bardzo na rękę, ze Bonnie wierzyła w każde jego słowo. Nie chciał za bardzo wykorzystać jej naiwności względem niego samego - bo nie wydawało się, żeby ogólnie była zbyt latwowierna, wydawała się raczej podejrzliwa i nieufna - ale w tym przypadku nie miał skrupułów. Wołał mieć święty spokój, zapomnieć o Rosie i nie pozwolić Brown martwić się czymkolwiek. Przynajmniej nie tego wieczoru, gdy wychodzili obydwoje po dluzszej rozłące. Gdyby dziewczyna dowiedziała się o dzisiejszym spotkaniu dyrygenta, być może pomyślałaby, że łatwo ja zastąpić. I owszem, na razie Nicholas mógłby jeszcze zacząć umawiać się z kimś innym, pewnie latwiejszym w obyciu, ale mniej interesującym. Bonnie trochę fascynowała go swoją nieśmiałością, czerwonymi policzkami i ciaglym uciekaniem wzrokiem. Mało tego - możliwe, że właśnie takie płochliwe sarenki kręciły go najbardziej. Co prawda, jak wcześniej już mówił, nie chciał się za nimi uganiać w nieskończoność, ale mógł sprowadzać na zla drogę.
    Doskonale zdawał sobie sprawę, że Brown może nie mieć na sobie ubrania, że może być w trakcie przebierania się i powinien zapukać, ale perspektywa zawstydzenia jej po raz kolejny kusiła go za bardzo. Gdy zobaczył, że stoi z rozpiętym zamkiem, jeszcze zanim zdążyła poprosić go o pomoc, już szedł w jej kierunku, by zająć się tym niedociągnięciem. Delikatnie położył dłoń w miejscu, gdzie kończyło się zapięcie, tuż nad krzyżem, pochylił się nad karkiem dziewczyny, chwycił suwak i powoli zaczął go przesuwać do góry, lekko łaskotając oddechem skórę Bonnie.
    - Już? -.spytał jeszcze raz, tym razem ciszej, odchodząc pół kroku od pleców Brown. Mimo wszystko chciał już wyjść albo... w ogóle nie wychodzić. Mogli tu zostać, ale wtedy pewnie Nicholas nie mógłby skończyć tylko na lagodnej pieszczocie szyi. Bezpieczniej było więc wyjść, bo i tak dyrygent spodziewał się, iż to płochliwe stworzonko nie ulegnie tak łatwo jego urokowi osobistemu. - Musisz wrócić do domu w tych butach po winie, wiesz? Pewnie chcesz, żebym Cię przyniósł. - Usmiechnal się do niej, wcale nie chcąc, by zdejmowała te swoje szpilki. Co jak co, ale one magicznie poprawiały wygląd nóg. A te u Bonnie okazały się być całkiem zgrabne, czego niekoniecznie dało się zobaczyć w jeansach.

    OdpowiedzUsuń
  114. Tym razem Farrell nie miał ochoty na strzelanie komplementami (ona zawsze przychodziła w najmniej oczekiwanym momencie). Bonnie najprawdopodobniej wystarczyło taksowanie wzrokiem, oczywiście, jak to zawsze dyrygent powtarzał - niekontrolowane. Nie liczył się z tym, czy paniom to się podobało, czy nie, on po prostu nie dawał rady się powstrzymać. A że ją widział dopiero drugi raz w tak niecodziennej odsłonie, już na pewno nie odmówiłby sobie przyjemności zmierzenia całej sylwetki spojrzeniem, a następnie uśmiechnięcia się do siebie pod nosem. I jak mógł nie pozwolić jej pociągnąć się za rękę?
    Podstawową różnicą między nimi była czułość na bodźce. Ją wystarczyło tknąć, owionąć oddechem kark, trącić nosem płatek ucha i już przyspieszało jej serce, a on... cóż, na nim jeszcze nie wypróbowała żadnej innej pieszczoty niż pocałunek. Może stało się tak dlatego, że to właśnie dyrygent lubił drażnić się, próbować bardzo delikatnych sposobów na doprowadzenie dziewczyny do stanu, gdy faktycznie jej oddech stawał się częstszy, by następnie przerwać wszystko jakimś brutalnym "Już?". A potem obserwować, jak patrzyła na niego zamglonym wzorkiem, co stanowiło chyba najprzyjemniejszą część całej operacji.
    Tym razem to on wyszedł za nią posłusznie z mieszkania, ale gdy zamknęła przekręciła klucz w zamku i odwróciła się, gotowa do wymarszu, już nie tak grzecznie ją zatrzymał. Napierał na nią swoim ciałem aż do momentu, gdy nie oparła się plecami o drzwi, a następnie pochylił się nad nią, jedną dłoń oparłszy nad jej głową, a drugą wyciągając tak, by móc dosięgnąć jej ręki. Zaczął jeździć opuszkami palców od jej łokcia do barku i z powrotem; taka pozycja przypominała do złudzenia tę sprzed dwóch tygodni, tyle że tym razem Nicholas uśmiechał się delikatnie, wodząc wzrokiem za własną dłonią, a dziewczyna w każdej chwili mogła wydostać się bez większego problemu z tego farrellowego potrzasku. Jak widać, przepadał za przypieraniem Brown do przysłowiowego muru - zarówno w przenośni, jak i dosłownie.
    - Nie jest daleko - wzruszył lekko ramionami, przenosząc spojrzenie na jej twarz. - A szkoda, bo mógłbym obserwować cię paradującą w nich o wiele dłużej.
    Nie liczyło się to, że nie udawało jej się upiąć włosów, bo musiało w niej zostać coś z tej zwyczajnej, wygodnie ubranej Bonnie, do której Nicholas wybrał się zezłoszczony, że śmiała zignorować jego zainteresowanie. Mimo tego wyglądała bardzo ładnie, ładnie do tego stopnia, że dyrygentowi przestało się tak spieszyć do restauracji, a zamiast tego zachciało rzucić jednak jakieś pochlebstwo.

    OdpowiedzUsuń
  115. Jak widać, Nicholas nie musiał być wcale nachalny, by Bonnie reagowała dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Nie miał już najmniejszych wątpliwości, że zrobił dobrze, odwołując spotkanie z Rosie na rzecz innego. Zaczął uczyć się coraz lepiej, jak sprowokować dziewczynę do nieco żywszych reakcji, najprawdopodobniej mających na celu lekkie rozbudzenie czy rozdrażnienie także i jego; gdyby Brown się postarała, być może udałoby jej się nawet przyjemnie zirytować dyrygenta niewinnymi zagrywkami. Na razie - o ile Farrell mógł obserwować ją dobrze ubraną, wyszykowaną na wyjście, tak małym prowokacjom nie ulegał do momentu, gdy sam naprawdę tego nie chciał. Teraz wolał się z nią tylko podrażnić, a że dostał odpowiedź, to tym lepiej. Póki co - miał rezerwację w restauracji, a jeszcze nie było na tyle późno, żeby zmieniał plany. Przecież mieli cały wieczór, zdążą się jeszcze sobą nacieszyć.
    Gdy się do niego zbliżyła, przestał jeździć palcami po jej ramieniu, a zamiast tego tuż przy karku skręcił na plecy. Delikatnie zahaczył o przywieszkę suwaka, jakby chciał rozpiąć zamek, ale zrezygnował z tego i całą dłonią przesunął wzdłuż szwu aż do samego jego końca.
    - Nie bądź niegrzeczna. - Jego uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej, kiedy odpowiedziała na jego komplement tak samo, jak on wcześniej. Przesunął rękę na jej biodro, gdy postanowiła oprzeć się o drzwi, a potem kolejny raz tego wieczoru chwycił ją za dłoń i wreszcie pociągnął w stronę wyjścia na ulicę. Nie przyspieszał za bardzo, co by nie musiała uprawiać tych wcześniej wspomnianych biegów w szpilkach, ale pewnie nieźle trzeba jej było przebierać nogami, by za nim nadążyć.
    Z tego, co wiedział, ich cel znajdował się dziesięć minut szybkiego kroku stąd, przystanek dalej. I faktycznie, już za chwilę zobaczył z daleka budynek restauracji; zerknął na zegarek, a gdy okazało się, że mieli jeszcze chwilę czasu przez jego telefon do lokalu i informację o półgodzinnym spóźnieniu, zwolnił kroku. Obydwoje w ten sposób odetchną i nie wpadną zziajani do środka, co nie byłoby pewnie zbyt eleganckim zachowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  116. Gdyby Farrell nie mógł spać za każdym razem, gdy na kogoś krzyknął, mógłby się w ogóle nie kłaść do łóżka. Przestał już dawno przejmować się konsekwencjami swoich burzliwych zachowań i głównie spuszczał wszystkie negatywne emocje z uwięzi, czasem tylko te pozytywne przytrzymując na nieco krótszym sznurku, co by nie zgubiły go za szybko. W przeciwieństwie do Bonnie nie czekał, aż problemy same się rozwiążą, ale działał natychmiastowo, byle pozbyć się zmartwienia i biec przez życie dalej.
    Popatrzył na nią z góry, uśmiechając się pobłażliwie.
    - Akurat - mruknął z wyraźną nutą niedowierzania i równocześnie pewności siebie w głosie. - Już od małego mnie uwielbiałaś.
    Kiedyś ojciec żartował, że syn powinien zakręcić się wokół Bonnie, bo "to dobra dziewczyna". Dwunastoletni wówczas Nicholas tylko popukał się w czoło, a niedługo potem cała ich rodzina wyjechała. I teraz, po kilkunastu latach, nabijanie się rodziciela wchodziło w życie - a ten na pewno nie omieszka tego wypomnieć, gdy dyrygentowi zachce się kiedyś wspomnieć o Brown w domu. Najprawdopodobniej zrobi to dopiero wtedy, gdy ktoś go spyta konkretnie o sferę uczuciową; póki co, nie miał zamiaru się zwierzać.
    Zaraz znaleźli się w środku budynku. Farrell puścił dziewczynę i dał jej lekko znak, że musiała poczekać, aż on odbierze rezerwację. Podszedł do elegancko ubranego pana tuż przy wejściu na salę i spytał o swój stolik, ale zamiast zwyczajnego potwierdzenia usłyszał:
    - Pan Farrell już przybył... czy pan jest z nim umówiony? Mam dostawić krzesło?
    W tej chwili oczom dyrygenta ukazała się Rosie. Ubrana w sukienkę, którą Nicholas widział już na koncertach w filharmonii, uśmiechnięta, kierowała się chyba w stronę toalet. Wtem dojrzała swoją niedoszłą randkę i z jej twarzy zniknęły wszystkie oznaki zadowolenia. Wydawała się przerażona, przynajmniej do momentu, gdy jej wzrok nie zawiesił się na Bonnie stojącej gdzieś blisko chłopaka.
    - Cześć, Nicholas. - Podeszła bliżej, po drodze jeszcze ułożywszy znowu usta w tryumfalny łuk. - Widzę, że dziś miałeś niezły konflikt interesów. Ale jakoś nie spodziewałabym się, że przegram... z nią.
    - Czekaj, Rosie... czuję tu jakąś pijawkę - poklepał się lekko po przedramieniu, a potem zbliżył policzek do ucha skrzypaczki. - Chyba żeruje na moich pieniądzach włożonych w rezerwację.
    Odepchnęła go, już rozjuszona. Ją łatwo było wyprowadzić z równowagi, choć na próbach siedziała całkowicie spokojnie.
    - A ty? Dobrze się z tym czujesz? - postanowiła uderzyć tym razem w Bonnie, widząc, że nie jest przeciwnikiem godnym Farrella. Podeszła do niej i zanim Farrell zdążył zareagować, Rosie popchnęła niezbyt mocno Brown tak, że ta nieco się zachwiała. - Twój fagas odwołał przed chwilą randkę ze mną, żeby przyjść z tobą. Nie masz pojęcia, ile się wysilałam... - z każdym słowem prawie dźgała Bonnie w pierś palcem wskazującym - ...żeby wreszcie mnie gdzieś zabrał.

    OdpowiedzUsuń
  117. Kobiety to jednak podstępne stworzenia. Rosie wydawała się całkowicie normalną, zrównoważoną dziewczyną, w dodatku miłą i uzdolnioną, do rany przyłóż, a to przecież Nicholas w ludziach cenił. Tymczasem okazała się zawistną bestią, która poniżała koleżankę, nie oszczędzając w słowach, a potem ją popychała na oczach wszystkich dookoła. Portier patrzył na Farrella niepewnie, a gdy ten podchwycił spojrzenie pracownika restauracji, zrozumiał, że najlepiej będzie, jeżeli rozwiąże sam konflikt lub chociaż wyprowadzi go na zewnątrz. Na pewno nie należało zaostrzać dyskusji w środku, a dyrygent chętnie powiedziałby kilka mniej lub bardziej nieprzyjemnych zdań na temat zachowania skrzypaczki.
    Gdy zobaczył, jak Bonnie stała nieruchomo, a nie - jak miała w zwyczaju - kuliła się i chowała przed kolejnym ciosem, stwierdził, że naprawdę było źle. Widząc, jak na niego zerknęła, już rwał się do odsunięcia napastniczki; myślał, iż dyskusja skończy się na "To żałosne", ale Rosie postanowiła dodać jeszcze coś. To dotyczyło już bezpośrednio Nicholasa - a tego przecież nie dałby rady znieść.
    Stanął tuż przy swojej obecnej randce, by objąć ją ramieniem z przodu i delikatnie odsunąć od blondynki. Wystąpił delikatnie przez Brown, by niejako osłonić ją przed kolejnym atakiem.
    - Mam nadzieję, że na tym twoja szopka się kończy - powiedział tylko, zamykając tym samym całą dyskusję. Nie dał dziewczynie dojść do słowa, bo zaraz kontynuował: - Siedź tu sobie na mój koszt z kim tam chcesz, a my pójdziemy się prawdziwie zabawić.
    Musiał szybko wymyślić, co zrobić, by zrekompensować Bonnie częściowo zepsuty wieczór. Całkowicie nikt nie mógł im zaszkodzić - w końcu przybyli tu w wyśmienitych humorach, dobrze ku sobie nastawieni, a nie sądził, żeby jego towarzyszka prędko się do niego zraziła po tym, jak już zdążyła zobaczyć go kilka razy "w akcji". Chciał ją po prostu stamtąd zabrać, pewnie już nie do tak eleganckiej restauracji, bo miejsc w nich brakowało w piątkowe wieczory, jednak znał kilka przyjemnych, zwykle otwartych miejsc, gdzie mogli się zaszyć.
    Wycofał się natychmiastowo. Nie wiedział, czy Brown zachce z nim porozmawiać o zaistniałej sytuacji, czy na razie mu odpuści jakieś pytania czy pretensje i wróci do nastroju sprzed nieprzyjemnego spotkania. Wolałby oczywiście opcję drugą, ale widząc ją ciągle obojętną, nie spodziewał się niczego wspaniałego.
    Wycofał się z nią tylko na zewnątrz, by nie zaburzać już atmosfery w lokalu. Wolał chociaż raz ustąpić dla świętego spokoju, niż robić awanturę na całą restaurację - przede wszystkim ze względu na Bonnie.

    OdpowiedzUsuń
  118. Rosie nie był pierwszą dziewczyną, z którą nie doszło do spotkania dlatego, że nagle pojawił się ktoś lepszy na drodze Farrella. Zwykle jednak te, z którymi w końcu Nicholas gdzieś wyszedł, gdy dowiedziały się o wcześniejszych poczynaniach chłopaka, nie były specjalnie zadowolone. Wręcz przeciwnie - najczęściej obrażały się, że dyrygent śmie spotykać się z dwoma naraz, jakby nie mógł mieć żadnego wyboru. Pierwsza randka go nie zobowiązywała do niczego, ale nie wszystkie panienki miały podobne mniemanie. W tym względzie Bonnie trochę zadziwiała Farrella - była miłym zaskoczeniem po falach bezpodstawnych pretensji, których zdążył się już nasłuchać bardzo dużo.
    - Żartujesz sobie? - popatrzył na nią lekko zmartwionym wzrokiem, jakby bał się, iż coś nagle padło jej na mózg. - Jak będziesz chciała, to nawet cała orkiestra dla ciebie zagra. Łącznie z Rosie.
    O grajków nie musiała się martwić. Odszedł jeden, przyjdzie drugi, ochoczo wręcz przybiegnie na polecenie Nicholasa, a potem wysili się najmocniej, jak będzie umiał, byle tylko ulubienica dyrygenta była zadowolona z koncertu i podszepnęła słówko o jakże wspaniałym członku orkiestry. Niestety, teraz chłopak będzie musiał najprawdopodobniej znosić fochy Rosie i jej bliskich przyjaciółek, które znienawidzą go za tak podłe wystawienie blondynki.
    Odkąd dyrygent znalazł na jednej z akademickich imprez swojego towarzysza z pociągu, awersja do disco z lat 1960-1990 przeszła mu całkowicie. Dlatego też, po krótkim namyśle, postanowił wziąć Brown do jednego z tych miejsc, gdzie nie trzeba było mieć bardzo eleganckiej sukienki i dobrze upiętych włosów, a marynarka z plamą na kołnierzu ginęła w tłumie - do klubu. Sęk w tym, iż nie był to jeden z tych lokali z huczącym w żołądku techno, ale raczej rytmicznym disco, delikatnie tylko stymulującym do tańca. Całe wydarzenie stanowiło coś w rodzaju nowoczesnej potańcówki, a czy to się Bonnie spodoba - cóż, zobaczą sami. Na pewno cała eskapada dostarczy im więcej wrażeń niż sztywna restauracja.
    - Chodź, już wiem, gdzie pójdziemy.
    Ruszył do przodu powoli, oglądając się, czy na pewno za nim podążała.

    OdpowiedzUsuń
  119. Choćby jak urocza nie była, jak bardzo by się nie starała, nie prosiła i nie błagała, Farrell nigdy nie pozwoli Bonnie przyjść na próbę. Nie znosił świadomości, że ktoś siedzi na widowni i ocenia jeszcze niedopracowane dzieło, a co najgorsze - nie mógł tak całkowicie bez konsekwencji wydzierać się na każdego, kto podwinął się akurat pod rękę (bo za głośno grał, gdy miał napisane "piano", bo tryl był nierówny, bo miał opóźnienie przy wejściu z przedtaktu - powodów istniały tysiące). Tylko warczał, rzucał złowrogie spojrzenia, a choć to już wystarczało do poprawienia jakości gry, to dyrygentowi i tak było mało.
    Na jej pierwsze pytanie odpowiedział tylko skinięciem głowy, ale na drugie odparł prawie że natychmiastowo:
    - Nie. - Nie spojrzał na dziewczynę, nie zwolnił kroku, nie zaczął też niczego tłumaczyć. Brown otrzymała tylko krótki, suchy, dosadny komunikat, który brzmiał tak twardo, iż nie sposób byłoby go podważyć; na pewno nie warto próbować tego robić przy pomocy nękania Nicholasa prośbami czy nawet groźbami.
    Chwycił tylko w pewniejszy uścisk jej dłoń, gdy ta zaczęła mu się niebezpiecznie wyślizgiwać spomiędzy palców. Jak zwykle, zachowanie dziewczyny było mu bardzo na rękę - wydawała się niemalże idealna z tym swoim szerokim zakresem tolerancji. Niestety, trzeba pamiętać, iż to nie działało w dwie strony - Farrellowi nie spodobałoby się, gdyby ktoś zaprosił Bonnie na randkę, a ona śmiała się na nią wybrać. Podobnie jak ona, nie zdążył się jeszcze szczególnie przywiązać, czuł jednak piekielną zazdrość za każdym razem, gdy wróg pragnął mu odebrać coś, na czym mu szczególnie zależało lub zwyczajnie mu się podobało. Tak samo było i tym razem - Brown stanowiła przyjemny dla oka widok, poza tym zabawiała dyrygenta i często poprawiała mu humor, zaliczała się więc do tej grupy, o którą mógł się niepokoić.
    - Nigdy nie mam żadnych planów - zerknął na nią, ale prędko spojrzał przed siebie, by upewnić się, iż nie minął wejścia do klubu. - Ale zawsze wiem, co robić.
    Faktycznie, nigdy nie przepadał za organizowaniem sobie czasu wolnego czy spędzanego w czyimś towarzystwie. Zazwyczaj dawał ponieść się wodzy fantazji tuż przed spotkaniem, ewentualnie w jego trakcie - tak jak teraz.
    Zwolnił nieco kroku, widząc, jak po kilkunastu minutach marszu zbliżają się do wyznaczonego celu. Naraz dojrzał niepozorne drzwi prowadzące do lokalu, zatrzymał się przed nimi i mocno pociągnął za uchwyt, by zaraz znaleźć się w środku, oczywiście razem z Bonnie. Pachniało lekko papierosami, trochę alkoholem i ogólnie - niespecjalnie świeżo, a zza ciężkiej zasłony dochodził do nich już hałas głośnej muzyki. Zaraz pojawił się tuż przy nich pan od wejściówek - a gdy te zostały zakupione, obydwoje mogli przedostać się za kurtynę.
    Dopiero wtedy naprawdę zaatakowało ich disco, ludzie i dym. Farrell nie czuł się najgorzej w takich pomieszczeniach; po kilku minutach przyzwyczajał się i do tłoku, i do zapachu. Dziś w klubie nie było wyjątkowo dużo imprezowiczów; gdy dyrygent przychodził się tu rozerwać samotnie, było mu wysoce obojętnie, ile osób wciśnie się do takiego pomieszczenia, ale Brown mogła odbierać to zupełnie inaczej. Ale żeby przemknęło to Nicholasowi przez myśl, to nie - bo zaczął ciągnąć za sobą dziewczynę w stronę baru, torując jej drogę pomiędzy tańczącymi parami i kompletnie nie przejmując się napierającymi zewsząd ciałami.

    OdpowiedzUsuń
  120. Rzeczy wymyślone spontanicznie przez Farrella zwykle były dużo lepsze niż te głęboko przeanalizowane, aż do bólu rozważone, czy aby na pewno opłacało się gdzieś iść. Jeżeli chodziło o ten klub, dyrygent wiedział, że gdy się tam znajdą, nie zawiodą się - a przynajmniej nie on. Gdy usłyszał, jak Bonnie wyszeptała mu pochwałę lokalu do ucha, na jego usta wpełzł delikatny uśmiech, bo potwierdziły się przewidywania na temat jej gustu (albo po prostu była całkowicie bezkrytyczna i imponowało jej wszystko, co tylko chłopak zrobił).
    Zamówił jednego, szczególnie wymyślnego drinka, który pewnie zrobiłby na niejednej osobie wrażenie. Nie chodziło o to, by zaimponować Brown jakimiś wymyślnymi kombinacjami alkoholi czy choćby przyjemnych dla oka kolorów, ale uczynić jeszcze bardziej groteskowym to, co miał zamiar zrobić.
    Odwrócił się jeszcze tylko na moment do niej, żeby tylko zerknąć, po czym oparł się łokciami na ladzie, obserwując bacznie, jak barman przygotowuje to, czego właśnie Nicholas przed chwilą sobie zażyczył. Po chwili przekrzywił głowę tak, żeby móc spoglądać na dziewczynę; po raz kolejny tego wieczoru zmierzył ją od stóp do głów. Zaraz potem wyprostował się tylko po to, by zbliżyć się do Bonnie i nachylić na jej uchem, dłoń oparłszy tym razem na krawędzi baru za jej plecami.
    - Pani jest tu sama? - spytał trochę głośno, tak, by jego ton tylko trochę przedarł się przed rytm disco. - Postawię pani drinka. - Przemieścił się trochę tak, co by mieć w zasięgu ręki podane moment później bajeczne zamówienie. Podsunął je w stronę swojej towarzyszki i uśmiechnął się do niej szeroko. - Mam nadzieję, że nie będzie dla pani za mocny, bo do rana jeszcze daleko.
    Odgarnął palcami włosy, które wymknęły się zza jej ucha. Sam nie wziął na razie żadnego alkoholu; wolał zobaczyć, jak Brown zareaguje na nieco mocniejszy trunek niż wino. Z tego, co pamiętał, jej ostatnia wyprawa do klubu nie zakończyła się sukcesem. Tym razem dyrygent nie mógł dopuścić do tego, żeby panienka wracała na zbyt chwiejnych nogach do mieszkania - dla niej chyba wystarczającą dawką były dwa mocniejsze drinki na całą noc.
    To pewnie wada, jednak Farrell rościł sobie prawa do wszystkiego, co tylko mu, jak się to mówi, wpadło w oko. A że Bonnie utkwiła mu tam niczym uporczywa drzazga, nie mógłby przejść obojętnie wobec kogoś, kto pragnąłby jej chociaż w połowie tak, jak on. Tak właśnie można było - póki co - określić stosunek Nicholasa do dziewczyny; jako pragnienie, pożądanie, zdecydowanie mocniejsze niż każde inne w obecnym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  121. Mogła sobie jedynie wyobrażać Farrella w takim wdzianku; na pewno nie założyłby jakiejś kwiecistej koszuli lub białych spodni, to było wykluczone. O ile wciskał się nawet w surdut, jeżeli tego wymagała okazja (czy zwyczajnie - dyrygentura), tak w drugą stronę, tę mniej oficjalną, to nie działało.
    Patrzył na nią z uśmiechem, który leniwie wpłynął na jego usta, kiedy okazało się, że podchwyciła jego delikatną grę. Czekał, aż powie coś jeszcze, poprawiwszy jedynie trochę pozycję i nieco się do niej zbliżając, a raczej po prostu nad nią pochylając. Jak na obcą panią, faktycznie, może zbyt bezpośrednio ją zaczepił, ale cóż - tak już się zachowywał, a przecież nie wydawała się szczególnie urażona jego śmiałością. Zaraz po tym, jak wspomniała o jego zdecydowaniu, przestał wpatrywać się w nią tylko po to, żeby lustrować jej twarz, a jego wzrok stał się nieco ostrzejszy, żywszy. Uniósł tylko zaczepnie brew, by dać do zrozumienia, że tak - właśnie w ten sposób najczęściej zaczepiał kobiety. A już najczęściej takie drobne i (prawie) bezbronne jak Bonnie.
    Pozwolił jej zadawać pytania dalej. Co było zaskakujące - on raczej stawiał ją przed faktem dokonanym, ona próbowała wyciągnąć od niego odpowiedzi. On nie dowiadywał się, czy Brown chciała drinka, po prostu go zamawiał, nie upewniał się, czy chciała iść na potańcówkę rodem z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, tylko ją tam zabierał, nie wahał się też przy stwierdzeniu, iż spędzi z nim całą noc. Wiedział, jak działać i nie tracił animuszu nawet w najbardziej krępujących sytuacjach, choćby miał przez to cierpieć. Gdyby jednak zrezygnował z pewności siebie przy tej dziewczynie, mogłoby to ich obydwoje zgubić, zważając na - chociaż coraz słabszą - niepewność Bonnie.
    Wyjął jej bez słowa kieliszek z dłoni i postawił na blacie baru, żeby zwolnić jej obydwie ręce. Nie przyszli przecież na potańcówkę po to, żeby siedzieć cały czas w jednym miejscu. Nicholas nie miał zamiaru dać Bonnie spokoju choćby na chwilę. Przestawszy się opierać i odsunąwszy się wcześniej o pół kroku, wystawił w jej stronę otwartą dłoń, jednocześnie kłaniając się lekko.
    - Nie chodzi o to, że mam jakieś przypuszczenia - pokręcił delikatnie głową. - Jestem tego pewien.
    Dopiero teraz uśmiechnął się do niej szeroko, po czym lekko pociągnął w swoją stronę, tak, żeby stanęła przy nim. Zaczął szukać wzrokiem miejsca na sali, by mogli się wcisnąć gdzieś pomiędzy szalejącymi parami.

    OdpowiedzUsuń
  122. Sam Nicholas uważał, że Bonnie powinna zdecydowanie mniej się stresować. Być może drżenie palców nie było spowodowanie zdenerwowaniem, ale obecnością dyrygenta, jednak do tej raczej się już Brown przyzwyczaiła. Co więcej, sama już dobry kawałek czasu temu zaczęła go kokietować, co na samym początku wydawało się być niemożliwym. Chociaż Farrell przepadał za kierowaniem sytuacją, za prowadzeniem znajomości w tylko sobie znanym kierunku, nie oponował, gdy z drugiej strony otrzymywał równie zdecydowany odzew. Raczej dawał się uwieść chociaż na chwilę, oczywiście starając się wszystko poukładać tak według własnego interesu. O ile w ogóle mógł mieć jakikolwiek biznes w zacieśnianiu relacji z Bonnie.
    Skoro umiała tańczyć, mogła się jedynie dobrze bawić, bo on też wcale najgorszy w te klocki nie był (bo chociaż to nie poziom światowy, na potrzeby własne wystarczał zupełnie). Głupio byłoby mieć w tamtej chwili jakiekolwiek obawy; w końcu co mogła zrobić? Potknąć się? Wpaść na kogoś innego? Wypić za dużo alkoholu? Dać się zaczarować magii disco i pozwolić sobie na więcej, niż zwykle? Przecież dyrygent panował nad wszystkim - a ona pewnie doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
    Potrącając nieco po drodze tę i inną osobę, w końcu dał się zaciągnąć w odpowiednie miejsce. Wysłuchał uważnie jej delikatniej pretensji o pozostawionym samotnie drinku, a potem zwyczajnie ścisnął jeszcze mocniej jej dłoń, by wprawić ciało w obrót. Tylko jeden, na próbę, na początek, niezbyt gwałtowny, by nie doprowadzić do momentu, gdy wywraca się na tych swoich szpilkach. Ale po to, by zaraz potem móc zawinąć ją w swoje ramiona tak, że obejmował ją ściśle od tyłu.
    - To musisz wybierać. - Też postanowił jej mówić do ucha; pewnie dlatego, że muzyka huczała głośno i nie sprzyjała innym rozmowom, ale też dlatego, że jego usta znajdowały się właściwie tuż przy jej skroni. - Albo ten bajecznie kolorowy drink, albo... cóż, książę z bajki.
    Mimo, że nie łyknął ani trochę alkoholu, żart już mu się wyostrzył. Nie wiadomo, co wyjdzie z jego dzisiejszego postanowienia, iż nie tknie niczego prócz lampki wina; to jednak sprawdzało się jedynie w restauracjach, a że trafili do klubu... już za niedługo Farrell zaciągnie Brown na kilka wściekłych psów i obydwoje ledwo dotoczą się do domu. Chyba, że zanim zdecydują się wyjść z tego lokalu, wszystko zdążą wytańczyć.

    OdpowiedzUsuń
  123. Nieraz stawała się takim małym, złośliwym gnomem, który próbował stawiać pod znakiem zapytania zdolność Farrella do odnajdywanie się w każdej sytuacji oraz jego pewność siebie. Zwykle komentował to odrobinę pobłażliwym uśmiechem, podobnie, jak teraz - w półmroku Bonnie mogła dostrzec rozszerzające się leniwie usta Nicholasa, a gdy światła stały się nieco mocniejsze, na pewno zorientowała się, jaki był wyraz twarzy towarzysza. Rozbawienie mieszało się tam z ledwo dostrzegalnym zaskoczeniem, a może nawet zdenerwowaniem. Chyba nie miał dzisiaj nastroju do zbytniego drażnienia się z Brown, dlatego postanowił w miarę szybko zakończyć całe przedstawienie.
    - Skąd mam wiedzieć? - spytał dosyć głośno, robiąc zawiedzioną minę. - To ty z nim przyszłaś. Mogłaś go pilnować - dodał po krótkiej chwili, nawiązując oczywiście do tego, co wcześniej mu powiedziała. Czasem nie potrafił powstrzymać się przed uszczypliwymi komentarzami na temat poprzedniej wypowiedzi, a teraz uważał to wręcz za konieczne. - Teraz jesteś zdana tylko na mnie.
    Oczywiście, Farrell niezaprzeczalnie stanowił o wiele lepszego księcia z bajki, niż jakikolwiek inny egzemplarz mógłby. Nie chciał jednak wysłuchiwać już ani elaboratów o swojej wspaniałości, które pewnie Bonnie już przygotowała sobie na wypadek, gdyby powiedziała coś nie tak, ani tym bardziej kolejnych odpowiedzi na jego ostatnie słowa. Dlatego też zbliżył się z powrotem do dziewczyny, by ująć jej twarz w dłonie i intensywnie pocałować. Ręce zaraz przesunął na kark, barki, finalnie ponownie zaplatając mocno ramiona wokół sylwetki Brown. Kompletnie nie zważał na fakt, że znajdowali się wśród innych ludzi, a zamiast prowadzić dyskusję, powinni tańczyć.
    Zdecydowanie należało pozwolić jej wypić całego drinka, zanim weźmie się ją na parkiet. Może nieco bardziej pijana wywijałaby więcej nogami niż językiem, a już na pewno nie miałaby na tyle siły, żeby dogryzać - choćby delikatnie - Nicholasowi. Całkiem prawdopodobnie też, iż lgnęłaby do dyrygenta jeszcze bardziej, a już na pewno inaczej objawiałaby się jej słabość do niego.

    OdpowiedzUsuń
  124. Nicholas chyba musiał zacząć upominać Bonnie, bo stawała się zbyt rozbrykana. Wątpliwe, by była to wina alkoholu, bo dziewczyna łyknęła tylko trochę tego kolorowego, kiczowatego drinku. Po prostu zaczynała się robić niegrzeczna, a taką Farrell lubił ją w ograniczonych dawkach. Pisał się raczej na tę grzeczną, nieśmiałą, ułożoną Brown, która drżała po każdym jego mocniejszym słowem i zdecydowanym ruchem. Musiała zachować równowagę pomiędzy drażnieniem się z dyrygentem a byciem bojaźliwą sarenką. Przecież nadmierna uległość też go drażniła - ale, z drugiej strony, co go nie drażniło?
    - Myślałaś też, że całowanie żab pozwoli odczarować księcia - przewrócił oczami, dając tym samym znać, że to, co ona sobie tam w głowie układała, nie zawsze pokrywało się z rzeczywistością. - Jeszcze kilka lat temu przytulałaś co obrzydliwsze ropuchy, które ci podrzucałem.
    Zaczął się kiwać z nią nieco bardziej do rytmu, szybciej, energiczniej, by zaraz potem oderwać się od niej i zamiast ściśle obejmować, ująć raczej tak, by było im wygodniej tańczyć. Jednego mogła być pewna - Nicholas stanowił bardzo pamiętliwą jednostkę, a rejestrował dokładnie wszystko, co tylko dziewczyna kiedykolwiek mu powiedziała. Nie zapomniał nawet kilku przykrych słów z boiska przed ich szkołą wiele lat temu, kiedy Brown się zezłościła na tyle, by móc powiedzieć cokolwiek niemiłego.
    Szczerze powiedziawszy, w głowie Farrella ostatnią rzeczą, o jakiej mógłby pomyśleć, było tańczenie. Nie mógł ukryć, że Bonnie w ładnym makijażu, jeszcze ładniejszej sukience, w miarę zadowolona i w dodatku - świadomie czy nie - kokietująca dyrygenta, stanowiła świetny pretekst do tego, by noc, zamiast w klubie, spędzić w jego mieszkaniu. Pewnie całkiem aktywnie, bo przecież tak energiczny człowiek jak Nicholas nie mógłby usiedzieć spokojnie ani przez chwilę.
    - Chyba powinnaś pomóc mi się... rozgrzać. Przed tańcem. - Pochylił się nad nią nieco, żeby nie musieć krzyczeć na cały regulator. - Jeszcze nabawię się kontuzji.
    Kiedy nie rzucał złośliwościami, potrafił być bardzo sugestywny. Czasem aż nadto - i faktycznie nabawiał się kontuzji, ale na twarzy. Ale czemu miałby żałować tak wspaniałych słów?

    OdpowiedzUsuń